Darmowe ebooki » Powieść » Strona Guermantes - Marcel Proust (barwna biblioteka TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Strona Guermantes - Marcel Proust (barwna biblioteka TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Marcel Proust



1 ... 62 63 64 65 66 67 68 69 70 ... 89
Idź do strony:
bardzoś się im podobał i że mają nadzieję ujrzeć cię znów niebawem. Równie specjalny charakter jak mechaniczny gest Roberta de Saint-Loup, miały skomplikowane i szybkie podrygi margrabiego de Fierbois (z których dworował sobie p. de Charlus), lub poważne i odmierzone kroki księcia Gilberta. Ale niepodobna tu opisać choreografji Guermantów w całem jej bogactwie, dla samej mnogości tego corps de ballet.

Aby wrócić do antypatji Courvoisierów do księżnej Oriany, powiedzmy, iż Courvoisierowie mogli znaleźć pociechę w ubolewaniu nad nią dopóki była panną, bo była wówczas niebogata. Na nieszczęście, zawsze jakieś jakgdyby sadzowate i specyficzne opary skrywały i przesłaniały oczom bogactwo Courvoisierów, które choćby było najznaczniejsze, pozostawało w cieniu. Choćby bardzo bogata Courvoisierka wyszła najbogaciej za mąż, zawsze zdarzało się, że młode małżeństwo nie miało w Paryżu własnego mieszkania, „stawało” u teściów a przez resztę roku żyło na prowincji w towarzystwie bez skazy ale i bez blasku. Podczas gdy Saint-Loup, mający już prawie same długi, olśniewał Doncières swemi zaprzęgami, w tem samem mieście bardzo bogaty Courvoisier jeździł tylko tramwajem. Naodwrót (zresztą wiele lat przedtem), panna de Guermantes (Oriana), mająca bardzo niewiele, więcej zadawała szyku swojemi toaletami, niż wszystkie Courvoisierki razem. Nawet skandale jej różnych powiedzeń były rodzajem reklamy dla jej sposobu ubierania się i czesania. Ośmieliła się powiedzieć do Wielkiego księcia rosyjskiego: „I co, Wasza Wysokość, podobno wy chcecie kazać zamordować Tołstoja?” a powiedziała to na obiedzie, na który nie zaproszono Courvoisierów, zresztą mało biegłych w Tołstoju. Nie o wiele byli bieglejsi w autorach greckich, o ile sądzić po starej diuszessie de Gallardon (teściowej księżnej de Gallardon, wówczas jeszcze panny), która, w ciągu pięciu lat nie zaszczycona ani jedną wizytą Oriany, odpowiedziała komuś, kto jej pytał o przyczynę tego bojkotu: „Zdaje się, że ona recytuje Arystotelesa (chciała powiedzieć Arystofanesa) w salonie. Ja tego u siebie nie toleruję!”

Można sobie wyobrazić, jak bardzo ten „wyskok” panny de Guermantes na temat Tołstoja, o ile oburzał Courvoisierów, zachwycał Guermantów, a poprzez nich wszystko co było z nimi bliżej lub dalej związane. Starsza hrabina d’Argencourt, z domu Seineport (która przyjmowała potrosze wszystkich, bo była sawantką, mimo że jej syn był straszliwy snob), powtarzała to powiedzenie w obecności literatów, mówiąc: „Oriana de Guermantes, hoho! sprytna, złośliwa jak małpka, utalentowana do wszystkiego, maluje akwarele godne wielkiego malarza, a pisze wiersze mogące rywalizować z wielkimi poetami; a wiecie państwo, jako rodzina, to jest co tylko może być najlepszego: jej babka była Montpensier, a ona jest osiemnastą Orianą de Guermantes bez jednego mezaliansu; to najczystsza, najstarsza krew Francji”. Toteż ci quasi-literaci, pół-intelektualiści, jakich przyjmowała pani d’Argencourt, wyobrażali sobie Orianę de Guermantes, której nigdy nie mieliby sposobności poznać osobiście, jako coś cudowniejszego i niezwyklejszego od księżniczki Badroul Boudour; i nietylko byliby gotowi umrzeć dla niej, dowiadując się, że osoba tak szlachetnie urodzona wielbi ponad wszystko Tołstoja, ale czuli wręcz, iż czerpią w jej duchu nową siłę, swoją własną miłość do Tołstoja, żądzę opierania się caratowi. Te liberalne poglądy mogłyby w nic zwiędnąć, mogliby zwątpić o ich uroku, nie śmiejąc ich już wyznawać, kiedy nagle sama panna de Guermantes, to znaczy osoba tak bezspornie wartościowa i miarodajna, nosząca włosy płasko nad czołem (na co nigdy nie zdobyłaby się żadna Courvoisier) przybywała im z odsieczą! Różnym (dobrym lub złym) sprawom zdarza się w ten sposób bardzo zyskać na sukursie osób, cieszących się powagą w naszych oczach. Naprzykład u Courvoisierów formy uprzejmości na ulicy składały się z pewnego ukłonu, bardzo brzydkiego i raczej nieuprzejmego; ale wiedziano, że to jest dystyngowany sposób powitania, tak że wszyscy silili się naśladować tę martwą gimnastykę z wykluczeniem uśmiechu i wszelkiego przyjaznego gestu. Ale Guermantowie wogóle a w szczególności Oriana, mimo iż lepiej od kogokolwiek znając ten ceremonjał, nie wahali się, spostrzegłszy cię z powozu, pozdrowić cię przyjaźnie ręką; w salonie zaś, zostawiając Courvoisierom ich sztywne i sztuczne ukłony, improwizowali czarujące reweranse, wyciągali do ciebie rękę jak do kolegi, uśmiechając się swemi błękitnemi oczami, tak że nagle, dzięki Guermantom, w istotę „szyku”, dotąd nieco pustą i suchą, wchodziło wszystko to, coby człowiek z natury lubił a co silono się wygnać: życzliwość, wylanie, szczera uprzejmość, swoboda. W ten sam sposób, ale w drodze rehabilitacji tym razem mniej usprawiedliwionej, osoby mające wrodzony pociąg do złej muzyki i do melodyj, bodaj najbanalniejszych ale słodkich i łatwych, dochodzą dzięki kulturze muzycznej do tego, aby zdławić w sobie ten gust. Ale skoro raz to osiągnęli, naraz, słusznie zachwyceni olśniewającą instrumentacją Ryszarda Straussa, widzą że ten muzyk, z pobłażaniem godnem jakiegoś Aubera, korzysta z najpospolitszych motywów; i to co sami z dawna lubili, znajduje nagle w dostojnym autorytecie szczęśliwe usprawiedliwienie, tak iż obecnie, słuchając Salome, bez skrupułu i z podwójną wdzięcznością, zachwycają się tem, co im było wzbronione lubić w Djamentach korony.

Rozmówka panny de Guermantes z Wielkim księciem, autentyczna czy nie, obnoszona od domu do domu, dawała sposobność sławienia „szyku”, jaki Oriana roztoczyła na tym obiedzie. Ale, o ile zbytek (co właśnie czyniło go niedostępnym dla Courvoisierów) rodzi się nie z bogactwa lecz z rozrzutności, niewątpliwie rozrzutność może trwać dłużej, jeżeli ją wspiera bogactwo, pozwalające jej wówczas lśnić wszystkiemi ogniami. Otóż, przyjąwszy zasady, głoszone jawnie nietylko przez Orianę, ale przez panią de Villeparisis, że urodzenie nie znaczy nic, że tytuły są śmieszne, że majątek nie daje szczęścia, że jedynie inteligencja, serce, talent, są czemś istotnem, Courvoisierowie mogli przypuszczać, że, na zasadzie wychowania margrabiny, Oriana zaślubi kogoś z poza „świata”, artystę, kryminalistę, włóczęgę, wolnomyśliciela, że się osunie bezapelacyjnie w kategorję tych, których Courvoisierowie nazywali „wykolejeńcami”. Mogli się tego spodziewać tem bardziej, ile że pani de Villeparisis, przebywając w tej chwili — ze światowego punktu widzenia — trudny moment (jeszcze nie odzyskała żadnej z nielicznych świetnych osób, które spotykałem u niej), afiszowała głęboki wstręt do towarzystwa, które ją trzymało na pokucie. Nawet kiedy mówiła o swoim bratanku księciu Gilbercie, z którym zachowała stosunki, nie miała dlań dość szyderstw, dlatego że był przejęty swojem urodzeniem. Ale w chwili gdy szło o to aby znaleźć męża dla Oriany, już nie zasady głoszone przez ciotkę i przez siostrzenicę pokierowały sprawą, ale tajemniczy „geniusz rodu”. Równie niechybnie co gdyby pani de Villeparisis i Oriana, zamiast mówić o wartościach literackich i zaletach serca, rozprawiały wyłącznie o lokatach pieniężnych i o genealogjach, i co gdyby margrabina, na przeciąg kilku dni (jak się to miało stać później) leżała w trumnie umarła, w kościele w Combray — gdzie każdy członek rodziny był już tylko Guermantem, wyzutym z osobowości i z imion własnych, o czem świadczyło, na wielkich czarnych oponach, samotne purpurowe G..., uwieńczone mitrą książęcą — tym, na którego geniusz rodu skierował wybór intelektualistki, buntownicy, ewangelicznej pani de Villeparisis, był człowiek najbogatszy i najlepiej urodzony, najlepsza partja z całego faubourg Saint-Germain, starszy syn diuka de Guermantes, książę des Laumes. I przez dwie godziny, w dniu ślubu, pani de Villeparisis miała u siebie wszystkie owe wysoko urodzone osoby z których sobie drwiła; drwiła z nich sobie nawet z paroma bliskiemi osobami „nie urodzonemi”, które zaprosiła i którym książę des Laumes rzucił wówczas karty, zanim „przeciął komunikację” z niemi od następnego roku.

Na domiar nieszczęścia Courvoisierów, maksymy uznające wyłączną supremację inteligencji i talentu odzyskały kurs u księżnej des Laumes natychmiast po ślubie. I pod tym względem, powiedzmy mimochodem, punkt widzenia którego bronił Saint-Loup kiedy żył z Rachelą, kiedy bywał u przyjaciół Racheli, kiedy się omal chciał żenić z Rachelą, zawierał — mimo całej zgrozy, jaką budził w rodzinie — mniej kłamstwa, niż poglądy panien de Guermantes w ogólności, sławiących inteligencję, nie dopuszczających niemal aby ktoś wątpił o równości ludzi, wówczas gdy wszystko to zmierzało w danym momencie do tego samego rezultatu co gdyby głosiły wręcz przeciwne maksymy, mianowicie do możliwie arystokratycznego i możliwie najbogatszego małżeństwa. Saint-Loup natomiast działał zgodnie ze swemi zapatrywaniami, wskutek czego mówiono że jest na złej drodze. Zapewne, z punktu widzenia moralności dużo można było Racheli zarzucić. Ale nie jest dowiedzione, w razie gdyby jakaś osoba była warta nie więcej od niej, ale była księżną lub posiadała dużo milionów — czy pani de Marsantes nie sprzyjałaby takiemu małżeństwu.

Otóż, aby wrócić do pani des Laumes (wkrótce potem diuszessy de Guermantes, wskutek śmierci teścia), największem cierpieniem Courvoisierów był fakt, że teorje młodej księżnej, wyładowując się w ten sposób w słowach, nie wpływały w niczem na jej postępowanie; dzięki czemu, filozofja ta (jeżeli można ją tak nazwać) w niczem nie szkodziła arystokratycznej elegancji salonu Guermantes. Niewątpliwie wszystkie osoby, których pani de Guermantes nie przyjmowała u siebie, wyobrażały sobie, że dzieje się to dlatego iż nie są dość inteligentne; niejedna młoda Amerykanka, która nie posiadała żadnej książki poza starym i nigdy nie otwieranym egzemplarzem poezyj Parny’ego, leżącym (dlatego, że był z „epoki”) na stoliku w jej buduarze, wyrażała swój kult inteligencji żarłocznemi spojrzeniami, jakie wpijała w Orianę de Guermantes, gdy ta zjawiała się w Operze. Bez wątpienia również pani de Guermantes była szczera, kiedy wyróżniała jakąś osobę dla jej inteligencji. Kiedy mówiła o jakiejś kobiecie: zdaje się że jest „urocza”, lub o mężczyźnie że jest niesłychanie inteligentny, nie sądziła aby miała inne przyczyny do przyjmowania ich niż ten urok lub inteligencję, ile że geniusz Guermantów nie interweniował w tej minucie; ale ów czujny geniusz, usadowiony głębiej u tajnych wrót strefy w której Guermantowie sądzili, nie pozwalał Guermantom uznać mężczyzny inteligentnym, a kobiety uroczą, o ile nie mieli obecnych lub przyszłych walorów światowych. Wówczas nazywano mężczyznę uczonym ale nakształt encyklopedji, lub przeciwnie pospolitym, dowcipnym jak komiwojażer; ładna kobieta miała fatalny ton lub była zbyt gadatliwa. Co do ludzi pozbawionych światowej sytuacji — okropność, snoby! Pan de Bréauté, którego zamek sąsiadował z Guermantes, żył z samymi książętami krwi. Ale podrwiwał z nich i marzył jedynie o muzeach. Toteż pani de Guermantes była oburzona, kiedy nazywano pana de Bréauté snobem. „Snob, Babal? Ależ pan oszalał, drogi panie! wręcz przeciwnie, on nienawidzi ludzi modnych, nie można go zmusić do nowej znajomości. Nawet do mnie, kiedy go zaproszę z kimś nowym, przychodzi tak niechętnie!”

Nie znaczy to, aby nawet w praktyce Guermantowie nie szacowali inteligencji inaczej niż Courvoisierowie. Różnica między Guermantami a Courvoisierami wydawała w praktyce dość piękne owoce. I tak, księżna Oriana, otaczając się zresztą tajemnicą, pobudzającą zdala marzenia tylu poetów, wyprawiła ową fetę o której jużeśmy mówili, gdzie król angielski czuł się lepiej niż kiedykolwiek, bo Oriana wpadła na pomysł (czyżby to przyszło do głowy Courvoisierom?) i zdobyła się na odwagę (przed którą byliby się wzdrygnęli wszyscy Courvoisierowie), aby, poza cytowanemi już osobami, zaprosić muzyka Gastona Lemaire oraz autora dramatycznego Grandmougin. Ale intelektualizm jej wyrażał się zwłaszcza negatywnie. O ile wymagany współczynnik inteligencji i wdzięku zniżał się w miarę jak się wznosiła pozycja osoby pragnącej bywać u księżnej Oriany, zbliżał się zaś do zera kiedy chodziło o koronowane głowy, w zamian za to, im bardziej się schodziło poniżej tego monarszego poziomu, tem bardziej współczynnik się podnosił. Naprzykład u księżnej Parmy bywało sporo osób, które Jej Wysokość przyjmowała dlatego że je znała dziećmi, lub że były spowinowacone z jakąś diuszessą, lub stały blisko jakiegoś panującego, choćby te osoby były pozatem brzydkie lub głupie; otóż, dla jakiegoś Courvoisiera, racja że ktoś jest „faworytem księżnej Parmy”, „przyrodnią siostrą księżnej d’Arpajon”, że „spędza co rok trzy miesiące u królowej hiszpańskiej”, wystarczyłoby, aby zaprosić takich ludzi; ale pani de Guermantes, która od dziesięciu lat wymieniała grzecznie z temi osobami ukłon u księżnej Parmy, nigdy nie wpuściła ich za swój próg, uważając że z salonem w sensie towarzyskim jest tak samo jak w sensie materjalnym: wystarczy trochę mebli, których się nie lubi, ale które się zostawia jako zapchanie kątów i dowód zamożności, aby uczynić salon czemś okropnem. Taki salon podobny jest do książki, w której autor nie umiał się wstrzymać od zdań świadczących o wiedzy, o świetności umysłu, łatwości stylu. Jak książka, jak dom, tak i wartość salonu — słusznie myślała pani de Guermantes — ma za kamień węgielny ofiarę.

Wiele przyjaciółek księżnej Parmy, z któremi księżna Oriana ograniczała się od lat do tego samego grzecznego przywitania lub do wymiany biletów, nie zapraszając ich nigdy ani nie chodząc na ich przyjęcia, skarżyło się dyskretnie Jej Wysokości, która, w dnie kiedy pan de Guermantes zachodził do niej sam, natrącała księciu o tem. Ale ten szczwany bywalec, zły mąż w stosunku do księżnej o tyle że miał kochanki, ale lojalny wspólnik we wszystkiem co się tyczyło dobrego funkcjonowania jej salonu (a także dowcipu Oriany, będącego głównym tego salonu powabem), odpowiadał: „Ale czy moja żona ją zna? Och, w takim razie tak, powinna była. Ale ja powiem Waszej Wysokości prawdę: Oriana nie lubi towarzystwa kobiet. Otacza ją elita wyższych duchów; ja — jak mnie Wasza Wysokość widzi — ja nie jestem jej mężem, jestem tylko jej pierwszym kamerdynerem. Kobiety nudzą ją, z wyjątkiem małej liczby wyjątkowo inteligentnych. No, a Wasza Wysokość, która ma tyle poczucia tych rzeczy, nie powie mi przecie, aby margrabina de Souvre była inteligentna! Tak, rozumiem, księżna przyjmuje ją przez dobroć. A przytem, księżna ją zna. Powiada księżna, że Oriana ją spotykała; to możliwe, ale bardzo mało, upewniam Waszą Wysokość. A przytem, ja powiem księżnej, w tem jest też trochę mojej winy. Moja żona jest bardzo zmęczona, a tak lubi być uprzejma, że gdybym jej tylko pozwolił, nie byłoby końca wizytom. Nie dalej jak wczoraj wieczór, miała podwyższoną temperaturę; ale cóż, bała się, że zrobi przykrość księżnej de Bourbon, jeśli do niej nie pójdzie. Musiałem wkroczyć; zabroniłem zaprzęgać. Ot, wie księżna, doprawdy,

1 ... 62 63 64 65 66 67 68 69 70 ... 89
Idź do strony:

Darmowe książki «Strona Guermantes - Marcel Proust (barwna biblioteka TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz