Małe niedole pożycia małżeńskiego - Honoré de Balzac (książki czytaj online txt) 📖
Małe niedole pożycia małżeńskiego to zbiór obrazków obyczajowych i porad dla małżeństw. Prawie serio. Narrator opisuje fikcyjne sytuacje, odzwierciedlające jednak prawdziwe problemy małżonków, na przykładzie mieszczańskiej pary — Adolfa i Karoliny.
Porusza wiele kwestii, m.in. emocjonalnych, ekonomicznych i wychowawczych, w zależności od problemu posługując się żartobliwym lub poważnym tonem.
Małe niedole pożycia małżeńskiego należą do cyklu Komedii Ludzkiej autorstwa Honoriusza Balzaka. Na monumentalny ten cykl składa się ponad 130 utworów, połączonych ze sobą dzięki postaciom niektórych bohaterów; ich losy oglądać możemy z odmiennych perspektyw. Autor ukazuje człowieka niemalże jako przedmiot swoich badań obserwowany w różnych środowiskach. Ważnymi tematami Komedii Ludzkiej są finanse, obyczaje oraz miłość.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Małe niedole pożycia małżeńskiego - Honoré de Balzac (książki czytaj online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
Nic tak nie drażni człowieka, jak być wziętym w obronę przez własną teściową. Jest to czysta obłuda; w gruncie rzeczy dama ta zachwycona jest nieporozumieniem między tobą a jej córką; toteż łagodnie i z nieskończonymi ostrożnościami dolewa oliwy do ognia.
Gdy już wreszcie dotarłeś do rogatki, żona twoja zaniemiała38, nie mówi ani słowa, skrzyżowała ręce na piersiach, nie patrzy na ciebie. Jesteś człowiekiem bez duszy, bez serca, wyzutym z wszelkich uczuć. Tylko ty zdolny jesteś wymyślać „dla przyjemności” podobne spacery. Jeżeli, na swoje nieszczęście, odważysz się przypomnieć Karolinie, że to ona dziś rano domagała się tej wyprawy w imię swoich dzieci i swego pokarmu (karmi sama swą małą), zasypie cię lawiną słówek zimnych i kłujących.
Toteż znosisz wszystko z rezygnacją, aby, broń Boże, nie popsuć mleka kobiety, która karmi i której trzeba umieć wybaczyć niejedną drobnostkę, szepce ci do ucha bezlitosna teściowa.
W sercu twoim gromadzą się wszystkie furie Oresta39.
Na sakramentalne zapytanie, wystosowane przez Urząd Akcyzy: „Czy nie ma nic do zeznania?...” — żona twoja odpowiada:
— Zeznaję dużo kurzu i dużo złego humoru.
Śmieje się, urzędnik się śmieje, ciebie zaś bierze nagle pokusa wysypania twojej rodziny do Sekwany.
Na domiar nieszczęścia przypominasz sobie wesołą i swawolną dziewczynę, która miała na głowie mały różowy kapelusik i trzepotała się w twoim kabriolecie, gdy sześć lat temu przejeżdżaliście tędy, aby zjeść śniadanie wśród zieloności. Także porównanie! Dużo się też troszczyła panna Schontz o dzieci i o swój kapelusz, którego koronka podarła się na strzępy w gąszczu leśnym! Nie troszczyła się o nic, nawet o swoją godność, kiedy swobodą swego tańca, nieco zbyt daleko posuniętą, przyprawiała o zgorszenie dozorców lasku Vincennes.
Wracasz do domu, popędzając z wściekłością swoją normandzką kobyłę. Nie zdołałeś uniknąć ani niedyspozycji twego konia, ani złego humoru twojej żony.
Wieczorem Karolina ma bardzo mało pokarmu. Jeżeli mała drze się wniebogłosy, ssąc pierś swojej matki, cała wina spada na ciebie, ciebie, co więcej dbasz o zdrowie konia niż twego syna, który umierał z głodu i twojej córki, której wieczerza przepadła w sprzeczce domowej, gdzie twoja żona jak zawsze miała słuszność.
— Nic dziwnego — powiada — mężczyźni nie są matkami.
Opuszczasz pokój i słyszysz, jak twoja teściowa pociesza swą córkę tymi straszliwymi słowy40:
— Oni wszyscy są egoiści, uspokój się; twój ojciec był zupełnie taki sam.
Jest godzina ósma wieczór; wchodzisz do sypialni twojej żony. Wszędzie pełno światła. Pokojówka i kucharka krążą nieustannie tam i z powrotem. Wszystkie meble zarzucone są sukniami przygotowanymi do przymierzenia i wiązankami kwiatów rozmaitych odcieni.
Fryzjer już czeka: artysta niezrównany, powaga w swoim rodzaju — nic i wszystko zarazem. Słyszysz, jak reszta służby biega po całym domu; wszędzie rozkazy wydawane i odwoływane, zlecenia wykonane źle lub dobrze. Zamieszanie i nieład dochodzi szczytu. Pokój ten zmienił się w pracownię, z której ma wyjść gotowa Wenus naszych salonów.
Twoja żona pragnie być na balu dzisiejszym najpiękniejszą ze wszystkich. Czy jeszcze dla ciebie, czy dla siebie tylko, czy dla kogo innego? Zagadnienia pierwszorzędnej wagi!
Ale tobie to ani w myśli.
Jesteś ściśnięty, wykrygowany, opancerzony w twoim stroju wieczorowym, poruszasz się odmierzonymi krokami, rozglądając się, obserwując, wreszcie myśląc o tym, że będziesz mógł na neutralnym terenie pomówić o interesach z agentem giełdowym, notariuszem lub bankierem, którym nie chciałbyś dać w rękę tej przewagi, aby udawać się do ich biura.
Fakt dziwny i który każdy mógł stwierdzić, ale którego przyczyny są trudne do określenia, to owa szczególna niechęć, jaką mężczyzna ubrany i gotowy do wyjścia wieczorem okazuje do wszelkich dyskusji i odpowiedzi na zapytania. W chwili wyjścia z domu mało jest mężów, którzy by nie stawali się milczący i głęboko zatopieni w refleksjach różnorodnych zależnie od danego charakteru. O ile w ogóle odpowiadają, słowa ich są krótkie i zwięzłe.
Kobiety znowu stają się w tych chwilach szczególnie niecierpliwiące, radzą się ustawicznie, żądają twojego zdania co do sposobu ukrycia ogonka róży przy staniku, umocowania gałązki we włosach, przyszpilenia wstążki. Nie chodzi im zresztą nigdy o te fatałaszki, ale o nie same. Według ładnego wyrażenia angielskiego łowią komplementy na wędkę, a czasem nie tylko komplementy.
Wyrostek świeżo wypuszczony ze szkół odczułby motywy ukryte poza gąszczem tych wszystkich pretekstów; ale dla ciebie żona twoja jest przedmiotem tak dobrze wyczerpanym, tyle razy oddawałeś się sympatycznemu zajęciu wspólnego roztrząsania jej zalet moralnych i fizycznych, że teraz popełniasz okrucieństwo wyrażania swego zdania krótko i rzeczowo. W końcu doprowadzasz Karolinę do wypowiedzenia tych słów, okrutnych dla wszystkich kobiet, nawet tych, które mają za sobą dwadzieścia lat małżeństwa.
— Zdaje się, że nie mam szczęścia być w twoim guście. — Sprowadzony w ten sposób na właściwy teren, rzucasz jej kilka pochlebstw, będących dla ciebie ową zdawkową monetą, do której najmniejszą przywiązujesz wagę, najdrobniejszą walutą twojej sakiewki.
— Ta suknia jest prześliczna! — W niczym jeszcze nie było ci tak do twarzy! — W niebieskim, różowym, żółtym, pąsowym41 (możecie wybierać) jesteś wprost zachwycająca. — Uczesanie bardzo oryginalne. — Jak tylko się pokażesz, zwrócisz wszystkich uwagę na siebie. — Nie tylko będziesz najładniejsza, ale i najlepiej ubrana. — Zzielenieją wszystkie z zazdrości, że nie mają twojego gustu. — Piękność nie jest naszą zasługą, ale smak, tak samo jak inteligencja, jest przymiotem, z którego ma się prawo być dumnym...
— Naprawdę? Czy serio to mówisz, Adolfie?
Żona twoja rzuca ci zalotne minki. Chwyta w lot ten moment, aby wyciągnąć z ciebie twoje rzekome zdanie o tej lub owej spomiędzy jej przyjaciółek, i aby ci natrącić42 o cenie tych pięknych rzeczy, któreś przed chwilą tak chwalił. Nic nie jest dla niej za kosztowne, gdy chodzi o to, aby ci się przypodobać. Wyprawia z pokoju kucharkę.
— Jedźmy — mówisz.
Ona wysyła gdzieś pannę służącą, pożegnawszy poprzednio fryzjera i poczyna się okręcać na wszystkie strony przed lustrem, prezentując ci najbardziej olśniewające okolice swoich wdzięków.
— Jedźmy — mówisz.
— Tak się śpieszysz?... — odpowiada.
I dalej się obraca, mizdrząc się i wystawiając niby piękny owoc wspaniale ułożony za szybą w handlu wiktuałów43. Ponieważ jesteś po obfitym i smacznym obiedzie, przeto całujesz ją w czoło, nie czując się na siłach, aby dać wymowniejsze poparcie szczerości twoich zachwytów. Karolina pochmurnieje.
Zajeżdża powóz. Cały dom ogląda jaśnie panią odjeżdżającą; jest tym arcydziełem, do którego każdy przyłożył rękę i które wszyscy wspólnie podziwiają na wyścigi.
Żona twoja wyjeżdża upojona sama sobą, z ciebie zaś dość niezadowolona. Przybywa na bal tryumfalnie, niby obraz będący ukochaniem swego twórcy, wykończony w pracowni, wypieszczony przez malarza, wysłany na wystawę do wielkiej hali Luwru. Niestety! Żona twoja spotka tam pięćdziesiąt kobiet piękniejszych od niej samej; wszystkie wysiliły się na tualety44 szalonej ceny, mniej lub więcej oryginalne; i zdarza się z dziełem kobiecym to samo, co zdarza się z arcydziełem malarskim w Luwrze: suknia twojej żony blednie przy jakiejś innej, prawie jednakiej, której kolor bardziej bijący w oczy przykrywa i gasi tamten; Karolina przestaje istnieć, zaledwie ją ktoś zauważył. Gdy w salonie znajduje się sześćdziesiąt ładnych kobiet, zaciera się poczucie piękności, w ogóle piękność przestaje istnieć. Twoja żona staje się czymś bardzo przeciętnym. Mała sztuczka jej kunsztownie ułożonego uśmieszku nie zwraca niczyjej uwagi w otoczeniu wspaniałych postaci niewieścich, pośród kobiet o spojrzeniach wyniosłych i pewnych siebie. Ginie w tłumie, nikt nie prosi jej do tańca. Próbuje nadać swojej twarzy wyraz ożywienia i wesołości, lecz, ponieważ nie ma ich w duszy, słyszy naokoło siebie uwagi: „Pani Adolfowa bardzo dziś nieszczególnie wygląda”. Kobiety pytają ją obłudnie, czy jest cierpiąca; dlaczego nie tańczy? Mają w zapasie cały koncert złośliwych odezwań się pokrytych pozorem dobroduszności, przystrojonych serdecznością w sposób zapożyczony chyba od samych szatanów z piekła.
Ty, nieświadomy i pełen świętej niewinności, przechadzasz się wśród sal balowych, nie odczuwając ani jednej z tych szpileczek, jakimi utatuowano miłość własną twojej żony. Wreszcie zbliżasz się do niej, szepcąc jej do ucha:
— Co tobie jest?
— Każ, niech zajedzie mój powóz.
To mój jest ukoronowaniem małżeństwa. Przez dwa lata mówiło się twój powóz, powóz, nasz powóz, wreszcie mój powóz.
Ty zamówiłeś się właśnie do jakiejś party45 i masz dać rewanż lub też masz poszukiwać własnych przegranych pieniędzy.
Tutaj spodziewamy się po tobie, Adolfie, że jesteś dość szczwanym46, aby powiedzieć: „dobrze, mój aniołku”, zniknąć i nie kazać zajeżdżać.
Znalazłeś jakiegoś przyjaciela, wysyłasz go, aby zaprosił do tańca twoją żonę, gdyż wstąpiłeś już na drogę ustępstw, która będzie twoją zgubą: zaczynasz pojmować użyteczność przyjaciela.
Nareszcie jednak sprowadzasz ów powóz. Twoja żona wsiada doń z głuchą wściekłością, zakopuje się gdzieś w kącie, zaciska swój kapturek, krzyżuje ramiona pod futrem, zwija się w kłębek jak kotka i nie mówi ani słowa.
O mężowie! Wiedzcie, że w tej chwili możecie wszystko naprawić, wszystko odzyskać, i nigdy zapał kochanków, którzy pieścili się cały wieczór płomiennymi spojrzeniami, nie ominie tej sposobności! Tak, możesz ją dowieźć do domu w tryumfie, ma tylko ciebie jednego, lecz jeden tylko pozostał ci sposób, to jest wziąć w tej chwili twoją żonę przemocą. Ba! Tymczasem ty, niezdarny, gapiowaty47 i obojętny, pytasz ją: „Co ci jest?”.
PewnikMąż powinien wiedzieć zawsze, czego chce jego żona, bo ona sama wie zawsze dobrze, czego nie chce.
— Zimno mi — odpowiada.
— Wieczór był wspaniały.
— Phi, nic znów tak szczególnego! Dziś jest prawdziwa mania48, żeby cały Paryż spraszać do małej dziury. Kobiet było pełno aż na schodach; tualety niszczą się straszliwie, moja zupełnie już na nic.
— Jednak bawiono się świetnie.
— Och, wy! Wy siadacie do gry i to dla was wszystko. Skoro raz jesteście po ślubie, żona obchodzi was tyle, co zeszłoroczny śnieg.
— Nie rozumiem, co ci się stało, taka byłaś wesoła, rozbawiona, kontenta49, jadąc na ten bal!
— Och, wy nie rozumiecie nas nigdy! Prosiłam cię, że chcę jechać do domu, a ty mnie zostawiasz, tak jak gdyby kobiety robiły co kiedy50 bez racji. Jesteś niby inteligentny, ale w pewnych chwilach jesteś doprawdy szczególny, nie wiem, o czym ty właściwie myślisz...
Gdy raz rozmowa znajdzie się na tym gruncie, sprzeczka jest nieunikniona. Gdy podajesz żonie rękę, aby jej pomóc wysiąść z powozu, masz uczucie, że obejmujesz kobietę z drzewa; mówi ci: „dziękuję” tonem, który stawia cię na poziomie jej służącego. Nie umiałeś zrozumieć swojej żony ani przed, ani po balu; postępujesz za nią strapiony, zaledwie możesz ją dogonić, nie idzie po schodach, lecz pędzi. Nieporozumienie jest zupełne.
Niełaska obejmuje również i pannę służącą; jedyne odpowiedzi, jakie się jej dostają, to tak lub nie, suche jak brukselskie biszkopty, i które łyka, patrząc spod oka na ciebie. „Pan zawsze się tak spisze!” — mruczy pod nosem.
Ty jeden byłeś mocny przemienić humor jaśnie pani. Teraz żona twoja układa się do spoczynku; nadeszła chwila zemsty za to, że nie umiałeś jej zrozumieć. Teraz ona ciebie nie rozumie. Ułożyła się w swoim kącie w sposób najmniej powabny i najbardziej wrogi; zawinęła się w swoją koszulę, kaftanik, czepek nocny, niby paka z zegarkami przeznaczona do Indii Wschodnich. Nie mówi ci ani dobranoc, ani dzień dobry, ani mój drogi, ani Adolfie; przestałeś dla niej istnieć; jesteś rzeczą, workiem z mąką...
Twoja Lina, tak pełna zalotności parę godzin przedtem w tym samym pokoju, gdzie trzepotała się jak rybka, teraz stała się bezwładną niby kawał drzewa. Mógłbyś być samym bożkiem Upału w swojej osobie, jadącym na równiku jak na koniu, i tak nie stopiłbyś lodowców tej uosobionej Grenlandii, która zdaje się być pogrążona we śnie i która umiałaby cię w potrzebie zmrozić od stóp do głowy. Pytasz się sto razy, co jej jest, daje ci nic nie znaczące odpowiedzi.
Nic jej nie jest, jest zmęczona, spać się jej chce.
Im więcej nalegasz, tym bardziej ona zawija się w swoją obojętność. Gdy ty się niecierpliwisz, Karolina tonie już w krainie snów! Złościsz się — jesteś zgubiony.
PewnikKobiety umieją nam zawsze wyłożyć swoje silne strony, stąd naszym obowiązkiem jest odgadywać ich słabostki.
Być może, iż Karolina raczy ci powiedzieć, iż się czuje bardzo cierpiącą; ale gdy ty pogrążony jesteś we śnie, ona śmieje się pod kołdrą i obsypuje złorzeczeniami twoje bezwładne ciało.
Jeżeli mniemasz, że pojąłeś za żonę stworzenie obdarzone rozsądkiem, srodze się omyliłeś mój przyjacielu.
PewnikKto się rządzi uczuciem, nie rządzi się rozumem.
Uczucie nie jest rozumowaniem, rozum nie jest przyjemnością, a przyjemność nie ma z rozsądkiem nic wspólnego.
— Och, panie!
Nie: „Och!”. Powiedz raczej: „Ach!!”... Wierzaj mi, nieraz wyrzucisz to „ach!!” z najgłębszej głębi swojej klatki piersiowej, wypadając z wściekłością z domu lub zamykając się w swoim gabinecie, aby tam nieco ochłonąć.
Dlaczego? Jak? Któż cię tak stratował, powalił, unicestwił? Logika twojej żony, która nie jest ani logiką Arystotelesa, ani Ramusa, ani Kanta, ani Condillaca, ani Robespierre’a, ani Napoleona, ale która ma coś z nich wszystkich, i którą trzeba nazwać logiką wszystkich kobiet, zarówno Angielek jak Włoszek, zarówno Normandek, jak Bretonek (och, te są wprost niezwyciężone), paryżanek, wreszcie mieszkanek Księżyca, jeżeli
Uwagi (0)