Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Jaroslav Hašek (biblioteka online za darmo txt) 📖
Satyra na wojsko i wojnę, ukazująca absurdy ostatnich lat istnieniaAustro-Węgier, najczęściej tłumaczona powieść czeskiej literatury oraznajsłynniejszy żołnierz — Józef Szwejk.
Przed laty przez lekarską komisjęwojskową urzędowo uznany za idiotę i zwolniony z armii, żyje spokojnie wPradze, handlując psami. Rozgadany bywalec knajp, przy każdej okazji gotówdo przytoczenia odpowiedniej anegdoty z życia zwykłych ludzi, lojalnyobywatel, manifestacyjnie oddany monarchii austro-węgierskiej. Jednak byćmoże diagnoza była błędna i Szwejk nie jest po prostu głupkiem? Psy, któresprzedaje jako rasowe, to zwykłe kundle, którym fałszuje rodowody. Kiedywybucha wojna i nasz bohater trafia do wojska, rozkazy wypełnia gorliwie,lecz według własnego sprytu, co rusz wpędzając w tarapaty siebie iprzełożonych. Oto Szwejk — nierozgarnięty głupek czy przebiegłyprostaczek?
- Autor: Jaroslav Hašek
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Jaroslav Hašek (biblioteka online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jaroslav Hašek
— Równie uprzejmie pisze o panu tygodnik wychodzący w Kiraly Hidzie — rzekł pułkownik Schröder do porucznika — a także gazety preszburskie. Ale nie będzie to pana interesowało, ponieważ wszystkie te artykuły pisane są na jedno kopyto. Z politycznego punktu widzenia da się to łatwo wytłumaczyć, ponieważ my, Austriacy, czy jesteśmy Niemcami, czy Czechami, w porównaniu z Madziarami stoimy jednak... Rozumie pan, panie poruczniku? Mamy tu do czynienia z pewną tendencją. Bardziej interesujący dla pana byłby artykuł „Komarneńskiej Gazety Wieczorowej”, w której mowa o tym, że chciał się pan dopuścić gwałtu na pani Kakonyi, i to w jadalni podczas obiadu i w obecności jej męża, któremu groził pan szablą, zmuszając go do zatykania żonie ust ręcznikiem, żeby nie krzyczała. To jest niejako ostatnia o panu wiadomość, panie poruczniku.
Pułkownik uśmiechnął się i mówił dalej:
— Władze nie spełniły swego obowiązku. Cenzura prewencyjna tutejszych pism też jest w ręku Madziarów. Robią sobie z nami, co im się żywnie podoba. Oficer nasz nie ma ochrony przed taką cywilną redaktorską świnią madziarską. Dopiero na skutek naszego ostrego wystąpienia czy też telegramu naszego sądu dywizyjnego prokuratura w Budapeszcie wydała rozporządzenia, aby zaaresztowano niektórych ludzi w wyżej wymienionych redakcjach. Najwięcej nabroił redaktor „Komarneńskiej Gazety Wieczorowej”, ale do śmierci popamięta on swoją gazetkę! Ja zostałem upoważniony przez sąd dywizyjny, abym pana przesłuchał jako pański zwierzchnik. Przysłano mi też papiery dotyczące całego śledztwa. Wszystko byłoby się dobrze skończyło, gdyby nie ten pański nieszczęsny Szwejk. Razem z nim znajduje się niejaki saper Vodiczka, u którego po bijatyce znaleziono pański list napisany do pani Kakonyi. Otóż pański Szwejk twierdził przy badaniu, że to on sam ten list napisał, a kiedy kazano mu go przepisać, żeby można było porównać charakter pisma, Szwejk przepisał, ale potem zeżarł pański list. Z kancelarii pułku wysłano następnie do sądu dywizyjnego pańskie raporty dla porównania ich z rękopisem Szwejka i oto masz pan rezultat badania.
Pułkownik wyszukał w dokumentach jakiś papier i pokazał w nim porucznikowi miejsce podkreślone: „Oskarżony Szwejk odmówił napisania podyktowanych mu zdań, twierdząc, że przez noc zapomniał pisać”.
— W ogóle ja, panie poruczniku, nie przywiązuję do tego wszystkiego żadnej wagi i jest dla mnie obojętne, co tam na śledztwie wygaduje ten pański Szwejk czy saper Vodiczka. Szwejk i saper twierdzą, że chodziło jedynie o jakiś niewinny żarcik, na którym się nie poznano, i że sami zostali napadnięci przez cywilów, więc musieli się bronić dla ratowania honoru wojskowego. Przy śledztwie wyszło na jaw, że cały ten Szwejk to ładny numer. Na przykład na pytanie, dlaczego się nie przyznaje, odpowiedział do protokołu: „Ja, powiada, znalazłem się w takiej samej sytuacji, w jakiej znalazł się pewien służący malarza Panuszki z powodu jakichś obrazów Marii Panny. Kiedy, mu zarzucano sprzeniewierzenie tych obrazów, to także nie mógł odpowiedzieć nic innego, tylko to jedno: »Czy chcecie, żebym sobie wyrwał serce z piersi?«”. Oczywiście postarałem się, żeby na wszystkie te napastliwe i nikczemne artykuły tutejszych gazet dana była należyta odpowiedź w imieniu sądu dywizyjnego. Dzisiaj porozsyła się te sprostowania i mam nadzieję, że w ten sposób uczyniłem wszystko, co było trzeba dla naprawienia tych świństw, których narobiły te dziennikarskie bestie cywilno-madziarskie.
Zdaje mi się, że stylizacja moja jest bardzo dobra:
„Sąd dywizyjny nr... i dowództwo pułku nr... oświadczają, że artykuł zamieszczony w piśmie miejscowym o rzekomych awanturach szeregowych pułku nr... w niczym nie odpowiada rzeczywistości i od pierwszego do ostatniego słowa jest zmyślony. Wdrożono śledztwo przeciwko tym dziennikom, które pozamieszczały owe kłamliwe wiadomości, i winowajcy będą surowo ukarani”.
Sąd dywizyjny — mówił pułkownik dalej — wypowiada się w liście do naszego pułku, iż zdaniem jego nie chodzi o nic innego, tylko o systematyczne podjudzanie przeciwko oddziałom wojskowym przybywającym z Przedlitawii do Zalitawii. Niech pan porówna z łaski swojej, ile wojska wysłaliśmy na front my, a ile oni. Powiem panu tylko tyle, że żołnierz czeski jest mi daleko milszy niż ta hołota madziarska. Jak tylko wspomnę o pewnych rzeczach, to mnie zaraz wściekłość ogarnia. Pod Białogrodem ostrzeliwali Madziarzy nasz drugi marszbatalion, nasz marszbatalion nie wiedział, że strzelają te gałgany madziarskie, zaczął strzelać do deutschmeistrów na prawym skrzydle, a deutschmeistrzy też się nie zorientowali i zaczęli ostrzeliwać pułk bośniacki, który stał obok nich. Mówię panu, co to wtedy było! Ja byłem akurat w sztabie brygady na obiedzie, dnia poprzedniego mieliśmy na obiad tylko szynkę i zupę konserwową, więc tego dnia mieliśmy dostać porządny obiad: rosół z kurą, filet z ryżem i ciastka z szodonem. W wigilię tego dnia powiesiliśmy w miasteczku jakiegoś serbskiego handlarza wina, a nasi żołnierze znaleźli w jego piwnicy winko liczące sobie trzydzieści latek. Może pan sobie wyobrazić, jak cieszyliśmy się wszyscy, że będzie dobry obiad. Zjedliśmy rosół, zabieramy się do kury, gdy wtem padają pojedyncze strzały, a potem zaczyna się strzelanina na dobre. Zaś nasza artyleria, która pojęcia o tym nie miała, że to ostrzeliwują się nasze własne oddziały, zaczęła prażyć na nas ogniem i jeden granat padł tuż koło sztabu naszej brygady. Serbowie pomyśleli widać, że u nas wybuchnął bunt, i ze wszystkich stron zaczęli walić do nas, z czego się dało, a zarazem przeprawili się przez rzekę. Generała brygady wołają do telefonu; a wtem generał dywizji podniósł istne piekło krzycząc, co to za błazeństwa dzieją się na odcinku zajmowanym przez naszą brygadę, bo akurat dostał rozkaz ze sztabu armii, aby rozpocząć atak na pozycje serbskie o godzinie drugiej minut trzydzieści pięć w nocy od lewego skrzydła. „My, powiada, jesteśmy w rezerwie” — więc natychmiast kazał ogień wstrzymać. Ale to przecież śmieszne, gdy ktoś w takiej sytuacji chce „Feuer einstellen”. Centrala telefoniczna brygady melduje, że nigdzie nie może się dodzwonić, tylko sztab 75 pułku melduje, że dostał rozkaz od sąsiedniej dywizji: „Ausharren!”, że nie może dogadać się z naszą dywizją, że Serbowie obsadzili wzgórza dwieście dwanaście, dwieście dwadzieścia sześć i trzysta dwadzieścia siedem, że żąda wysłania jednego batalionu jako łącznika i telefonicznego połączenia z naszą dywizją. Przerzucamy druty na dywizję, ale połączenie już było przerwane, ponieważ Serbowie dostali się na nasze tyły i od obu skrzydeł zamykali nas w trójkącie, w którym potem pozostało wszystko: piechota, artyleria i tabory z całą autokolumną, składy i szpital polowy. Przez dwa dni nie zsiadaliśmy z koni, a dowódca dywizji razem z dowódcą brygady dostali się do niewoli. A wszystko to zawinili Madziarowie przez ostrzeliwanie naszego drugiego marszbatalionu. Rzecz prosta, że całą winę zwalili na nasz pułk.
Pułkownik splunął.
— Sam pan się teraz przekonał, panie poruczniku, jak haniebnie wyzyskali pańską przygodę w Kiraly Hidzie.
Porucznik Lukasz zakaszlał nie wiedząc, co odpowiedzieć.
— Panie poruczniku — zwrócił się do niego pułkownik z kordialną poufałością — połóż pan rękę na sercu i mów pan rzetelnie: ile razy przespał się pan z panią Kakonyi?
Pułkownik Schröder był tego dnia w usposobieniu bardzo dobrym.
— Niech mi pan nie gada, że zaczynał pan dopiero korespondować. Kiedym był w pańskich latach i zostałem wysłany na kursy miernicze do Chebu, to przez trzy tygodnie nic innego nie robiłem, tylko spałem sobie z Węgierkami. Trzeba było widzieć mnie wtedy. Co dzień inna. Młode, starsze, panny, mężatki, jak się zdarzyło. Odbywałem ten kurs mierniczy tak rzetelnie, że gdy potem wróciłem do pułku, to ledwo nóżki za sobą powłóczyłem. Najwięcej wypompowała mnie żona pewnego adwokata. Pokazała mi, na co stać Węgierki. Nos mi pogryzła i przez całą noc oka mi zmrużyć nie dała.
Powiada, że zaczął korespondować — pułkownik poufale klepnął porucznika po ramieniu. — Znamy się na tym. Niech pan nic nie mówi, bo ja mam o całej sprawie swoje własne zdanie. Związał się pan z babiną, jej małżonek was wytropił, a ten idiotyczny Szwejk...
Ale co prawda, to prawda, panie poruczniku, ten Szwejk to jednak charakter, skoro tak dobrze spisał się z pańskim listem. Takiego człowieka szkoda trzymać w areszcie. Wychowanie wojskowe ma. Bardzo mi się ten chłop podoba. Koniecznie trzeba będzie śledztwo przeciw niemu przerwać i sprawie łeb ukręcić. Pana sponiewierali w gazetach, więc obecność pańska jest tu zupełnie zbędna. W ciągu tygodnia wyprawiona zostanie kompania marszowa na front rosyjski. Jest pan najstarszym oficerem 11 kompanii, więc pojedzie pan jako jej dowódca. W brygadzie zostały poczynione odpowiednie zarządzenia. Niech pan powie feldfeblowi rachuby, żeby panu poszukał jakiego innego służącego zamiast Szwejka.
Porucznik Lukasz odpowiedział pułkownikowi wdzięcznym spojrzeniem, ale pułkownik mówił dalej:
— Szwejka przydzielam panu jako Kompanie-Ordonnanz.
Pułkownik wstał i podając rękę blademu z wrażenia porucznikowi rzekł:
— A więc wszystko jest w porządku. Życzę panu, aby się pan odznaczył na wschodnim froncie i w ogóle wszystkiego najlepszego. A jeśli kiedyś spotkamy się znowuż, to niech pan nie unika naszego towarzystwa, jak to było w Budziejowicach.
Porucznik Lukasz, wracając do siebie, powtarzał sobie przez całą drogę:
— Kompanie-Kommandant, Kompanie-Ordonnanz...
Przed jego oczami co chwila wyłaniała się postać Szwejka.
Gdy porucznik polecił feldfeblowi rachuby Vańkowi, aby mu wyszukał jakiegoś nowego służącego zamiast Szwejka, ten odpowiedział:
— Myślałem, że pan porucznik jest ze Szwejka zadowolony.
Gdy się dowiedział, że Szwejk został mianowany ordynansem kompanii, zawołał:
— Boże, bądź nam miłościw!
*
W baraku sądu dywizyjnego o oknach zakratowanych aresztanci wstawali według przepisu o godzinie siódmej rano i sprzątali sienniki porozściełane w kurzu i brudzie na podłodze. Prycz tam nie było. Za przepierzeniem długiej sali aresztanci zgodnie z zarządzeniem układali koce i sienniki, a ci, co robotę skończyli, siedzieli na ławach wzdłuż ściany i wiskali się (tacy przeważnie przybywali z frontu) albo też opowiadali sobie różne przygody.
Szwejk i stary saper Vodiczka siedzieli razem z innymi żołnierzami z różnych pułków i formacji na ławie przy drzwiach.
— Spójrzcie no, chłopcy — rzekł Vodiczka — na tamtego łobuza madziarskiego, co stoi przy oknie, jak to się psubrat modli, żeby go nie skazali na grubą karę. Nie rozedrzeć by mu tak pyska od ucha do ucha.
— Daj mu spokój — odpowiedział Szwejk — bo to człowiek porządny i dostał się tu za to, że nie chciał służyć w wojsku. On jest przeciwnikiem wojny i należy do jakiejś sekty, a do paki dostał się za to, że się trzyma przykazania bożego i nikogo nie chce zabić. Pokażą mu oni przykazanie boże! Przed wojną był na Morawach niejaki Nemrava, który nawet flinty na ramię wziąć nie chciał, bo jak mówił, było to przeciwko jego zasadzie noszenia flinty na ramieniu. Wsadzili go do paki i potrzymali na chudym wikcie, a potem znowuż poprowadzili go do przysięgi. A on na to, że przysięgać nie będzie, bo przysięgi też nie uznaje. I wytrzymał wszystkie szykany.
— Widać jakiś głupi człowiek — rzekł stary saper Vodiczka. — Mógł przysięgać, ile wlezie, i nasrać na całą przysięgę.
— Ja już trzy razy przysięgałem — mówił jakiś piechur — i już trzeci raz siedzę w pace za dezercję. Gdybym nie miał świadectwa lekarskiego, że przed piętnastu laty zatłukłem moją ciotkę w napadzie choroby umysłowej, to już trzy razy byłbym na froncie rozstrzelany. Ale nieboszczka ciotka ratuje mnie jakoś za każdym razem i kto wie, może dostanę się ostatecznie zdrów i cały do domu.
— A za coś ty, kolego, zatłukł swoją ciotkę? — zapytał Szwejk,
— A za cóż się ludzi zatłukuje? — odpowiedział miły towarzysz. — Każdy może się łatwo domyślić, za to, że miała pieniądze. Miała baba pięć książeczek oszczędnościowych i akurat przesłali jej procenty, kiedym do niej przyszedł głodny i obdarty. Prócz niej nie miałem żywego ducha na całym bożym świecie. Przyszedłem do niej i proszę, żeby się nade mną zlitowała, a ta, ścierwo, posyła mnie do roboty, że, powiada, taki młody, krzepki i zdrowy człowiek. Powiedzieliśmy sobie parą słów, a ja tak tylko trąciłem ją parą razy pogrzebaczem w głowę i fizjonomię, tak jej jakoś obrobiłem tę gębę, że potem nie wiedziałem, czy to ciocia, czy nie ciocia. Siedziałem koło niej na ziemi i ciągle medytowałem: „Czy to ciocia, czy nie ciocia?” Nazajutrz znaleźli mnie koło cioci sąsiedzi. Potem siedziałem u wariatów na Slupach, a gdy przed wojną badała nas w Bohnicach komisja, zostałem uznany za wyleczonego i zaraz musiałem pójść do wojska i odsługiwać swoje zaległości.
Obok rozmawiających przeszedł żołnierz o bardzo smutnym wyrazie twarzy i z miotłą w ręku.
— To jakiś nauczyciel z ostatniej kompanii marszowej — rzekł strzelec siedzący obok Szwejka — będzie zamiatał swój kąt. Ogromnie porządny człowiek. Siedzi tu za to, że napisał jakiś wierszyk.
Chodź tu, bracie profesorze! — zawołał na człowieka z miotłą, który wolno i z powagą zbliżył się do ławy. — Zadeklamuj nam ten wiersz o wszach.
Żołnierz z miotłą chrząknął i zadeklamował:
Smutny żołnierz z miotłą przysiadł się do towarzystwa i rzekł:
— To wszystko. I z powodu takiej drobnostki już cztery razy byłem przesłuchiwany przez pana audytora.
— Cała ta wszawa historia
Uwagi (0)