Książę i żebrak - Mark Twain (czytaj książki online za darmo .txt) 📖
Popularna klasyka przygodowa dla młodych czytelników.Przypadek styka ze sobą dwóch łudząco do siebie podobnych rówieśników z różnych światów. Tomka Clancy'ego, małego londyńskiego nędzarza, fascynują historie o potężnych królach, dzielnych rycerzach i pięknych księżniczkach. Edward Tudor, następca angielskiego tronu, marzy o swobodnym i beztroskim życiu chłopców z ludu, dokazujących nad rzeką i bawiących się błotem. Brutalne potraktowanie Tomka przez pałacowego strażnika przyciąga uwagę młodego księcia, który zaprasza biedaka do swojej komnaty. Zazdroszcząc sobie wzajemnie trybu życia, chłopcy dla zabawy zamieniają się ubraniami. Żaden z nich nie spodziewa się, że od tego dnia wyobrażenia o innym, atrakcyjniejszym życiu przyjdzie im sprawdzić z rzeczywistością na własnej skórze.
- Autor: Mark Twain
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Książę i żebrak - Mark Twain (czytaj książki online za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Mark Twain
Dokoła panuje głęboka cisza; pochodnie płoną mętnie; czas mija oczekującym bardzo wolno. Nareszcie świta ranek; służba gasi pochodnie i łagodne światło rozjaśnia wielką katedrę. Wszystkie części wspaniałej budowli są teraz widoczne, ale w słabych tylko zarysach, gdyż chmury tłumią blask słońca.
O godzinie siódmej nuda oczekiwania zostaje po raz pierwszy przerwana, gdyż z uderzeniem zegara do wielkiej nawy wchodzi jako pierwsza jakaś dama z wysokiej szlachty; strój jej dorównuje przepychem strojowi Salomona102. Urzędnik, ubrany w jedwabie i aksamity, odprowadza ją na miejsce, zaś drugi tak samo ubrany dworzanin niesie długi tren pani, a potem, gdy dama usiadła, kładzie go na jej kolanach. Następnie podsuwa jej podnóżek i kładzie w jej pobliżu koronę, aby wystarczyło jej ręką tylko sięgnąć po nią, gdy nadejdzie chwila, kiedy wszyscy dostojnicy koronują się jednocześnie.
Teraz niby połyskujący potok wchodzą do nawy małżonki parów, zaś bogato odziani dworzanie uwijają się między nimi, odprowadzając damy na miejsca i układając ich treny. Jest teraz na co patrzeć. Wszędzie panuje ruch, wszędzie widać barwne obrazy. Potem znowu nastaje poprzedni spokój i cisza, gdyż małżonki parów zebrane są już w komplecie i pozajmowały już miejsca, stanowiąc jakby olbrzymi klomb kwiatów ludzkich w najrozmaitszych kolorach. Każdy wiek ma wśród nich swoje przedstawicielki; widzimy więc stare, pomarszczone i siwe wdowy, mające za sobą długą przeszłość i pamiętające jeszcze koronację Ryszarda III103 i walki owych dawno minionych czasów; obok nich dostrzegamy poważne damy w średnim wieku, wdzięczne młode panie i czarujące, łagodne dziewczęta o połyskujących oczach i świeżych barwach twarzy, które zapewne z lękiem i wahaniem włożą na głowy ozdobione klejnotami małe korony, gdy nadejdzie wielka chwila. Gdyż jest to dla nich rzecz nowa i niewątpliwie ogarnia je podniecenie. Poczyniono jednak wszelkie zabiegi, aby wszystko przeszło składnie, a fryzury dam dostosowane są do tego celu, by mogły szybko i pewnie umieścić korony na właściwych miejscach, gdy tylko dane będzie do tego hasło.
Widzieliśmy, jak obficie usiany był klejnotami ten barwny sznur dostojnych pań i jak wspaniałe sprawiał wrażenie — ale przepych ten wzrośnie niebawem jeszcze bardziej. O godzinie dziewiątej chmury rozwiewają się, a promienie słoneczne wpadają do mrocznego kościoła, muskając szeregi dam; gdzie spoczną, tam wykwita barwny i płomienny blask, a na ten widok przenika nas dreszcz zachwytu, jak pod wpływem prądu elektrycznego!
Nagle ukazuje się poseł jakiegoś dalekiego księcia Wschodu, w ogólnym pochodzie posłów obcych mocarstw, a gdy pada na niego ukośny promień słońca, wstrzymujemy oddech na widok blasku bijącego od niego, gdyż jest on od stóp do głowy usiany klejnotami, które za każdym jego ruchem rozsypują potoki migoczących iskier.
Dla wygody opowiadać będziemy dalej w czasie przeszłym.
Czas posuwał się naprzód wolno — minęła godzina — dwie — dwie i pół; nagle głuche grzmoty dział oznajmiły, że król przybył nareszcie; wyczekujący tłum uradował się na tę wiadomość. Wszyscy wiedzieli, że nastąpi jeszcze pewna zwłoka, gdyż król musiał być przygotowany i przebrany do uroczystego aktu. Ale pauzę tę wypełniło w przyjemny sposób zjawienie się parów królestwa we wspaniałych strojach. Odprowadzono ich uroczyście na wyznaczone dla nich miejsca i położono im także korony pod ręką, zaś widzowie na galeriach przypatrywali się temu z najwyższym zainteresowaniem, gdyż wielu z nich po raz pierwszy w życiu widziało owych książąt, hrabiów i baronów, których imiona od pięciu stuleci posiadały znaczenie historyczne. Gdy wszyscy parowie zasiedli wreszcie na swoich miejscach, widzowie na galeriach mieli się czemu przyglądać; był to zaprawdę niezrównany i wspaniały widok.
Na podwyższeniu zebrali się teraz dostojnicy duchowni w ornatach i mitrach biskupich w towarzystwie swoich świt i zajęli przeznaczone dla nich miejsca. Za nimi weszli lord protektor i inni wyżsi dostojnicy państwa, a wreszcie oddział gwardii przybocznej w stalowych zbrojach.
Teraz nadeszła chwila naprężonego oczekiwania, po czym na dany znak zabrzmiała donośna muzyka i Tomek Canty ubrany w fałdzistą szatę ze złotogłowiu wkroczył na podwyższenie. Wszyscy zebrani powstali i rozpoczęła się uroczystość koronacji.
Potężne dźwięki podniosłego hymnu wypełniły falami swymi wszystkie sale olbrzymiego opactwa. Powitanego tymi tonami Tomka poprowadzono do tronu. Z wielką uroczystością dokonano teraz starożytnego ceremoniału tradycyjnego, a tłum przypatrywał się temu z najwyższym zainteresowaniem; im bliższa była jednak decydująca chwila, tym bledszy stawał się Tomek Canty, zaś coraz bardziej wzbierająca troska, beznadziejne przygnębienie opanowywało jego umysł, jego skruszone w poczuciu winy serce.
Nareszcie nadeszła ostatnia uroczysta chwila, arcybiskup Canterbury podniósł z poduszki koronę Anglii i wzniósł ją wysoko ponad drżącą głowę fałszywego króla. W tej chwili jakby tęcza zabłysła w olbrzymiej nawie katedry, gdyż równocześnie wszyscy dostojnicy i damy unieśli swoje korony nad głowami i zastygli w tej pozie.
Głęboka cisza panowała w opactwie. W tej uroczystej chwili na widowni zjawiła się nowa postać — postać, której obecni zapatrzeni w widowisko, nie dostrzegli rychłej, aż dopiero gdy ukazała się nagle pośrodku nawy. Był to chłopiec z gołą głową, w zniszczonym obuwiu, w prostym ubraniu ludowym, wiszącym na nim w strzępach. Wzniósł rękę dziwnie władczym ruchem, który znajdował się w osobliwym kontraście do jego żałosnego wyglądu, i zawołał groźnie:
— Zabraniam wam wkładać koronę Anglii na głowę tego zbrodniarza. Ja jestem królem!
W następnej chwili chwyciły go już dziesiątki rąk, ale Tomek Canty w płaszczu koronacyjnym postąpił krok naprzód i zawołał grzmiącym głosem:
— Nie tykajcie go, dajcie mu spokój! On jest królem!
Nieopisana panika zapanowała wśród zebranych; niektórzy z obecnych zerwali się, to spoglądając błędnym wzrokiem po sobie, to przyglądając się w najwyższym zdumieniu głównym osobom widowiska i zadając sobie pytanie, czy są przy zdrowych zmysłach, czy może opadło ich jakieś obłędne przywidzenie.
Lord protektor był nie mniej zmieszany od innych, ale opanował się szybko i rozkazał tonem stanowczym:
— Nie zwracajcie uwagi na słowa jego królewskiej mości; choroba owładnęła nim znowu! Brać tego włóczęgę!
Usłuchano by go, gdyby nie fałszywy król, który tupnął groźnie nogą i zawołał:
— Strzeżcie się! Nie tykajcie go, on jest królem!
Wszystkie ręce opadły; wszyscy obecni uczuli się jakby sparaliżowani; nikt się nie poruszył, nikt nie rzekł ani słowa; bo nikt nie wiedział, co należało mówić lub czynić w tak niezwykłym wypadku.
Gdy tak każdy z osobna starał się odzyskać panowanie nad sobą, chłopiec w łachmanach ruszył naprzód, a ruchy jego były pewne i stanowcze; i gdy słuchacze nie zdołali się jeszcze opanować, on wszedł już na podwyższenie; fałszywy król z okrzykiem radości rzucił mu się naprzeciw, padł przed nim na kolana i zawołał:
— O, panie mój i królu, pozwól, aby biedny Tomek Canty pierwszy ślubował ci wierność i rzekł: „Włóż swoją koronę na głowę i wejdź znowu w posiadanie tego, co do ciebie należy!”
Oczy lorda protektora rzuciły ponure spojrzenie na intruza, ale surowość jego zmieniła się wnet w zdumienie, a to samo stało się ze wszystkimi dostojnikami, stojącymi w pobliżu. Wszyscy spoglądali po sobie zmieszani i cofnęli się przerażeni; ta sama myśl mimo woli cisnęła się do ich głów:
— „Co za zdumiewające podobieństwo!”
Lord protektor zastanawiał się przez chwilę, potem rzekł poważnie i grzecznie:
— Pozwólcie, panie, że zadam wam kilka pytań, które...
— Odpowiem na nie chętnie, milordzie.
Książę zaczął go wypytywać o rozmaite wydarzenia dworskie, o zmarłego króla, o książąt i księżniczki, zaś chłopiec odpowiadał trafnie i bez wahania. Opisywał sale zamku, komnaty zmarłego króla i pokoje księcia Walii.
Było to zdumiewające; było to niezwykłe; tak, było to niepojęte — przyznawali to wszyscy słuchacze. Nastrój rokował jak najlepsze nadzieje i Tomek Canty był już pewien, że pozbędzie się swej niepożądanej godności, gdy lord protektor oświadczył, potrząsając głową:
— Wszystko to jest istotnie zdumiewające — ale przecież i nasz król i pan wie to wszystko.
Słowa te, a zwłaszcza okoliczność, że lord protektor mianował go ciągle jeszcze królem, zasmuciły Tomka i zadały dotkliwy cios jego nadziejom.
— Nie są to niezbite dowody — dodał książę Somerset.
Prąd opinii publicznej zwrócił się po tych słowach nagle w zupełnie fałszywym kierunku; pozostawiał więc Tomka Canty na tronie, a drugiego chłopca strącić chciał znowu w odmęt poniżenia. Lord protektor zastanowił się, potrząsnął głową i nie mógł się obronić przed myślą:
— „Niebezpieczne jest i dla państwa i dla nas wszystkich, gdy tak niepokojące zagadki pozostają nierozwiązane; może to spowodować rozłam w narodzie i pogrzebać tron”.
Odwrócił się i rzekł:
— Sir Thomas, proszę zaaresztować tego... Nie, czekajcie!
Przyszła mu nagle szczęśliwa myśl i zwrócił się ponownie do chłopca w łachmanach:
— Gdzie jest wielka pieczęć państwowa? Odpowiedz mi na to pytanie, a zagadka będzie rozwiązana; tylko ówczesny książę Walii może o tym udzielić informacji. Od tak znikomej rzeczy zależy oto los tronu i dynastii!
Była to myśl istotnie szczęśliwa i doskonała. Że i wysocy dostojnicy uznali ją za taką, tego dowodziło milczące uznanie widniejące w oczach wszystkich i w porozumiewawczych spojrzeniach, jakie rzucali wzajemnie na siebie. Istotnie, nikt prócz prawdziwego księcia nie mógł rzucić światła na tę niewyjaśnioną tajemnicę zniknięcia wielkiej pieczęci państwowej. Tego małego, zuchwałego oszusta wyuczono doskonale jego roli, ale tu kończyło się wszelkie oszustwo, zawodził wszelki spisek; na to pytanie nie mogli odpowiedzieć nawet ci, co go pouczyli. Była to wspaniała, niezrównana próba; dzięki niej można było najszybciej rozwikłać tę niebezpieczną i zagadkową sytuację! Dlatego wszyscy dostojnicy skinęli głowami w milczącej zgodzie i roześmiali się w duchu na myśl, jak ten głupi chłopiec będzie musiał teraz przyznać się do winy.
Ale jakże byli zdumieni, gdy się to nie stało; jak byli zdumieni, gdy odpowiedział on natychmiast spokojnym i pewnym siebie tonem:
— To zagadka nietrudna.
Po czym, nie pytając nikogo o pozwolenie, odwrócił się i rozkazał tonem człowieka nawykłego do wydawania rozkazów:
— Lordzie St. John, proszę się udać do mego gabinetu prywatnego na zamku — nikt nie zna go przecież lepiej od ciebie. W kącie na lewo, w najbardziej oddalonym od drzwi wejściowych miejscu znajdziesz tuż przy podłodze miedziany gwóźdź w obiciu ściany. Naciśnij ten gwóźdź, a wówczas otworzy się tajemna skrytka, której nie znasz ani ty, ani nikt inny prócz mnie i zaufanego czeladnika, który sporządził ten schowek dla mnie. Pierwszą rzeczą, którą ujrzysz, będzie wielka pieczęć państwowa — przynieś ją tutaj!
Wszyscy zebrani zdumieli się tym przemówieniem, a bardziej jeszcze, że mały żebrak bez wahania lub zmieszania wybrał z całego świetnego otoczenia właśnie tego para i przemówił do niego z taką swobodą, jakby go znał przez całe życie.
Lord był tak zmieszany, że mimo woli chciał usłuchać; zrobił już nawet ruch, jakby zamierzał odejść, ale połapał się i zarumienił się tylko na myśl o prawie popełnionym wykroczeniu. Lecz Tomek Canty zwrócił się do niego i rzekł szorstko:
— Dlaczego się wahasz? Czy nie słyszałeś rozkazu królewskiego? Idź!
Lord St. John złożył głęboki ukłon — a wszyscy obecni zauważyli, że był to ukłon niezmiernie ostrożny, gdyż nie był skierowany do żadnego z królów w szczególności, lecz jakby w stronę neutralnej strefy między nimi — po czym oddalił się szybko.
Wśród gromady dworzan powstał teraz powolny, ale widoczny ruch, wzmagający się z każdą chwilą, jak się to widzi w kalejdoskopie, gdy się go wolno obraca, tak że błyszczące cząsteczki tworzące jakąś figurę rozpadają się i grupują się koło innego ośrodka. Takim właśnie ruchem strojne otoczenie opuszczało Tomka, sunąc z wolna ku nowo przybyłemu. Tomek Canty znalazł się po pewnym czasie w zupełnym odosobnieniu.
Czas mijał w napięciu w oczekiwaniu; nieliczni niezdecydowani, którzy trwali jeszcze przy Tomku, odzyskali odwagę i jeden po drugim przyłączali się do większości. Teraz stał Tomek w swym płaszczu koronacyjnym i klejnotach zupełnie sam, oddzielony od całego świata, widzialny dla wszystkich na tle wymownej pustki.
W tej chwili spostrzeżono powracającego lorda St. Johna. Gdy szedł przez nawę katedry, naprężenie powszechne było tak wielkie, że cichy pomruk, który szedł dotąd przez szeregi zebranych, umilkł nagle i zapanowało tak głębokie milczenie, taka przejmująca grozą cisza, iż dźwięk jego kroków odbijał się głośnym echem. Wszystkie oczy utkwione były w przybywającym do świątyni lordzie. On zaś podszedł do wzniesienia, stanął przed Tomkiem Canty i rzekł z głębokim ukłonem:
— Najjaśniejszy Panie, pieczęci tam nie ma!
Tłum ludzi nie odskoczyłby szybciej od zadżumionego, niżeli gromada bladych i przerażonych dworaków opuściła biednego i obdartego pretendenta do tronu. W następnej chwili znalazł się on sam, bez przyjaciela lub rzecznika, stając się celem niezliczonych groźnych i ponurych spojrzeń. Lord protektor zawołał gniewnie:
— Wypędzić tego żebraka na ulicę! Pognać go biczami przez miasto; ten nędzny oszust nie zasługuje na nic więcej!
Oficerowie gwardii gotowi już byli spełnić rozkaz, ale Tomek Canty powstrzymał ich i rzekł:
— Precz! Kto go dotknie, zapłaci za to życiem!
Lord protektor był w najwyższym stopniu zdumiony i zapytał pana St. Johna:
— Czy tylko dobrze szukaliście? Ale to zbyteczne pytanie. Bardzo to osobliwy wypadek. Że giną drobnostki, to nic dziwnego, ale aby mógł zginąć bez śladu tak wielki przedmiot jak angielska pieczęć państwowa — taki gruby, złoty krąg...
Na te słowa Tomek Canty podbiegł z oczyma płonącymi i zawołał z radością:
— Czekajcie, dość! Więc to jest okrągłe i grube? I są na tym wyrżnięte litery i figury? Tak? Ach, teraz wiem już nareszcie, co to jest wielka pieczęć państwowa, o którą mnie tyle razy pytaliście i której tak długo szukacie daremnie! Gdybyście mi ją od razu opisali, mógłbym ją wam dać przed trzema tygodniami. Wiem doskonale, gdzie ona jest — chociaż nie ja ją tam położyłem — a przynajmniej
Uwagi (0)