Bracia Dalcz i S-ka - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖
Wszystko zaczęło się od niewielkiego zakładu założonego przez Franza Dalczawiele lat temu. Stopniowo rodzinna firma rozwinęła się do wielkiej,znakomicie prosperującej fabryki, pod prezesurą Karola Dalcza i zarządemjego brata Wilhelma. Niestety nie każdy ma głowę do interesów.
SynWilhelma, Zdzisław, najchętniej wymuszałby posłuszeństwo za pomocą bicza.Starsza córka, Ludwika, wyszła za doktora Jachimowskiego, obecnegodyrektora handlowego Zakładów, który ze swoimi nieprzemyślanymi działaniamioraz skłonnością do załatwiania spraw pod stołem zdecydowanie wart jestswego szwagra. Młodsza córka, Halina, beztrosko nawiązuje relacje zkolejnymi mężczyznami, z których każdemu chciałaby załatwić posadę wfabryce. Nie wszystko jednak stracone. Prezes firmy znalazł kogoś godnegostanowiska dyrektorskiego. Z zagranicy przyjeżdża jego syn, wykształconyinżynier, Krzysztof. Choć cokolwiek oschły, to człowiek inteligentny iobeznany ze swoją dziedziną. Mimo rozsądku, nawiązuje jednak bliskiestosunki ze swoją nieco nieporadną sekretarką, Marychną, co szybko prowadzido rozejścia się po fabryce nieprzychylnych plotek. Oto zatem cała rodzinaDalczów. No, prawie cała. Jest jeszcze Paweł Dalcz, który dawno temuzażądał wydania należnej mu części majątku i przepuścił ją w nieudanychinteresach. Żądny władzy, przebiegły, znakomicie znający ludzkie słabości,o umyśle ostrym jak brzytwa. W fabryce nastąpią wielkie zmiany…
- Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Bracia Dalcz i S-ka - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
— Słucham.
— Dzień dobry... — starała się mówić jak najciszej. — To jest właściwie: dobry wieczór...
— Z kim pani chciała mówić? — odpowiedział zdziwiony głos.
— Tu... Marychna...
— Aaa... Wróciliście! Nic o tym nie wiedziałem. Dzień dobry. Czy możesz do mnie przyjść?
Czy mogła! Musiała! Tak dawno go nie widziała!
— Tylko ja wróciłam — odpowiedziała. — On został jeszcze w Wiedniu.
— Po co? — jakby zagniewanym głosem zapytał Paweł.
— Nie wiem, miał jakiś interes — Marychna poczuła się urażona.
Zamiast witać ją, gniewa się, że Krzysztof został za granicą.
— No, dobrze — powiedział Paweł. — Przyjdź zaraz.
— Teraz nie mogę, trudno by mi było.
— Dlaczego? — zapytał ostro, ponieważ zaś nic nie odpowiedziała, dodał: — Przyjdź zaraz, czekam, a nie zwlekaj, bo wieczorem mam posiedzenie.
Powiedział i położył słuchawkę.
„Jaki on jest szorstki” — myślała Marychna bliska płaczu, i myślała jeszcze: „Co ja narobiłam, co ja narobiłam...”
Zapłaciła za telefon, odbierając resztę, rozsypała drobne na ladzie. Gdy wyszła, była tak wzburzona, że Ottman zapytał współczująco:
— Miała pani jakąś nieprzyjemną wiadomość?
— Tak, to jest nie, muszę pana pożegnać... Pan w którą stronę?
— Może odprowadzę panią?
— Dziękuję, pójdę sama...
— Niech się pani nie przejmuje — powiedział bezradnie.
Podała mu rękę i obejrzała się kilka razy, zanim przekonała się, że jej nie śledzi. Od domu, w którym mieszkał Paweł, dzieliło ją zaledwie kilka minut drogi. Teraz nie mogła się cofnąć. Musiała go prosić o dyskrecję, o to, by nie wygadał się przed Krzysztofem... W głowie jej się mąciło. Co mu powie? Na pewno będzie wypytywał ją o zachowanie się Krzysztofa, o to, czy doszło między nimi do romansu, a przecie nie może złamać obietnicy danej Krzysztofowi...
Zadzwoniła. Drzwi otworzył lokaj i Marychna aż cofnęła się.
— Przepraszam, czy zastałam...
— Jaśnie pan czeka — z nieuchwytnym uśmieszkiem pochylił głowę służący.
Gdy weszła, wskazał jej krzesło:
— Pani pozwoli, że zdejmę boty.
Właśnie kończył zdejmowanie, gdy na progu ukazał się Paweł. Sucho i prawie oficjalnie podał jej rękę. Dopiero gdy służący wyszedł, uśmiechnął się i pocałował ją w usta:
— Blado wyglądasz, drogie dziecko. Chorowałaś?
— Tak, bardzo chorowałam...
Pomógł jej zdjąć futro, przeszli do gabinetu. Było tu jak dawniej, jak przed wyjazdem. Paweł palił papierosa i przyglądał się jej poważnie:
— No i cóż?... Uszczęśliwiłaś zakochanego młodzieńca?
Marychna poczerwieniała i spuściła oczy.
— O!... Może i sama w nim zakochałaś się?... Zmizerniałaś. Od miłości podobno się chudnie. Tak zapewniają fachowcy... Nic nie mówisz?
— Wcale się nie zakochałam...
— A pamiętałaś o moim istnieniu?
Podniosła oczy i powiedziała cicho:
— Bardzo.
Potrząsnął głową i wypuściwszy w górę strugę dymu, zawyrokował:
— To źle świadczy o talentach mego stryjecznego brata. Powiedz mi tak szczerze: niedorajda z niego, co?
Marychna zaśmiała się nieszczerze:
— Czy musimy koniecznie mówić o nim? Ja tak nie lubię mówić o innych.
— Chodź tutaj — powiedział krótko i wyciągnął do niej rękę.
Wziął ją na kolana, objął i rozwartą dłonią głaskał jej nogi. Tuliła się do niego i teraz już nie żałowała swego telefonu.
— Tak mi dobrze z tobą, ja za tobą tęskniłam — szeptała mu do ucha. — Tak bałam się, czyś ty o mnie nie zapomniał, czy nie znalazłeś innej, ładniejszej i rozumniejszej ode mnie.
— Zapewniam cię — zaśmiał się wesoło — że nie szukałem. W ostatnich czasach byłem zawalony pracą.
— Ja wiem — powiedziała Marychna.
— Co wiesz?
— Czytałam w gazetach.
Paweł podniósł brwi:
— Krzysztof otrzymywał pisma z kraju?... I on też czytał? I cóż mówił?...
— Nic — krótko odpowiedziała Marychna i chcąc przerwać pytania, pocałowała go w usta.
Nadspodziewanie Paweł nie wypytywał jej o szczegóły pobytu za granicą. Zresztą zbyt wiele uwagi pochłaniały pieszczoty, do których stęsknił się bardzo, jak o tym Marychna miała sposobność przekonać się ku zupełnemu swemu zadowoleniu. Nastrój pierwszego spotkania psuły jedynie telefony powtarzające się nieustannie w odstępach kilkuminutowych. Paweł rozmawiał z każdym interesantem krótko i dobitnie.
— To straszne — mówiła Marychna, tuląc się do niego. — Ty przecież nie masz nigdy czasu dla siebie!
— Dla siebie? — zdziwił się Paweł. — Ależ to wszystko jest dla mnie.
— No tak, interesy, ale dla swojej przyjemności...
Zaśmiał się:
— Nie rozumiesz, że interesy można robić dla przyjemności?
— Żeby mieć pieniądze...
Paweł potrząsnął głową i zamyślił się:
— Tak się ludziom zdaje. Niektórzy są nawet o tym głęboko przekonani. W gruncie rzeczy jednak pasjonują się pieniądzem, gdyż przyzwyczaili się uważać go za sprawdzian swego wysiłku, swojej sprawności, a bodaj tylko szczęścia. Dlatego identyfikują pieniądz z tym, co nazywają szczęściem. A przecież warunkiem zadowolenia jest osiąganie, nie zaś osiągnięcie. Sam proces zdobywania. Przypuszczam, że rozkoszowanie się posiadaniem jest swego rodzaju inercyjnym232 zboczeniem psychicznym. Gromadzenie to zupełnie coś innego. Sroka namiętnie zbiera błyskotki, lecz jest to jej zupełnie obojętne, jeżeli ktoś błyskotki z gniazda zabierze. Zdaje mi się, że sroki mają rację. W instynktach człowieka mamy potwierdzenie tego. Próżniactwo jest równie nieznośne dla bogacza, jak i dla żebraka. Odczuwanie zaś w funkcji zdobywania przyjemności pozostaje tylko kwestią świadomego lub nieświadomego stosunku do życia...
Marychna natężyła całą uwagę, by zrozumieć, o co mu chodzi. Musiało to jednak być bardzo mądre, gdyż nie umiała się w tym połapać. Terpentyna Ottmana była też niezbyt zrozumiała, ale, oczywiście, znacznie nudniejsza.
— O czym myślisz? — zapytał Paweł.
— Nigdy nie zgadniesz — roześmiała się Marychna. — To nie ma żadnego związku z tym, o czymśmy mówili.
— No?
— Spróbuj zgadnąć — rozbawiła się. — Jest to w fabryce i zaczyna się na literę „t”.
Paweł ziewnął.
— Traktory?
— Nie, terpentyna!
— Terpentyna? dlaczego terpentyna?
— Tak, przypomniało mi się — odczuła, że będzie wyglądała w jego oczach bardzo głupio, i dodała: — Spotkałam tego inżyniera Ottmana i opowiadał mi, że zrobił jakiś wynalazek. Z terpentyny robi kauczuk, czy też z kauczuku terpentynę. Nudziarz taki, ale tak mnie ubawił swoim przejmowaniem się terpentyną, że nie mogę jej zapomnieć...
— Kauczuk? — zmarszczył brwi Paweł.
— No tak, kauczuk, a może guma, już nie pamiętam.
— I to Ottman zrobił ten wynalazek? — w głosie Pawła zabrzmiało wielkie zainteresowanie.
— Tak mi mówił, że zrobił i że będzie bogaty, jeżeli mu się uda — wybuchnęła śmiechem. — Taki poczciwiec, przecie każdemu jak się uda, to przyjdzie bogactwo...
— Poczekaj — przerwał Paweł. — Nie możesz sobie bardzo szczegółowo przypomnieć, co o tym mówił?
Marychna nie mogła. Gdyby wiedziała, że Pawła to zainteresuje, starałaby się uważać. Zresztą może go specjalnie wypytać.
Z urywkowych informacji, jakie zachowały się jej w głowie, Paweł próbował odtworzyć całość, wreszcie zrezygnował i zapowiedział Marychnie, by, broń Boże, nie wspominała Ottmanowi, że o tym rozmawiali.
Przed dziewiątą Paweł musiał jechać na posiedzenie. Wyszli razem, lecz tak się śpieszył, że Marychnę pożegnał na schodach. Nie miała o to do niego żalu. Zadowolona była z siebie i ze świata. Sentyment, jaki czuła do Pawła, wzmógł się jeszcze dzięki jego delikatności. Nie dręczył jej pytaniami o Krzysztofa, zdawał się rozumieć to, że są kwestie, o których z nim mówić nie może. Prosił ją, by przyszła nazajutrz, gdyż będzie miał cały wieczór wolny.
Cieszyła się na to. Jakże inaczej oddychała w jego atmosferze. Była tu tak spokojna i pewna. Nie czekało jej nic niespodziewanego, przerażającego, zapominała o owym nieustająco naelektryzowanym nastroju, jaki wytwarzała obecność Krzysztofa.
Kiedyś, szukając w filmie i powieści objaśnienia prawd oczekiwanej miłości, wyobrażała sobie, że składa się ona nie tylko z czułych pocałunków, lecz i ze słów pieszczotliwych, wypowiadanych drżącym głosem, rzewnej tkliwości, z tysiącznych komplementów i wzajemnych zachwytów. Dlatego gdy znalazła to wszystko u Krzysztofa, wiedziała, że to miłość, i nawet przebaczyć sobie nie umiała swego niewytłumaczonego pociągu do prozy, jaką jej dawał Paweł, do jego prawie zimnego stosunku do niej, który się rozżarzał tylko w chwili fizycznej podniety.
I dziwne: zanim przekonała się, że Krzysztof jest kobietą, już umiałaby raczej obsypywać Pawła niekończącą się litanią czułych słów, niż rewanżować się nimi Krzysztofowi. I tego jednak nie robiła nigdy, gdyż jakoś nie pasowało to do Pawła, byłoby śmieszne, nieprawdopodobne.
Tamto wstrętne i przeciwne naturze nie było miłością, zatem prawdziwą miłością musiało być to, co łączyło ją z Pawłem, a że brakowało w tym kwiatów, tęcz i słowików, oczywiście, było to naturalne, wyobrażenie zaś, jakie dawniej o miłości miała — błędne i egzaltowane233.
Teraz stokroć bardziej niż dawniej nie mogłaby, nie miałaby sił wrócić do Krzysztofa, wrócić do tych objęć, pocałunków i pieszczot, które napełniały ją odrazą nie do przezwyciężenia. Dla obrony przed nimi gotowa była chwycić się wszelkich środków, aż do ucieczki pod opiekę Pawła włącznie. Co prawda nigdy, za żadne skarby, nie zdobyłaby się na przyznanie się mu do tego, że Krzysztof jest kobietą, że zmuszał ją do ohydnej rozpusty, której przecie, chcąc czy nie chcąc, jednak ulegała.
Na samą myśl takiego zwierzenia krew uciekała z jej twarzy. Byłby to wstyd, jakiego nie potrafiłaby przeżyć, już nie mówiąc o tym, że na pewno stałaby się wstrętna dla Pawła, że wypędziłby ją od siebie i nie chciał więcej widzieć.
Na razie zresztą nie było wcale potrzeby do uciekania się pod jego obronę. Krzysztof wracał dopiero za kilka dni, a gdy wróci, Marychna musi zdobyć się na tyle odwagi i siły woli, by mu się kategorycznie przeciwstawić.
Paweł na szczęście nie interesował się zbytnio Krzysztofem. Bardziej zajmowała go sprawa terpentyny Ottmana.
Stwierdziła to Marychna nazajutrz ku dużemu swemu zdziwieniu. Teraz już najwyraźniej polecił jej wybadać Ottmana. Ponieważ nie był pewien, że zapamięta wszystkie pytania, na jakie ma zdobyć od niego odpowiedź, zanotował je na kartce, przy czym ostrzegł Marychnę przed zdradzeniem się z powodu nagłego zainteresowania się wynalazkiem. Nocowała tego dnia u Pawła i odwiózł ją do domu wczesnym rankiem, jadąc do fabryki.
Po południu wytelefonowała234 Ottmana i wieczorem wybrali się do kina. Na jej pytania chemik odpowiadał z nieukrywaną radością. Widocznie nie przyszły mu na myśl podejrzenia, że Marychna działa z czyjegoś polecenia, a cieszył się tym, że zaciekawia ją jego praca.
Marychna starała się zapamiętać dokładnie jego słowa, a po powrocie do domu zanotowała je nawet na jedynej kartce, jaką znalazła w swojej torebce. Popełniła tylko pewną nieostrożność: nie zwróciła uwagi, że była to odwrotna strona listu Krzysztofa.
Kiedy następnego dnia opowiadała Pawłowi o rezultatach swego wywiadu, ten machinalnie wziął z jej ręki kartkę, kartkę szarego jedwabistego papieru. Potarł ją palcami i podniósł do twarzy.
— To jest papier Krzysztofa — powiedział z uśmiechem i rozwinął arkusz.
Na odwrocie był ten smutny list z Wiednia.
Pierwszym odruchem Marychny była chęć wyrwania mu z rąk listu, lecz w tejże chwili przypomniała sobie, że nie ma w nim nic, co by mogło zdradzić prawdę. W każdym razie popełniła nieostrożność.
Myśl Pawła po przeczytaniu listu powróciła do Krzysztofa.
— Nic mi o nim nie opowiadasz — odezwał się niezadowolonym tonem.
— Cóż mam opowiadać — z przymusem uśmiechnęła się Marychna.
— Czy i jemu nic o mnie nie mówisz? — ironicznie skrzywił usta.
Chciała go zapewnić, że oczywiście, że tym bardziej, że za nic na świecie nie przyznałaby się Krzysztofowi do tego, co ją z Pawłem łączy. On jednak widocznie nie oczekiwał odpowiedzi, gdyż sam zaczął mówić:
— Jesteś, moja kochana, imponująco podzielna. Nie mówię tego, by ci dokuczyć. Inne kobiety pod tym względem zdystansują cię na pewno. Chciałbym tylko, byś mnie poinformowała, czy Krzysztof nie domyśla się, że między nami coś jest?
— Skądże...
— No, mogłaś nieostrożnie coś powiedzieć, pisać jakieś pamiętniki czy inne głupstwa. Jeżeli jest zazdrosny i niedyskretny, na pewno miał możność zajrzeć do twoich walizek i znaleźć tam dowody niewierności.
— Nie, nie — zapewniła Marychna i nagle krew uciekła jej z twarzy.
Nie pisała wprawdzie żadnego dzienniczka ani listów, ale miała w walizce fotografię Pawła. Paweł zna się na ludziach i może ma rację, że Krzysztof byłby zdolny do rewidowania jej rzeczy. Fotografię miała schowaną w neseserze, w górnej kieszonce...
— Chybaś nie ubawiła się zanadto — mówił Paweł. — Mój stryjeczny brat robi wrażenie sensata235 i cierpiętnika... zdaje się nawet, że produkuje jakieś utwory literackie. Nie zauważyłaś tego?
— Co? — ocknęła się z zamyślenia Marychna. Nie mogła pozbyć się myśli, że Krzysztof widział fotografię.
— Mówiłaś, że czytuje ci często poezje, ciekaw jestem, czy też ich nie płodzi?
— Ależ nie! On czytuje cudze poezje.
— Diabelnie romantyczny. Czasami działa tym na nerwy. I co? Wciąż patrzy na ciebie, jak kot na kiełbasę?... Pewno na krok cię nie puszczał od siebie?
— Ja tak nie lubię o tym mówić — spróbowała bronić się rozkapryszoną minką Marychna.
Paweł jednak nie ustępował:
— Powiedz mi, czy on jest zupełnie normalny?
— Jak to, czy normalny?... — Marychna zbladła jak płótno.
Na szczęście Paweł zapalał papierosa i tego nie dostrzegł.
— No, czy mu niczego nie brakuje, czy zachowuje się, powiedzmy, w łóżku tak jak ja?
Marychna odwróciła
Uwagi (0)