Djabeł - Józef Ignacy Kraszewski (polska bibliografia lekarska .txt) 📖
Czasy Stanisława Augusta opisane w formie specyficznego moralitetu. Schyłkowe czasy Rzeczypospolitej Kraszewski przedstawia jako okres rozkładu norm i obyczajów.
Zmienne losy szlachcica Michała Ordyńskiego, potomka onegdaj potężnej kresowej rodziny, są dla Kraszewskiego sposobem na snucie opowieści o źródłach upadku Rzeczypospolitej. Akcja powieści dzieje się w latach 1787–1790, a więc tuż przed najważniejszymi wydarzeniami historycznymi końca XVIII wieku. Powieść specyficzna — oprócz charakterystycznego dla Kraszewskiego solidnego zaplecza historycznego, pojawiają się także wątki nadnaturalne.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Djabeł - Józef Ignacy Kraszewski (polska bibliografia lekarska .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
W ten sposób podżegano go jeszcze i drażniono. Julja pokazywała mu się w oknie tylko, ale oczy jej miłośno spoglądały na podczaszyca, paluszki wkrótce poczęły słać pocałunki, usta zdawały się mówić — że radaby zbliżyć się do niego. Włoch, jakby nic o tem nie wiedząc, przyjmował w domu rywala, po przyjacielsku zawdzięczając mu co z jego przyczyny wycierpiał, obsypując grzecznościami, pożyczając pieniędzy i t. p.
Podczaszyc kilka razy próbował potajemnie dostać się do mieszkania Julji, choć na chwilę z nią widzieć, zawiązać stosunki jakieś, ale na każdym kroku znalazł nieprzełamaną zaporę — drzwi, ludzie, żelaza i oczy ją strzegły.
— Słuchaj — rzekł zniecierpliwiony tem do Fotofera, przybyłego w odwiedziny jednego poranku, jak to może być żebym ja się dał temu Włochowi pokonać i odszedł z niczem.
— Wszakem przestrzegał, że czujny i zazdrośny.
— Alboż i takich nie oszukują?
— Wprawdzie trafia się to, ale z mężami nie z kochankami — śmiejąc się, rzekł cavaliere — małżeństwo to ma do siebie, że blachmalem oczy zasłania.
Podczaszyc kwaśno ale przez grzeczność uśmiechnął się z tego żarciku.
— Cóż począć? — spytał.
— A cóż! wyrzec się pięknej Julji! — odparł przyjaciel obojętnie.
— Wiesz, że to być nie może, ja ją kocham!
— Podczaszycu uważaj co mówisz!
— Powiadam że ją kocham! czyż na Cerullego nie ma już żadnego sposobu? Znasz go, jesteście dobrze z sobą?
Cavaliere namyślił się, zmarszczył, zadumał.
— Ha! ha! — rzekł — byłby może sposób, ale to trudno, bardzo trudno!
— Jaki! mów, użyję jakiegokolwiek!
— Przyznam ci się — szepnął po cichu cavaliere — że de Cerulli ma tylko jednę słabość przez którą do niego trafić można. Widzisz na jakiej stopie dom trzyma, co go kosztuje życie, a jednak to człowiek niezmiernie chciwy! kto wie?... może by się połakomił na pieniądze, bo poczyna stękać, że go Julja drogo kosztuje.
— Na pieniądze! w to mi graj! — klasnął w ręce podczaszyc — to najlepiej, zapłacę mu co zechce, niech mi ją odstąpi. Myślisz że ją sprzeda?
— Nie wiem, spróbuję, pogadam, namówię, nie wspominając od kogo wychodzi propozycja.
— Quid tentare nocebit — dodał Włoch zacierając ręce, (bo niekiedy łacinę cytując, udawał że był uczniem akademji padewskiej i teologował po troszę).
Podczaszyc uścisnął tak nieocenionego przyjaciela, powierzył mu całkowicie losy swoje i wyprawiwszy go z pełnomocnem poselstwem, sam pozostał w domu, niecierpliwie czekając co mu przyniesie. Cały jednak dzień dał niepokojom wzbierać cavaliere, i nie pokazał się aż trzeciego. Ordyński wybiegł na przeciw niemu na wschody, a że miał u siebie kilka osób, porwawszy go pod rękę, zamknął się w gabinecie odległym.
— Co — spytał — jakże idzie interes?
Cavaliere spuścił głowę — źle — rzekł — de Cerulli ani słuchać chce...
Podczaszyc ręce załamał.
— Jak to? za nic?
— Nie spieszmy — przerwał poseł — kto wie, myśl rzucona, myśl może powoli wyrosnąć w nim, na to tylko potrzeba czasu. Wprzód gdym mu to powiedział, zakrzyczał ze zgrozą, potem w godzinę sam mnie o to zaczepiał... Kto wie co będzie jutro?
— Więc, choć trochę mogę mieć nadziei.
— Będziemy robić co tylko można; ty wiesz — dodał pośrednik — jak ci sprzyjam i do jakich ofiar na usługi twoje gotów jestem.
Skłonił się; wyszli, podczaszyc rozogniony, on zimny i drwiący.
Znów upłynęło dni parę, w ciągu których durzył się jak mógł podczaszyc, chodząc od okna z którego widział Julją, do stolika gry i kieliszka.
Cavaliere się nie pokazywał. Wieczorem trzeciego dnia, oderwał go nagle od stolika i uprowadził do gabinetu.
— Spieszmy — rzekł żywo — rzecz się zrobić może — de Cerulli potrzebuje tysiąca dukatów, zgrał się trochę wczoraj, zaczepił mnie sam o targ, płać i bierz swoję ukochaną.
Podczaszyc porwał się za włosy, grosza przy duszy nie miał.
— Ale ja właśnie jestem bez pieniędzy!
— To nic, pożyczymy choć na większy procent dla pośpiechu, bo tu z godziny korzystać potrzeba: napiszesz potem do Lebiedzińskiego, przyszle z Głuszy. Daj skrypt do roku na tysiąc kilkaset, a dziś jeszcze swoję mieć będziesz.
Ordyńskiemu zawróciła się głowa, siadł, napisał, i zataczając się prawie, rozmarzony do gry powrócił.
— O północy! — szepnął mu w ucho cavaliere. — Zabiorę ją i przywiozę tutaj, przygotuj dla niej pokoje, bo kapryśnego będziesz miał ptaszka, a ciesz się swem szczęściem, którego ci pierwszy mam honor powinszować.
To mówiąc Fotofero, schował papier do kieszeni, a uśmiech towarzyszący słowom jego tak był dziwnie chytry i szyderski, że podczaszyc pomimo namiętnego zaślepienia nieco się uląkł.
Przeszło to jednak jak lekka chmurka. Posadziwszy kogoś na swojem miejscu do gry, poleciał sam urządzać dom, przygotowywać się uroczyście, chcąc obchodzić przybycie pięknej Julji, którą przyjaciołom jako metressę en titre miał prezentować.
Cały tłum gości dowiedziawszy się że sławna z piękności i niecnoty swej pani Kozłowska przechodzi do podczaszyca, podniósł kielichy do góry i zawrzeszczał wiwatem przerażającym. Jenerał tylko ruszył ramionami spełniając swój kielich i bardzo zwiesił wąsy.
— Do djabła! — rzekł do gospodarza — jeśli sobie z nią dasz radę, to powiem żeś gracz!
— Alboż co? — spytał podczaszyc niespokojny.
— Ba! posłuchaj księcia Nestora co ci o niej powie! że ładna, to prawda, buziaczek prześliczny, taka bestja że mnie nie raz starego zelektryzowała, ażem sobie pomyślał że dla niej by warto maleńkie głupstwo zrobić — ba! ale z wężem co się z dłoni wyślizga, łacniej byś sobie dał radę niż z nią!!
— Ale jakąż ma wadę! jaki grzech?
— Wszystkie ile jest powszechnych i głównych, pospolitych i nadzwyczajnych!
Cofnął się podczaszyc.
— Zazdrościsz mi — zawołał — i straszysz!
— Na ten raz że nie zazdroszczę ci to pewna, przekonasz się rychło. To się nazywa złapał kozak Tatarzyna. Myślałeś żeś sobie skarb kupił, a tu cię tak wystroili, że tylko biedy napytasz. Wiesz o babie przysłowie co nie miała kłopotu.
— Pleciesz jenerale.
— Niech i plotę, nalej wina, wiwat piękna Julja, sileat invidia!
Podczaszyc który łatwo ulegał wpływowi drugich pomimo rozkochania, trochę się jenerała pogróżkami poruszył, ale wnet zahuczano proroka kłopotów, zapito sprawę i oczekiwano gwarząc wesoło północy i instalacji Julji na nowem gospodarstwie.
Wieczerza wspaniała w mgnieniu oka przygotowaną została. W zamku, gdzie jenerał miał wielkie stosunki z Tremo i Schützem, prawie zawsze dostać było można pasztetów, cukrów, ciast, galaret i t. p., posłano z karteczką karetę i wszystko w mgnieniu oka przybyło, choć suto opłacone, ale duchem gotowe. Wino, owoce, likwory, znalazły się w sklepach na rozkaz, a sala jadalna przed północą połyskiwała blaskiem lustr, świec jarzących, zwierciadeł, porcelany i brązów, wśród których zielone gałęzie kwiatów i owoce misternie rozrzucone, śliczny stanowiły obrazek. Umiano naówczas tak ustawiać stoły, że i dla oczu pięknemi były i pociągającemi dla smakoszów; dziś to już zapomniana sztuka.
Północ wybiła na zegarach miejskich, gdy turkot karety zastanawiającej się w dziedzińcu, wszystkich ustawił w szeregi ciekawe. Podczaszyc wybiegł, drzwi się otworzyły szeroko, i piękna Julja wiedziona przez Fotofera, ukazała się na progu oglądając śmiało po zgromadzeniu. Ordyński podał jej rękę z uczuciem wpatrując się w tę twarzyczkę, która w tej chwili dość surowa i zimna, zdawała się przypatrywać i liczyć nowych poddanych.
I zblizka była piękną ta sławna Julja! uroczo piękna, ale dziwnym wdziękiem kameleona, który nie mając własnego wyrazu, z łatwością niepojętą zmienia się i przeistacza co chwila.
Łagodność dziecięcia, surowość sędziego, powaga królewska, zalotność dworki, wesołość dziewczyny wiejskiej, chmurne oblicze smutku wdziewała jak maskę i jak maskę zrzucała, tak, że trudno było powiedzieć czem była w istocie. A w tej grze nie było zimnej wprawy kunsztownie nabytej, ale potworność wrodzona, bo Julja pomimo obcowania z wielkimi panami, dość pospolitą była kobietą; umiała tylko nadać sobie wiele wdzięku niemą postacią, choć usta zdradzały ekonomowę.
Gdy weszła, oczy wszystkich zwróciły się na nią, znowu podniosły się przygotowane kielichy, i szumny toast któremu towarzyszyła muzyka, podniósł się na sali. Julja uśmiechnęła się tylko, spojrzała w twarz podczaszycowi, jakby mu się bliżej chciała przypatrzyć, odwróciła z lekkim ukłonem do gości i siadając na pierwszem miejscu, gdy przechodzili przez salę jadalną zawołała:
— No, siadajmy jeść Michasiu! jestem okrutnie głodna, do trzysta djabłów!
Oklaskiem przyjęto ten wykrzyk grubijański, podczaszyc się trochę zmarszczył, ale humorem nadrobił i przysiadł się przy królowej uczty, która na początek kieliszka likworu zażądała.
Jenerał trącił w bok łokciem sąsiada.
— Takuteńka była u ks. Nestora, szatan baba, zobaczycie dalej!
Niektórzy z biesiadników co jeszcze pięknej Julji nie znali, na widok niespodziany prześlicznej kobiety, której mowa i głos w takiej były sprzeczności z wrodzonym wdziękiem, ogromne zrobili oczy, inni poklaskiwali oryginalności. Ordyński widocznie nie bardzo był rad swej ekscentrycznej kochance, wolał by był pospolitszą, ale cóż było począć?
— Ja ją przeistoczę — rzekł pocieszając się w duchu!
Zaczęła się rozmowa do której w początku nie wiele się mięszała piękna gospodyni, ale zaspokoiwszy głód pieczystem a pragnienie kilką kieliszkami cypryjskiego wina, które jej wcale główki nie zawróciło, rozochociła się jakoś.
— Widzę po tej kolacyjce — rzekła odwracając się do podczaszyca, którego bez ceremonji pocałowała głośno przy rzęsistych brawach — że z ciebie porządny chłopiec i dobry gospodarz, wypiję twoje zdrowie, podobasz mi się doprawdy.
— Zdrowie podczaszyca! — huknęła za Julją kompania.
— Będzie mu tu zdrowie! — szepnął jenerał!
Wszystko aż do ostatniego wybryku zwycięzko uszło pięknej Julji — wdzięk twarzy tak zaślepia!
W tem, ktoś z młodszych przypomniawszy sobie stare obrzędy nasze weselne, które modą było naówczas wyśmiewać, zaproponował żeby nowożeńcom sprawić kompletne na śmiech wesele. Poklaśnięto tej szalonej myśli; Julja że się bawić lubiła, pochwyciła ją z zapałem i nuż wybierać drużbów, marszałków, oratorów, swatów, znosić marcepany i podarki.
Podczaszyc z początku i to dość chmurno przyjął, ale jak się oprzeć tłumowi, który wre, opanowuje, zakrzyczy? Właśnie naówczas grywaną i drukowaną była komedyjka dość licha: Pan poznany, w której na scenie wyśmiewano nasze stare poważne oracje, a że dwóch obecnych, podkomorzy brański i ktoś drugi umieli te krotochwilne mowy, zmuszono ich by udawali organistę, oddającego wieniec na wiejskim weselu, i bakałarza mówiącego od panny. Charakterystyczna to była scena, w której cały ów wiek się malował, nieumiejący poszanować przeszłości, bo jej nie rozumiał. Organista zaimprowizowany, umówiwszy się z mającym mu odpowiadać, tak rzecz rozpoczął:
— „Antypatyczny bystrego lotu i wysokiego humoru orzeł, gdy się nad niebotycznym Karpatem unosi, wybujawszy nad złotolite perłorodnego Olimpu bisiory, twarz w twarz, oko w oko, niezmrużoną źrenicą zagląda Tytanowi, a potem skierowawszy ją do purpurowego zodjaku, ślicznych i licznych gwiazd nieporuszonemu przypatruje się obrotowi. Skoro jednak myśliwskiej trąby rezon ciekawym zachwyci uchem, leci jak szalony do znajomej sobie myśliwskiej ręki. Tak właśnie bystrolotny zapęd rozbujanych afektów JMpana Michała Alfiera mego wielce miłościwego pana, gdy od jednej do drugiej przelatywał piękności, ani w słońcu, ani w gwiazdach nie znalazł wypieszczonych wdzięków, ile ich upatruje w liliowej twarzy...
— A pfe! — syknął jenerał.
— Co pan masz przeciw twarzy liliowej? — spytał orator.
— Że gdyby była liliowa, nie byłby do niej pan podczaszyc tak przylgnął — rzekł jenerał — ale proszę kontynuować.
Śmiech trochę przerwał mowę, ale orator począł dalej.
— W liliowej twarzy, w koralowych wargach, w srebrnolitych oczach...
Jenerał znowu zaprotestował.
— Patrz-że pan w oczy nie w sufit, to w nich srebra nie znajdziesz.
— Cóżem ja winien że tak w tekscie stoi.
— Poprawuj pan tekst...
— A zatem, kiedy chcecie, w czarnoognistych oczach i piersiach alabastrowych...
— Daj to Boże! — rzekł jenerał cichuteńko.
— Alabastrowych — mówił dalej orator — JMpanny Julji. — Niech ustąpi przed nią Diana...
— Ba, to prawda — szepnął ktoś z tyłu. — Dianie się z nią nie mierzyć, ta Endymionów sobie nie żałuje.
— Niech Kalipso i z swoja Dydoną za piec się schowa, żadna ją bowiem piękność skomparować nie może. Wszakże i JMpanu Michałowi niczego! Owa raźność, owa kibić, owa talia wszystkich na siebie oczy porywa!
— Świadkiem trędowata wojewodzicowa, która by była dała folwark chętnie dożywociem za pana podczaszyca — szepnął znowu jenerał.
— Miło patrzeć kiedy — (za pozwoleniem), przerwał sobie orator — tu sęk!
— A co tam takiego?
— Sęk powtarzam, oracja organisty mówi o Bartku simpliciter, a ja o podczaszym Michale, tamta wychwala jego czyny wieśniacze, cóż ja mam począć, czy zostać organistą Bartkowym, czy oratorem Ordyńskiego?
— Mów już lepiej jak organista — rzekł jenerał popatrzywszy na twarz gospodarza, bezpieczniej to będzie; gdybyś zaczął komponować może by ci się nie tak udało.
— Istotnie, bezpieczniej cudze powtarzać — odparł orator, subintelligitur, więc że podczaszyc jest prostym parobkiem, a panna Julja prostą wiejską dzieweczką.
— Jak sobie chce — przerwała gosposia — ale mi WMpan nie praw jakich impertynencyj, bo jak mi honor miły! zamaluję bez ceremonji!
— O! nie głupim — rzekł orator — zostawiam mowę drugą bakałarzowi, z tamtym pani zrobisz co się jej podoba.
— Mów dalej, mów dalej! słuchamy! cicho!
— Cicho!
Organista więc ruszył dalej, i tak rzecz ciągnął gestykulując pociesznie:
— Miło patrzeć, kiedy on bohaterskim krokiem stanąwszy na łące, tysiączne nieprzyjaznych kwiatów nieuchronną kosą swoją łby ścina, miło patrzeć kiedy idąc za pługiem, pieniące się jego potem zagony z gruntu wywraca. Nie zapominam tu magna nomina et numina zacnych jego antecessorów. Wiadomo światu
Uwagi (0)