Opowieść wigilijna - Charles Dickens (książki które można czytać w internecie TXT) 📖
Ebenezer Scrooge to jegomość nieprzyjemny dla wszystkich wokół i dla samego siebie; na szczęście stoi już nad grobem, więc pewnie wkrótce pójdzie śladem swego wspólnika i uwolni świat od swej osoby… Opowieść wigilijna, jeden z najsławniejszych tytułów pióra Charlesa Dickensa, to romantyczna historia (z duchami!) o głębokiej przemianie wewnętrznej, o tym, co jest najważniejsze w życiu, o radości i oczywiście: o Świętach Bożego Narodzenia (oryginalny tytuł A Christmass Carol oznacza kolędę czy też pastorałkę, a poszczególne rozdziały określono pierwotnie jako zwrotki).
Charles Dickens przekonuje swych czytelników, że na zwrot ku dobru i szczęściu nigdy nie jest za późno, że pieniądze szczęścia nie dają i że cuda dzieją się, jeśli otworzy się serce.
- Autor: Charles Dickens
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Opowieść wigilijna - Charles Dickens (książki które można czytać w internecie TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Charles Dickens
Ta pierwsza para miała do spełnienia nie lada zadanie, bo za nią sunęło dwadzieścia trzy lub cztery pary i to utworzone z ludzi, z którymi nie można było żartować, bo choć nie mieli dobrego pojęcia o chodzeniu, pragnęli jednak koniecznie tańczyć.
Ale gdyby ich było dwa razy tyle — ba, cztery razy — stary Fezziwig byłby dał im radę i pani Fezziwig także. To nie ulega wątpliwości.
Co do pani Fezziwig, była ona godną towarzyszką swego małżonka w całym tego słowa znaczeniu. Jeżeli to zaś nie jest dość wysoką pochwałą, dajcie mi inną, a użyję jej z pewnością.
Z łydek pana Fezziwiga literalnie sypały się iskry. Przy każdym jego ruchu błyszczały jak dwa księżyce. Nie można było odgadnąć w danej chwili, co się z nimi stanie w następnej. A gdy stary Fezziwig i pani Fezziwig przeszli przez wszystkie fazy tańca, gdy wykonali wszystkie figury: naprzód, w tył, krzyże, balanse, koszyki itp., pan Fezziwig zdobył się na tak śmiały skok, że nogi zaplątały mu się w powietrzu i zdawało się, że je połamie; na szczęście obeszło się bez katastrofy.
Zabawa skończyła się z chwilą, gdy zegar uderzył jedenastą. Pan i pani Fezziwig zajęli swoje stanowiska po obydwu stronach drzwi i ściskając za ręce każdego wychodzącego gościa, życzyli mu uprzejmie wesołych świąt. Gdy już wszyscy wyszli, z wyjątkiem dwóch praktykantów, spotkała ich ta sama grzeczność; potem wesołe głosy umilkły, chłopcy zaś pozostali, aby położyć się spać w łóżka, które znajdowały się pod stołami na zapleczu; położywszy się, długo jeszcze gawędzili, ożywieni i rozradowani.
Scrooge, patrząc na wskrzeszone chwile przeszłości, tak był wzburzony, że zdawało się, iż zmysły postradał. Jego serce i dusza uczestniczyły żywo w tej zabawie, razem z jego dawną postacią. Potwierdzał wszystko, pamiętał wszystko, cieszył się wszystkim, doznawał niewypowiedzianych wzruszeń. Dopiero gdy rozjaśnione twarze jego dawnego „ja” i Dicka odwróciły się ku ścianie, przypomniał sobie Ducha i zauważył, że patrzy on na niego badawczo, a światło na jego głowie jaśnieje coraz silniejszym blaskiem.
— Niewiele potrzeba — odezwał się Duch — dla zjednania sobie wdzięczności takich prostaczków.
— Niewiele! — powtórzył jak echo Scrooge.
Duch dał mu znak, aby przysłuchał się rozmowie dwóch praktykantów, którzy wychwalali z zapałem Fezziwiga, po czym rzekł:
— Czy nie mam słuszności? Ów Fezziwig wydał zaledwie trzy czy cztery funty szterlingi; to przecież nie powód, żeby go wychwalać pod niebiosy. Jakaż tu zasługa?
— Ależ to nie o to chodzi — zaoponował Scrooge, podniecony wspomnieniem, a potem mówił dalej, sam nie wiedząc, że wypowiada przekonania dawnego Scrooge’a. — To nie o to chodzi, Duchu. On ma możność uczynienia nas szczęśliwymi lub nieszczęśliwymi, uczynienia życia naszego lżejszym lub cięższym, a pracy naszej przyjemną lub przykrą. Cóż z tego, że ta jego władza przejawia się tylko w dobrym słowie, poczciwym spojrzeniu, w drobiazgach tak nieuchwytnych, że ich mierzyć, ważyć ani analizować niepodobna? To nic nie znaczy, gdyż nie w tym spoczywa jądro rzeczy. Szczęście, jakie on roztacza dokoła siebie, jest tak wielkie, a dla nas tak drogie, że się niczym opłacić nie da.
Spotkawszy przenikliwy wzrok Ducha, zamilkł.
— Cóż się z tobą dzieje? — zapytał Duch.
— Nic szczególnego — odrzekł Scrooge.
— A jednak coś się dzieje? — powtórzył Duch.
— Ależ nic, nic... Chciałbym tylko powiedzieć w tej chwili słów kilka memu pomocnikowi. Oto wszystko.
Gdy wygłosił to życzenie, jego dawna postać przykręciła lampę i wraz z Duchem znaleźli się znów na ulicy.
— Czas mój uchodzi — zauważył Duch. — Śpieszmy się!
Słowa te nie były skierowane do Scrooge’a ani też do jakiejkolwiek istoty widzialnej, mimo to wywołały niezwykły skutek, gdyż Scrooge znowu ujrzał samego siebie. Był już starszy, w sile wieku. Twarz jego nie miała jeszcze surowych i ostrych linii lat późniejszych, lecz w rysach jej już się przejawiały pierwsze ślady skąpstwa i jakiegoś niepokoju. W oczach już migotał wyraz drapieżnej chciwości, zdradzały one namiętność wzbogacenia się, która zaczynała rozrastać się w jego duszy. Nie ulegało też wątpliwości, w jakim kierunku potoczy się jego życie.
Nie był sam. Obok siedziała młoda i piękna dzieweczka w żałobie, z oczyma pełnymi łez, które błyszczały jak brylanty w świetle wytryskającym z głowy Ducha Wigilijnej Przeszłości.
— Zapewne, że to rzecz obojętna — mówiła dzieweczka głosem zgnębionym. — Zwłaszcza obojętna dla pana, gdyż inne bóstwo zajęło w sercu pańskim moje miejsce. Jeżeli ono jednak zdoła dostarczyć ci w przyszłości słodyczy, ukojenia, pociechy i radości, słowem tego, czym ja pragnęłabym cię otoczyć, to istotnie nie mam powodu do troski.
— Jakież to bóstwo cię zastąpiło? — zapytał dawny Scrooge.
— Cielec złoty.
— Oto sprawiedliwość ludzka! — zawołał dawny Scrooge. — Przeklinają ubóstwo, a jednocześnie potępiają tych, którzy w pocie czoła starają się o dostatek.
— Przesądzasz pan sprawiedliwość świata — zauważyła dzieweczka. — Pan wszystkie swoje myśli i pragnienia zwróciłeś do jednego celu: do wzbogacenia się. Widziałam dobrze, jak wszystkie twoje szlachetne uczucia gasły jedno po drugim, tłumione tą namiętnością, która ostatecznie zwyciężyła. Czy nieprawda?
— I cóż z tego? — zapytał. — Jeżeli stałem się praktyczniejszy i rozsądniejszy, to nie znaczy, żebym się zmienił względem ciebie.
Potrząsnęła główką.
— Czy zmieniłem się?
— Pomiędzy nami istnieje umowa, którą zawarliśmy wówczas, kiedy oboje byliśmy biedni. Wówczas nie uskarżaliśmy się na los, lecz pracowaliśmy pełni nadziei, że przyjdą i dla nas lepsze czasy, że praca zapewni nam byt, choć skromny. Od tego czasu zmieniłeś się. Gdyśmy zawierali umowę, byłeś innym człowiekiem.
— Byłem wtedy prawie dzieckiem — przerwał niecierpliwie.
— Własne twoje sumienie mówi ci, że byłeś zupełnie inny — odparła. — Co do mnie, wcale się nie zmieniłam. To, co nam obiecywało szczęście, gdyśmy jednako czuli i myśleli, teraz jest dla nas źródłem cierpienia i męki. Jak często i z jaką boleścią o tym myślałam, nie jestem w stanie wypowiedzieć. Dość, że mogłam o tym myśleć. Teraz: zwracam ci słowo.
— Czy kiedykolwiek żądałem tego?
— Słowami nie. Nigdy.
— W jaki tedy37 sposób?
— Zmianą usposobienia, widocznym przygnębieniem i niepokojem. Zmieniłeś się zupełnie we wszystkim, zmieniłeś treść swego życia i cel jego. Gdybyś dawniej nie dał mi słowa, powiedz szczerze: czy teraz zechciałbyś mnie pojąć za żonę? Z pewnością nie!
Zdawał się uznawać słuszność jej przypuszczania, mimo to odparł:
— Sama nie wierzysz w to, co mówisz.
— Jakże byłabym szczęśliwa, gdybym mogła myśleć inaczej! — szepnęła smutnie. — Bóg świadkiem, że byłabym bardzo szczęśliwa. Jedynie niezwalczona siła mogła mnie przyprowadzić do tak bolesnych wniosków. Gdybyś był wolny w tej chwili, czy wybrałbyś sobie za żonę biedną dziewczynę, ty, który w chwilach najgorętszych uniesień nie przestajesz ważyć wszystko na szalach zysku i patrzeć na wszystko ze stanowiska żądzy wzbogacania się? Gdybyś się nawet zapomniał na chwilę, gdybyś się ze mną połączył dozgonnie, to czyż mogłabym wątpić, że wkrótce żałowałbyś tego kroku? Jestem głęboko przekonana, że przyszłoby do tego niebawem, i to jest powodem, że zwracam ci dane słowo. Czynię to szczerze, w imię miłości, jaką żywiłam dla ciebie wtedy, kiedy byłeś inny.
Chciał coś powiedzieć, lecz ona, odwróciwszy się od niego, ciągnęła dalej:
— Być może... a nawet jestem przekonana, że zerwanie zaboli cię. Lecz niedługo, bardzo niedługo będziesz cierpiał. Potrafisz usunąć wszelkie wspomnienia o naszej miłości jak niemiły sen i z radością uczujesz się wolny. Obyś był szczęśliwy w życiu, jakie sobie obrałeś!...
W ten sposób się rozstali.
— Dosyć już, Duchu! — zawołał Scrooge. — Zaprowadź mnie do domu. Nie jestem w stanie dłużej znosić podobnych udręczeń!
— Jeszcze jeden cień! — odparł Duch.
— Nie, nie, dosyć! — błagał Scrooge. — Nie chcę nic więcej widzieć! To nad moje siły!...
Lecz nieubłagany Duch pochwycił go mocno w ramiona i kazał mu patrzeć na następny obraz.
Znajdowali się teraz w pokoju niezbyt wielkim, lecz urządzonym zacisznie i wygodnie. Przy kominku, na którym płonął jasny i wesoły ogień, siedziała dzieweczka tak podobna do poprzedniej, iż Scrooge myślał, że to ta sama, dopóki nie zauważył, że jest już teraz poważną mężatką i że obok siedzi jej córka.
W pokoju było gwarno, a nawet panował tam ogromny hałas, sprawiany przez gromadkę dzieci, których Scrooge w pierwszej chwili, będąc silnie wzburzony, nie zauważył. Dzieci owe wcale nie zachowywały się tak, jak owych czterdzieścioro maleństw w poemacie, co siedziały niby trusiątka38, spokojnie i cicho. Ta dzieciarnia zachowywała się całkiem inaczej: każdy z malców swawolił i krzyczał za czterdziestu. Dlatego panowała tu taka olbrzymia wrzawa, która jednak nikogo nie raziła. Owszem, matka i córka śmiały się serdecznie i cieszyły się tym bardzo. Córka, wmieszawszy się do zabawy, została przez małych swawolników napadnięta ze wszystkich stron...
Czego bym nie dał, żeby być jednym z nich! Lecz, oczywiście, nie okazałbym się tak okrutny jak oni, wierzajcie! Za wszystkie skarby świata nie ośmieliłbym się potargać gładko uczesanych włosów pięknej siostrzyczki ani też zerwać z jej stopy miniaturowego pantofelka... Nie ośmieliłbym się również, za nic na świecie, objąć wiotkiej i kształtnej jej kibici, jak to te małe nicponie czyniły podczas zabawy, bez wszelkiej ceremonii, gdyż obawiałbym się, żeby moja ręka za podobną zbrodnię nie pozostała już na zawsze zgięta.
A jednak, wyznaję szczerze, pragnąłbym dotknąć jej ust; pragnąłbym ją zapytać o coś, wprost dlatego, żeby ją skłonić do ich otworzenia; pragnąłbym patrzeć na jej spuszczone skromnie oczy, lecz tak, żeby nie wywołać rumieńca; pragnąłbym rozpleść jej wonne włosy, których najmniejszy loczek przechowałbym jako drogą pamiątkę; słowem, pragnąłbym wobec niej posiadać wszelkie przywileje dziecka i jednocześnie pozostać dojrzałym mężczyzną, aby móc należycie ocenić jej urok.
Po chwili rozległo się pukanie i dzieciarnia rzuciła się natychmiast ku drzwiom tak gwałtownie, z takim wrzaskiem, że piękna siostrzyczka, uśmiechnięta i z suknią w nieładzie, została porwana przez rozigraną gromadkę i pociągnięta na powitalnie ojca, wchodzącego z posłańcem obładowanym gwiazdkowymi podarkami.
Teraz wśród krzyku i wrzawy nastąpił atak na bezbronnego posłańca. Dzieci wdrapywały się na niego po krzesłach jak po drabinach, aby zanurzyć ręce w jego kieszeni, pozbawić go paczek, chwytać za pas, wieszać mu się na szyi, siadać na barkach i kopać go po nogach — a wszystko to czyniły z radości, której oprzeć się nie były zdolne.
Z jakim podziwem i uciechą witano zawartość każdej, choćby najmniejszej paczki! Ile było radości, wdzięczności i zachwytu! Jakąż rozpacz wywołało przypuszczenie, że jedno z dzieci, wziąwszy do ust maleńką brytfannę z kuchni dla lalek, połknęło znajdującego się w niej indyka z cukru... Jakąż następnie ulgę uczuli wszyscy, gdy okazało się, że to był fałszywy alarm... To wszystko nie da się opisać...
Nadeszła wreszcie godzina spoczynku. Dzieci, uspokojone już nieco, ochłonęły z pierwszego wyrażenia, udały się z otrzymanymi zabawkami do swego pokoju na piętrze, gdzie ułożono je w łóżeczkach. Wtedy dopiero w domu zapanował spokój.
Gdy teraz Scrooge ujrzał, jak ojciec tej rodziny przytulił serdecznie do siebie młodą żonę i wraz z nią oraz z córką najstarszą zasiadł przy kominku; gdy pomyślał sobie, że on również mógł być ojcem takich milutkich i pełnych nadziei istot i że w poczętej zimie jego życia mogła od czasu do czasu zakwitnąć radosna i jasna wiosna — twarz jego spochmurniała jeszcze bardziej, a w oczach ukazały się łzy.
— Bello — odezwał się w tej chwili mąż, zwracając się do małżonki z łagodnym uśmiechem — widziałem dziś po południu twego dawnego przyjaciela.
— Kogóż to?
— Zgadnij.
— Nie wiem doprawdy, o kim myślisz.
— Szczura!
— Cóż znowu! Ach, teraz już wiem — podchwyciła, śmiejąc się równie szczerze jak mąż. — Pana Scrooge’a?
— Tak, pana Scrooge’a. Przechodziłem koło okna jego kantoru, a ponieważ nie było zasłonięte i wewnątrz świeciło się, przeto mimo woli go ujrzałem. Mówią, że wspólnik jego umiera, więc siedzi tam teraz samotny. A sądzę, że jest on całkiem samotny, to jest, chcę powiedzieć, że nie ma na całym świecie żadnej bliskiej, życzliwej istoty.
— Duchu — szepnął Scrooge drżącym głosem — uprowadź mnie stąd...
— Uprzedziłem cię przecież, że ci pokażę cienie twego dawnego życia — odparł Duch — nie wiń mnie, lecz samego siebie, że są one takie, jakimi je widzisz, a nie inne.
— Uprowadź mnie stąd! — wołał Scrooge. — Nie mogę znieść tego widowiska!
Zwrócił się ku Duchowi, a zauważywszy, że na obliczu jego w niepojęty sposób odbiły się poszczególne rysy wszystkich tych twarzy, które niedawno widział — rzucił się na niego z krzykiem rozpaczliwym:
— Opuść mnie! Uprowadź mnie stąd! Nie dręcz mnie dłużej!
Podczas walki z Duchem — jeżeli to w ogóle można było nazwać walką, bo Duch, nie broniąc się wcale, zdawał się nie odczuwać wysiłków napastnika — spostrzegł Scrooge, że nad głową Ducha unosi się teraz jeszcze jaśniejszy i wyższy niż przedtem wytrysk światła; w tym mniemaniu, że owo światło daje Duchowi nad nim przewagę, chwycił gasidło i wtłoczył je na głowę Ducha.
Duch tak się skurczył, że gasidło okryło całą jego postać; ale chociaż Scrooge przyciskał gasidło z całej siły, nie mógł jednak stłumić światła, które wydobywało się spod spodu i dziwnie jasno oświecało wszystko dokoła.
Nagle
Uwagi (0)