Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖
Podtytuł tej książki brzmi: „Powieść historyczna z czasów Kazimierza Wielkiego”. I to właśnie król Kazimierz Wielki jest jej głównym bohaterem.
Z kilku obrazów historycznych dowiadujemy się, że intensywnie pracuje nad rozwojem kraju, rozbudowuje miasta, mury miejskie i zamki obronne. Swoimi działaniami wspiera handel, rzemiosło i górnictwo. Niezwykle wiele uwagi poświęca najniższej warstwie społecznej — chłopom. Chroni ich przed krzywdą i niesprawiedliwością, działa na rzecz ich pełnego równouprawnienia prawnego ze szlachtą. Jednak jego działania nie podobają się rycerstwu i możnowładztwu, którzy obawiają się utraty swojej pozycji. Przeciwko królowi zawiązuje się sojusz pod przywództwem Macieja Borkowica.
Król chłopów to jedna z 29 powieści historycznych wchodzących w skład cyklu Dzieje Polski Kraszewskiego.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Młoda księżniczka łaskawą dlań była, pochlebiał sobie, iż pozyskał sobie jej serce; myślał już więc nad tem, jak królowi narzeczoną wprost porwać i uprowadzić, bo pewien był, że ona się zgodzi na to.
Niespokojny, gdy wszedł brat Jaśko z Czacza — zawołał doń zdala.
— Muszę jechać — dziewczynę gotowi gwałtem wydać, trzeba zobaczyć, jak tam rzeczy stoją. Była dla mnie życzliwą, jeżeli się uda, gotówem ją uwieść i zaślubić!!
Jaśko coś głową powątpiewająco potrząsał.
— Dobrze rozważcie, abyście się dla podwiki daremnie nie uwikłali. Sprawa gardłowa! Narzeczona królewska — rzekł powolnie.
— Niewiadomo, czy już narzeczona, czy tylko zmówiona! Zrękowin czasu nie mieli uczynić — począł Borkowicz. Mnie natychmiast potrzeba do Głogowa, lub gdzie ona jest, i przez starą ochmistrzynię posłuchanie sobie tajemne wyrobić...
Brat, który się starszemu nigdy nie sprzeciwiał, zmilczał i teraz, lecz niebardzo pochwalał. Borkowicz, gdy raz co postanowił, nie było już sposobu ani go przekonać, ni odciągnąć. Nie słuchał nikogo, a co mu się zamarzyło, natychmiast musiał dokonać. Kazał konie sposobić. Na wieczór, noc, porę, nigdy nie ważył. Zamyślił co o północy, nie czekał do dnia.
Ruszyło się wszystko we dworze, bo myślano, iż pan z całym swym orszakiem z Koźmina wyjedzie. Wieść poszła na miasteczko, ucieszyli się mieszczanie, ale napróżno — bo Borkowicz w kilka koni z bratem tylko na parę dni chciał uczynić wycieczkę, nie mówiąc dokąd.
W oka mgnieniu zwykli byli ludzie spełniać jego rozkazy — i nim się on przeodział do podróży, konie i wybrany dwór stali gotowi — syn pozostawał, mając nań oczekiwać w Koźminie.
Po drodze już dowiedzieli się, że Jadwiga była istotnie w Głogowie, gdzie posłów z Krakowa nowych oczekiwano. Głoszono powszechnie, iż rzecz była postanowiona. Maciek burząc się, pospieszał. Nie pojechał na zamek, ani się tu pokazał, znalazł gospodę, a do starej ochmistrzyni pacholę posłał, aby się z nim widziała.
Opłacana sowicie za każdą posługę — starsza pani odpowiedziała posłańcowi, iż do gospody wieczorem nadąży...
Borkowicz, nie mogąc siąść i spocząć na chwilę, oczekiwał na nią. Mrok padł, gdy otulona płaszczem do niepoznania, zjawiła się w progu niemłoda już niewiasta. Była ona niegdyś piękną, lecz od dawna nie mogąc na wdzięki rachować, na zręczność swą, pochlebstwo, przewrotność i niewieście wybiegi liczyła tylko. Zwali ją we dworze od imienia męża Konradową. Umiała sobie na nim wszystkich pozyskać: księżniczkę, którą wychowywała, i której nadskakiwała, na wszystko jej dozwalając, czego tylko zażądała, rodzinę i dwór. Z każdym mówiła inaczej, potakiwała z kolei wszystkim, służyła na prawo i lewo. Borkowicz ją sobie był pozyskał podarkami; a że księżniczce się, w niedostatku innych, dosyć podobać umiał, i o sobie prawił wielkie rzeczy, a obiecywał udzielnym panem Wielkopolski z pomocą Brandeburgów się uczynić, zawrócił głowę dziewczęciu. Zjawienie się Konradowej nic dobrego nie zwiastowało, przychodziła z twarzą usznurowaną, pochmurna, skłopotana.
Sam na sam z Maćkiem zostawszy, złożyła chude ręce.
— Wiecie już wszystko — zawołała głosem zniżonym a pospiesznie. Co księżniczka łez wylała! ale na co się to wszystko zdało, korony odmówić nie pozwolą, choćby się dla was zrzec jej chciała.
— Mali ona serce dla mnie, przerwał Borkowicz gwałtownie — niechże ma i odwagę! Porwę ją i uwiozę, nie dogonią nas... Gotówem stu i dwóchset ludzi zebrać.
Konradowa się zatrzęsła...
— Ale z niej oka nie spuszczają! zawołała. Gdyby chciała się wyrwać z tej niewoli, nie może.
— Siłą, mocą, na zamek wpaść gotów jestem — począł Maciek. Załogi wielkiej nie ma...
Zechceli, zgodzi się — niech skinie...
Konradowa wielce zmięszana, milczała czas jakiś, głowę tylko przechylając...
— Gdyby naprawdę sprzyjała mi, dodał Starosta — jam na największe ofiary gotów. Życie postawię!
— Juści, juści, przebąknęła, pomilczawszy jeszcze, starsza pani, — że ona wam bardzo, bardzo sprzyjała i sprzyja — to ja wiem najlepiej. Że za mąż iść za tego króla, który niewiast tyle nieszczęśliwemi uczynił — nie ma ochoty — toć pewna. Nie miło to wziąć człeka od żydówki, bo wiadomo, że król miał miłośnicę...
— I ma ją dotąd! wykrzyknął Borkowicz.
— Ale co ona biedactwo na to poradzi, kiedy jej rodzina każe? kobieta sobą nie władnie, a to — król...
Maciek szydersko się wykrzywił. Stara patrzała nań.
— O porwaniu gwałtownem ani myślcie, rzekła — onaby was na takie niebezpieczeństwo nie chciała wystawić. Woli sama ginąć...
Zamyślona, Borkowicza zwolna ręką dotknęła, pochyliła się ku niemu, prawie do ucha, i z tajemniczym wyrazem, szeptać poczęła:
— Przeciw takiej mocy się nie zrywać! a na co wam to? Ona króla nigdy kochać nie będzie. Każą jej, pójdzie — to co? albo dla was nie lepiej u królowej ulubieńcem być, niż głowę darmo nałożyć?
Zważcież? Ona wam sprzyja, pojedziecie na dwór... zyskacie u niej, co zechcecie, a przez nią u króla!!
Głową poruszała stara i rękami go za suknię chwytała, coraz goręcej usiłując go przekonać, że jej rada była najlepszą.
Borkowicz począł też dumać — Konradowa a któż wie, mogła mieć słuszność. Wykradać księżniczkę trudno było, pogoń mogła ich pochwycić, i życiem płacićby przyszło. Księżniczka też, jak widać było z tego, co mówiła stara, nie ważyłaby jego i siebie. Królowę za sobą mieć, posłużyć mogło? u królowej ulubieńcem być? uśmiechało mu się...
Kto wie, jakie jeszcze myśli wysnuł starosta, lecz nagle zamilkłszy, nie naglił już o wykradanie. Stara się widząc go posępnym, pocieszyć starała, opisując, jak księżniczka płakała, jak ręce łamała, jaki po nim tam żal był.
Borkowicz naocznie chciał się o tem przekonać i począł naglić o to, aby potajemnie mógł widzieć Jadwigę. Konradowa właśnie pod ten czas, gdy się sposobiono na przyjęcie posłów ostatnich z Krakowa, znajdowała to bardzo trudnem i niebezpiecznem. Oczu tyle stało otwartych.
Im bardziej się opierała temu, tem on mocniej nalegał...
Podarek znaczny, który jej wcisnął w ręce, na koniec Konradowę zmiękczył, lecz potrzeba było, w mieście o sobie nie dając znać, czekać dzień i dwa może. Naówczas ona miała wyszukać sposobu, aby wieczorem na zamku Borkowicz był przyjęty... ale musiała skłonić do tego wprzódy księżniczkę, oddalić oczy natrętne, obmyślić miejsce i sposób.
— Dla miłości waszej i dla mojej wychowanki tylko mogę się na to ważyć, rzekła, okazując rękami i wejrzeniem, jak strasznej się sprawy podejmowała. Lecz, kto wie, czy ja tego dokażę? czy ona się nie ulęknie?!
Starosta po tej rozmowie został w gospodzie na dzień następny. Okiennice pozasuwano, wrota pozamykano, kazał sobie posłać w izbie i cały dzień strawił jedząc i pijąc z bratem... Wieczorem nie nadszedł nikt z zamku. Czekali dzień drugi...
Jak się to skończyło — nie wiedział nikt. Borkowicz dnia następnego nadedniem odjechał, nim się rozwidniło; nie zły, nie nadąsany, lecz dobrej myśli, z uśmiechem na twarzy, wesoło z bratem gwarząc i na palcu pierścień okazując, którego nie miał wprzódy. Na króla przez całą drogę wymyślał i odgrażał się.
W Koźminie stanąwszy, zaraz począł mówić o wyborze do Krakowa i choć na Kaźmirza się sierdził strasznie, pojechać doń musiał. Ani zbyt dworno, ni zbyt pokorno się nie przybrał do tej podróży.
Bystry człek wiedział, iż mu należało nie popisywać się z siłą, którejby się obawiano i nie ufano jej, ani kłamać biedotę, w którąby nie uwierzono.
— Mała rzecz jechać — mówił do brata, mniejsza o to, że głowę trzeba pochylić przed nim, najgorsza, że kłamać muszę i fałszem się dławić! Przecie inaczę nie wypłynę.
Z królem muszę do czasu dobrze być, aby mnie na te gody prosił, na których, czy on czy ja będę pierwszym... niewiadomo. Dopóki się z niewoli nie wyrwę, dobrze za sobą mieć panią. Zawsze i ona coś może, a ja z nią! wiele potrafiemy, byle rozum miała.
Brat Jaśko tak wierzył w rozum jego, że mu się nigdy nie śmiał sprzeciwiać.
W poczcie więc, do którego się wielkopolan kilku możnych, podpisanych we związku przyłączyło, ruszył Maciek rad nie rad do Krakowa, takim się czyniąc jak mu było potrzeba.
Sędziwoj Nałęcz, Skóra, kasztelan Przecław, Mikołaj sędzia jechali z nim.
Szły za starostą wozy i skrzynie kute, okryte suknem i skórami, w których pieniądze wiózł, bo sam ich chciwy, sądził, że niemi wszystko i wszędzie robić można. Dotąd mu się jego najzuchwalsze pomysły tak wiodły, a śmiałość i bezczelność tak popłacały, że w siebie coraz więcej ufał, a drugich licho cenił.
Ani Benjamin, wojewoda, wuj jego, ani Wierzbięta strasznemi mu się nie wydawali.
Siłę w sobie okrutną czuł... Zbliżając się do Krakowa, jakoś go trochę śmiałość opuściła, trochę niepokój ogarnął, lecz otrząsł się wprędce i do stolicy wjechał butno, najlepiej sobie tusząc, a szepcąc bratu...
— Głupi są, wszyscy u mnie będą w saku!
Gdy wesele postanowionem zostało w Łobzowie królewskim pod Krakowem, wśród najpiękniejszych drzew starych, w zielonej gęstwinie z rozkazu pańskiego kawał ziemi spory oddzielono, i wyciąwszy w pośrodku zarośla i lipy — dom stawić z muru poczęto...
Nikt nie wiedział na co i dla kogo był przeznaczony, lecz robotnika najlepszego oderwano od zamku, ludzi siła spędzono do pomocy, Kaźmirz grzywny kazał na koszta dać Lewkowi z żupy w Wieliczce, i domostwo, jakby czarodziejską laską z ziemi wywołane, coraz to do góry wyrastało.
Wacław z Tęczyna musiał na tę murowankę dać naukę kamieniarzom jak ją stawić mieli. Pytał króla na co służyć miała i dla kogo?...
Kaźmirz mu rzekł: — Tak mi ją wystawcie, aby w potrzebie, choćby z kilku osób złożoną rodzinę pomieścić mogła i czeladź jej potrzebną — a niech na żadnej wygodzie nie zbywa.
Więcej nad to nie wiedziano, lecz domostwo wedle tej skazówki założono obszerne i nie żałowano niczego, coby je wygodnem a pięknym uczynić mogło.
Król sam dojeżdżał je oglądać. Do koła ogród mieć chciał obwiedziony murem, stajania dla koni, szopy i skarbczyk krągły w rogu... Zwano tę poczętą budowę królewskim domem, a domyślano się, że chciał tam odpoczywać czasem, gdy z Wawelu od kłopotliwych spraw zbiedz zapragnie. Murowano więc, jak dla króla, nie skąpiąc najlepszego kamienia, na dole zataczając sklepienia piękne, na górze sufity wstawiając z belek rzeźbionych w kwadraty.
Wszystkie okna w błonach być miały, po sieniach posadzki kamienne, w izbach z najlepszego drzewa. Spytał raz kamieniarz króla, czy u drzwi nie karze tarczy jakiej wyrzeźbić, potrząsł głową i znaku żadnego dawać nie pozwolił. Ludzie sobie głowy łamali, co za dom być miał, a to jeszcze tak nagle stawiany, jakby na jutro był potrzebny.
Przed weselem miał być gotowym. Tajemnicę odgadł podobno Kochan jeden, który umiał nie tylko się domyślać ale i podsłuchać...
Gdy król przyszedł raz smutny do Esthery, skarżąc się, że go do wesela napędzano i że wkrótce musi ono nastąpić — piękna żydówka, która na ręku miała małego Pełkę, chorowite i słabe dziecię, z główką na ramieniu jej opartą — przystąpiła z nim do Kaźmirza.
— Mamże ja tu w Krakowie pozostać? zapytała go. Oddalićbym się nie chciała — a siedzieć tak na oczach złośliwym ludziom, mnie i dziecięciu niewygodnie, niemiło. Ciasno nam w mieście, duszno nam w murach, a i tobie panie z nami nie będzie tu dobrze... Żonie doniosą, któż wie? ludzi złych na mnie nasadzą. Do okna wyjść, na próg wystąpić nie będę mogła.
Król przerwał jej żywo.
— Ale niemasz czego uciekać, ani mnie opuszczać! Żonę biorę dla nich, a dla siebie innej mieć nie chcę nad ciebie.
Dokądżebyś myślała?
Esthera na dziecię usypiające spójrzała...
— Nie wiem — rzekła — gdzieśby nam niedaleko od ciebie, panie mój, od miasta niedaleko... gdzie każesz, dokąd poślesz, ale nie tu...
Król myślał trochę.
— W Łobzowie, tuż, zielonych drzew dużo, miejsca dosyć, ale domu dla ciebie nie mam...
Z Krakowa tam dostać mi się łatwo będzie, a w zielonych drzewach nikt cię tam nie dojrzy. Usiądziesz jak w gnieździe...
Esthera się uśmiechnęła.
— Uczyńcie tak! rzekła. Nigdym was o nic nie prosiła — ale o to gotowam... Lepiej mi będzie w Łobzowie.
Król wziął tę prośbę do serca. Nazajutrz jechał zaraz miejsce oglądać i wyznaczać, z Wacławem z Tęczyna rozmówił się i spieszyć kazał z murowaniem, choćby przyszło roboty około zamku zawiesić.
W istocie tylko je podzielono i część ludzi poszła do Łobzowa. Pora sprzyjała, mury prędko osychały, spodziewano się, że przed weselem domostwo gotowem będzie, ale budowniczy nie radził się wnosić, dopókiby czas jakiś nie postało otwarte na słońcu. Nietylko dom ten cały król swym kosztem wystawił, lecz gdy skończonym był, kazał się starać o sprzęt do niego, aby swojego Esthera przenosić nie potrzebowała. Opony do komnaty jednej flamskiego dziania dano ze skarbca, wyznaczono i kobierców dość i naczynia różnego...
Zawsze jeszcze niby tajemnicą było, komu ta kamieniczka będzie przeznaczoną, lecz ludzie już szeptali o Estherze, a niektórzy widzieli w tem przepowiednią, że król pozbyć się jej chciał i zupełnie z nią zerwać.
Nie była ona ulubioną tym, co króla otaczali, dlatego, że przez nią, z jej pomocą, nic zrobić nikt nie mógł. Nie przyjmowała podarków, nie podejmowała się pośrednictwa, pochlebstwem się ująć nie dawała.
Tak samo chrześcian jak swoją bracią żydów odprawiała zawsze tem, że do królewskich spraw i do niczego się mięszać nie chce. Gdzie o naród jej chodziło, przemawiała gorąco, zniżała się i prosiła, dla pojedynczych ludzi nie robiła nic.
Królowi właśnie to miłem było, iż przybywając do niej, pewnym się czuł, iż tu żadna frasobliwa sprawa nie zmąci
Uwagi (0)