Trzej muszkieterowie - Aleksander Dumas (ojciec) (literatura naukowa online txt) 📖
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
Powieść z gatunku płaszcza i szpady, w której nie brak intryg, niespodziewanych zabójstw, pojedynków na śmierć i życie oraz romansów. D'Artagnan, Atos, Portos i Aramis to czterej przyjaciele, muszkieterowie gwardii francuskiej za czasów panowania króla Ludwika XIII i kardynała Richelieu.
Dzieło odniosło światowy sukces — zostało przetłumaczone na wiele języków i wielokrotnie zekranizowane. Książka powinna spodobać się nie tylko wielbicielom klasycznej literatury francuskiej.
- Autor: Aleksander Dumas (ojciec)
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Trzej muszkieterowie - Aleksander Dumas (ojciec) (literatura naukowa online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)
Jakkolwiek czuł plecy silne poza sobą, młodzieniec nie mógł się pozbyć pewnej obawy, gdy wchodził wolno na wielkie schody pałacowe. Postępek jego z milady wyglądał trochę na zdradę, a pewny był, że istnieją związki tajemne i polityczne pomiędzy tą kobietą a kardynałem; w dodatku de Wardes, któremu tak się przysłużył, był wiernym stronnikiem Jego eminencji. D‘Artagnan wiedział, jak zresztą wszyscy, że kardynał, o ile był straszny dla swoich wrogów, o tyle bardzo przywiązany był i łaskaw dla przyjaciół.
— Jeżeli de Wardes opowiedział kardynałowi całe zdarzenie, o czem nie można wątpić, i w dodatku poznał mnie, co jest bardzo prawdopodobne, mogę się uważać za człowieka z góry potępionego — myślał d‘Artagnan, kiwając głową. — Lecz dlaczego czekał aż do dnia dzisiejszego? Ha! to bardzo proste... milady przedstawiłaskargę z minką świętoszki, z którą jej tak do twarzy, iż niepodobna się oprzeć... a mój ostatni postępek przepełnił czarę cierpliwości kardynała...
Szczęśliwie się stało, że zacni moi przyjaciele czekają na dole, i nie pozwolą uprowadzić mnie bezkarnie. Jednakże pułk muszkieterów pana de Tréville nie może sam jeden wojować z kardynałem, który rozporządza siłami Francji całej i wobec którego królowa nawet jest bez znaczenia, a król nie ma własnej woli... D‘Artagnanie, mój przyjacielu, jesteś waleczny, przezorny, pełen przymiotów doskonałych, lecz z tem wszystkiem zginiesz marnie przez kobiety. Z tym smutnym wyrokiem wszedł do przedpokoju, oddał pismo oficerowi służbowemu, który go wpuścił do sali poczekalnej, a sam udał się do dalszych apartamentów pałacowych.
W sali tej znajdowało się pięciu czy sześciu ludzi ze straży pana kardynała, którzy poznawszy d‘Artagnana i wiedząc, że to on porąbał Jussaca, patrzyli na niego zukosa i uśmiechali się złowróżbnie. Uśmiechy te wydały się d‘Artagnanowi złą przepowiednią; ponieważ jednak gaskończyk nasz niełatwo dawał się nastraszyć, a raczej dzięki dumie i zarozumiałości, właściwej ludziom pochodzącym z tej prowincji, ukrywał, co miał w duszy, zwłaszcza, gdy tam było nieco trwogi, wyprostował się więc wyzywająco przed panami gwardzistami, wsparł ręką na biodrze i oczekiwał wezwania w postawie, pełnej powagi i godności.
Oficer służbowy powrócił i skinął na d‘Artagnana, aby szedł za nim. Młodzieniec spostrzegł, że gwardziści, widząc go odchodzącego, szeptali coś pomiędzy sobą i kiwali głowami. Przeszedł korytarz, wielki salon i znalazł się w bibljotece, w której mężczyzna jakiś pisał przy biurku.
Oficer wprowadził go i odszedł, nie wyrzekłszy słowa.
D‘Artagnan stał i przypatrywał się piszącemu. Sądził, że ma do czynienia z sędzią jakimś lub prawnikiem, przeglądającym akta sądowe; przekonał się jednak, że mężczyzna przy biurku nie pisał wcale, lecz poprawiał wiersze nierównej długości, skandując słowa na palcach; poznał tedy, że stoi wobec poety. Po niedługiej chwili poeta zamknął rękopis, na którego okładce wypisane było: Mira, tragedja w pięciu aktach, i podniósł głowę.
Wtedy poznał d‘Artagnan, że to kardynał.
Kardynał wsparł łokieć na rękopisie, twarz na ręku i patrzał przez chwilę na młodzieńca.
Nikt nie posiadał równie badawczego i głębokiego spojrzenia, jak kardynał de Richelieu, i d‘Artagnan czuł się nawskroś przeniknięty tym wzrokiem.
Nie pokazywał tego jednak po sobie, trzymał kapelusz w ręce i czekał, aż Jego Eminencja przemówić raczy, a postawa jego nie wyrażała ani dumy, ani zbytniej uniżoności.
— Panie — odezwał się kardynał — czy jesteś z tych d‘Artagnanów, którzy pochodzą z Béarn?
— Tak, Wasza wielebność — odparł młodzieniec.
— Jest kilkanaście rodzin, noszących to nazwisko, w Tarbes i okolicach; do której z nich należysz?
— Jestem synem tego, który brał udział w wojnach religijnych wraz z wielkim królem Henrykiem, ojcem obecnie nam panującego monarchy.
— Tak, tak, to ten sam... To pan wyruszyłeś przed ośmiu miesiącami ze swoich stron rodzinnych, aby szukać szczęścia w stolicy?...
— Tak, Eminencjo.
— Przybyłeś przez Meung, gdzie cię spokała jakaś nieprzyjemność; nie wiem, co takiego, lecz zawsze coś tam było.
— Eminencjo! — rzekł d‘Artagnan — oto co mi się przytrafiło...
— Niepotrzeba, niepotrzeba... — przerwał kardynał z uśmiechem, dającym do zrozumienia, iż zna równiedobrze całe zdarzenie, jak ten, co chciał je opowiadać, — byłeś polecony panu de Tréville, wszak prawda?...
— Tak, Eminencjo; lecz właśnie w tej niefortunnej sprawie w Meung...
— List ci zaginął — podjął kardynał — tak, wiem o tem; lecz pan de Tréville jest znakomitym fizjonomistą i ocenia ludzi z pierwszego wejrzenia, a wskutek tej oceny umieścił pana w pułku szwagra swojego, pana Des Essarts, pozwalając ci się spodziewać, iż niedługo wstąpisz do muszkieterów.
— Wasza Eminencja jest doskonale powiadomiony — rzekł d‘Artagnan.
— Od owego czasu miałeś przeróżne zdarzenia: przechadzałeś się poza zabudowaniami Chatreux w dniu, kiedy byłoby stokroć lepiej, abyś się tam nie znajdował; następnie wraz z przyjaciółmi odbyłeś podróż do wód w Forges; towarzysze zostali po drodze, pan pojechałeś dalej. Nic dziwnego, ważne sprawy powoływały cię do Anglji...
— Eminencjo! — rzekł d‘Artagnan zmieszany — jeździłem...
— Na polowanie do Windsoru, czy dokądindziej, nikomu nic do tego... Ja wiem wszystko, mój panie, bo powinienem wiedzieć. Po powrocie przywołany zostałeś przed oblicze znakomitej osoby i miło mi wiedzieć, że zachowujesz pamiątkę, jaką ci dała...
D‘Artagnan dotknął ręką djamentu, który dostał od królowej, i odwrócił go szybko; zapóźno jednak.
— Nazajutrz odwiedził cię pan Cavors — ciągnął dalej kardynał — i prosił pana, abyś przyszedł do mojego pałacu, nie posłuchałeś go i bardzo źle zrobiłeś...
— Eminencjo, obawiałem się... zdawało mi się, żem zasłużył na niełaskę Waszej wielebności.
— A to za co, mój panie?... za to, żeś słuchał rozkazu przełożonych i wypełnił go ze sprytem i odwagą, na jaką możeby się nie zdobył nikt inny na twojem miejscu? zasłużyć miałeś na moją niełaskę, gdy jesteś pochwały jedynie godzien!... Ja tylko nieposłusznych karzę, a nie takich, jak pan, co słuchają... zanadto nawet słuchają... A na dowód, wspomnij datę dnia, w którym wzywałem ciebie, i poszukaj w pamięci, co nastąpiło zaraz wieczorem...
— Tak, prawda, przypominam sobie, tego wieczora właśnie uwieziono panią Bonacieux. — D‘Artagnan zadrżał; przyszło mu na pamięć, że przed pół godziną nieszczęśliwa kobieta była blisko niego, przemknęła, jak widmo, gnane z miejsca na miejsce przez tego samego człowieka, wszechmogącego.
— Nakoniec — prawił dalej kardynał — ponieważ nie słyszałem nic o panu od niejakiego czasu, zapragnąłem wiedzieć, co porabiasz. Nadto należy mi się niejaka wdzięczność od pana; zauważyłeś pewnie, jak we wszystkich okolicznościach miano wzgląd dla ciebie...
D‘Artagnan ukłonił się z uszanowaniem.
— Otóż — mówił dalej kardynał — nie pochodziło to jedynie z poczucia naturalnego słuszności, lecz jeszcze z powodu planu, jaki nakreśliłem sobie co do pana...
D‘Artagnan, słuchając, nie mógł wyjść z podziwienia.
— Chciałem przedstawić ci plan mój tego właśnie dnia, w którym po raz pierwszy wzywałem pana; nie stawiłeś się, jak wiesz... Masz szczęście, że przez opóźnienie nic nie tracisz, bo dziś dowiesz się o wszystkiem. Usiądź pan, proszę, tu przedemną, panie d‘Artagnan; zanadto dobrym jesteś szlachcicem, aby słuchać, stojąc...
Kardynał wskazał młodzieńcowi krzesło, a ten tak był zdumiony tem, có nastąpiło, że, aby usiąść, czekał znaku drugiego.
— Jesteś odważny, panie d‘Artagnan — ciągnął kardynał — a co więcej, jesteś przezorny. Lubię ludzi z głową i sercem; nie przerażaj się — mówił z uśmiechem — ludźmi z sercem nazywam odważnych, nieustraszonych; lecz uważaj, co powiem: pan, chociaż młody i zaledwie w świat wchodzący, masz już potężnych nieprzyjaciół: jeżeli strzec się nie będziesz, zgubią cię napewno!...
— Niestety! Eminencjo — odparł młodzieniec — przyjdzie im to z łatwością, albowiem silni są i liczni, gdy ja sam tylko jeden!
— Tak, to prawda; lecz chociaż sam jesteś, dokonałeś już wiele i dokażesz więcej, nie wątpię o tem... Jednakże sądzę, że potrzebujesz przewodnika w karjerze awanturniczej, jaką sobie obrałeś, bo, jeżeli się nie mylę, przybyłeś do Paryża, powodowany zuchwałą myślą zrobienia majątku?
— Jestem w wieku szalonych nadziei, Eminencjo — rzekł d‘Artagnan.
— Szalone nadzieje są tylko dla głupców, a ty, mój panie, masz głowę nie dla proporcji. Cóżbyś powiedział naprzykład o stopniu chorążego w gwardji mojej, a po kampanji o dowództwie pułku?...
— O!... Eminencjo!
— Przyjmujesz, wszak prawda?
— To jest... Eminencjo... — bąkał d‘Artagnan, pomieszany.
— Jakto! odmawiasz?... — zawołał zdziwiony kardynał.
— Służę w gwardji Jego Królewskiej Mości, Eminencjo, i nie mam powodu być niezadowolonym.
— Zdaje mi się — mówił kardynał — iż gwardja moja jest także gwardją królewską, i że kto tylko służy w armji francuskiej, przez to samo służy królowi.
— Wasza Eminencja źle pojął moje słowa.
— Pragniesz znaleźć powód, wszak prawda? Otóż jest: awans, kampanja, jaka się zapowiada, sposobność, jaką ci podaję, i masz już tłumaczenie przed światem; a dla ciebie samego — konieczność protekcji silnej i pewnej; albowiem potrzeba, abyś wiedział, mości d‘Artagnanie, że ciężkie skargi na ciebie doszły uszu moich, wiem, iż nie wszystek czas twój w dzień a także i w nocy poświęcasz służbie króla...
D‘Artagnan milczał; zaczerwienił się tylko okropnie.
— W dodatku — ciągnął kardynał, kładąc rękę na plice papierów — czytałem właśnie sprawozdanie, tyczące się pana, lecz, przed ukończeniem, zapragnąłem pomówić z tobą. Wiem, iż jesteś odważny i zdecydowany na wszystko, a postępowanie twoje, pod dobrym kierunkiem, zamiast cię na złą sprowadzić drogę, może ci zapewnić przyszłość świetną. Zastanów się tedy dobrze i zdecyduj się od razu.
— Dobroć Waszej Eminencji przejmuje mnie wdzięcznością głęboką, a poznając wielkość duszy jego, czuję się, jak robak, pełzający po ziemi; lecz ponieważ Wasza łaskawość pozwala mi mówić otwarcie...
Tu się zatrzymał.
— Tak, proszę i pozwalam, mów szczerze...
— A więc powiem Waszej Eminencji, że wszyscy moi przyjaciele służą w muszkieterach i w gwardji królewskiej, nieprzyjaciele zaś, jakimś fatalnym trafem, znajdują się w służbie Waszej Eminencji; byłbym zatem źle przyjęty przez jednych i niedobrze widziany przez drugich, gdy bym przyjął to, co mi ofiarowują tak łaskawie.
— Czyżbyś uważał, iż zamało ci daję według wartości twojej, mój panie? — rzekł kardynał pogardliwie.
— Przeciwnie!... Wasza wielebność jest stokroć lepszy dla mnie, niż zasłużyłem. Idziemy oblegać Roszellę, tam będę walczył pod okiem Waszej Eminencji, i jeżeli będę miał szczęście sprawiać się w sposób, który zwróci Jego uwagę, to po wojnie będę przynajmniej posiadał jakieś prawo do łaski, co zarazem usprawiedliwi odznaczenie, jakiem obecnie chce mnie Wasza Eminencja zaszczycić. Wszystko powinno mieć swój czas: może później zdobędę prawo oddania się sam na usługi, gdy dzisiaj wyglądałoby, jak gdybym się sprzedał.
— To znaczy, że nie chcesz mi służyć, mój panie — rzekł kardynał tonem oburzonym, w którym jednak czuć było szacunek — zostań więc wolny i zachowaj swoją nienawiść i sympatje...
— Eminencjo!...
— Dobrze, dobrze — przerwał kardynał — nie mam żalu do pana; pojmujesz jednak, że dość sprawia kłopotu bronienie swoich przyjaciół i wynagradzanie ich... jednak dam ci pożyteczną radę: strzeż się i myśl o sobie, panie d‘Artagnan, albowiem z chwilą, gdy wypuszczę cię z pod mojej opieki, życie twoje szeląga nie będzie warte.
— Będę bacznym, Eminencjo — odparł gaskończyk z dumną pewnością siebie.
— Pamiętaj zaś w chwili nieszczęścia — rzekł Richelieu z dziwnym akcentem — że to ja sam ciebie szukałem i że robiłem, co było w mojej mocy, aby cię to nieszczęście ominęło.
— Cobądź się stanie — rzekł d‘Artagnan, kładąc rękę na piersiach i kłaniając się — będę wdzięcznym do śmierci Waszej Eminencji za to, co obecnie dla mnie raczył uczynić.
— Zatem, jak już powiedziałem, panie d‘Artagnan, zobaczymy się po skończonej kampanji; będę cię miał na oku, bo i ja się tam udaję — ciągnął kardynał, wskazując ręką pyszną zbroję, którą przywdziać zamierzał — a po powrocie porachujemy się!...
— A! Eminencjo! — zawołał d‘Artagnan — oszczędź mi swojej niełaski; pozostań bierny, jeżeli raczysz uznać, iż postępuję obecnie, jak uczciwy człowiek.
— Młodzieńcze — rzekł Richelieu — jeżeli będę mógł raz jeszcze powtórzyć to, co dziś słyszałeś, przyrzekam, że ci to powiem.
Ostatnie słowa kardynała wyrażały okrutną wątpliwość; przeraziły też d‘Artagnana więcej, niż groźba, bo były niejako przestrogą. Kardynał widocznie starał się uchronić go od grożącego niebezpieczeństwa... Otworzył usta, chciał odpowiedzieć, lecz Richelieu skinął ręką wyniośle i pożegnał.
D‘Artagnan wyszedł; lecz na progu zachwiał się i mało brakowało, ażeby się nie cofnął. Wspomniał jednak poważną postać Athosa; gdyby się związał z kardynałem, gdyby przyjął, co mu proponował, Athos rękiby mu nie podał... nie chciałby znać go więcej.
Ta obawa jedynie powstrzymała go; taki to jest wpływ rzetelnie wielkiego charakteru na otaczających.
Młodzieniec wyszedł temi samemi schodami, które przebył przed godziną; zastał przed bramą Athosa i czterech oczekujących na niego muszkieterów, bardzo już zniecierpliwionych.
Uspokoił ich paru słowami, a Planchet pobiegł donieść innym posterunkom, że nie potrzebują pilnować dłużej, ponieważ d‘Artagnan zdrów i cały wyszedł z pałacu Kardynalskiego.
Gdy już znaleźli się u siebie, Athos, Aramis i Porthos zapytali o powód tego nadzwyczajnego wezwania; d‘Artagnan opowiedział jedynie, że pan de Richelieu kazał się stawić dla zaproponowania mu służby w gwardji, ze stopniem
Uwagi (0)