Stracone złudzenia - Honoré de Balzac (focjusz biblioteka .txt) 📖
Stracone złudzenia to jeden z najważniejszych utworów w twórczości Honoriusza Balzaca z cyklu Komedia ludzka. Dzieło składa się z trzech części zatytułowanych: Dwaj poeci, Wielki człowiek z prowincji w Paryżu, Cierpienia wynalazcy.
Głównymi bohaterami są Lucjan Chardon de Rubempré i Dawid Sechard, poeta i przedsiębiorca, którzy stawiają pierwsze kroki w swoich profesjach. Ich początkowy entuzjazm i młodzieńcza wiara skonfrontowane są z rodzącym się kapitalizmem, światem pieniądza oraz trudnościami społecznymi, które muszą pokonać jako młodzi ludzie.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Stracone złudzenia - Honoré de Balzac (focjusz biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
Romantyczne spotkanie Lucjana z księdzem Karlosem Herrerą stanowi drugi wariant owego Kuszenia Szatana, które wypełniało znaczną część Ojca Goriot, i jest zarazem przejściem do dalszego rozwinięcia tego prastarego mitu na tle nowożytnego Paryża.
Nazajutrz Lucjan zawizował paszport, kupił tęgi leszczynowy kij i wziął na ulicy d’Enfer biedkę754, która za dziesięć su dowiozła go do Lonjumeau. Jako pierwszy etap, przenocował w jakiejś stajni, o dwie mile od Arpajon. Kiedy dobił do Orleanu, czuł się potężnie zmęczony i zbity; za trzy franki przewoźnik dowiózł go do Tours; na życie w drodze wydał tylko dwa franki. Z Tours do Poitiers Lucjan szedł pięć dni. Kawał za Poitiers posiadał już tylko pięć franków, ale zebrał resztę sił, aby wędrować dalej. Jednego dnia Lucjan, zaskoczony przez noc na równinie, postanowił tam rozbić obóz, kiedy ujrzał w parowie karocę ciągnącą się na wzgórze. Niespostrzeżony przez pocztyliona, podróżnych i lokaja na koźle, zdołał się wcisnąć z tyłu między dwa tłumoki i usnął, ułożywszy się tak, aby uniknąć wstrząśnień. Rano, obudzony słońcem, które świeciło mu w oczy, i gwarem, poznał Mansle, ową mieścinę, gdzie półtora roku temu spieszył oczekiwać na panią de Bargeton z sercem pełnym miłości, nadziei i radości. Znalazłszy się, okryty kurzem, w kręgu ciekawych i pocztylionów, zrozumiał, iż czeka go przeprawa; zerwał się na nogi, miał się odezwać, kiedy widok pary podróżnych, którzy w tej chwili wysiedli z karocy, odjął mu mowę: ujrzał świeżego prefekta755 Charenty, hrabiego Sykstusa du Châtelet, i żonę jego, Luizę de Nègrepelisse.
— Gdybyśmy byli wiedzieli756, jakiego towarzysza zesłał nam przypadek! — rzekła hrabina. — Niechże pan będzie łaskaw siąść z nami.
Lucjan skłonił się zimno tej parze, rzucając jej pokorne zarazem i brzemienne groźbą spojrzenie, i rzucił się w boczną drogę ku Mansle, chcąc dobić do zagrody, gdzie by mógł dostać nieco chleba i mleka, odpocząć i w ciszy podumać nad przeszłością. Miał jeszcze trzy franki. Autor Stokroci, gnany gorączką, biegł długo bez odpoczynku; pędził równo z biegiem rzeczki, rozpatrując się w okolicy, która stawała się coraz bardziej malownicza. Około południa dotarł do miejsca, gdzie struga, otoczona wierzbami, tworzyła małe jeziorko. Zatrzymał się, aby nasycić wzrok świeżą i bujną zielonością gaiku, którego sielski urok oddziałał na jego duszę. Jakiś domek, przylegający do młyna nad odnogą rzeczki, widniał między wierzchołkami drzew słomianą strzechą, strojną rozchodnikiem757. Prosty ten budynek miał za jedyną ozdobę kilka krzewów jaśminu, przewiercienia758 i chmielu, dokoła zaś kwiaty floksu759 i wspaniałe jarzyny. Na kamiennej grobli, podpartej grubymi palami, która chroniła gościniec od wylewów, ujrzał sieci suszące się na słońcu. Kaczki pływały po przezroczej sadzawce za młynem, między dwoma strumieniami wody szumiącej w stawidłach760. Słychać było drażniący swą monotonią turkot młyna. Na prostej ławie poeta ujrzał poczciwą, zażywną gosposię robiącą na drutach i czuwającą nad dzieckiem, które znęcało się nad kurami.
— Moja dobra kobieto — rzekł Lucjan, podchodząc — jestem bardzo zmęczony, mam gorączkę, a posiadam tylko trzy franki; czy chcecie żywić mnie czarnym chlebem i mlekiem i dać mi legowisko na słomie przez tydzień? Będę miał czas napisać tymczasem do krewnych, którzy przyślą mi pieniędzy albo przyjadą po mnie tutaj.
— Chętnie — odparła — oczywiście, jeżeli mąż się zgodzi. Hej tam, stary, a chodź no!
Młynarz wyszedł, spojrzał na Lucjana i wyjął fajkę z ust, mówiąc:
— Trzy franki, tydzień? To już lepiej nic nie weźmiemy od pana.
„Kto wie, czy nie przystanę na parobka do młyna” — rzekł sobie poeta, spoglądając na ten rozkoszny pejzaż, nim ułożył się w łóżku przygotowanym przez młynarkę, gdzie zasnął w sposób, który przeraził gospodarzy.
— Pietrze, idź no zobaczyć, czy ten młody pan nie umarł; już czternaście godzin, jak się położył, ja nie śmiem tam wejść — rzekła młynarka nazajutrz koło południa.
— Ja myślę — odparł młynarz, kończąc rozciągać sieci i rozkładać inny sprzęt rybacki — że ten ładny chłopczyk to może jaki kompan od komediantów; ot golec.
— Z czegóż to myślisz, stary? — rzekła młynarka.
— Ano, przecież nie jest żaden książę ani minister, ani deputat, ani biskup; czemuż ma ręce takie białe jak człowiek, co nic nie robi?
— Dziwno mi w takim razie, że głód go nie obudzi — rzekła młynarka, która właśnie przygotowała śniadanie dla gościa, zesłanego w wilię761 przypadkiem do domu. — Komediant? — powtórzyła. — Gdzież by szedł? Toć762 jeszcze nie pora na jarmark w Angoulême.
Ani młynarz, ani młynarka nie mogli podejrzewać, iż poza komediantem, księciem i biskupem istnieje człowiek, zarazem książę i komediant, człowiek obleczony wspaniałym kapłaństwem, Poeta, który na pozór nic nie robi, a mimo to króluje nad ludzkością, kiedy ją umiał odmalować.
— Któż by to mógł być? — rzekł Piotr do żony.
— Może to niebezpiecznie go trzymać? — spytała gosposia.
— Ba, złodzieje mają chybsze ręce, już byłby nas oporządził — odparł młynarz.
— Nie jestem ani księciem, ani złodziejem, ani biskupem, ani komediantem — rzekł smutnie Lucjan, który ukazał się w tej chwili, a który musiał słyszeć przez okno rozmowę chłopków. — Jestem biedakiem opadłym z sił, który przybył tu z Paryża piechotą. Nazywam się Lucjan de Rubempré, a jestem synem pana Chardona, poprzednika pana Postela, aptekarza z Houmeau. Siostra moja wyszła za Dawida Sécharda, drukarza z placu du Mûrier w Angoulême.
— Czekajże pan! — rzekł młynarz. — Czy ten drukarz to nie jest syn starego wygi, tego, co to ma folwarczek w Marsac?
— Właśnie — odparł Lucjan.
— Ładny ojczulek, dalibóg — rzekł młynarz. — Toć on, powiadają, każe licytować syna do ostatniego stołka, a sam ma gruntu za przeszło dwieście tysięcy franków, nie licząc tego, co trzyma w pończosze.
Kiedy dusza i ciało zużyły się w długiej i bolesnej walce, godzina, w której siły się wyczerpały, sprowadza za sobą albo śmierć, albo unicestwienie podobne do śmierci, ale w którym zdolna do oporu natura odzyskuje wówczas siły. Lucjan, będący pastwą takiego przesilenia, zdawał się bliski omdlenia w chwili, gdy się dowiedział, mimo iż tak mglisto, o katastrofie spadłej na Dawida Sécharda, swego szwagra.
— Och, siostro! — wykrzyknął. — Co ja uczyniłem, mój Boże? Jestem nędznikiem.
Następnie osunął się na drewnianą ławę, blady i osłabły, jak gdyby miał umierać; młynarka skwapliwie przysunęła mu kubek mleka, zmuszając go, by wypił; ale Lucjan poprosił młynarza, aby mu pomógł położyć się na łóżko, przepraszając za kłopot, jaki uczyni w domu swą śmiercią, mniemał bowiem, iż nadeszła ostatnia godzina. Widząc przed oczyma widmo śmierci, ów pełen wdzięku poeta uczuł w sercu przypływ religijnych uczuć: chciał mówić z księdzem, wyspowiadać się i przyjąć sakramenta. Skargi te, wyjęczane słabym głosem przez chłopca o tak pięknej twarzy i zręcznej postaci, wzruszyły panią Piotrową.
— Słuchaj no, stary, siadaj na koń i jedź poprosić pana Marrona, lekarza z Marsac; zobaczy, co jest temu młodemu paniczowi, który nie wydaje mi się w tęgiej skórze; sprowadzisz także proboszcza. Może będą wiedzieli lepiej niż ty, jak stoi sprawa z tym drukarzem: toć Postel jest zięciem pana Marrona.
Po odjeździe męża młynarka, przekonana, jak wszyscy ludzie wiejscy, że choroba wymaga odżywiania, nakarmiła Lucjana; nie wzbraniał się, pogrążony w gwałtownych wyrzutach, które wyrwały go z prostracji763 przez wstrząs, wywołany tego rodzaju topicum764 moralnym.
Młyn znajdował się o milę od Marsac, stolicy powiatu, położonej w pół drogi między Mansle a Angoulême, toteż zacny młynarz przywiózł niebawem lekarza i proboszcza. Osobistości te słyszały o stosunkach Lucjana z panią de Bargeton. Ponieważ w tej chwili cały departament Charenty rozprawiał o małżeństwie tej damy i o jej powrocie do Angoulême z nowym prefektem, hrabią Sykstusem du Châtelet, lekarz i proboszcz, dowiadując się, że Lucjan jest u młynarza, uczuli gwałtowną chętkę spenetrowania przyczyn, jakie wstrzymały wdowę po panu de Bargeton od poślubienia młodego poety, z którym swego czasu uciekła; chcieli również dowiedzieć się, czy przybył do rodzinnego miasta, aby wspomóc szwagra, Dawida Sécharda. Ciekawość, ludzkość, wszystko jednoczyło się tedy765, aby sprowadzić rychłą pomoc umierającemu poecie. Toteż w dwie godziny po wyjeździe młynarza Lucjan usłyszał na kamienistym dojeździe do młyna szczęk żelaziwa, jaki wydawała bryczuszka wiejskiego lekarza. Obaj Marronowie ukazali się równocześnie, lekarz bowiem był bratankiem proboszcza. Lucjan ujrzał tedy w tej chwili osoby związane blisko z ojcem Dawida Sécharda, jak bywa w małym miasteczku, gdzie wszyscy hodują wino. Skoro lekarz przyjrzał się umierającemu, zmacał puls, obejrzał język, popatrzył na młynarkę, uśmiechając się w sposób rozpraszający wszystkie obawy.
— Pani Courtois — rzekł — nie wątpię, że pani musi mieć w piwnicy jaką dobrą butelkę wina, w sadzawce zaś ładnego węgorza. Niechże je pani poda choremu, któremu nic nie brakuje poza troszką przemęczenia. Po tym lekarstwie nasz wielki człowiek stanie niebawem na nogi.
— Ach, panie — rzekł Lucjan — moja choroba jest nie w ciele, ale w duszy! Ci zacni ludzie powiedzieli mi coś, co mnie zabiło, oznajmiając nieszczęście, jakie spadło na dom mojej siostry, Dawidowej Séchard. Na imię Boga, pan, który, jak wspominała pani Courtois, wydałeś córkę za Postela, musisz coś wiedzieć o sprawach Dawida?
— Myślę, że musi być w więzieniu — odparł lekarz — ojciec odmówił mu pomocy...
— W więzieniu! — wykrzyknął Lucjan. — I za co?
— Ano, z przyczyny weksli zaskarżonych w Paryżu, o których widać zapomniał; uchodzi za człowieka, który nie bardzo wie, co robi — odparł pan Marron.
— Zostawcie mnie, proszę, z księdzem proboszczem — rzekł poeta, którego fizjonomia766 zmieniła się gwałtownie.
Doktor, młynarz i jego żona wyszli. Skoro Lucjan został sam ze starym księdzem, wykrzyknął:
— Zasługuję na śmierć, która się zbliża, czuję to, ojcze; jestem nędznikiem, któremu nie zostaje nic, jak tylko rzucić się w objęcia religii. To ja, ojcze, jestem katem siostry i brata; bo Dawid Séchard jest bratem dla mnie! Podpisałem weksle, których Dawid nie mógł zapłacić... Zrujnowałem go. W straszliwej nędzy, w jakiej się znalazłem, zapomniałem o tej zbrodni. Kroki, do których te weksle dały przyczynę, wstrzymano wskutek interwencji pewnego milionera. Myślałem, że je umorzył; widzę, że stało się inaczej!
I Lucjan opowiedział swe nieszczęścia. Skończywszy ten poemat opowiedziany w gorączce, w istocie godny poety, błagał proboszcza, aby się udał do Angoulême i dowiedział się u Ewy, jego siostry, i u matki, pani Chardon, o prawdziwym stanie rzeczy, dla sprawdzenia, czy można jeszcze coś pomóc.
— Aż do twego powrotu, ojcze — rzekł, płacząc gorącymi łzami — zdołam żyć. Jeżeli matka, siostra, Dawid nie odtrącą mnie, nie umrę.
Wymowa paryżanina, łzy tej straszliwej skruchy, widok bladego i niemal umierającego z rozpaczy pięknego młodzieńca, opowieść niedoli przekraczających siły ludzkie, wszystko to obudziło zainteresowanie i współczucie proboszcza.
— Na prowincji, jak w Paryżu, drogi panie — odparł — trzeba w połowie tylko wierzyć temu, co ludzie gadają; nie przerażaj się więc pogłoską, która tu, o trzy mile od Angoulême, musi być bardzo niedokładna. Stary Séchard, nasz sąsiad, opuścił Marsac od kilku dni; prawdopodobnie zatem zajmuje się uładzeniem spraw syna. Spieszę do Angoulême i przybędę oznajmić ci, czy możesz wrócić na łono rodziny, wobec której wyznanie twoje, żal pomogą mi bronić twej sprawy.
Proboszcz nie wiedział, iż od półtora roku Lucjan tyle razy się kajał, że żal jego, mimo całej gwałtowności, nie przedstawiał nic więcej jak tylko scenę doskonale odegraną, i to odegraną z dobrą wiarą! Po proboszczu zjawił się lekarz. Rozpoznając u chorego przesilenie nerwowe, którego niebezpieczeństwo zaczynało mijać, również starał się go pocieszyć; w końcu zdołał wpłynąć na chorego, aby się posilił.
Proboszcz, który znał okolicę i jej obyczaje, podążył do Mansle, gdzie niebawem miał przejeżdżać dyliżans z Ruffec do Angoulême; znalazł w nim miejsce. Stary ksiądz umyślił zasięgnąć języka o Dawidzie Séchardzie u wnuka swego, Postela, aptekarza w Houmeau, niegdyś współzawodnika drukarza wobec pięknej Ewy. Widząc troskliwość, z jaką aptekarzyna wysadził staruszka z ohydnej landary, pełniącej wówczas służbę między Ruffec a Angoulême, najmniej przenikliwy widz byłby odgadł, iż oboje państwo Postel hipotekują przyszły dobrobyt na sukcesji po księdzu.
Uwagi (0)