Kobieta porzucona - Honoré de Balzac (gdzie można przeczytać książkę za darmo txt) 📖
Kobieta porzucona to kontynuacja historii opowiedzianej w Ojcu Goriocie. Klara de Beauséant po porzuceniu przez portugalskiego markiza chce odpocząć od życia towarzyskiego.
Wyjeżdża do swojego zamku, do Normandii. Jest jednak tak znana, że zamiast oczekiwanego wyciszenia, wzbudza kolejną falę zainteresowania — ludzi ciekawi izolacja możnej damy. Najbardziej zaitneresowany okazuje się jednak młody hrabia Gaston de Nueil…
Kobieta porzucona należy do cyklu Komedii Ludzkiej autorstwa Honoriusza Balzaka. Na serię składa się ponad 130 utworów, połączonych przez wielu powtarzających się bohaterów. Autor ukazuje człowieka niemalże jako przedmiot swoich badań obserwowany w różnych środowiskach. Ważnymi tematami Komedii Ludzkiej są finanse, obyczaje oraz miłość.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kobieta porzucona - Honoré de Balzac (gdzie można przeczytać książkę za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
Drogi Małżonku wobec nieba, pozwól mi sobie powiedzieć, że wymazałeś wszelką pamięć cierpień, pod których brzemieniem życie moje uginało się niegdyś. Poznałam miłość jedynie przez Ciebie. Trzeba było Twojej niewinnej młodości, Twojej czystej a wielkiej duszy, aby zadowolić serce kobiety wymagającej. Drogi mój, często drżałam z radości na myśl, że przez tych dziewięć lat, tak szybkich i tak długich, zazdrość moja nie zbudziła się ani razu. Miałam wszystkie kwiaty Twej duszy, wszystkie Twoje myśli. Nie było najlżejszej chmurki na naszym niebie, nie wiedzieliśmy, co to ofiara, zawsze byliśmy posłuszni natchnieniom serca. Kosztowałam szczęścia bez granic. Łzy, które wilżą tę kartę, czy ci wyrażą całą mą wdzięczność? Pragnęłabym to pisać na kolanach. Otóż to szczęście dało mi poznać męczarnię okropniejszą, niż była niegdyś męka opuszczenia. Drogi mój, serce kobiety ma bardzo głębokie zakamarki: do dziś sama nie znałam granic mego serca, jak nie znałam granic miłości. Największe nieszczęścia, jakie mogą spaść na nas, jeszcze są lekkie w porównaniu z samą myślą o nieszczęściu tego, kogo kochamy. A gdybym to ja była przyczyną tego nieszczęścia, czyżby nie można umrzeć od tej myśli?... Oto, co mnie dręczy. Ale ta myśl wlecze za sobą drugą, jeszcze o wiele cięższą: a ta myśl kala piękno miłości, zabija ją, czyni z niej upokorzenie, plami na zawsze życie. Ty masz trzydzieści lat, a ja czterdzieści. Ileż lęków ta różnica wieku budzi w kochającej kobiecie? Ty mogłeś, zrazu mimo woli, później poważnie uczuć ofiarę, jaką uczyniłeś, wyrzekając się dla mnie wszystkiego. Pomyślałeś może o swojej karierze, o małżeństwie, które siłą rzeczy musi pomnożyć Twój majątek, pozwoli ci zażywać jawnego szczęścia, mieć dzieci, spadkobierców, żyć w świecie i zająć w nim zaszczytne miejsce. Może zdławiłeś te myśli, szczęśliwy, że dla mnie, bez mojej wiedzy poświęcasz świetne małżeństwo, majątek, przyszłość. W swej młodzieńczej szlachetności chciałeś zostać wierny przysięgom, które nas wiążą jedynie w obliczu Boga. Wspomniałeś moje dawne cierpienie, owo nieszczęście, z którego mnie wyrwałeś, posłużyło mi za tarczę. Zawdzięczać Twoją miłość litości! Ta myśl jest dla mnie jeszcze okropniejsza niż obawa, że ci łamię życie. Ci, którzy umieją zasztyletować kochankę, są bardzo miłosierni, kiedy ją zabijają w chwili, gdy jest szczęśliwa, niewinna, w pełni złudzeń... Tak, śmierć lepsza jest od tych dwóch myśli, które od kilku dni trawią potajemnie moje godziny. Wczoraj, kiedy mnie spytałeś tak łagodnie: »Co Tobie?...«, twój głos przyprawił mnie o dreszcz. Zdało mi się, że wedle zwyczaju czytasz w mojej duszy; czekałam twoich wynurzeń, wyobrażając sobie, że dobrze odgadłam rachuby twego rozsądku. W dobroci Twojej, mimo że do niej przywykłam, zdało mi się, że widzę przymus, ciężar, który dźwigasz. W tej chwili drogo opłaciłam moje szczęście; uczułam, że natura zawsze nam sprzedaje skarby miłości. W istocie, czyż los nas nie rozłączył? Powiedziałeś sobie: »Prędzej czy później, muszę opuścić tę biedną Klarę, czemu się z nią nie rozstać w porę?« To zdanie było wypisane na dnie Twego spojrzenia. Odeszłam, aby się wypłakać z dala od Ciebie. Kryć Ci moje łzy! To pierwsze łzy, jakie zgryzota wycisnęła mi od dziesięciu lat, a jestem za dumna, aby ci je pokazać, ale nie oskarżałam cię. Tak, masz słuszność, nie powinnam być tak samolubna, aby wiązać Twoje życie, świetne i długie, z moim niebawem zużytym... Ale gdybym się myliła?... Gdybym wzięła zadumę miłosną za trzeźwość rozsądku?... Och, Aniele mój, nie zostawiaj mnie w niepewności, ukarz Twą zazdrosną żonę, ale wróć jej świadomość, jej i Twojej miłości: cała kobieta jest w tym uczuciu, ono uświęca wszystko. Od przybycia Twojej matki, odkąd ujrzałeś u niej pannę de La Rodière, stałam się pastwą wątpień, które są dla nas hańbą. Zadaj mi ból, ale nie oszukuj mnie; chcę wszystko wiedzieć, i to, co mówi Twoja matka, i co Ty o tym myślisz! Jeśli się zawahałeś między czymkolwiek w świecie a mną, wracam ci wolność... Skryję Ci mój los, będę umiała nie płakać przy Tobie, tylko nie chcę Cię już widzieć... Och, nie mogę, serce mi pęka . . . . . . . . . . . . . . . . .
Siedziałam martwa i otępiała przez kilka chwil. Drogi mój, nie mam dumy wobec Ciebie, Tyś taki dobry, taki szczery! Nie byłbyś zdolny zranić mnie ani oszukać, ale powiesz mi prawdę, choćby najokrutniejszą. Czy chcesz, abym Ci ułatwiła Twoje wyznanie? A więc, moje Serce, pocieszy mnie bardzo kobieca myśl. Czyż nie posiadałam w Tobie istoty młodej i wstydliwej, sam wdzięk, samą piękność, samą delikatność, Gastona, którego żadna inna nie może już znać, a którym ja się rozkosznie syciłam... Nie, nie będziesz już kochał nikogo tak, jak mnie kochałeś, jak mnie kochasz; nie, nie mogę mieć rywalki. Kiedy będę myślała o naszej miłości — a to jest moja cała myśl — wspomnienia moje będą wolne od goryczy. Czyż będzie jeszcze kiedy w Twej mocy czarować kobiety owymi dziecinnymi figlami, młodocianymi igraszkami młodego serca, ową zalotnością duszy, wdziękiem ciała i owym błyskawicznym porozumieniem rozkoszy, słowem: cudownym orszakiem, który towarzyszy młodzieńczej miłości? Teraz jesteś mężczyzną, będziesz szedł swoją drogą, obliczając wszystko. Będziesz miał zajęcia, troski, ambicje, zgryzoty, które ją pozbawią owego ciągłego i niezmiennego uśmiechu, jaki zawsze stroił dla mnie Twoje wargi. Twój głos, dla mnie wciąż tak słodki, będzie czasami opryskliwy. Twoje oczy, zawsze rozjaśnione na mój widok niebiańskim blaskiem, będą się często chmurzyły dla niej. A wreszcie, ponieważ niepodobna jest kochać tak, jak ja Ciebie kocham, ta kobieta nie będzie ci się podobała tak, jak ja Ci się podobałam. Nie będzie tak wciąż czuwała nad sobą jak ja czuwałam, ani nie będzie tak nieustannie wmyślała się w Twoje szczęście, które tak nauczyłam się rozumieć. Tak, człowiek, serce, dusza, które je znałam, nie będą już istniały; pogrzebię je w mym wspomnieniu, aby się nimi sycić jeszcze i aby żyć szczęśliwa tym pięknym minionym życiem, nieznanym wszystkim oprócz nas.
Mój drogi skarbie, jeśli wszakże nie miałeś najlżejszej tęsknoty za swobodą, jeśli miłość moja Ci nie ciąży, jeśli obawy moje są urojeniem, jeżeli jestem dla Ciebie zawsze twoją EWĄ, jedyną kobietą na świecie, wówczas po przeczytaniu tego listu przybądź! Przybiegnij! Och! Ukocham Cię w jednej sekundzie więcej, niż Cię kochałam — tak mi się zdaje — przez tych dziewięć lat. Po daremnej męczarni podejrzeń, o które się obwiniam, każdy dzień dodany do naszej miłości, tak, jeden dzień, będzie całym życiem szczęścia. Zatem, mów! Bądź szczery, nie zwódź mnie, to byłaby zbrodnia. Powiedz? Chcesz odzyskać wolność? Czyś się zastanowił nad swym życiem? Żałujesz? Ja powodem Twego żalu? Nie przeżyłabym tego. Powiedziałam Ci: kocham Cię na tyle, aby przełożyć Twoje szczęście nad moje, Twoje życie nad moje. Porzuć, jeśli możesz, cudne wspomnienie naszych dziewięciu lat szczęścia, iżby nie wpływały na Twoje postanowienie; ale mów! Poddaję Ci się jak Bogu, temu jedynemu pocieszycielowi, który mi zostaje, jeśli Ty mnie opuścisz”.
Kiedy pani de Beauséant dowiedziała się, że jej list znajduje się w rękach Gastona, popadła w przygnębienie tak ciężkie i w zadumę tak głęboką wskutek nadmiaru myśli, że była jakby uśpiona. Cierpiała owym bólem, którego siła nie zawsze jest w stosunku do sił kobiety i który jedynie kobiety znają. Podczas gdy nieszczęsna Klara czekała swego losu, pan de Nueil czytał jej list mocno zakłopotany, wedle wyrażenia używanego przez młodych ludzi w tego rodzaju krytycznych chwilach. Niemal już ustąpił naleganiom matki i powabom panny de La Rodière, młodej osoby dość nijakiej, prostej jak topólka, białej i różowej, prawie niemej w myśl programu zaleconego wszystkim pannom na wydaniu; ale jej czterdzieści tysięcy franków renty w ziemi dostatecznie przemawiały za nią. Pani de Nueil, wspomagana szczerym macierzyńskim przywiązaniem, starała się sprowadzić syna do Cnoty. Zwracała mu uwagę, jak pochlebnym jest dlań wybór panny de La Rodière, której nadarza się tyle bogatych partii: czas pomyśleć o swoim losie, tak piękna sposobność nie zdarzy się już; miałby w ten sposób kiedyś ośmdziesiąt tysięcy renty w ziemi; majątek stanowi najlepsze pocieszenie; jeżeli pani de Beauséant kocha go dla niego samego, pierwsza powinna namawiać go do małżeństwa. Słowem, dobra matka nie zapominała o żadnym ze sposobów, jakimi kobieta może wpłynąć na mężczyznę. Toteż doprowadziła syna do tego, że się wahał. List pani de Beauséant przyszedł w chwili, gdy miłość Gastona walczyła przeciw wszystkim pokusom życia uregulowanego zgodnie z pojęciami świata; ten list rozstrzygnął walkę. Postanowił rzucić margrabinę i ożenić się.
— Trzeba być mężczyzną! — powiedział sobie.
Potem wyobraził sobie ból, jaki postanowienie jego zada kochance. Męska próżność, jak również sumienie kochającego człowieka, powiększały jeszcze ten ból, zdjęła go szczera litość. Odczuł nagle to olbrzymie nieszczęście i uważał za potrzebne, za miłosierne złagodzić tę śmiertelną ranę. Miał nadzieję, iż zdoła doprowadzić panią de Beauséant do spokoju i do tego, iż sama zacznie go namawiać na to okrutne małżeństwo. Chciał ją stopniowo oswoić z myślą o koniecznym rozstaniu, ukazując wciąż między nimi pannę de La Rodière jak widmo, poświęcając zrazu swoje zamiary, aby dać je sobie wmówić potem. Aby osiągnąć swój cel w tym litosnym dziele, posuwał sią aż do tego, że liczył na szlachetność, na dumę margrabiny, na piękne przymioty jej duszy. Odpisał jej, aby uśpić jej podejrzenia. List! Dla kobiety, która z intuicją prawdziwej miłości łączyła najdelikatniejszą wrażliwość kobiecą, list był wyrokiem. Toteż, kiedy Jakub wszedł i zbliżył się do pani Beauséant, aby jej podać trójgraniasto złożony papier, biedna kobieta zadrżała jak schwytana jaskółka. Nieznany chłód przeszedł ją od głowy aż do stóp, spowijając ją w lodowaty całun. Jeżeli nie przybiegał do jej kolan, jeżeli nie przychodził zapłakany, blady, kochający, wszystko przepadło. A jednak tyle jest nadziei w sercu kobiet, które kochają! Trzeba dużo ciosów sztyletu, aby je zabić, kochają i krwawią aż do ostatniego.
— Czy jaśnie pani potrzebuje czego? — spytał Jakub z cicha, odchodząc.
— Nie — rzekła.
— Poczciwy człowiek — pomyślała ocierając łzę — on mnie zgaduje, on, służący!
Przeczytała: Droga moja, dręczysz się urojeniami... Kiedy ujrzała te słowa, gęsta zasłona rozpostarła się na oczach margrabiny. Tajemny głos serca krzyczał jej: „On kłamie”. Następnie, ogarniając wzrokiem całą pierwszą stronę z ową gorączkową jasnością, jaką daje namiętność, przeczytała u dołu te słowa: Nic nie jest postanowione... Obracając konwulsyjnie kartkę, ujrzała wyraźnie ducha, który podyktował zawiłe zdania tego listu, gdzie nie znalazła już porywu miłości: zmięła list, podarła, zwinęła, pogryzła go, rzuciła w ogień i wykrzyknęła:
— Och! Nikczemny! Żył ze mną, nie kochając mnie już!...
Po czym wpółmartwa osunęła się na kanapę.
Pan de Nueil wyszedł, napisawszy swój list. Kiedy wrócił, zastał Jakuba na progu. Jakub oddał mu list, mówiąc:
— Pani margrabiny nie ma już w zamku.
Pan de Nueil zdziwiony rozdarł kopertę i przeczytał: „Pani, gdybym przestał Panią kochać, godząc się z Pani rozkazu stać się pospolitym człowiekiem, niech Pani przyzna, że byłbym godnym mego losu. Nie, nie usłucham Pani i przysięgam Pani wierność, którą rozwiąże jedynie śmierć. Och! Weź moje życie, chyba że się nie lękasz zagoryczyć swego życia wyrzutem”...
Był to list, który napisał do margrabiny w chwili, gdy wyjeżdżała do Genewy. Pod spodem Klara Burgundzka dodała: Jest pan wolny.
Pan de Nueil wrócił do matki do Manerville. W trzy tygodnie później odbył się jego ślub z panną Stefanią de La Rodière.
Gdyby ta historia tak pospolicie prawdziwa kończyła się tutaj, byłaby to niemal mistyfikacja. Czyż prawie każdy mężczyzna nie ma bardziej zajmującej do opowiedzenia? Ale głośne a niestety prawdziwe zakończenie, ale wszystko, co zdoła obudzić wspomnienia w sercu tych, którzy znali niebiańskie rozkosze bezgranicznej miłości i skruszyli ją sami lub też stracili przez jakąś okrutną fatalność, osłoni może to opowiadanie przed krytyką. Margrabina de Beauséant nie opuściła swego zamku w chwili rozstania z panem de Nueil. Dla mnóstwa przyczyn, których sekret trzeba zostawić sercu kobiet — każda zresztą wybierze te, które jej będą odpowiadać — Klara mieszkała tam dalej po ślubie pana de Nueil. Żyła w tak zupełnej samotności, że służba, z wyjątkiem pokojowej i Jakuba, nie widywała jej. Wymagała w domu bezwarunkowej ciszy, opuszczała swój apartament, jedynie aby sią udać do kaplicy, gdzie ksiądz z sąsiedztwa przychodził odprawiać dla niej mszę co rano. W kilka dni po ślubie, hrabia de Nueil popadł w apatię, która mogła równie
Uwagi (0)