Stracone złudzenia - Honoré de Balzac (focjusz biblioteka .txt) 📖
Stracone złudzenia to jeden z najważniejszych utworów w twórczości Honoriusza Balzaca z cyklu Komedia ludzka. Dzieło składa się z trzech części zatytułowanych: Dwaj poeci, Wielki człowiek z prowincji w Paryżu, Cierpienia wynalazcy.
Głównymi bohaterami są Lucjan Chardon de Rubempré i Dawid Sechard, poeta i przedsiębiorca, którzy stawiają pierwsze kroki w swoich profesjach. Ich początkowy entuzjazm i młodzieńcza wiara skonfrontowane są z rodzącym się kapitalizmem, światem pieniądza oraz trudnościami społecznymi, które muszą pokonać jako młodzi ludzie.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Stracone złudzenia - Honoré de Balzac (focjusz biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— We Francji sukces zabija — rzekł Finot. — Jesteśmy zbyt zazdrośni jedni o drugich, aby nie chcieć zapomnieć i nie przyczyniać się do zapomnienia triumfów drugiego.
— To fakt, że jedynie walka daje życie w literaturze — rzekł Klaudiusz Vignon.
— Jak w naturze, gdzie wynika z dwóch zmagających się zasad — wykrzyknął Fulgencjusz. — Tryumf jednej nad drugą to śmierć.
— Jak w polityce — dorzucił Michał Chrestien.
— Właśnieśmy tego dowiedli — rzekł Lousteau. — Dauriat sprzeda w tym tygodniu dwa tysiące egzemplarzy Natana. Czemu? Bo książka zaczepiona spotyka się z tęgą obroną.
— W jaki sposób podobny artykuł — rzekł Merlin, wyjmując korektę jutrzejszego dziennika — nie zmusiłby do rozchwytania edycji?
— Przeczytajcie mi artykuł — rzekł Dauriat. — Jestem księgarzem wszędzie, nawet przy kolacji.
Merlin odczytał triumfalny artykuł Lucjana, który spotkał się z oklaskiem.
— Czyż ten artykuł mógłby powstać bez pierwszego? — spytał Lousteau.
Dauriat wydobył korektę trzeciej krytyki i przeczytał ją. Finot słuchał z uwagą tego artykułu, przeznaczonego do drugiego numeru jego tygodnika, i, w roli naczelnego redaktora, przesadził w entuzjazmie.
— Panowie — rzekł — gdyby Bossuet658 żył za naszych czasów, nie napisałby inaczej.
— Bardzo wierzę — rzekł Merlin. — Bossuet byłby dzisiaj dziennikarzem.
— Za zdrowie Bossueta Drugiego! — rzekł Klaudiusz Vignon, podnosząc szklankę i skłaniając ironicznie głowę przed Lucjanem.
— Za zdrowie mego Krzysztofa Kolumba! — odparł Lucjan, wznosząc zdrowie Dauriata.
— Bravo! — krzyknął Natan.
— Czy to przydomek?659 — spytał złośliwie Merlin, spoglądając na Lucjana i na Finota.
— Jeżeli pójdziecie tym trybem — rzekł Dauriat — nie będziemy mogli wam nadążyć; panowie — rzekł, wskazując na Matifata i Camusota — przestaną was rozumieć. Żart jest jak wełna; skoro ją prząść zbyt cienko, pęka, powiedział Bonaparte.
— Panowie — rzekł Lousteau — jesteśmy świadkami faktu poważnego, niepojętego, niesłychanego, w istocie zdumiewającego. Czy nie podziwiacie szybkości, z jaką nasz przyjaciel zmienił się z prowincjała w dziennikarza?
— Był urodzonym dziennikarzem — rzekł Dauriat.
— Moje dzieci — rzekł wówczas Finot, wstając i trzymając butelkę szampańskiego — wszyscy popieraliśmy i wspomagali początki naszego amfitriona660 w karierze, która przeszła wszelkie oczekiwania. W dwa miesiące zdobył sobie ostrogi pięknymi artykułami, których nie potrzebuję wymieniać; proponuję, aby go ochrzcić formalnie dziennikarzem.
— Dajcie wieniec z róż, aby stwierdzić jego podwójne zwycięstwo — rzekł Bixiou, spoglądając na Koralię.
Koralia dała znak służącej, która poszła poszukać starych sztucznych kwiatów w pudełkach aktorki. Ledwie gruba Berenice przyniosła kwiaty, którymi przystroili się pociesznie co najpijańsi, w mig uwito wieniec z róż. Finot, jako arcykapłan, wylał kilka kropel szampańskiego na piękną jasną głowę Lucjana, wymawiając z przekomiczną powagą sakramentalne słowa.
— W imię Stempla, Kaucji i Grzywny, ja ciebie chrzczę dziennikarzem. Niechaj artykuły będą ci lekkie.
— I płacone bez odliczania białego! — rzekł Merlin.
W tej chwili Lucjan ujrzał zasmucone twarze Michała Chrestien, Józefa Bridau i Fulgencjusza Ridal, którzy wzięli kapelusze i wyszli wśród wrzawy złorzeczeń.
— A to mi osobliwi goście! — rzekł Merlin.
— Fulgencjusz był dobry chłopiec — dodał Lousteau — ale oni przewrócili mu w głowie morałami.
— Kto? — spytał Klaudiusz Vignon.
— Młodzi ludzie pełni namaszczenia, którzy zbierają się w tinglu661 filozoficznym i religijnym przy ulicy des Quatre-Vents i trapią się ogólnym sensem ludzkości — rzekł Blondet.
— Och, och, och!
— ...Starają się dociec, czy obraca się ona dokoła siebie — ciągnął dalej Blondet — czy też posuwa się naprzód. Byli w wielkim kłopocie między linią prostą a krzywą, trójkąt biblijny wydał im się nonsensem, wówczas zjawił się między nimi jakiś prorok, który oświadczył się za spiralą.
— Ostatecznie, jeżeli to głupstwo, trzeba przyznać, iż bywają głupstwa niebezpieczniejsze — wykrzyknął Lucjan, który chciał bronić Biesiady.
— Bierzesz tego rodzaju teorie za czcze słowa — rzekł Felicjan Vernou — ale przychodzi chwila, w której zmieniają się one w strzały z fuzji albo w gilotynę.
— Dopiero znajdują się w punkcie — rzekł Bixiou — szukania myśli opatrznościowej szampańskiego wina, sensu humanitarnego pantalonów ze strzemiączkami i małego zwierzątka, które porusza światem. Zbierają z ziemi upadłych wielkich ludzi, jak Vico, Saint-Simon, Fourier662. Bardzo się boję, aby nie zawrócił w głowie poczciwemu Józkowi Bridau.
— Oni są przyczyną — rzekł Lousteau — że Bianchon, mój krajan i kolega, boczy się na mnie od jakiegoś czasu...
— Czy tam uczą gimnastyki i ortopedii ducha? — spytał Merlin.
— Możliwe — odparł Finot — skoro Bianchon wziął się na ich facecje663.
— Ba — rzekł Lousteau — i tak będzie wielkim lekarzem!
— Wszak ich widomą głową jest niejaki d’Arthez — rzekł Natan — ów niepozorny młody człowiek, który ma połknąć nas wszystkich?
— To geniusz! — zawołał Lucjan.
— Wolę kieliszek kseresu664 — rzekł z uśmiechem Klaudiusz Vignon.
W tej chwili każdy objaśniał sąsiadowi własny charakter. Kiedy inteligentni ludzie dojdą do tego, iż chcą eksplikować665 samych siebie, dawać klucz do swego serca, pewne jest, że rumak pijaństwa unosi ich w pełnym galopie. W godzinę potem biesiadnicy, stawszy się najlepszymi przyjaciółmi, mianowali się wielkimi ludźmi, ludźmi mocnymi, do których należy przyszłość. Lucjan, w roli gospodarza, zachował jeszcze nieco przytomności: słuchał sofizmatów666, które wniknęły weń i dokończyły dzieła demoralizacji.
— Moje dzieci — rzekł Finot — stronnictwo liberalne musi ożywić swą polemikę; w tej chwili nie ma nic do wystrzelenia przeciw rządowi, a pojmujecie, w jakim kłopocie znajduje się wówczas opozycja. Kto z was chce napisać broszurę, w której będzie żądał przywrócenia praw starszeństwa, abyśmy mogli podnieść krzyk przeciw tajemnym zamysłom dworu? Broszura dobrze płatna.
— Ja — rzekł Hektor Merlin — to wchodzi w zakres moich przekonań.
— Twoje stronnictwo powiedziałoby, że je kompromitujesz — odparł Finot. — Felicjanie, kropnij ty broszurę. Dauriat wyda, zachowamy tajemnicę.
— Ile? — spytał Vernou.
— Sześćset franków! Podpiszesz „hrabia C...”
— Stoi! — rzekł Vernou.
— Chcecie zatem wznieść kaczkę do wyżyn polityki? — spytał Lousteau.
— To sprawa Chabot667 przeniesiona w sferę idei — rzekł Finot. — Wmawia się w rząd intencje i judzi się przeciw niemu opinię.
— Nigdy nie potrafię wyjść ze zdziwienia, patrząc, że rząd pozostawia ster myśli hultajom takim jak my — rzekł Klaudiusz Vignon.
— Jeżeli ministerium popełni to głupstwo, aby zstąpić w arenę — rzekł Finot — uderzymy w surmy wojenne; jeżeli się zacieknie, rozjątrzymy kwestię, pchniemy ją między masy. Dziennik nie ryzykuje nic, gdy władza ma zawsze wszystko do stracenia.
— Francja pozostanie bezsilna do dnia, w którym dziennik będzie wyjęty spod praw — rzekł Klaudiusz Vignon. — Robicie z dnia na dzień postępy — rzekł do Finota. — Staniecie się jezuitami, z tą różnicą, że bez wiary, bez przewodniej myśli i jedności.
Wszyscy skierowali się do zielonych stolików. Brzask świtu przyćmił niebawem płonące świece.
— Twoi przyjaciele z ulicy des Quatre-Vents byli smutni jak skazańcy — rzekła Koralia do kochanka.
— Jak sędziowie — odparł poeta.
— Oho! Sędziowie są zabawniejsi, to numery! — odparła Koralia.
Miesiąc spłynął Lucjanowi wśród kolacji, obiadów, śniadań, wieczorów; nieprzeparty prąd wciągnął go w wir łatwych prac i uciech. Przestał rachować. Potęga rachunku pośród komplikacji życia to znamię woli, której poeci, ludzie słabi lub powierzchowni, nie potrafią nigdy wykrzesać. Jak większość dziennikarzy, Lucjan żył z dnia na dzień, wydając w miarę, jak zarabiał, nie myśląc o stałych ciężarach paryskiego życia, tak miażdżących dla cyganów. Strój jego i wzięcie rywalizowały z najsłynniejszymi dandysami. Koralia lubiła, jak wszyscy fanatycy, stroić swoje bożyszcze; rujnowała się, aby dać ukochanemu poecie ów wytworny rynsztunek elegantów, którego tak pożądał podczas pierwszej przechadzki w Tuileriach. Miał przeto cudowne laski, zachwycającą lornetkę, diamentowe spinki, pierścionki do rannych krawatów, sygnety, olśniewające kamizelki wszystkich odcieni. Niebawem zyskał reputację dandysa. W dniu, w którym udał się na zaproszenie niemieckiego dyplomaty, metamorfoza jego wzbudziła tajoną zazdrość młodych ludzi, którzy dotąd dzierżyli berło w królestwie fashionu668 jak de Marsay, Vandenesse, Ajuda-Pinto, Maksym de Trailles, Rastignac, książę de Maufrigneuse, Beaudenord, Manerville etc.669 Światowcy zazdrośni są między sobą niegorzej od kobiet. Hrabina de Montcornet i margrabina d’Espard, na których cześć był ów obiad, wzięły Lucjana między siebie i zasypały go uprzejmościami.
— Czemu przestał pan pokazywać się w świecie? — spytała margrabina. — Miał pan wszystkie warunki, aby go rozrywano, fetowano... Muszę się wykłócić! Należała mi się od pana wizyta i dotąd czekam na nią. Kiedyś widziałam pana w Operze, nie raczyłeś odwiedzić mnie ani nawet się ukłonić...
— Kuzynka pani udzieliła mi odprawy w sposób tak niedwuznaczny...
— Nie zna pan kobiet — przerwała pani d’Espard. — Zraniłeś anielskie serce, duszę najszlachetniejszą, jaką znam. Nie wie pan, co Luiza chciała uczynić dla pana i jak troskliwie obmyśliła plan. Och! Byłoby się jej powiodło — dodała na nieme zaprzeczenie Lucjana. — Czyż mąż, który obecnie umarł, jak mu się to dawno należało, z niestrawności, nie miał jej wcześniej czy później uczynić wolną? Czy wyobraża pan sobie, że miała ochotę zostać panią Chardon? Tytuł hrabiny de Rubempré wart był, aby na niego zapracować. Widzi pan, miłość to wielka próżność, która, zwłaszcza w małżeństwie, winna być w zgodzie z innymi próżnościami. Mogłabym pana kochać do szaleństwa, to znaczy na tyle, aby wyjść za pana, a i tak byłoby mi ciężko nazywać się panią Chardon. Przyznaj pan! A teraz widział pan trudności życia w Paryżu, wiesz, ilu trzeba kołowań, aby dojść do celu; otóż niech pan zrozumie, że, jak dla nieznanego chłopca bez majątku, Luiza marzyła o faworze niemal fantastycznym, nie mogła tedy niczego zaniedbać. Panu nie brak sprytu, ale my, kiedy kochamy, mamy go więcej niż najsprytniejszy mężczyzna. Luiza chciała użyć tego pociesznego Châteleta... Zawdzięczam panu wiele przyjemności, pańskie koncepty na niego ubawiły mnie serdecznie! — wtrąciła.
Lucjan nie wiedział, co myśleć. Wtajemniczony w perfidie dziennikarstwa, nie znał jeszcze makiawelizmu świata, toteż mimo całej przenikliwości czekały go twarde lekcje.
— Jak to, pani — rzekł poeta, zaciekawiony tym zwrotem — alboż pani nie popiera Czapli?
— Ależ rozumie pan, że w świecie trzeba nam się cackać z najokrutniejszymi wrogami, udawać, że nas bawi towarzystwo nudziarzy, i często trzeba nam poświęcić, na pozór, przyjaciół, aby im tym lepiej służyć. Taki z pana jeszcze nowicjusz? W jaki sposób pan, który chcesz być pisarzem, możesz nie znać najpotoczniejszych kłamstw świata? Jeżeli moja kuzynka pozornie poświęciła pana dla Czapli, czy to nie było konieczne, aby wyzyskać ten stosunek na pańską korzyść? To figura bardzo dobrze widziana w obecnym ministerium! Aby panu zabezpieczyć możność pojednania, wytłumaczyliśmy Châteletowi, iż do pewnego stopnia pańskie ataki są dlań korzystne. Rząd postarał się wynagrodzić baronowi pańskie prześladowania. Toż des Lupeaulx powiadał kiedyś ministrom: „Podczas gdy dzienniki ośmieszają Châteleta, zostawiają w spokoju ministerium!”
— Pan Blondet zrobił mi nadzieję, że będę miała przyjemność widzieć pana u siebie — rzekła hrabina de Montcornet, korzystając z chwili, w której margrabina zostawiła Lucjana refleksjom. — Spotka pan kilku artystów, pisarzy oraz kobietę, która pała najwyższym pragnieniem poznania pana, pannę des Touches, jeden z talentów rzadkich wśród naszej płci. Zapewne zechce pan tam bywać. Panna des Touches, Kamil Maupin, jeśli pan woli, osoba bardzo bogata, posiada jeden z najwybitniejszych salonów w Paryżu: powiedziano jej, że pan jest równie piękny, jak utalentowany, umiera z ochoty poznania pana.
Lucjanowi nie pozostało nic, jak tylko rozpłynąć się w podziękowaniach; równocześnie obrzucił Blondeta spojrzeniem zawiści. Między kobietą typu i stanowiska hrabiny de Montcornet a Koralią było tyleż różnicy, co między Koralią a dziewczyną z ulicy. Hrabina, osoba piękna, młoda i inteligentna, posiadała jako osobliwą cechę białość, właściwą kobietom Północy; matka jej była z domu księżniczka Szerbełow; toteż ambasador rozwijał dla niej najwyszukańszą uprzejmość.
Margrabina kończyła właśnie niedbale skrzydełko kurczęcia.
— Biedna Luiza — rzekła do Lucjana — ona jest panu tak życzliwa! Byłam powiernicą przyszłości, jaką dla pana marzyła; byłaby wiele zniosła, ale jakże pan ją zranił, odsyłając jej listy! Możemy przebaczyć okrucieństwa; zawsze są one dowodem pamięci; ale obojętność!... Obojętność jest jak lód podbiegunowy, ścina wszystko. No, przyznaj pan, straciłeś prawdziwe skarby z własnej winy. Po co zrywać? Gdyby nawet pańska ambicja ucierpiała, czyż nie chodzi tu o przyszłość, o nazwisko, które ci trzeba zdobyć? Luiza myślała o tym wszystkim.
— Czemuż nic nie mówiła? — odparł Lucjan.
— Ech! Boże, to ja poradziłam jej, aby pana nie wciągać do sekretu. Ot, mówiąc między nami, kiedy widziałam pana tak mało obytym w świecie, miałam obawy: lękałam się, aby pańskie niedoświadczenie, pańska nieopatrzna gorączka nie zniszczyły albo nie spaczyły jej obliczeń a naszych planów. Czy może pan dziś przypomnieć sobie samego siebie? Przyznaj pan: oglądając dziś swego sobowtóra, byłbyś mojego zdania. Nie jest pan podobny do siebie. Oto jedyny błąd, jakiśmy popełniły. Ale czyż znajdzie się jeden człowiek wśród tysiąca, który by z takim talentem jednoczył tak cudowną zdolność dostrojenia się do właściwego tonu? Nie przypuszczałam, abyś pan był tak zdumiewającym wyjątkiem. Przeobraziłeś się tak szybko, wtajemniczyłeś się tak łatwo w sekrety Paryża, że nie poznałam pana po
Uwagi (0)