Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz (gdzie mozna poczytac ksiazki online .txt) 📖
By zaprotestować przeciwko germanizacji oraz przypomnieć Polakom o odwadze, waleczności i świetnych wydarzeniach z historii Polski, Henryk Sienkiewicz zastosował w Krzyżakach literacką maskę — przeniósł akcję swojej powieści w realia końca XVI i początku XV wieku.
Jagiellońska Polska uwikłana jest w konflikt z zakonem krzyżackim. Zbyszko z Bogdańca, młody rycerz, zakochuje się w ślicznej, niewinnej Danusi, córce Juranda ze Spychowa. Zbyszko oraz inni rycerze wielokrotnie muszą wykazywac się właściwą postawą i walecznością — Krzyżacy, upokorzeni niegdyś przez Juranda, podejmują kolejne intrygi i ataki. Dla młodzieńca to czas wielu sprawdzianów i prób — nie tylko odwagi.
Powieść Henryka Sienkiewicza ukazywała się najpierw w „Tygodniku Ilustrowanym” (1897–1900), w 1900 roku ukazała się w formie książkowej. Została przetłumaczona na 25 języków.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz (gdzie mozna poczytac ksiazki online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
— A wyście chytrzy?... Bo ja — to nijak nie potrafię.
— I ja nie — odpowiedział Jurand. — Nie chytrością ja z nimi wojował, jeno tą ręką i tą boleścią, która we mnie ostała.
— Jużci ja to rozumiem — rzekł młody rycerz. — Przez to rozumiem, że Danuśkę miłuję i że ją porwali. Gdyby, uchowaj Bóg...
I nie dokończył, bo na samą myśl o tym poczuł w piersi nie ludzkie, ale wilcze serce. Przez czas jakiś jechali w milczeniu białą, zalaną światłem miesięcznym1657 drogą, po czym Jurand począł mówić jakby sam do siebie:
— Bo gdyby mieli przyczynę do pomsty nade mną — nie mówię! Ale na miły Bóg! nie mieli... Wojowałem z nimi w polu, gdym w poselstwie od naszego księcia do Witolda1658 chadzał, ale tu byłem jako sąsiad sąsiadom... Bartosz Nałęcz czterdziestu rycerzy, którzy ku nim śli, chwycił, skował1659 i w podziemiach w Koźminie zamknął. Musieli mu Krzyżacy pół woza pieniędzy za nich nasypać. A ja, trafił się li gość Niemiec, który do Krzyżaków ciągnął, tom go jeszcze jako rycerz rycerza podejmował i obdarzał. Nieraz też i Krzyżacy do mnie przez bagna przyjeżdżali. Nie byłem im wtedy ciężki, a oni mi to uczynili, czego bym ja i dziś jeszcze największemu nieprzyjacielowi nie uczynił...
I straszne wspomnienia poczęły go targać z coraz większą siłą, głos zamarł mu na chwilę w piersi, po czym mówił na wpół z jękiem:
— Jedną ci miałem jako owieczkę, jako jedno serce w piersiach, a oni ją na powróz jak psa chwycili i zbielała im na powrozie... Teraz znów dziecko... Jezu! Jezu!
I znów zapadło milczenie. Zbyszko podniósł ku księżycowi swą młodą twarz, w której malowało się zdziwienie, następnie spojrzał na Juranda i zapytał:
— Ojcze!... Toć by im lepiej było na miłość ludzką niż na pomstę zarabiać. Po co oni tyle krzywd wszystkim narodom i wszystkim ludziom czynią?
A Jurand rozłożył jakby z rozpaczą ręce i odrzekł głuchym głosem:
— Nie wiem...
Zbyszko rozmyślał czas jakiś nad własnym pytaniem, po chwili jednak myśl jego wróciła do Juranda.
— Ludzie mówią, żeście godną pomstę wywarli — rzekł, Jurand tymczasem zdusił w sobie ból, opamiętał się i począł mówić:
— Bom im poprzysiągł... I Bogum poprzysiągł, że jeśli mi pomstę da spełnić, to Mu to dziecko, które mi ostało1660, oddam. Dlategom ci był przeciwny. A teraz nie wiem: wola to Jego była, czyli też gniew Jego rozbudziliście waszym uczynkiem.
— Nie — rzekł Zbyszko. — Toćżem wam już mówił, że choćby ślubu nie było, i tak byłyby ją psubraty chwyciły. Bóg przyjął waszą chęć, a Danuśkę mnie podarował, bo bez takowej Jego woli nic byśmy nie wskórali.
— Każdy grzech jest przeciw woli Bożej.
— Grzech jest, ale nie sakrament. Sakrament przecie boska rzecz.
— To i dlatego nie ma rady.
— A chwała Bogu, nie ma! Nie narzekajcie też na to, bo nikt by wam tak nie pomógł przeciw tym zbójom, jako ja pomogę. Obaczycie! Za Danuśkę swoją drogą im zapłacim, ale jeśli żywie jeszcze choć jeden z tych, którzy waszą nieboszczkę porywali, zdajcie go mnie, a obaczycie!
Lecz Jurand począł trząść głową.
— Nie — odpowiedział posępnie — z tych żaden nie żywie...
Przez czas jakiś słychać było tylko parskanie koni i przytłumiony odgłos kopyt uderzających o wyjeżdżoną drogę.
— Raz w nocy — mówił dalej Jurand — usłyszałem jakiś głos jakoby ze ściany wychodzący, który mi rzekł: „Dość pomsty!” — ale ja nie usłuchałem, bo to nie był głos nieboszczki.
— A co to mógł być za głos? — zapytał z niepokojem Zbyszko.
— Nie wiem. Często w Spychowie coś w ścianach gada, a czasem jęczy, bo dużo ich na łańcuchach w podziemiu pomarło.
— A wam ksiądz co mówi?
— Ksiądz święcił gródek i mówił też, żeby zemsty poniechać, ale nie mogło to być. Stałem się im zbyt ciężki i później sami chcieli się mścić.
Czynili zasadzki i pozywali w pole... Tak było i teraz. Majneger i de Bergow pierwsi mnie pozwali.
— Braliście kiedy wykup?
— Nigdy. Z tych, których chwyciłem, pierwszy de Bergow żyw wyjdzie.
Rozmowa ustała, gdyż skręcili z szerszego gościńca na węższą drogę, którą jechali długo, gdyż szła kręto, a miejscami zmieniała się jakby we wpadlinę1661 leśną, pełną zasp śnieżnych, trudnych do przebycia. Wiosną albo latem, podczas dżdżów1662 droga ta musiała być prawie nieprzystępna.
— Czy to już ku Spychowowi jedziem? — zapytał Zbyszko.
— Tak — odrzekł Jurand. — Boru jeszcze szmat znaczny, a potem zaczną się oparzeliska1663, wśród których gródek... Za oparzeliskami są łęgi1664 i suche pola, zaś do gródka można dojechać tylko groblą. Nieraz chcieli mnie Niemcy dostać, ale nie mogli i siła1665 ich kości próchnieje po leśnych brzeżkach.
— I trafić niełatwo — rzekł Zbyszko. — Jeśli Krzyżaki ludzi z listami wyszlą1666, jakoże trafią?
— Nieraz już wysyłali i mają takich, którzy drogę wiedzą1667.
— Bogdajeśmy ich zastali w Spychowie! — rzekł Zbyszko.
Tymczasem życzenie to miało się urzeczywistnić wcześniej, niż młody rycerz myślał, albowiem wyjechawszy z boru na odkrytą płaszczyznę, na której leżał wśród bagien Spychów, ujrzeli przed sobą dwóch konnych i niskie sanie, w których siedziały trzy ciemne postacie.
Noc była bardzo jasna, więc na białym podścielisku śniegów widać było całą gromadę doskonale. Jurandowi i Zbyszkowi uderzyły żywiej serca na ten widok, kto bowiem mógł jechać do Spychowa wśród nocy, jeśli nie wysłańcy krzyżaccy?
Zbyszko kazał woźnicy jechać żywiej, więc wkrótce zbliżyli się tak znacznie, że usłyszano ich, i dwaj konni, którzy czuwali widocznie nad bezpieczeństwem sani, zwrócili się ku nim i pozdejmowawszy kusze z ramion, poczęli wołać:
— Wer da1668?
— Niemcy! — szepnął Zbyszkowi Jurand.
Po czym podniósł głos i rzekł:
— Moje prawo pytać, twoje odpowiadać! Kto wy?
— Podróżni.
— Jacy podróżni?
— Pielgrzymi.
— Skąd?
— Ze Szczytna.
— Oni! — szepnął znów Jurand.
Tymczasem sanki porównały się1669 ze sobą, a jednocześnie na przodzie przed nimi ukazało się sześciu konnych. Była to spychowska straż, która dniem i nocą czuwała nad groblą wiodącą do gródka. Przy koniach biegły psy straszne i ogromne, całkiem do wilków podobne.
Strażnicy, poznawszy Juranda, poczęli wykrzykiwać na jego cześć, lecz w okrzykach tych brzmiało i zdziwienie, że dziedzic wraca tak wcześnie i niespodzianie, lecz on całkiem zajęty był wysłańcami, wiec znów zwrócił się ku nim:
— Dokąd jedziecie? — zapytał.
— Do Spychowa.
— Czego tam chcecie?
— To możemy jeno1670 samemu panu powiedzieć.
Jurand miał już na ustach: „Jam jest pan ze Spychowa” — ale się powstrzymał rozumiejąc, że rozmowa nie może się odbywać przy ludziach. Natomiast spytawszy jeszcze, czy mają jakowe listy, i otrzymawszy odpowiedź, że polecono im ustnie się rozmówić, kazał jechać nieledwie co koń wyskoczy. Zbyszkowi było również tak pilno do wiadomości o Danusi, że nie umiał na nic innego zwrócić uwagi. Niecierpliwił się tylko, gdy jeszcze dwukrotnie straże zastępowały im drogę na grobli; niecierpliwił się, gdy spuszczano most na fosie, za którą sterczał na wałach olbrzymi ostrokół1671, a chociaż poprzednio nieraz brała go ciekawość obaczyć, jak wygląda ten złowrogiej sławy gródek, na którego wspomnienie Niemcy żegnali się znakiem krzyża — teraz nie widział nic prócz krzyżackich wysłańców, od których mógł usłyszeć, gdzie jest Danusia i kiedy będzie wrócona jej wolność. Nie przewidział zaś, że za chwilę czeka go ciężki zawód. Prócz konnych, dodanych dla obrony, i woźnicy, poselstwo ze Szczytna składało się z dwóch osób: jedną z nich była taż sama niewiasta, która swego czasu przywoziła balsam gojący do leśnego dworca, drugą młody pątnik1672. Niewiasty Zbyszko nie poznał, albowiem jej w leśnym dworcu nie widział, pątnik zaś od razu wydał mu się jakimś przebranym giermkiem.
Jurand wnet wprowadził oboje do narożnej izby — i stanął przed nimi ogromny i prawie straszny w blasku płomienia, który padał na niego od płonącego w kominie ognia.
— Gdzie dziecko? — zapytał.
Oni jednakże zlękli się, stanąwszy oko w oko z groźnym mężem. Pątnik1673, choć twarz miał zuchwałą, trząsł się po prostu jak liść, a i pod niewiastą drżały nogi. Wzrok jej przeszedł z oblicza Juranda na Zbyszka, następnie na błyszczącą, łysą głowę księdza Kaleba i znów wrócił do Juranda, jakby z zapytaniem, co tamci dwaj tu robią.
— Panie — odrzekła wreszcie — nie wiemy, o co pytacie, ale przysłano nas ku wam w sprawach ważnych. Wszelako ten, który nas wysłał, rozkazał nam wyraźnie, aby rozmowa z wami odbyła się bez świadków.
— Nie mam dla nich tajemnic! — rzekł Jurand.
— Ale my je mamy, szlachetny panie — odrzekła niewiasta — i jeśli każecie im zostać, to o nic innego prosić was nie będziemy, tylko abyście nam pozwolili jutro odjechać.
Na twarzy nieprzywykłego do oporu Juranda odbił się gniew. Przez chwilę płowe1674 jego wąsy poczęły się poruszać złowrogo, lecz pomyślał, że idzie o Danusię, i pohamował się. Zbyszko zresztą, któremu chodziło przede wszystkim o to, by rozmowa odbyła się jak najprędzej, i który był pewien, że Jurand mu ją powtórzy, rzekł:
— Skoro tak ma być, ostańcie sami.
I wyszedł wraz z księdzem Kalebem, zaledwie jednak znalazł się w głównej izbie obwieszonej tarczami i bronią zdobytą przez Juranda, gdy Głowacz zbliżył się ku niemu.
— Panie — rzekł — to ta sama niewiasta.
— Jaka niewiasta?
— Od Krzyżaków, która przywoziła balsam hercyński1675. Poznałem ją od razu i Sanderus poznał ją także. Przyjeżdżała widać na przeszpiegi, a teraz wie ona pewnie, gdzie jest panienka.
— I my będziem wiedzieć — rzekł Zbyszko. — Zali1676 znacie także i tego pątnika?
— Nie — odpowiedział Sanderus. — Ale nie kupujcie, panie, od niego odpustów, bo to fałszywy pątnik. Gdyby go na męki położyć, siła można by się od niego dowiedzieć.
— Czekać! — rzekł Zbyszko.
Tymczasem w izbie narożnej, zaledwie drzwi się zamknęły za Zbyszkiem i księdzem Kalebem, siostra zakonna przysunęła się szybko do Juranda i poczęła szeptać:
— Waszą córkę zbóje porwali.
— Z krzyżem na płaszczach?
— Nie. Ale Bóg pobłogosławił pobożnym braciom, że ją odbili i teraz ona jest u nich.
— Gdzie jest? — pytam.
— Pod opieką pobożnego brata Szomberga1677 — odrzekła, krzyżując ręce na piersiach i schylając się pokornie.
A Jurand, usłyszawszy straszne nazwisko kata Witoldowych1678 dzieci, zbladł jak płótno; po chwili siadł na ławie, przymknął oczy i począł dłonią rozcierać zimny pot, który uperlił mu czoło.
Co widząc pątnik, jakkolwiek nie umiał przedtem pohamować strachu, wsparł się teraz w boki, rozwalił się na ławie, wyciągnął nogi i spojrzał na Juranda oczyma pełnymi pychy i pogardy.
Nastało długie milczenie.
— I brat Markwart1679 pomaga bratu Szombergowi w czuwaniu nad nią — rzekła znów niewiasta. — Pilna1680 to opieka i nie stanie się panience krzywda.
— Co mam czynić, by mi ją oddali? — zapytał Jurand.
— Upokorzyć się przed Zakonem! — rzekł z dumą pątnik.
Usłyszawszy to, Jurand wstał, podszedł ku niemu i pochyliwszy się nad nim rzekł stłumionym, strasznym głosem:
— Milczeć!...
A pątnik przeraził się znowu. Wiedział, że może grozić i może rzec coś takiego, co powstrzyma i złamie Juranda, ale zląkł się, że wpierw, nim słowo przemówi, stanie się z nim coś okropnego; więc zamilkł, oczy okrągłe, jakby skamieniałe ze strachu, utkwił w groźnej twarzy spychowskiego pana i siedział bez ruchu — tylko broda poczęła mu się trząść silnie.
Jurand zaś zwrócił się do siostry zakonnej:
— List macie?
— Nie, panie. Nie mamy listu. Co mamy do powiedzenia, kazano nam ustnie powiedzieć.
— Za czym1681 mówcie!
A ona powtórzyła jeszcze raz, jakby pragnąc, by Jurand wbił sobie to dobrze w pamięć:
— Brat Szomberg i brat Markwart czuwają nad panienką, przeto wy, panie, hamujcie swój gniew... Ale nie stanie się jej nic złego, bo choć przez wiele lat krzywdziliście ciężko Zakon, jednakże bracia chcą wam dobrem za złe wypłacić, jeśli uczynicie zadość sprawiedliwym ich żądaniom.
— Czego chcą?
— Chcą, abyście uwolnili pana de Bergowa.
Jurand odetchnął głęboko.
— Oddam im de Bergowa — rzekł.
— I innych brańców, których w Spychowie macie.
— Jest dwóch giermków Majnegera i de Bergowa, prócz ich pachołków.
— Macie ich uwolnić, panie, i wynagrodzić za uwięzienie.
— Nie daj Bóg, abym się o dziecko miał targować.
— Tego też po was spodziewali się pobożni zakonnicy — rzekła niewiasta — ale to jeszcze nie wszystko, co mi kazano powiedzieć. Waszą córkę, panie, porwali jacyś ludzie, zapewne zbóje i zapewne dlatego,
Uwagi (0)