Quo vadis - Henryk Sienkiewicz (czytanie dla przedszkolaków .TXT) 📖
Akcja powieści Quo Vadis ma miejsce w pierwszym wieku w Rzymie, za czasów panowania Nerona.
Marek Winicjusz, patrycjusz rzymski, poznaje Ligię, brankę wychowaną w domu Plaucjuszów, chrześcijankę. Kobieta nie chce zostać jego kochanką, więc Winicjusz podejmuje walkę, próbuje porwać Ligię z domu dla ubogich chrześcijan. Kiedy zostaje ranny, chrześcijanie troszczą się o niego i leczą, pomaga mu również Ligia. Daje to wiele do myślenia Winicjuszowi-poganinowi. Antagonizm między światem chrześcijańskim a pogańskim wpływa też na coraz bardziej bezwzględne decyzje Nerona…
Quo Vadis to powieść Henryka Sienkiewicza, która zaprowadziła go wprost po Nagrodę Nobla w 1905 roku. Sienkiewicz ukazuje w niej panoramę społeczeństwa Rzymu, porusza problem prześladowania chrześcijan i odchodzenia kultury antycznej. Powieść początkowo publikowana była w „Gazecie Polskiej” w odcinkach w latach 1895–1896, a także w „Czasie” i „Dzienniku Poznańskim”. Książkowa premiera miała miejsce w 1896 roku w Krakowie.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Quo vadis - Henryk Sienkiewicz (czytanie dla przedszkolaków .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
Ujrzawszy go, lubo powitany radośnie, odpowiadał na jego pytania niechętnie, lecz wreszcie długo tłumione uczucia i myśli wybuchły i popłynęły mu z ust obfitym potokiem słów. Raz jeszcze opowiedział szczegółowo historię swych poszukiwań za Ligią i pobytu między chrześcijanami, wszystko, co tam widział i słyszał, wszystko, co mu przechodziło przez głowę i serce, i wreszcie począł narzekać, że wpadł w chaos, w którym stracił spokojność, dar rozróżniania rzeczy i sąd o nich. Nic go oto nie nęci, nic mu nie smakuje, nie wie, czego się trzymać i jak postępować. Gotów jest czcić Chrystusa i prześladować Go, rozumie wzniosłość Jego nauki i zarazem czuje do niej wstręt nieprzezwyciężony. Rozumie, że choćby posiadł Ligię, to jej nie posiądzie zupełnie, bo się musi nią dzielić z Chrystusem. Na koniec żyje, jakby nie żył: bez nadziei, bez jutra, bez wiary w szczęście, a naokół otacza go ciemność, z której szuka po omacku wyjścia i nie może znaleźć.
Petroniusz patrzył w czasie opowiadania na jego zmienioną twarz, na ręce, które mówiąc wyciągał w dziwny sposób przed siebie, jakby rzeczywiście szukał drogi w ciemności, i rozmyślał. Nagle wstał i zbliżywszy się do Winicjusza począł rozgarniać palcami jego włosy nad uchem.
— Czy ty wiesz — spytał — że masz kilka siwych włosów na skroni?
— Może być — odpowiedział Winicjusz. — Nie zdziwię się, jeśli wkrótce wszystkie mi zbieleją.
Po czym nastało milczenie. Petroniusz był człowiekiem rozumnym i nieraz zastanawiał się nad duszą ludzką i nad życiem. Lecz w ogóle życie to w tym świecie, w którym obaj żyli, mogło być zewnętrznie szczęśliwe lub nieszczęśliwe, ale wewnętrznie bywało spokojne. Równie jak piorun lub trzęsienie ziemi mogło obalić świątynię, tak nieszczęście mogło zburzyć życie, samo w sobie jednak składało się ono z prostych i harmonijnych linii, wolnych od wszelkich zawikłań. Tymczasem co innego było w słowach Winicjusza i Petroniusz po raz pierwszy stanął wobec szeregu duchowych węzłów, których nikt dotąd nie rozplątywał. Był o tyle rozumny, że czuł ich wagę, ale przy całej swej bystrości nie umiał nic na zadane pytania odpowiedzieć i wreszcie po długiej chwili milczenia rzekł:
— To są chyba czary.
— I ja tak sądziłem — odpowiedział Winicjusz. — Nieraz wydawało mi się, że oczarowano nas oboje.
— A gdybyś — rzekł Petroniusz — udał się na przykład do kapłanów Serapisa. Bez wątpienia jest między nimi, jak w ogóle między kapłanami, wielu oszustów, są jednak tacy, którzy zgłębili dziwne tajemnice.
Lecz mówił to bez wiary i głosem niepewnym, sam bowiem czuł, jak w ustach jego ta rada może wydawać się marną, a nawet śmieszną.
Winicjusz zaś począł trzeć czoło — i mówił:
— Czary!... Widziałem czarowników, którzy podziemnych, nieznanych sił używali dla zysku, widziałem i takich, którzy używali ich na szkodę swych nieprzyjaciół. Lecz chrześcijanie żyją w ubóstwie, nieprzyjaciołom przebaczają, głoszą pokorę, cnotę i miłosierdzie, co im tedy może przyjść z czarów i dlaczego mieliby je rzucać?...
Petroniusza poczęło gniewać, iż rozum jego nie może znaleźć na nic odpowiedzi, nie chcąc się jednak do tego przyznać, odpowiedział, byle dać jakąkolwiek odpowiedź:
— To nowa sekta...
Po chwili zaś rzekł:
— Na boską mieszkankę pafijskich gajów, jak to wszystko psuje życie! Ty podziwiasz dobroć i cnotę tych ludzi, a ja ci powiadam, że są źli, gdyż są nieprzyjaciółmi życia, jak choroby i jak śmierć sama. Dosyć ich mamy i tak! Nie potrzeba nam jeszcze chrześcijan. Policz tylko: choroby, cezar, Tygellinus, wiersze cezara, szewcy, którzy rządzą potomkami dawnych Kwirytów, wyzwoleńcy, którzy zasiadają w senacie. Na Kastora! Dość tego! To jest zgubna i obrzydła sekta! Próbowałżeś otrząsnąć się z tych smutków i użyć trochę życia?
— Próbowałem — odpowiedział Winicjusz.
A Petroniusz rozśmiał się i rzekł:
— Ach, zdrajco! Przez niewolników prędko rozchodzą się wiadomości: uwiodłeś mi Chryzotemis!
Winicjusz kiwnął z niesmakiem ręką.
— W każdym razie dziękuję ci — mówił Petroniusz. — Poślę jej parę trzewików naszywanych perłami; w moim języku miłosnym znaczy to: „Odejdź”. Winienem ci podwójną wdzięczność: raz za to, że nie przyjąłeś Eunice, drugi raz, żeś mnie uwolnił od Chryzotemis. Posłuchaj mnie: widzisz przed sobą człowieka, który wstawał rano, kąpał się, ucztował, posiadał Chryzotemis, pisywał satyry, a nawet czasem prozę przeplatał wierszami, ale który nudził się jak cezar i często nie umiał opędzić się posępnym myślom. A czy wiesz, dlaczego tak było? Oto dlatego, żem szukał daleko tego, co było blisko... Kobieta piękna warta jest zawsze tyle złota, ile waży, ale kobieta, która przy tym kocha, nie ma wprost ceny. Tego nie kupisz za wszystkie skarby Werresa. Teraz mówię sobie oto, co następuje: napełniam życie szczęściem jak puchar najprzedniejszym winem, jakie wydała ziemia, i piję, póki nie zmartwieje mi ręka i nie pobledną usta. Co będzie dalej, nie dbam, i oto jest moja najnowsza filozofia.
— Wyznawałeś ją zawsze. Nic w niej nowego!
— Jest w niej treść, której brakło.
To rzekłszy zawołał Eunice, która weszła, ubrana w białą draperię, złotowłosa, już nie dawna niewolnica, ale jakby bogini miłości i szczęścia.
On zaś otworzył jej ramiona i rzekł:
— Pójdź!
Na to przybiegła ku niemu i siadłszy na jego kolanach oplotła mu ramionami szyję, głowę zaś złożyła na jego piersiach. Winicjusz widział, jak z wolna policzki jej poczęły się pokrywać odblaskiem purpury, jak oczy zatapiały się stopniowo we mgle. Razem tworzyli cudną grupę miłosną i szczęśliwą. Petroniusz sięgnął ręką do płaskiej wazy stojącej obok na stole i wydobywszy z niej pełną garść fiołków począł obsypywać nimi głowę, piersi i stolę Eunice, następnie obsunął tunikę z jej ramion i rzekł:
— Szczęśliwy, kto jak ja znalazł miłość w takim zamkniętą kształcie... Czasem wydaje mi się, że jesteśmy dwojgiem bogów... Patrz sam: czy Praksyteles, czy Miron, czy Skopas lub Lizypp338 stworzyli kiedy cudniejsze linie? Czy na Paros339 lub w Pentelikonie340 istnieje podobny marmur, ciepły, różowy i rozkochany? Są ludzie, którzy wycałowują brzegi waz, lecz ja wolę szukać rozkoszy tam, gdzie ją prawdziwie znaleźć można.
To rzekłszy począł wodzić ustami po jej ramionach i szyi, ją zaś przejmowało drganie i oczy jej to zamykały się, to otwierały z wyrazem niewysłowionej rozkoszy. Petroniusz podniósł po chwili swą wykwintną głowę i zwróciwszy się do Winicjusza, rzekł:
— A teraz pomyśl, czym są wobec tego twoi posępni chrześcijanie, i jeśli nie zrozumiesz różnicy, to idź sobie do nich... Ale ten widok cię uleczy.
Winicjusz rozdął nozdrza, przez które wchodziła woń fiołków, napełniająca cały pokój, i pobladł, pomyślał bowiem, że gdyby mógł tak wodzić ustami po ramionach Ligii, to byłaby jakaś świętokradzka rozkosz, tak wielka, że potem niechby się zapadł świat. Lecz przywykłszy już do prędkiego uświadamiania tego, co się w nim dzieje, spostrzegł, że i w tej chwili myśli o Ligii, tylko o niej.
Petroniusz zaś rzekł:
— Eunice, każ nam, boska, przygotować wieńce na głowę i śniadanie.
Potem, gdy odeszła, zwrócił się do Winicjusza:
— Chciałem ją wyzwolić, ona zaś, wiesz, co mi odpowiedziała: „Wolałabym być twoją niewolnicą niż żoną cezara”. I nie chciała się zgodzić. Wówczas wyzwoliłem ją mimo jej wiedzy. Pretor zrobił to dla mnie, że nie wymagał jej obecności. Ale ona nie wie o tym, jak również nie wie, że ten dom i wszystkie moje klejnoty, z wyjątkiem gemm, do niej będą należały na wypadek mojej śmierci.
To rzekłszy wstał, przeszedł się po pokoju i rzekł:
— Miłość zmienia jednych więcej, drugich mniej, ale zmieniła i mnie. Niegdyś lubiłem zapach werweny, lecz ponieważ Eunice woli fiołki, więc i ja polubiłem je teraz nad wszystko, i od czasu jak wiosna nadeszła, oddychamy tylko fiołkami.
Tu zatrzymał się przed Winicjuszem i zapytał:
— A ty? zawsze trzymasz się nardu?
— Daj mi pokój! — odpowiedział młody człowiek.
— Ja chciałem, byś się przypatrzył Eunice, i mówię ci o niej dlatego, że może i ty szukasz daleko tego, co jest bliskie. Może i dla ciebie bije gdzieś w twoich niewolniczych cubiculach serce wierne i proste. Przyłóż taki balsam na twe rany. Mówisz, że Ligia cię kocha? Być może! Ale co to jest za miłość, która się wyrzeka? Czy to nie znaczy, że jest coś od niej silniejszego? Nie, drogi: Ligia to nie Eunice.
Na to Winicjusz odrzekł:
— Wszystko jest tylko jednym udręczeniem. Widziałem cię całującego ramiona Eunice i pomyślałem wówczas, że gdyby mi tak Ligia odkryła swoje, to niechby potem ziemia otworzyła się pod nami! Ale na samą myśl o tym chwycił mnie jakiś lęk, jak gdybym porwał się na westalkę lub zamierzał pohańbić bóstwo... Ligia to nie Eunice, tylko że ja inaczej rozumiem tę różnicę niż ty. Tobie miłość zmieniła nozdrza, więc wolisz fiołki od werweny, a mnie zmieniła duszę, więc mimo mojej nędzy i żądzy wolę, że Ligia jest taką, jak jest, niż żeby była podobna do innych.
Petroniusz wzruszył ramionami.
— W takim razie nie dzieje ci się krzywda. Ale ja tego nie rozumiem.
A Winicjusz odpowiedział gorączkowo:
— Tak! tak!... My się już nie możemy zrozumieć!
Nastała znów chwila milczenia, po czym Petroniusz rzekł:
— Niech Hades pochłonie twoich chrześcijan! Napełnili cię niepokojem i zniszczyli zmysł życia. Niech ich Hades pochłonie! Mylisz się mniemając, że to jest nauka dobroczynna, bo dobroczynnym jest to, co ludziom daje szczęście, to jest piękność, miłość i moc, oni zaś nazywają to marnością. Mylisz się, że są sprawiedliwi, bo jeśli za złe będziemy płacili dobrem, to czymże będziemy płacili za dobro? A przy tym jeśli za to i za to jednaka zapłata, to po cóż ludzie mają być dobrzy?
— Nie: zapłata nie jest jednaka, ale się zaczyna, wedle ich nauki, w życiu przyszłym, które nie jest doczesne.
— W to się nie wdaję, bo to dopiero zobaczymy, jeśli coś można zobaczyć... bez oczu. Tymczasem są to po prostu niedołęgi. Ursus zadusił Krotona, bo ma członki ze spiżu, ale to są mazgaje, przyszłość zaś nie może do mazgajów należeć.
— Życie dla nich zaczyna się wraz ze śmiercią.
— To jakby ktoś powiedział: dzień zaczyna się razem z nocą. Czy ty masz zamiar porwać Ligię?
— Nie. Nie mogę jej złem za dobre płacić i przysiągłem, że tego nie uczynię.
— Czy masz zamiar przyjąć naukę Chrystusa?
— Chcę, ale moja natura jej nie znosi.
— A potrafisz zapomnieć o Ligii?
— Nie.
— To podróżuj.
Niewolnicy dali w tej chwili znać, że śniadanie gotowe, lecz Petroniusz, któremu zdawało się, że wpadł na dobrą myśl, mówił dalej w drodze do triclinium:
— Zjeździłeś kawał świata, ale tylko jako żołnierz, który śpieszy na miejsce przeznaczenia i nie zatrzymuje się po drodze. Wybierz się z nami do Achai. Cezar
Uwagi (0)