Darmowe ebooki » Powieść » Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Stanisław Reymont



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 168
Idź do strony:
i tyle zrobi, co ten pies zapłacze...

Toć i marnieje wszystko... granule trza było dorznąć... we żniwa wieprzak zdechł... wrony gąski tak przebrały, że z połowa ostała!... Tyle marnacji, tyle upadku!... Przez sito wszyćko leci, przez sito...

— Ale nie dam! — wykrzyknął prawie głośno — póki rucham tymi kulasami, to ani jednej morgi nie odpiszę i do waju36 na wycug37 nie pójdę...

Ino Grzela z wojska do dom powróci, to niechta se Antek na żoniną gospodarkę wróci... nie dam...

— Niech będzie pochwalony! — zabrzmiał jakiś głos.

— Na wieki!... — odrzucił machinalnie i skręcił z drogi w szerokie i długie opłotki, bo wójtowa osada leżała trochę w głębi.

W oknach się świeciło i pieski ujadać poczęły.

Wszedł prosto do świetlicy.

— Wójt doma? — zapytał tłustej kobiety, klęczącej przy kołysce i karmiącej dziecko.

— Zarno wrócą, pojechał po ziemniaki. Siadajcie, Macieju, a dyć i ci też czekają na niego — wskazała ruchem brody na dziada siedzącego przy kominie; był to ten stary ślepiec, wodzony przez psa; czerwonawe światło szczap ostro opływało jego ogromną, wygoloną twarz, łysą czaszkę i szeroko otwarte oczy, zasnute bielmem, nieruchomo tkwiące pod siwymi, krzaczastymi brwiami...

— Skąd to Pan Bóg prowadzi? — zapytał Boryna, siadając po drugiej stronie ognia.

— Ze świata, a skądże by, gospodarzu? — odpowiadał wolno rozlazłym, jęczącym, iście proszalnym głosem i nadstawiał pilnie uszów, a wyciągnął tabakierkę.

— Zażyjcie, gospodarzu.

Maciej zażył rzetelnie i kichnął raz po raz trzy razy, aż mu łzy w oczach stanęły.

— Tęga jucha! — i rękawem tarł załzawione oczy.

— Niech wam będzie na zdrowie. Peterburka, dobrze ano robi na oczy.

— Wstąpcie jutro do mnie, krowem dorznął, to się tam jaka sztuczka la was znajść znajdzie.

— Bóg zapłać... Boryna, widzi mi się, co?... —

— A juści, żeście to rozeznali?... no, no.

— Po głosie ino, po gadaniu.

— Cóż ta we świecie słychać? Wędrujecie cięgiem?

— Moiściewy, a cóż by! — A to źle, a to i dobrze, a to i różnie, jak we świecie. A wszyscy piszczą, a narzekają, jak przyjdzie dziadowi co dać abo i drugiemu, ale na gorzałę mają.

— Prawdę rzekliście, bo ano tak i jest.

— Ho, ho! tyle roków się człek telepie po tej świętej ziemi, to się i wie różnie.

— A gdzieście to podzieli tego znajdę, co was prowadzał łoni? — zapytała wójtowa.

— Poszedł se ścierwa, poszedł, wyłuskał on mi dobrze torbeczki... Miałem coś grosza od ludzi ochfiarnych, com go niósł na wotywy do Częstochowskiej Panienki, to mi jucha podebrał i poszedł we świat! Cichoj, Burek! bo to pewnikiem wójt! — pociągnął sznurkiem i pies warczeć przestał.

Zgadł, bo wójt wszedł, bat rzucił w kąt i od progu wołał:

— Żono, jeść, bom głodny kiej wilk — jak się macie, Macieju; a wy czego, dziadu?...

— Ja do was, Pietrze, wedle tej mojej sprawy, co ma być jutro.

— Ja zaś se poczekam, panie wójcie. Każecie w sieniach — dobrze i tam będzie, a ostawicie przy ogniu, że to stary jestem, ostanę, a dacie tę miseczkę ziemniaków abo i chleba skibkę, to pacierz za was zmówię jeden abo i drugi... jakbyście dali gotowy grosz abo i dziesiątkę...

— Siedźcie se, dostaniecie i kolację, a chcecie, to zanocujcie...

I wójt siadł do miski, okrytej parą świeżo utłuczonych ziemniaków i polanych obficie skwarkami, w drugiej donicy stało zsiadłe mleko.

— Siadajcie, Macieju, z nami, zjecie, co jest — zapraszała wójtowa, kładąc trzecią łyżkę.

— Bóg zapłać. Przyjechałem z boru, tom se już dobrze podjadł...

— Bierzcie się ano za łyżkę, nie zaszkodzi wam, teraz już wieczory długie...

— Długi pacierz i duża miska, jeszcze bez to niktoj nie pomarł — rzucił dziad.

Boryna wzdragał się, ale w końcu, że słonina mocno raziła mu nozdrza, przysiadł się do ławki i pojadał z wolna, delikatnie, jak obyczaj kazał.

A wójtowa raz wraz wstawała i dokładała kartofli, to mleka przylewała.

Dziadowski pies się kręcił i skamlał zdziebko do jadła.

— Cichoj, Burek, gospodarze ano jedzą... i ty dostaniesz, nie bój się... — uspokajał go dziad i wciągał nozdrzami smakowitą woń, a przygrzewał ręce przy ogniu.

— To Jewka was podobno zaskarżyła — zaczął wójt, podjadłszy nieco.

— A ona ci! Żem to jej zasług nie wypłacił! Zapłaciłem, jak Bóg w niebie, i jeszczem ponadto z dobrego serca księdzu za chrzciny dał worek owsa...

— Ona powieda, że ten dzieciak to...

— W imię Ojca i Syna! Wściekła się czy co?

— Ho, ho, stary z was, a jeszcze majster! — Wójtowie poczęli się śmiać.

— Staremu prędzej się przytrafi, bo praktyk ci jest i znający! — szeptał dziad.

— Cygani jak ten pies, anim ją tknął. Jeszcze by, taki tłumok... taka pode płotem zdychała, a skamlała, coby ją za samą warzę a kąt do spania wziąć, bo na zimę szło. Nie chciałem, ale nieboszka pedo38: „Weźmiem, przyda sie w domu, co mamy przynajmować? będzie swoja pod ręką...” Nie chciałem ja, jako że zimą roboty nijakiej, a jedna gęba więcej do miski. Ale nieboszka pedo: „Nie turbuj się, umie pono wełniaki i płótno tkać, zasadzę ją i niechta se ścibie, zawżdy coś uścibie.” No i ostała, odpasła się ino i zarno się postarała o przychówek39... A kto w spółce, to już różnie gadali...

— Ona skarży na was.

— Zakatrupię ścierwę, cygana pieskiego!

— Ale do sądu trza wam iść.

— Pójdę. Bóg zapłać, żeście mi powiedzieli, bo wiedziałem ino, że o zasługi — ale zapłaciłem, na co świadków mam! A pyskacz zapowietrzony, a dziadówka! Loboga, tyle umartwienia, że jaż chyba udzierżyć nie udzierżę — a to mi i krowa padła, że dorznąć musiałem, roboty nie pokończone, a tu człowiek sam kiej ten palec.

— U wdowca to kiej między wilkami owca — powiedział znowu dziad.

— O krowiem słyszał, mówili mi już na polu...

— To dworska sprawa, bo pono borowy wygnał z zagajów. Najlepsza krowa! Ze trzysta złotych wartała, zegnała się, bo ciężka była, zapaliły się w niej wątpia, żem dorznąć musiał... Ale dworowi tego nie daruję... Podam do sądu.

Ale wójt zaczął mu tłumaczyć i przekładać, żeby się wstrzymał, jako w pierwszej złości zawsze się źle radzi, bo stał za dworem, a w końcu, żeby zwrócić rozmowę w inną stronę, mrugnął na żonę i powiedział:

— Bobyście się, Macieju, ożenili i miałby kto gospodarstwa pilnować.

— Kpicie czy co?... A dyć na Zielną skończyłem pięćdziesiąt i osiem roków. Co wama też w głowie, jeszcze tamta dobrze nie ostygła...

— Weźcie kobitę do swego wieku, a zaraz się wam zgoi wszystko — dodała wójtowa i jęła sprzątać ze stołu.

— Dobra żona głowy mężowej korona — dorzucił dziad, obmacując miski, które przed nim postawiła wójtowa.

Żachnął się Boryna, ale zamedytował głęboko, że mu to samemu do głowy nie przyszło. Boć jaka się tam kobieta nadarzy, a zawżdy z nią lepiej niźli samemu biedować...

— Która i głupia jest, i niemrawa, która znów kłótnica, która do chłopskich kołtunów sięgająca, która paparuch a latawiec po muzykach i karczmach, a zawżdy chłopu z nią lepiej i wygoda — ciągnął dziad, pojadając.

— Dopiero by na wsi wydziwiali — powiedział Boryna.

— Hale — ludzie wama zwrócą krowę abo i co poradzą, abo i kiele gospodarstwa chodzić będą, abo się nad wami użalą — zagadała gorąco wójtowa.

— Albo i ciepłą pierzynę narządzą — zaśmiał się wójt. — A we wsi tyle jest dziewuch, że jak się idzie między chałupami, to bucha kiej z pieca.

— Ale, widzisz go, rozpustnik... czego mu się zachciewa...

— A Zośka Grzegorzowa na ten przykład, śmigła, piękna i wiano niezgorsze.

— A cóż to Maciejowi potrza wiana, nie gospodarz to pierwszy we wsi?

— Kto by ta miał dobra a i grontu dosyć — zaoponował dziad.

— Ni Grzegorzowa nie la nich — podjął wójt — za mdła i młódka to jeszcze.

— A Jędrkowa Kasia? — wyliczała dalej wójtowa.

— Zmówiona. Wczoraj Rochów Adam posyłał z wódką.

— Jest ci jeszcze Stachowa Weronka.

— Mamrot, latawiec i jedno biedro ma grubsze.

— A wdowa po Tomku, jakże to jej?... całkiem jeszcze do żeniaczki...

— Troje dzieci, cztery morgi, dwa krowie ogony i stary kożuch po nieboszczyku.

— A Ulisia tego Wojtka, co to za kościołem siedzi?...

— I... to la kawalera... z przychówkiem, chłopak mógłby już być do pasionki, ale Maciejowi tego nie potrza, ma już pastucha swojego.

— Jest ci jeszcze, jest tego nasienia pannowego, ale ino wybieram takie, co by pasowały la Macieja.

— A zabaczyłaś40 o jednej, co by była la nich w sam raz.

— Którna?...

— A Jagna Dominikowa?

— Prawda, całkiem o niej przepomniałam.

— Sielna dziewucha, a rosła, że bez płot nie przejdzie, bo żerdki pod nią pękają... a piękna, biała na gębie, a urodna kiej jałowica.

— Jagna — powtórzył Boryna słuchający w milczeniu wyliczania — a to powiedają o niej, że łasa na chłopaków.

— Ale, był to kto przy tym, to wie! Pleciuchy pletą, byle pleść, a wszystko ino przez zazdrość — broniła mocno wójtowa.

— Ja też nie powiedam sam z siebie, ino tak pogadują. Ale trza mi iść — poprawił pasa, wraził węgielek we fajkę i pyknął parę razy.

— Na którą to w sądzie? — zapytał spokojnie.

— Na dziewiątą napisane w powiestce. Musicie do dnia wstać, jeśli na piechty.

— I... źróbką se wolno pojadę. Ostańcie z Bogiem, dziękuję wama za pożywienie i somsiedzką radę.

— Idźcie z Bogiem, a pomyślcie, cośwa wama raili41... Powiecie, to z wódką pójdę do pani matki i jeszcze przed Godami sprawim wesele...

Boryna nie odrzekł nic, łypnął ino oczami i wyszedł.

— Jak stary młódkę bierze, diabeł się cieszy, bo profit z tego miał będzie — rzekł dziad poważnie, skrobiąc głośno po dnie miski.

Boryna wolno wracał i żuł w sobie rozważnie, co mu raili. Nie dał poznać po sobie tam u wójtów, że mu się ta myśl strasznie udała42, bo jakże, gospodarz był, a nie żaden chłopak, co to ma jeszcze mleko pod nosem, a na wspominek o żeniaczce aże kwiczy i z nogi na nogę przedeptuje.

Noc już ogarnęła ziemię, gwiazdy srebrną rosą pobłyskiwały z ciemnych, głuchych głębin, cicho było we wsi, psy tylko niekiedy poszczekiwały, a tu i owdzie spoza drzew mżyły się słabe światełka... czasem wilgotny podmuch zawiał z łąk, że drzewa poczęły się lekko chybotać i z cicha poszmerywać listkami.

Boryna nie wrócił drogą, jaką był przyszedł, a tylko puścił się w dół, przeszedł most, pod którym woda z bełkotem przelewała się do rzeki i waliła głucho na młyn, i nawrócił na drugą stronę stawu — wody leżały ciche i lśniły się czarniawo, pobrzeżne drzewa rzucały na taflę czarne cienie i jakby ramą obejmowały brzegi, a w pośrodku stawu, gdzie jaśniej było, odbijały się gwiazdy niby w zwierciadle stalowym.

Maciej sam nie wiedział, dlaczego nie poszedł prosto do domu, a wybrał dłuższą drogę, może aby przejść koło domu Jagny? a może aby zebrać nieco myśli i pomedytować.

— Juści, że byłoby niezgorzej! juści! A co tam o niej mówią, to taka prawda. — Splunął. — Sielna kobieta! — Dreszcz nim wstrząsnął, bo i chłód wilgotny szedł od stawów, a u wójtów gorąc był silny.

— A bez kobiety trza zmarnieć abo dzieciom gospodarkę odpisać — myślał — a duża jucha i kiej malowana. — A krowa najlepsza padła, a kto wie jutra?... Może to i trza poszukać żony? Tyle obleczenia43 po nieboszce jest — przygodziłoby się. Ale stara Dominikowa to pies... a cóż, mają chałupę i gront, to by na swojem ostała. Troje ich, a mają piętnaście morgów, to niby na Jagnę pięć i spłata za chałupę i lewentarz44! Pięć morgów to rychtyk te pola za mojem kartofliskiem, żyto, widzi mi się, posiały latoś, tak... Pięć morgów do moich to... trzydzieści i pięć bez mała! Karwas pola!...

Zatarł ręce i poprawił pasa. — To ino młynarz ma więcej... złodziej, krzywdą ludzką a precentami, a oszukaństwem tyla nabrał... A na bezrok podwiózłbym gnoju, a uprawił i pszenicy posiał na całym kawale; konia by trzeba przykupić, a i po granuli krowinę jaką... Prawda, krowę by dostać dostała...

I tak rozmyślał, liczył, rozmarzał się gospodarsko, aż czasem i przystawał z ciężkiej deliberacji. A że mądry chłop był, to wszystko zasię zbierał w sobie i głęboko w głowę patrzył, coby czego nie prześlepić i nie przepomnieć.

— Wrzeszczałyby juchy, wrzeszczały! — pomyślał o dzieciach, ale wnet fala mocy i pewności zalała mu serce i skrzepiła głuche jeszcze, wahające postanowienia.

— Gront mój, wara komu drugiemu do niego. A nie chceta, to... — nie skończył, bo stanął przed chałupą Jagny.

Świeciło się u nich jeszcze i przez otwarte okno padała szeroka smuga światła i szła przez kierz georginiowy i niskie drzewa śliwkowe aż na płot i drogę.

Boryna stanął w cieniu i zapuścił wzrok w izbę.

Lampka tliła się nad okapem, ale w kominie musiał się buzować tęgi ogień, bo słychać było trzask świerczyny i czerwonawe światło zapełniało ogromną, mroczną po kątach izbę; stara, skulona przed kominem, czytała cosik głośno, a Jagna przeciw niej twarzą do okna siedziała; w koszuli była tylko i z podwiniętymi do ramion rękawami — podskubywała gęś.

— Urodna jucha, to urodna! — myślał.

Podnosiła czasem głowę, nasłuchiwała matki, wzdychała ciężko, to znowu brała się skubać pióra, aż gęś zagęgała boleśnie i rwać się poczęła z krzykiem z jej rąk, i bić skrzydłami, że puch się rozwiał po izbie białym tumanem. Uspokoiła ją rychło i mocno ściskała kolanami,

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 168
Idź do strony:

Darmowe książki «Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz