Darmowe ebooki » Powieść » Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stendhal



1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 64
Idź do strony:
milczenie i zarumieniła się jeszcze bardziej. W tej chwili odciągano gwałtownie rygle u bramy cytadeli: czyż Jego Ekscelencja nie czekał co najmniej od minuty? Powstał stąd taki hałas, że gdyby nawet Klelia znalazła słowo odpowiedzi, Fabrycy nie byłby go usłyszał.

Unoszona przez konie, które puściły się galopem, skoro tylko przebyto most, Klelia powiadała sobie: „Musiałam mu się wydać bardzo śmieszna!” Po czym dodała: „Nie tylko śmieszna — musiał mnie wziąć za nikczemną duszę, musiał pomyśleć, że nie odpowiadam na jego ukłon, bo on jest więźniem, a ja córką gubernatora.”

Myśl ta stała się nie do zniesienia dla młodej dziewczyny, która miała duszę szlachetną. „A co czyni mój postępek jeszcze bardziej nikczemnym — dodała — to, iż niegdyś, kiedyśmy się spotkali pierwszy raz, także w otoczeniu żandarmów, jak on mówi, to ja byłam więźniem, a on oddał mi przysługę i wybawił mnie z kłopotu... Tak, trzeba przyznać, moje postępowanie to szczyt grubiaństwa i niewdzięczności. Biedny chłopiec! Teraz, kiedy jest w niedoli, wszyscy okażą się niewdzięczni względem niego. Powiedział wówczas: „Czy pani zapamięta w Parmie moje nazwisko?” Jak on mną gardzi w tej chwili! Tak łatwo było znaleźć jakieś miłe słówko! Trzeba przyznać, tak, obeszłam się z nim okropnie. Niegdyś, gdyby nie powóz szlachetnie ofiarowany przez jego matkę, byłabym musiała iść w kurzu za żandarmami lub — co gorsza — siąść na konia za którymś z nich; wtedy ojciec mój był aresztowany, a ja bez obrony! Tak, trudno się gorzej znaleźć. I jak żywo musiał to odczuć taki człowiek jak on! Co za kontrast między jego szlachetną fizjonomią a moim postępkiem! Co za dostojność! Co za pogoda! Jak on bohatersko wyglądał w otoczeniu plugawych wrogów! Rozumiem teraz miłość księżnej — jeśli taki jest w obliczu niefortunnego wypadku, który może mieć straszne następstwa, jakiż musi być wówczas, gdy jest szczęśliwy!”

Kareta gubernatora stała więcej niż półtorej godziny w dziedzińcu zamkowym; mimo to, kiedy generał wyszedł wreszcie od księcia, Klelii nie wydawało się, aby czekała zbyt długo.

— Jaka jest wola Jego Wysokości? — spytała Klelia.

— Jego słowa mówiły: „więzienie!”, a spojrzenie: „śmierć!”

— Śmierć! Wielki Boże! — krzyknęła Klelia.

— Cicho siedź! — burknął generał. — Głupiec ze mnie, aby się wdawać w rozmowy z dzieckiem.

Przez ten czas Fabrycy przebywał trzysta osiemdziesiąt stopni wiodących do wieży Farnese, nowego więzienia, zbudowanego na platformie grubej wieży, na ogromnej wysokości. Nie pomyślał ani razu, przynajmniej ze świadomością, o ogromnej zmianie, jaka zaszła w jego losie. „Co za wzrok! powiadał sobie — ile rzeczy wyrażał, ile głębokiego współczucia! Zdawało się, że mówi: „Życie jest pasmem nieszczęść! Nie trap się nadto tym, co cię spotyka! Czy nie jesteśmy tu po to, aby cierpieć?” Jak jej piękne oczy wpatrywały się we mnie nawet wówczas, gdy konie wjeżdżały z łoskotem od sklepienie!

Fabrycy zapomniał zupełnie być nieszczęśliwym.

Klelia odwiedziła z ojcem kilka salonów; z początkiem wieczoru nikt nie wiedział jeszcze o uwięzieniu wielkiego przestępcy, takie bowiem miano dawali dworacy w dwie godziny później nierozważnemu chłopcu.

Tego wieczora rysy Klelii zdradzały więcej ożywienia niż zwykle; ożywienie, udział w tym, co ją otaczało, to były rzeczy, których zazwyczaj zbywało tej ładnej osobie. Kiedy porównywano jej urodę z urodą księżnej, ten zwłaszcza wyraz obojętności, przepływającej jak gdyby ponad sprawami świata, przeważał szalę na korzyść rywalki. W Anglii, we Francji, w krainach próżności, opinia wypadłaby odwrotnie. Klelia Conti była to młoda dziewczyna, zbyt szczupła jeszcze, podobna do pięknych postaci Guida55; nie będziemy ukrywali, iż z punktu widzenia piękności greckiej można by zarzucić tej głowie zbytnią wydatność rysów: wargi na przykład, mimo iż pełne wzruszającego wdzięku, były nieco grube.

Cudowną oryginalnością tej twarzy, na której jaśniał naiwny wdzięk i niebiańska piękność najszlachetniejszej duszy, było to, że mimo swej rzadkiej i odrębnej piękności, nie była w niczym podobna do głów posągów greckich. Przeciwnie, księżna miała zbyt wiele z urzędowego ideału piękności: głowa jej, naprawdę lombardzka, przypominała rozkoszny śmiech i tkliwą melancholię pięknych Herodiad Leonarda da Vinci. O ile księżna była żywa, iskrząca się dowcipem i sprytem, rzucająca się namiętnie — jeśli można się tak wyrazić — na każdy przedmiot, jaki tok rozmowy nasuwał przed oczy jej duszy, tak znów Klelia zdawała się spokojna i niełatwa do wzruszenia, czy to przez wzgardę dla tego, co ją otaczało, czy przez tęsknotę za jakąś nieistniejącą chimerą. Długo sądzono, że poświęci się życiu zakonnemu. W dwudziestym roku objawiała wstręt do zabaw i balów, a jeżeli towarzyszyła ojcu, to jedynie przez posłuszeństwo, aby nie szkodzić jego ambicjom.

„Niepodobna mi tedy będzie — powtarzała zbyt często niska dusza generała — mimo iż niebo dało mi za córkę najpiękniejszą osobę w Stanach naszego monarchy i najbardziej cnotliwą, niepodobna mi będzie wyciągnąć z niej jakiejś korzyści dla mej kariery! Żyję nazbyt odosobniony, mam tylko ją na świecie; trzeba mi koniecznie rodziny, która by mi dała punkt oparcia i stworzyła kilka salonów, gdzie moje talenty, a zwłaszcza moje kwalifikacje na ministra, przyjęto by jako coś poza wszelką dyskusją. I ot, moja córka ładna, rozumna, nabożna — krzywi się, ilekroć jakiś młodzieniec, dobrze zapisany na dworze, próbuje jej nadskakiwać. Skoro go przepłoszy, rozjaśnia się i staje się niemal wesoła, póki nie pojawi się nowy konkurent. Najpiękniejszy mężczyzna na dworze, hrabia Baldi, wysunął swą kandydaturę bez powodzenia; najbogatszy człowiek w Stanach Jego Wysokości, margrabia Crescenzi, spróbował szczęścia po nim i ona twierdzi, że byłaby z nim nieszczęśliwa!”

„Stanowczo — powiadał sobie innym razem generał — oczy mojej córki piękniejsze są niż oczy księżnej, przez to zwłaszcza, iż w rzadkich okolicznościach zdolne są do głębokiego wyrazu, ale kiedy ona miewa ten wspaniały wyraz? Nigdy w salonie, który mogłaby napełnić blaskiem, ale na przechadzce, kiedy jesteśmy sami i kiedy ją na przykład wzruszy niedola jakiego wstrętnego żebraka. „Zachowaj jakiś ślad tego cudownego spojrzenia — mówię jej czasem — na wieczór do salonów. Gdzie tam; skoro raczy iść ze mną, szlachetna i czysta jej fizjonomia przybiera dość wyniosły, mało zachęcający wyraz biernego posłuszeństwa.”

Jak widzimy, generał nie oszczędzał żadnych środków, aby sobie znaleźć przyzwoitego zięcia, ale to, co mówił, to była prawda.

Dworacy, którzy nie mają po co zaglądać w swoje dusze, dają baczenie na wszystko; zauważyli, że zwłaszcza w owe dni, kiedy Klelia nie była zdolna się wyrwać z ukochanych marzeń i udawać zainteresowanie czymkolwiek, księżna lubiła siadać przy niej i siliła się ją rozgadać. Klelia miała włosy popielatoblond, odcinające się łagodnie od delikatnej, ale zbyt bladej cery. Jedynie czoło mogło zdradzić uważnemu obserwatorowi, że ten szlachetny wyraz, to wzięcie wyrastające ponad pospolity wdzięk wypływały z głębokiej obojętności dla wszystkiego, co pospolite. Była to nieobecność, a nie niemożliwość zainteresowania się czymkolwiek. Od czasu jak ojciec jej był gubernatorem cytadeli, Klelia w swoim podobłocznym mieszkaniu czuła się szczęśliwa lub bodaj wolna od zgryzot. Przerażająca liczba stopni, na które trzeba było się wspiąć, aby się dostać do pałacu gubernatora, położonego na platformie wieży, oddalała nudne wizyty — z tej przyczyny Klelia zażywała iście klasztornej swobody; był to niemal ideał szczęścia, którego w swoim czasie zamierzała szukać w życiu zakonnym. Odczuwała jak gdyby wstręt na samą myśl, że miałaby wydać swą drogą samotność i swoje tajemne myśli na łup człowieka, którego tytuł męża uprawniałby do zmącenia jej wewnętrznego życia. Jeżeli w samotności nie znajdowała szczęścia, to przynajmniej oszczędzała sobie przykrych wrażeń.

W dniu, w którym Fabrycego odprowadzano do twierdzy, księżna spotkała Klelię u ministra spraw wewnętrznych, hrabiego Zurla; towarzystwo otaczało ją kręgiem; tego wieczora Klelia gasiła księżnę urodą. Oczy dziewczyny miały wyraz tak osobliwy i głęboki, że były niemal nietaktowne; w spojrzeniach jej była litość, ale było też oburzenie i gniew. Iskrzący się dowcip księżnej przejmował widocznie Klelię bólem bliskim zgrozy. „Jakież będą krzyki, jęki tej biednej kobiety — powiadała sobie — skoro się dowie, że jej kochanek, młody człowiek o tak wspaniałym sercu i tak szlachetnej fizjonomii, dostał się do więzienia. A te oczy monarchy, które skazują go na śmierć! O samowładztwo, kiedyż przestaniesz ciążyć nad Włochami? O dusze przedajne i niskie! I ja jestem córką dozorcy więzienia! I nie zaparłam się tego szlachetnego tytułu, nie racząc odpowiedzieć Fabrycemu! A niegdyś on był moim dobroczyńcą! Co on myśli o mnie teraz, sam w swojej celi oświetlonej nędzną lampką?” Wstrząśnięta tą myślą, Klelia obejmowała spojrzeniem pełnym zgrozy iluminację salonów ministra.

„Nigdy — szeptano w kręgu dworaków, jaki utworzyli dokoła dwóch modnych piękności, starając się wmieszać do ich rozmowy — nigdy nie rozmawiały z sobą z takim ożywieniem, a zarazem tak poufale. Czyżby księżna, wciąż starająca się łagodzić nienawiści rozpętane przez pierwszego ministra, układała świetne małżeństwo dla Klelii?

Domysł ten wspierał się na okoliczności, która dotąd nie zwróciła uwagi dworu: oczy młodej dziewczyny miały więcej ognia, a nawet, można rzec, więcej namiętności niż oczy pięknej księżnej. Co się tyczy księżnej, była ona zdziwiona i — powiedzmy to na jej chwałę — zachwycona nowym wdziękiem w młodej samotnicy: od godziny przyglądała się jej z przyjemnością, dość rzadko odczuwaną na widok rywalki. „Ale co to znaczy? — pytała sama siebie — nigdy Klelia nie była tak piękna i tak wzruszająca: czyżby jej serce przemówiło?... Ale w takim razie to musi być nieszczęśliwa miłość: pod tym ożywieniem kryje się posępny ból... Ale miłość nieszczęśliwa milczy. Czyżby chodziło o to, aby odzyskać zmiennika za pomocą światowych tryumfów?” I księżna spoglądała bacznie po otaczającej ją młodzieży. Nie zauważyła nigdzie osobliwego wyrazu, wszędzie mniej lub więcej doskonałe zadowolenie z siebie. „Ależ to jest jakiś cud — powiadała sobie księżna, podrażniona tym, że nie może zgadnąć. — Gdzie jest Mosca, ten człowiek tak przenikliwy? Nie, nie mylę się! Klelia przygląda mi się z uwagą, jak gdybym była dla niej czymś zupełnie nowym. Byłżeby to jakiś rozkaz jej ojca, tego podłego dworaka? Myślałam, że ta szlachetna i młoda dusza niezdolna jest zniżyć się do interesu. Czyżby generał miał jakąś ważną prośbę do księcia?”

Około dziesiątej jeden z przyjaciół księżnej podszedł do niej i szepnął parę słów; zbladła straszliwie. Klelia ujęła jej rękę i odważyła się ją uścisnąć.

— Dziękuję ci i rozumiem teraz... masz piękną duszę — rzekła księżna, zadając sobie gwałt; zaledwie znalazła siłę, aby wymówić te słowa.

Uśmiechnęła się z przymusem do gospodyni, która wstała, aby ją przeprowadzić do drzwi ostatniego salonu; takie honory należały się jedynie księżniczkom krwi i stanowiły dla księżnej okrutną sprzeczność z jej obecnym położeniem. Toteż uśmiechała się wciąż do hrabiny Zurla, ale mimo niesłychanego wysiłku nie mogła wycisnąć z siebie ani słowa.

Oczy Klelii napełniły się łzami na widok księżnej wśród tych salonów, zaludnionych w tej chwili wszystkim, co było najświetniejszego w stolicy. „Co się stanie z tą biedną kobietą — mówiła sobie — skoro się znajdzie sama w powozie? Byłoby natręctwem ofiarować jej swoje towarzystwo, nie śmiem... Cóż by to była za pociecha dla biednego więźnia, siedzącego w jakiejś norze przy nędznej lampce, gdyby wiedział, że jest aż tak kochany! Okropna rzecz ta samotność, w jakiej go pogrążono! A my jesteśmy tutaj, w tych świetnych salonach, cóż za ohyda! Czy byłby sposób, aby mu przesłać jakie słówko? Wielki Boże! to znaczyłoby zdradzić mego ojca; położenie jego między dwoma stronnictwami jest tak trudne. Co się z nim stanie, jeśli się narazi na nienawiść księżnej, która ma w ręku pierwszego ministra, rozstrzygającego niemal o wszystkim? Z drugiej strony, książę Ernest zajmuje się bez ustanku tym, co się dzieje w twierdzy, i nie zna na tym punkcie żartów: strach czyni go okrutnym... W każdym razie Fabrycy (Klelia nie mówiła już: „pan del Dongo”) o ileż jest godniejszy współczucia! Chodzi dlań o coś innego niż utrata zyskownej posady!... A księżna!... Jakąż straszliwą namiętnością jest miłość!... Mimo to wszyscy kłamcy świata mówią o niej jak o źródle szczęścia! Ubolewa się nad starymi kobietami, dlatego że nie mogą już czuć lub budzić miłości... Nigdy nie zapomnę tego, com widziała; co za nagła zmiana! Te oczy, tak piękne, promienne, jakże stały się martwe, zgasłe po owej straszliwej wieści, którą przyniósł jej margrabia N... Musi ten Fabrycy być bardzo godny kochania!”

Wśród tych dumań, które wypełniały duszę Klelii, komplementy ścigające ją ze wszystkich stron wydały się jej tym bardziej uprzykrzone. Aby się od nich uwolnić, zbliżyła się do otwartego okna, wpółzasłoniętego jedwabną oponą, i spodziewała się, że nikt nie ośmieli się tam jej ścigać. Okno wychodziło na mały gaik pomarańczowy, zasadzony w ziemi; co zimę trzeba było okrywać go dachem. Klelia wdychała z rozkoszą zapach kwiatów, a przyjemność wracała nieco spokoju jej duszy... „Na oko wydał mi się bardzo szlachetny — myślała — ale obudzić namiętność w tak niepospolitej kobiecie! Toż ona miała zaszczyt odtrącić hołdy panującego i gdyby raczyła, byłaby tutaj królową... Ojciec powiada, że miłość księcia doprowadziłaby go do małżeństwa, gdyby stał się wolny... I ta miłość do Fabrycego trwa od tak dawna! Toż to już pięć lat, jak ich spotkałam opodal Como... Tak, pięć lat — powtórzyła po chwili namysłu. — Uderzyło mnie to nawet wówczas, gdy tyle rzeczy uchodziło moim oczom dziecka. Z jakim podziwem te panie patrzyły na Fabrycego!...”

Klelia zauważyła z radością, że żaden z młodych ludzi, którzy nadskakiwali jej tak wytrwale, nie ośmielił się zbliżyć. Jeden, margrabia Crescenzi, uczynił kilka kroków, po czym zatrzymał się koło graczy. „Gdybym — powiadała sobie — pod moim oknem w twierdzy, jedynym, które ma cień, miała bodaj te pomarańcze, myśli moje byłyby mniej smutne; ale za cały widok ciosowe kamienie wieży Farnese... Ach! — wykrzyknęła, zrywając się — może to tam go zamknęli! Jak mi pilno pomówić z don Cezarem! Będzie mniej surowy od generała. Ojciec nie powie mi z pewnością nic, gdy będziemy wracać do twierdzy, ale dowiem się wszystkiego przez don Cezara... Mam pieniądze, będę mogła kupić kilka drzewek pomarańczowych, które pomieszczę pod swoim okienkiem z klatkami, przesłonią mi te grube mury wieży. O ileż będzie mi wstrętniejsza jeszcze, odkąd znam jedną z istot, które kryje światłu!... Tak, to trzeci raz go widziałam; raz na balu w dniu urodzin księżnej, dziś w otoczeniu trzech żandarmów, gdy ohydny Barbone żądał dlań kajdanów; wreszcie tam nad Como... Jest już pięć lat... Na jakiego urwisa wyglądał wówczas! Jak patrzył na żandarmów i jak dziwnie spoglądały nań matka i ciotka! Z pewnością musiał być tego dnia jakiś sekret między nimi; dawniej myślałam, że i on się bał żandarmów! Klelia zadrżała. — Ale jakaż ja byłam naiwna! Bez wątpienia

1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 64
Idź do strony:

Darmowe książki «Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz