Brühl - Józef Ignacy Kraszewski (do biblioteki .txt) 📖
Powieść historyczna oparta na faktach. Postać Henryka Brühla została przez J.I. Kraszewskiego wykorzystana do narysowania przekonującego obrazu dworskich intryg w czasach saskich.
Prawdziwy Henryk Brühl był urzędnikiem Augusta III. Przez wiele lat swojej politycznej kariery stał się mistrzem politycznych intryg, dzięki którym udało mu się skoncentrować w swoich rękach sporą władzę. Ta historyczna postać służy Kraszewskiemu do barwnego opisu świata dworskiej polityki pierwszej połowy XVIII wieku. Tytułowy bohater sympatii nie budzi, i budzić nie może — do władzy i majątku dochodzi obłudą, kłamstwem i intrygami. Kraszewski swoją książką wpisuje się w nurt krytyki epoki saskiej w polskiej historii. Brühl jest drugą częścią trylogii poświęconej tej epoce i kontynuacją powieści Hrabina Cosel.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Brühl - Józef Ignacy Kraszewski (do biblioteki .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Spojrzał na zegar stojący w kącie.
— Już myślałem — dodał śmiejąc się i z nogi na nogę przechylając Moszyński — że mi ciebie zastępować przyjdzie.
Przez twarz Brühla przeleciał jakby cień, ale natychmiast się wyjaśniła.
— Panie hrabio — rzekł łagodnie — wam faworytom pana wolno chybić godzinę i dać się zastąpić; mnie wysługującemu się i biednemu, byłoby to niedarowaném.
Skłonił się bardzo nizko.
— Zastępowałem nieraz drugich, ale mnie nikt.
— Chcesz powiedzieć że cię nikt zastąpić nie jest w stanie: — podchwycił Moszyński.
— O! panie hrabio, godziż się tak ze mnie biédnego prostaczka żartować? ja się tego uczę, w czém panowie jesteście mistrzami!
Skłonił się znowu.
Moszyński podał mu rękę.
— Z wami — rzekł — wojować na słówka niebezpiecznie, wolałbym na szpady.
Brühl skromną przywdział postawę.
— W niczem sobie żadnéj nie przyznaję wyższości — dodał cicho.
— No, szczęśliwéj służby! — zawołał Moszyński. — ot wasza godzina: do widzenia.
To mówiąc wyszedł z przedpokoju.
Brühl odetchnął. Zwolna skierował się ku oknu. Stanął w niém i zdawał się obojętnie spoglądać w podwórca wyłożone kamiennemi posadzkami i wyglądające jak sale olbrzymie... Tuż pod nim kręcił się mnogi, zajęty i czynny dwór pański. Wojskowi w pysznych zbrojach i mundurach, szambelanowie w sukniach szytych od złota, kamerdynerowie i służba, nie zliczona czeladź pańska zwijała się z pośpiechem; kilka lektyk stało u wschodów, a żółto postrojeni tragarze czekali na swych panów; daléj powozy galowe i konie wierzchowe, niemieckie i polskie zaprzęgi, hajduki w ponsach, kozacy: wszystko to cicho dosyć sprawując się mieszało w jedną pstrą i malowniczą całość.
Szambelan wyszedł od króla.
— Niema kresów? — spytał Brühla.
— Dotąd nie przyszły.
— Jak skoro je przyniosą, przychodź waćpan z niemi. Radzca Pauli?
— Jest w sali marszałkowskiéj.
— Dobrze, niech czeka.
Brühl się z lekka skłonił.
Pusto zaczynało się robić w pokoju i godzina blizka obiadu, rozpędzała ludzi.
Brühl, wyglądając oknem z jakąś niecierpliwością, dojrzał nareszcie wpadającego w podwórce na zziajanym koniu pocztyliona z trąbką na plecach, w butach ogromnych i torbą skórzaną na piersi.
W téjże chwili ruszył biegiem po wschodach i nim służba zdążyła odebrać opieczętowane pliki, już on je pochwycił. Srebrny blat10 stał przygotowany w antykamerze, Brühl złożył na nim papiery i wszedł do króla.
August przechadzał się po pokoju z Hoymem. Zobaczywszy pazia, blat i papiéry, wyciągnął rękę, żywo rozerwał pieczęcie. On i Hoym zbliżyli się do stołu i przeglądali przywiezione listy.
Brühl stał czekając.
— A! — zawołał August — żywo niech Pauli przychodzi!
Brühl nie ruszał się.
— Idź po radzcę Pauli — powtórzył król niecierpliwie.
Paź skłonił się i wybiegł, zajrzał do gabinetu. Pauli spał jak kamień. Powrócił co żywo do króla.
— Pauli! — zawołał August widząc go wchodzącego.
— N. Panie! — wyjąknął Brühl — Radzca Pauli.. radzca Pauli...
— Jest tu?
— Jest N. Panie.
— Czemuż nie przychodzi?
— Radzca Pauli — spuszczając oczy dodał paź — jest nieco niedysponowany.
— Gdyby był konającym to mi go tu przyprowadź — krzyknął król — niech obowiązek spełnia, potém skona kiedy chce.
Brühl wybiegł, znowu wpadł do gabinetu, popatrzał na śpiącego, uśmiechnął się i wrócił do króla. Augusta oczy pałały rosnącym gniewem, zaczynał blednąć, co było najgorszym znakiem; gdy się stawał biały, wówczas ludzie na widok jego drżeli.
Brühl niemy, wyprostowany u drzwi się zatrzymał.
— Pauli! — zawołał król tupiąc nogą.
— Radzca Pauli jest w tym stanie...
— Pijany? — podchwycił August — A, stary wieprz obrzydły! Gdyby się choć na tych kilka godzin umiał powstrzymać od picia.
Zlejcie go wodą! zaprowadzić go pod fontannę, dać mu octu; niech doktor da mu lekarstwo, niech mi go na godzinę ocuci, a potém niech bydlę zdycha.
Mówiąc król nogą tupał.
Brühl wybiegł posłuszny raz jeszcze. Spróbował budzić radzcę, ale ten stał się nieruchomą kłodą: żaden lekarz oprócz czasu nie mógł go do przytomności przyprowadzić. Wolnym krokiem wracał myśląc do pokoju pańskiego, zdawał się walczyć ze sobą, wahać, obawiać i ważyć coś w duszy. Stanąwszy u drzwi nie potrącił klamki, aż westchnąwszy jakby pobożnie ku niebiosom.
Król w pośrodku gabinetu z papiérami w ręku czekał, usta miał zaciśnięte i brwi namarszczone.
— Pauli!
— Niepodobieństwo go ocucić.
— Bodaj go paraliż naruszył!
Depesze. Kto mi depesze... słyszysz.
— N. Panie — schylając się wpół z rękami złożonemi na piersiach, odezwał się Brühl — N. Panie, wielkie jest zuchwalstwo moje, niemal zbrodnicze. Raczy mi je łaskawość królewska przebaczyć: wiem że porywam się bezrozumnie, ale miłość moja i cześć dla W. K. Mości. Jedno słowo N. Panie skazówka... ja sprobuję ułożyć depeszę.
— Ty młokosie?
Brühl się zaczerwienił — N. Panie, ukarzesz mnie.
August popatrzał nań długo.
— Chodź — rzekł idąc ku oknu — oto list: przeczytaj go, daj odpowiedź odmówną; lecz niech za odmową czuć będzie, że nie jest stanowczą. Daj nadzieję odgadnąć a nie odsłoń jéj wyraźnie. Rozumiesz? — Brühl skłonił się i chciał z listem wybiédz.
Srebrny stół stał przed kanapką.
— Gdzie? dokąd? — zawołał król — tu — wskazał ręką: tu siadaj i pisz zaraz.
Paź jeszcze raz uchylił głowę i przysiadł na brzeżku jedwabną materią w kwiaty wybitéj kanapki, ruchem ręki odrzucił mankietki, pochylił się nad papierem i pióro poczęło biec po nim z szybkością, która króla zastanowiła.
August II jak na ciekawe widowisko spoglądał z uwagą na ładnego chłopca, który przybrał poważną minę kanclerską i tak redagował depeszę jakby bilet do kochanki.
Myliłby się ktoby sądził że spełniając tak ważne i mogące na całą przyszłość jego wpłynąć zadanie, paź zapomniał o swéj postawie.
Siadł niby od niechcenia, jakby nie myśląc, a jednak ułożył zgrabne nóżki, nadał rękom wdzięczne zgięcia, głowę pochylił umiejętnie. Zimna rozwaga towarzyszyła mu w téj sprawie napozór z gorączkowym dokonywanéj pośpiechem. Król go nie spuszczał z oka, zdał się to czuć. Nie zastanawiając się długo pisał jakby pod dyktowaniem gotowéj myśli, nie przekréślił ni razu, nie stanął na chwilę. Pióro zatrzymało się gdy depeszy dokończył. Naówczas przebiegł ją jeszcze oczyma szybko i powstał wyprostowany.
Z widoczną ciekawością, gotów być pobłażliwym, król się nieco przysunął.
— Czytaj! — rzekł.
Brühl odkaszlnął, głos mu się trząsł nieco i był cichy. Któż odgadnie czy ten dowód trwogi nie był także rachubą? Król ośmielając go, dodał łagodnie:
— Zwolna, wyraźnie, głośno.
Począł więc czytać depeszę młody paź, a głos, zrazu drżący, stał się wkrótce metalicznie brzmiącym i donośnym. Na twarzy Augusta odmalowało się stopniowo zdumienie, radość, wesołość, podziw razem, i jakby niedowierzanie.
Gdy Brühl dokończył, nie śmiał podnieść oczów.
— Jeszcze raz, od początku — odezwał się król.
Tym razem Brühl głośniéj jeszcze, śmieléj czytał i dobitniéj.
Królewska twarz rozjaśniła się: uderzył w dłonie.
— Przewybornie! — zawołał — Pauliby nie potrafił lepiéj ani tak nawet. Pisz na czysto.
Brühl z nizkim ukłonem przedstawił swój arkusz, który był tak napisany, iż odrazu mógł być użytym.
August go po ramieniu uderzył.
— Jesteś od dziśdnia moim sekretarzem do depeszy. Pauli, żeby mi się nie śmiał pokazywać na oczy. Niech go kaci porwią, niech się zapije i zdechnie.
Zadzwonił król: wszedł służbowy szambelan.
— Hrabio — rzekł, zwracając się do niego — niech Paulego zawiozą do domu; oznajmić mu proszę, gdy się wytrzeźwi, moje najwyższe nieukontentowanie. Nigdy mi się nie pokazywać na oczy!! Sekretarzem do depeszy, od dziśdnia Brühl. Uwolnić go od służby paziowskiéj, niech tylko mundur zatrzyma. Zobaczymy.
Szambelan z dala uśmiechnął się stojącemu skromnie na uboczu chłopcu.
— Wybawił mnie z ciężkiego kłopotu — mówił August. Znam Paulego, będzie do jutra leżał, jak kłoda, a depeszę trzeba wyprawić zaraz.
Poszedł król ją podpisać.
— Kopią spisać — dodał.
— Z pamięci ją do słowa napiszę — rzekł Brühl cicho.
— Otóż to mi sekretarz! — zawołał August. Proszę mu trzysta talarów kazać wyliczyć.
Zbliżającemu się dla podziękowania, król podał rękę do pocałowania: był to znak łaski niemały.
W chwilę potém nagotowany już kuryer, zabrawszy opieczętowany list, biegł, trąbiąc przez most, galopem. Brühl pokornie wysunął się do przedpokoju. Tu już przez Szambelana Friesena, rozpowiedziana historya depeszy i niespodzianéj łaski, jaka spotkała chłopaka, po którym niktby się był nie spodziewał tak nadzwyczajnéj zdolności, powszechną budziła zazdrość i ciekawość. Gdy Brühl się ukazał, wszystkich oczy biegły za nim. Nie było znać na tak zaszczyconym łaską królewską, najmniejszéj dumy, okrył nawet radość swą pokorą taką, jakby się wstydził tego, co dokonał.
Moszyński podbiegł ku niemu.
— Co słyszę? — zawołał — Brühl amanuensem N. Pana? Kiedyż? co? jak?
— A! dajcie mi ochłonąć ze zdziwienia i przestrachu — cicho odezwał się Brühl — jak się to stało? nie wiem. Opatrzność czuwała nademną, un pauvre cadet de famille11. Miłość dla króla sprawiła cud... ja nie wiem. Olśniony jestem, nieprzytomny.
Popatrzył nań Moszyński.
— Jeśli tak pójdziesz daléj, wkrótce nas wszystkich wyprzedzisz. Zawczasu łasce się twéj trzeba polecić.
— Hrabio, bądźże litościwym i nie szydź sobie z biédaka.
To mówiąc Brühl, jakby znużony i opadający na siłach, otarł pot z czoła i siadł, głowę zanurzywszy w dłoniach, na najbliższém krześle.
— Ktośby rzekł, patrząc nań — odezwał się Moszyński, — że go największe nieszczęście spotkało.
Brühl zatopiony w myślach, nie słyszał już tego. Po pokoju szeptali wszyscy, patrząc nań i nowo wchodzącym opowiadali historyą szczęśliwego młodzieńca. Wieczorem obiegła po mieście, a gdy Brühl ukazał się skromnie między paziami na operze, Sułkowski, który towarzyszył królewiczowi, przyszedł go pozdrowić i powinszować.
Brühl zdawał się do najwyższego stopnia rozczulonym, nie umiał znaleźć wyrazów na podziękowanie.
— Widzisz, Brühl — szepnął Sułkowski, poglądając nań z góry — ja ci wróżyłem zawsze, że się na tobie poznają; nie omyliłem się: orle oko naszego pana, umiało cię wyróżnić.
Zaczęto bić brawa tenorowi, który śpiewał Solimana; Sułkowski klasnął, ale zwracając się do przyjaciela rzekł: „Ja tobie biję brawo!!”
Z pokorą wielką paź się ukłonił zarumieniony.
Po teatrze pozwolono mu zniknąć; miano mu to nawet za zasługę, że się nie szedł popisywać i chwalić szczęściem swojém. Towarzysze, którzy go w zamku w mieszkaniu jego szukali i tam go nie znaleźli; pokój był zamknięty, służący zapewniał ich, że oddawna wyszedł na miasto.
W istocie po operze, osłonięty płaszczem, przekradł się Brühl na zamkową ulicę, a z niéj na wiodącą ku pałacowi na Taschenbergu, gdzie niegdyś jaśniała Cosel, a teraz panowała młodemu swojemu dworowi córka Cezarów Jozefina.
Ktoby go tu był spotkał po pod murami przesuwającego się ostrożnie, posądziłby pewnie, iż idzie u nóg jakiegoś uróżowanego bóstwa złożyć laury zdobyte. Było do tego wszelkie podobieństwo. Miał lat dwadzieścia kilka, twarz cherubinka, a kobiety popsute przez Augusta II, tak były zalotne. Widoczném było, iż pilno się starał, aby go nie postrzeżono i nie poznano. Płaszczem miał zasłoniętą twarz, a ile razy usłyszał kroki, tulił się do murów i przyspieszał pochód. Już był prawie przed pałacem królewiczowskim, gdy do przytykającéj doń kamienicy wszedł szybko. Spojrzał tylko wprzódy na okna pierwszego piętra, w których się przez gęste zasłony świeciło. Pocichu wbiegł po znajomych znać wschodach i stanąwszy u drzwi zapukał do nich trzy razy.
Nie było na to odpowiedzi. Wyczekawszy jeszcze chwilę, puknął leciuchno w ten sam sposób.
Wewnątrz dały się słyszéć kroki powolne, drzwi uchylono, pokazała się w nich głowa starego człowieka z nizko postrzyżonym włosem. Brühl wsunął się prędko.
Pokój, do którego wszedł, oświecony jedną w rękach sługi stojącego u drzwi świecą, zastawiony był szafami, ponury i smutny. Stary na zapytanie niezrozumiałe, cóś szepnął, ręką wskazując. Brühl zrzucił płaszcz i na palcach idąc, zbliżył się ku drzwiom, do których z lekka zapukał.
Głos dosyć żywy odpowiedział mu prędko — Favorisca!
Pokój, do którego wsunął się cicho młody paź, oświecony był dwiema pod umbrelką na stoliku, palącemi się świecami. Obszerny był i dziwnie jakoś przystrojony.
Szafka z książkami napół otwarta, kilka stolików zarzuconych papiérami; między oknami duży krucyfiks z figurą Zbawiciela: na kanapce, wśród sukni, w nieładzie rzucona gitara.
U stołu oparty jedną ręką, jakby tylko co wstał na powitanie gościa, czekał nań niemłody człowiek, nieco przygarbiony, z twarzą żółtą, przeciągniętą, długą, z brodą wystającą, z oczyma czarnemi. Poznać w nim było łatwo Włocha po typie i kroju rysów. W ustach wązkich, bladych kryło się coś nieodgadnionego, ale twarz w ogóle żartobliwą raczéj wyglądała, niż zagadkową. Było w niéj coś razem dobrodusznego i ironicznego. Duży nos orli spadał mu, kryjąc niemal wierzchnią wargę.
Na krótko obciętych włosach miał czarną, jedwabną czapeczkę; na sobie suknię ciemną i długą, która duchownego zdawała się
Uwagi (0)