Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖
Podtytuł tej książki brzmi: „Powieść historyczna z czasów Kazimierza Wielkiego”. I to właśnie król Kazimierz Wielki jest jej głównym bohaterem.
Z kilku obrazów historycznych dowiadujemy się, że intensywnie pracuje nad rozwojem kraju, rozbudowuje miasta, mury miejskie i zamki obronne. Swoimi działaniami wspiera handel, rzemiosło i górnictwo. Niezwykle wiele uwagi poświęca najniższej warstwie społecznej — chłopom. Chroni ich przed krzywdą i niesprawiedliwością, działa na rzecz ich pełnego równouprawnienia prawnego ze szlachtą. Jednak jego działania nie podobają się rycerstwu i możnowładztwu, którzy obawiają się utraty swojej pozycji. Przeciwko królowi zawiązuje się sojusz pod przywództwem Macieja Borkowica.
Król chłopów to jedna z 29 powieści historycznych wchodzących w skład cyklu Dzieje Polski Kraszewskiego.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski (książki czytaj online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Kochan pogroził...
Wytrzymawszy go pani młoda, rzekła mu w ostatku:
— Jutro rano przyjdziesz do mnie, a dowiesz się, co potrzeba...
Rawa stawił się do państwa młodych, Zonia przyjęła go z minką na pół figlarną, pół kwaśną. Stała zamyślona długo, nim mówić poczęła.
— Codzień rano — rzekła po cichu i jakby zmuszona — królowa idzie ze mną do komory i — zamyka się...
Jutro... ja drzwi na klucz spuścić zapomnę niech król przyjdzie, a to, co zobaczy... wystarczy mu...
Nie dokończyła i odbiegła prędko, więcej już nie chcąc powiedzieć.
Kochan został z tą niepewnością, z jaką przyszedł. — Udał się do Kaźmirza i — musiał mu się szeroko wytłómaczyć z tego, co przedsięwziął. Zakończył tem, co mu Zonia powiedziała.
Od dawna król Rokiczany unikał, i nie bywał u niej, wymówki i przekleństwa go nużyły... Zmarszczył się, pomyślał.
— Pójdę więc — rzekł. — O niej i o synu jej pamiętać będę, nie opuszczę ich, ale kobiety złej i nieznośnej pozbyć się muszę.
Następującego dnia wszystko było tak osnute, ażeby Kaźmirz wchodząc do Rokiczany, nie zastał nikogo i by przyjście jego do owej komory, w której się zwykła była przystrajać — wydawało się przypadkowem.
Kochan doprowadził go do mieszkania... W rannej godzinie służba niewieścia i męzka była rozpierzchła, w komnatach nikogo. — Kaźmirz przeszedł je wolnym krokiem, i do wskazanych mu drzwi dostawszy się, za klamkę ujął...
Nie były one zaparte... wszedł, lecz na głos jego kroków, Zonia, niby przelękła, zapóźno, aby go wstrzymać, rzuciła się do drzwi.
Rokiczana siedziała na wezgłowiu przed zwierciadłem, z głową obnażoną... Zwykle okrywał ją piękny, ciemny włos bujny, w trefionych misternie splotach otaczający owal twarzy... W tej chwili ujrzał król głowę tę, całkiem prawie włosów pozbawioną, wyłysiałą, i — skutkiem zapewne leków, których używała, okrytą plamami i bliznami czerwonemi...
Rokiczana, widząc nadchodzącego króla, przed którym tajemnicę tę tak długo i zręcznie ukrywać się starała — krzyknęła straszliwie, rękami twarz zakryła, pochyliła się na stół... Chwilę krótką zdawało się, że omdleje, lecz zamiast mdłości, gniew ją ogarnął...
Z rozpuszczoną włosów swych resztą, z oczyma zaognionemi, porwała się przeciw Kaźmirzowi.
— Patrz! — zawołała — chciałeś tego zapewne, abyś mnie podejrzał i wiedział, jaką jestem... Zdradzono mnie, wydano...
A! wstydu tego nie zniosę!
Blizko stojącą Zonię silną ręką popchnęła od siebie ze złością.
— Precz mi z oczów, ty żmijo! — krzyknęła.
Król stał niemy, wstręt go większy jeszcze ogarnął na widok kalectwa kobiety i wzruszenia jakiego doznała, ale i litość zarazem.
— Nie możecie się skarżyć na to, abyście byli oszukaną — odezwał się, bo i wy mnie oszukiwaliście długo... Żyćbyśmy z sobą dłużej nie mogli, wiecznie się wzajem gryźć i kąsać obojgu nam nie przystało. Lepiej uczynicie, opuszczając Kraków, o synaczku ja nie zapomnę i wychowam go jak królewskie dziecię...
Rokiczana, padłszy na siedzenie, już nic nie słuchała, zachodząc się od płaczu i jęków...
Kaźmirz, nie mówiąc więcej, wyszedł, zostawując ją samą, a Kochan z rozkazu jego wysłał natychmiast służebne, aby miały o niej staranie.
Tegoż dnia sędziwy kapłan, który był spowiednikiem słomianej królowej, przyszedł do niej z poleceniem od króla — dla układów...
Rokiczana, która dotąd niewzruszenie się opierała wyjazdowi i powrotowi do Pragi, — nie obstawała już więcej, by zostać w Krakowie. Z dumą, która jej nie opuszczała nigdy — zabezpieczając przyszłość dziecięcia swego, dla siebie nie chciała nic — odmówiła darów i wyposażenia. Wszystkie klejnoty, któremi ją król obdarzył, zebrane razem kazała odnieść do skarbca, nic sobie nie chcąc pozostawić, nawet pierścienia z safirem, który był pierwszem łańcucha dziś skruszonego ogniwem.
Jak dawniej z uporem, opuszczona od wszystkich, umiała wytrwać na stanowisku, tak teraz z pośpiechem nadzwyczajnym czyniła przygotowania do podróży. Nie chciała ani godziny dłużej pozostać tutaj — odmówiła rozmowy wszystkim, co się do niej zgłaszali, dziecięcia, aż do wzrostu oddać i od siebie odłączyć nie dała...
Jednego poranka, nim się na brzask zebrało, potajemnie, unikając ludzkich oczu, w małym orszaku, wozem zakrytym wyruszyła cicho z zamku krakowskiego, osłoniwszy się tak dokoła, aby jej nikt widzieć i poznać nie mógł w drodze.
W niewielkiem od miasta oddaleniu czekał na nią brat z pocztem dostatecznym, aby bezpiecznie przeprowadzić do Pragi...
Gdy rano Kochan królowi dał znać, iż czeszki na zamku już nie było, odetchnął swobodniej Kaźmirz, lecz chmura nie zeszła z czoła jego. Ciężki wyrzut zachował w głębi serca, przeciwko samemu sobie. Teraz, gdy jej już nie było, żałował jej... bolał, litował się... a drugiego dnia wyprawił Kochana za nią do Pragi, aby się dowiedział o podróży, przybyciu i dalszych jej zamiarach, zapewniając, że zawsze na opiekę jego może rachować.
Posłuszny ulubieniec pojechał wprawdzie, chociaż przeczuwał, jakie go tam spotka przyjęcie. Nie spieszył z podróżą wcale, umieścił się u Wujków, gdzie po śmierci ojca Zoni brat gospodarzył i — niechętnie powlókł się do znanej sobie kamienicy, w której Krystyna znowu mieszkanie zajęła.
Chociaż przybyła niedawno, miała czas już swój dwór i czeladź tak zebrać, przystroić i rozmieścić, iż Kochan znalazł tu niemal królewskie otoczenie i porządek obyczajem pańskim ustanowiony.
Marszałek dworu, któremu się oznajmić musiał, poszedł o nim i poselstwie jego oznajmić pani.
Kochan w przedsieni czekać musiał na posłuchanie i zrazu mu go odmówiono. Nalegał na marszałka z tem że nie odjedzie do Krakowa tak pogardliwie zbyty. Poczęły się więc układy, i upór posła zwyciężył.
Piękna jeszcze Krystyna, po długich sporach, naznaczyła przyjęcia godzinę. Gdy Kochan nadszedł, znalazł cały dwór jej wspaniale ustrojony, w przedsieniach i bocznych izbach stojący jak na pokaz, a ją samą w głównej komnacie, na złocistem siedzeniu, przepysznie ubraną, przystrojoną klejnotami, z małym, naumyślnie włożonym diademem na głowie, dumną i majestatyczną jak królowę...
Nie zrzekała się ona dostojności i tytułu, do którego wierzyła, iż miała prawo.
Skinęła zaledwie głową posłowi, bez najmniejszego wzruszenia wysłuchała przemówienia jego i odparła obojętnie.
— Możesz donieść panu swojemu, że Rokiczana, nic od niego nie potrzebując, żadnej nie przyjąwszy łaski, godność swą utrzymać potrafi i wstydu mu nie uczyni.
Nie było się więc co w dłuższą wdawać rozmowę, a Krystyna kilka słów tych rzuciwszy ulubieńcowi królewskiemu, wstała natychmiast z siedzenia, dwom przybranym w barwę szkarłatną paziom dawszy znak, aby ogon sukni jej nieśli za nią. — Niewieści orszak w porządku i milczeniu parami wysunął się za odchodzącą w głąb dworca.
Marszałek dworu Rokiczany zapraszał potem Kochana na przygotowaną wieczerzę, lecz po przyjęciu, jakiego doznał — ulubieniec króla chleba w tym domu przełamać z nikim nie chciał i z dumą też, pożegnawszy go, odszedł.
Nie było królowi przyjemnem to, że Rokiczana, zawsze się królową mianując, chciała nią pozostać do żywota, wolałby był pewnie wydać ją za mąż i widzieć zatartą pamięć błędu; lecz charakter niewiasty spodziewać się tego nie dozwalał.
Tak uwolniony od krępującego go związku, król najmocniejsze powziął postanowienie nie zawierać już żadnych ślubów nowych, nie dać się uwieść nowej szczęścia domowego nadziei.
Poddawał się losowi swemu i wyrokowi temu, który oddawna brzmiał mu złowieszczą, przepowiednią: — Nie zostawisz po sobie potomka...
W sile wieku jeszcze, z sercem młodem, zobojętniały przez tę próżną z losem walkę, w której tylekroć był zwyciężonym — znużony, smutny — cały się znowu oddał spełnieniu tego, co po nim miało wiekuistą zostać pamiątką...
Na tem polu król widział jakby czarodziejską różczką spełniające się wszystkie życzenia swe, wcielające myśli.
Rosły w oczach zamki i grody, mnożyły się w skarbcach zbiory, kraj wśród pokoju zaludniał, przybysze z Niemiec i innych ziem sąsiednich płynęli doń — rosła i sława wielkiego króla i potęga jego, i siły wewnętrzne państwa...
Gdy wśród tych dostatków i pomyślności przyjaciele królewscy, Wierzynek, oddany mu, Kochan, sługa wierny, ks. Suchywilk, Bogorja, Wacław z Tęczyna — widzieli zasępione czoło, błędnie czasem chodzące oczy, jakby szukały po świecie czegoś marzonego — litowali się nad panem wszyscy...
— Co mu po tem wszystkiem — mówili — gdy szczęścia nie ma i mieć go nie może.
Kochan ramionami ruszał niecierpliwie.
— Dla czego nie może? — odpowiadał. — Los go, prawda, prześladował długo, ale w jego wieku rozpaczać się nie godzi. Wolny jest, ożenić się może — wolny jest, niewiastę sobie wedle serca wyszuka...
Lecz król, ilekroć Kochan dał mu zręcznie do zrozumienia, iżby mógł towarzyszkę znaleść, ramionami wzgardliwie odpowiadał i wnet rozmowę na inny przedmiot odwracał...
Unikał nawet wszelkiej zręczności, w której, by z niewiastami mógł się spotykać.
Król miał jechać na łowy. Nie był on zapalonym ich miłośnikiem, nie tęsknił za niemi, jak inni jego poprzednicy, jak wszyscy niemal współcześni książęta i rycerstwo, dla których one, czasu pokoju, były jakby wprawą do wojny i jedyną męzką zabawą — lecz, gdy raz wyjechał z ogary, z oszczepy, z ptaki i łucznikami swoimi, gdy w lasy się zapuścił, gdy mu psy zagrały, zwierz się pomknął — odzywała się gorąca krew piastowska w nim i zapędzał się za jeleniem, za żubrem lub łosiem tak zapalczywie, jak inni.
Niemniej też był wprawny w ciskaniu strzały lub oszczepu od drugich, niemniej wytrwały na niewczasy i znużenie — lecz — milszem mu było poufałe towarzystwo mądrych ludzi, długie u stołu biesiady i rozmowy, a nawet prosta z kmieciem pogadanka. W polu, gdy chłopa przy robocie zobaczył, a ci go wszyscy znali w tych okolicach, w których częściej przebywał, mało kiedy się nie zatrzymał, na pozdrowienie nie odpowiedział, nie pożartował poufale, nie pocieszył lub nie obdarzył.
Zazdrośne rycerstwo za złe mu to miało, pokątnie a kwaśno szydzono z tego upodobania. Byli i tacy, co przypominali, że chłopi i kmiecie Łoktkowi ojcu pierwsi w pomoc przyszli, gdy się państwa dobijał na nowo i przypisywano to wdzięczności.
Kaźmirz wiedział o tem, że go chłopskim królem zwano, uśmiechał się i wcale nie gniewał, choć naówczas obelżywe to było nazwanie.
— Chłopskim i mieszczańskim razem chcę być — mawiał — równie jak ziemian i rycerzy. Wszyscy u mnie dobrzy, co na tej ziemi mieszkają, pracują i potem ją swym oblewają.
A im panosze i rycerstwo więcej na to sarkało, tem król jawniej się ze swą miłością dla ludu okazywał na przekorę. Miał nietylko serce dlań, ale i tę fantazję pańską, by nie po cudzej myśli iść, ale wedle własnej i jak sobie raz zamierzał.
Łaskawym będąc, surowym być umiał też, zwłaszcza dla tych, co mu się ostro nastawiali. Nie gniewał się i nie burzył, często uśmierzał, opór spotykając, a szedł tem mocniej i dzielniej przeciwko niemu.
Rycerskie to było usposobienie, szlachetne, pańskie a ufne w siebie. Mnogie powodzenia dały mu tę pewność i wiarę, — jedną tylko zachwiawszy nadzieję, by kiedykolwiek potomka miał po sobie zostawić.
Przekleństwo Amadejów, sprawiedliwe czy nie, ciężyło na nim. Swatano mu ciągle, obawiał się próby nowej, lękał samego siebie, znając swe serce, które łatwo umiłować mogło, bo miłować pragnęło, lecz zrażało się rychło, gdy piękna istota, zmieniała się wprędce w brzemię nieznośne.
W chwili, gdy już na koń król miał siadać, odziawszy się w kaftan, przypasawszy miecz myśliwski, oglądając się za trąbką, którą miał na ramionach zawiesić, Kochan wszedł z dziwnie wyjaśnioną twarzą.
Król go tak znał, że z jego uśmiechu łatwo myśl i humor czytał.
— Cóż ci to? — spytał. — Widzę, żeś rad czemuś?
— Ja? nie — odparł Rawa, ramionami poruszywszy z lekka — ale, tylko co mi Gozdawa Zbysz opowiadał coś...
Król trąbkę trzymając w ręku, nie wkładał jej, patrzał na Kochana i powieści czekał. Był pewien, że ona wkrótce nastąpi.
— Cóż ci to przyniósł Gozdawa?
— Powiadał mi, że w Krakowie widział piękną Estherę z Opoczna...
Spojrzał na króla, który, nie chcąc się może wydać z żywą ciekawością, na trąbkę spoglądał.
— Mówi, że... — począł.
— Wydano ją pewnie za mąż do Krakowa? — zapytał król.
— Za mąż nie wyszła, straciła ojca... ciągnął Kochan dalej, i co dziwniej na żydówkę, bo u nich niewiasty mało, albo i nic nie znaczą, sama pono się rządzi... Przeniosła się tu na mieszkanie.
— Rodzina czuwać nad nią musi — rzekł król, zwolna sznur od trąbki nakładając na ramię, w czem mu Kochan dopomógł.
— Ona opieki nie potrzebuje, bo rozumniejsza jest od nich wszystkich — mówił Rawa. — Właśnie to osobliwe, że oni przez pamięć na Aarona i poszanowanie w niej wielkiego rozumu, z którego słynie, dają się jej rządzić samej...
Kaźmirz spojrzał, nic nie mówiąc.
— Cóż? za mąż się wydaje? — powtórzył.
— Nie słychać o tem — dodał Kochan. — Gozdawa tyle tylko wie, że jak była piękną kiedyśmy ją widzieli w Opocznie, tak jeszcze, jest teraz piękniejszą. Żydzi, nie żydzi, kto ją zobaczy, powiada, że takiej niewiasty, jako żyw, nie widział.
Wtem na podwórcu trąbić zaczęto na łowców, król ruszył się wychodzić.
Spytał o psy swoje i tem Kochanowi dał do myślenia, że piękną Esterą wcale się nie zajmuje. — Zwrot ten króla, dla tak dobrze jak Rawa znającego go człowieka, miał wcale inne znaczenie, niżby mógł mieć dla kogoś obcego.
Nie przedłużył Kochan rozmowy, Kaźmirz wyszedł konia dosiąść i ruszył na łowy.
Trzeciego czy czwartego dnia, gdy Kochan sądził, iż król zapomniał o tem, nagle spytał go przy końcu obiadu.
— Cóż tam, Kochan — masz nowe wiadomości o tej Estherze, która cię tak żywo obchodzi?
Był to znak, że król sam o niej myślał.
— Nowego nie mam nic — odparł dworzanin — lecz gdyby potrzeba było, gotówem się
Uwagi (0)