Quo vadis - Henryk Sienkiewicz (czytanie dla przedszkolaków .TXT) 📖
Akcja powieści Quo Vadis ma miejsce w pierwszym wieku w Rzymie, za czasów panowania Nerona.
Marek Winicjusz, patrycjusz rzymski, poznaje Ligię, brankę wychowaną w domu Plaucjuszów, chrześcijankę. Kobieta nie chce zostać jego kochanką, więc Winicjusz podejmuje walkę, próbuje porwać Ligię z domu dla ubogich chrześcijan. Kiedy zostaje ranny, chrześcijanie troszczą się o niego i leczą, pomaga mu również Ligia. Daje to wiele do myślenia Winicjuszowi-poganinowi. Antagonizm między światem chrześcijańskim a pogańskim wpływa też na coraz bardziej bezwzględne decyzje Nerona…
Quo Vadis to powieść Henryka Sienkiewicza, która zaprowadziła go wprost po Nagrodę Nobla w 1905 roku. Sienkiewicz ukazuje w niej panoramę społeczeństwa Rzymu, porusza problem prześladowania chrześcijan i odchodzenia kultury antycznej. Powieść początkowo publikowana była w „Gazecie Polskiej” w odcinkach w latach 1895–1896, a także w „Czasie” i „Dzienniku Poznańskim”. Książkowa premiera miała miejsce w 1896 roku w Krakowie.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Quo vadis - Henryk Sienkiewicz (czytanie dla przedszkolaków .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
Jakoż niebawem poczęli się zbierać, albowiem mrok czynił się na świecie. Wzięli galijskie płaszcze z kapturami, wzięli latarki; Winicjusz uzbroił nadto siebie i towarzyszów w krótkie zakrzywione noże. Chilon zaś wdział perukę, w którą się po drodze od Eurycjusza zaopatrzył, i wyszli, śpiesząc się, by do odległej bramy Nomentańskiej dojść przed jej zamknięciem.
Szli przez Vicus Patricius, wzdłuż Wiminalu278, do dawnej bramy Wiminalskiej, koło płaszczyzny, na której Dioklecjan wzniósł później wspaniałe łaźnie. Minęli resztki muru Serwiusza Tuliusza i przez bardziej już puste miejsca doszli do drogi Nomentańskiej, tam zaś skręciwszy na lewo, ku Salaria, znaleźli się wśród wzgórz, pełnych kopalni piasku, a gdzieniegdzie i cmentarzy. Ściemniło się tymczasem już zupełnie, że zaś księżyc jeszcze nie wszedł, więc drogę dość trudno przyszłoby im znaleźć, gdyby nie to, że jak przewidział Chilo, wskazywali ją sami chrześcijanie. Jakoż na prawo, na lewo i na przodzie widać było ciemne postaci, zdążające ostrożnie ku piaszczystym wądołom279. Niektórzy z owych ludzi nieśli latarki, okrywając je jednak ile możności płaszczami, inni, znający lepiej drogę, szli po ciemku. Wprawne żołnierskie oczy Winicjusza odróżniały po ruchach młodszych mężczyzn od starców wlokących się na kijach i od kobiet poobwijanych starannie w długie stole. Rzadcy przechodnie i wieśniacy, wyjeżdżający z miasta, brali widocznie tych nocnych wędrowców za robotników zdążających do arenariów lub za bractwa pogrzebowe, których członkowie wyprawiali sobie czasami obrzędowe agapy280 w nocy. W miarę jednak, jak młody patrycjusz i jego towarzysze posuwali się naprzód, naokół migało coraz więcej latarek i zwiększała się liczba osób. Niektóre z nich śpiewały przyciszonymi głosami pieśni, które Winicjuszowi wydawały się jakby pełne tęsknoty. Chwilami ucho jego chwytało urywane słowa lub zdania pieśni, jak na przykład: „Wstań, który śpisz” lub „Powstań z martwych”, czasem znów imię Chrystusa powtarzało się w ustach mężczyzn i kobiet. Lecz Winicjusz mało zwracał uwagi na słowa, albowiem przez głowę przechodziło mu, że może która z owych ciemnych postaci jest Ligią. Niektóre, przechodząc blisko, mówiły: „Pokój z wami” lub „Chwała Chrystusowi!”, jego zaś ogarniał niepokój i serce poczynało mu bić żywiej, albowiem wydawało mu się, że słyszy głos Ligii. Podobne kształty lub podobne ruchy zwodziły go w ciemnościach co chwila i dopiero sprawdziwszy kilkakrotnie swą omyłkę począł nie ufać oczom.
Droga wydała mu się jednak długą. Okolicę znał dobrze, ale po ciemku nie umiał się w niej rozeznać. Co chwila trafiały się to jakieś wąskie przejścia, to części murów, to jakieś budynki, których sobie koło miasta nie przypominał. Wreszcie brzeg księżyca ukazał się sponad nagromadzonych chmur i oświecił okolicę lepiej od mdłych latarek. Coś z dala poczęło wreszcie błyszczeć, jakby ognisko lub płomień pochodni. Winicjusz pochylił się ku Chilonowi i spytał, czy to Ostrianum.
Chilo, na którym noc, odległość od miasta i te postaci, do widm podobne, czyniły widocznie silne wrażenie, odrzekł nieco niepewnym głosem:
— Nie wiem, panie, nie byłem nigdy w Ostrianum. Ale mogliby chwalić Chrystusa gdzieś bliżej miasta.
Po chwili zaś, czując potrzebę rozmowy i pokrzepienia odwagi, dodał:
— Schodzą się jak zbójcy, a przecie nie wolno im zabijać, chyba że mnie ów Lig zwiódł niegodnie.
Lecz Winicjusza, który myślał o Ligii, zdziwiła także ta ostrożność i tajemniczość, z jaką jej współwyznawcy zbierali się dla słuchania swego najwyższego kapłana, więc rzekł:
— Jak wszystkie religie, tak i ta ma między nami swych zwolenników, ale chrześcijanie to sekta żydowska. Czemuż zbierają się tu, gdy na Zatybrzu stoją świątynie żydowskie, w których w biały dzień Żydzi składają ofiary?
— Nie, panie. Żydzi właśnie są ich najzaciętszymi nieprzyjaciółmi. Mówiono mi, że już przed dzisiejszym cezarem przyszło niemal do wojny między Żydami a nimi. Cezara Klaudiusza znudziły tak te rozruchy, że wygnał wszystkich Żydów, dziś jednak edykt ten jest zniesiony. Lecz chrześcijanie kryją się przed Żydami i przed ludnością, która, jak ci wiadomo, posądza ich o zbrodnie i nienawidzi.
Czas jakiś szli w milczeniu, po czym Chilo, którego strach zwiększał się w miarę odległości od bram, rzekł:
— Wracając od Eurycjusza pożyczyłem od jednego balwierza peruki i w nozdrza wsadziłem sobie dwa ziarnka bobu. Nie powinni mnie poznać. Ale gdyby i poznali, to nie zabiją. To nieźli ludzie! To nawet bardzo uczciwi ludzie, których kocham i cenię.
— Nie ujmuj ich sobie pochwałami przedwcześnie — odpowiedział Winicjusz.
Weszli teraz w wąski wądół, zamknięty z boku jakby dwoma okopami, nad którymi przerzucał się w jednym miejscu akwedukt281. Księżyc tymczasem wychylił się zza chmur i na końcu wąwozu ujrzeli mur, pokryty obficie srebrzącymi się w świetle miesięcznym bluszczami. Było to Ostrianum.
Winicjuszowi zaczęło bić serce żywiej.
Przy bramie dwaj fossorowie282 odbierali znaki. Po chwili Winicjusz i jego towarzysze znaleźli się w miejscu dość obszernym, zamkniętym ze wszystkich stron murem. Gdzieniegdzie stały tu osobne pomniki, w środku zaś widać było właściwe hypogeum, czyli kryptę leżącą w niższej swej części pod powierzchnią gruntu, w której były grobowce; przed wejściem do krypty szumiała fontanna. Widocznym jednak było, że zbyt wielka liczba osób nie zdołałaby się w samym hypogeum pomieścić. Winicjusz więc domyślił się łatwo, że obrządek będzie się odbywał pod gołym niebem na dziedzińcu, na którym wkrótce zgromadził się tłum bardzo liczny. Jak okiem dojrzeć, latarka migotała przy latarce, wielu zaś z przybyłych nie miało wcale światła. Z wyjątkiem kilku głów, które się odkryły, wszyscy, z obawy zdrajców czy też chłodu, pozostali zakapturzeni, i młody patrycjusz z trwogą pomyślał, że jeśli tak pozostaną do końca, to w tym tłumie, przy mdłym świetle, niepodobna mu będzie Ligii rozeznać.
Lecz nagle przy krypcie zapalono kilka smolnych pochodni, które ułożono w mały stos. Stało się jaśniej. Tłum począł po chwili śpiewać, z początku cicho, potem coraz głośniej, jakiś dziwny hymn. Winicjusz nigdy w życiu nie słyszał podobnej pieśni. Ta sama tęsknota, która już uderzyła go w śpiewach nuconych półgłosem przez pojedynczych ludzi w czasie drogi na cmentarz, odezwała się i teraz w tym hymnie, tylko daleko wyraźniej i silniej, a w końcu stała się tak przejmującą i ogromną, jakby wraz z ludźmi począł tęsknić cały ten cmentarz, wzgórza, wądoły i okolica. Zdawać się przy tym mogło, iż jest w tym jakieś wołanie po nocy, jakaś pokorna prośba o ratunek w zabłąkaniu i ciemności. Głowy, podniesione ku górze, zdawały się widzieć kogoś, hen, wysoko, a ręce wzywać go, by zstąpił. Gdy pieśń cichła, następowała jakby chwila oczekiwania, tak przejmująca, że i Winicjusz, i jego towarzysze mimo woli spoglądali ku gwiazdom, jakby w obawie, że stanie się coś niezwykłego i że ktoś naprawdę zstąpi. Winicjusz w Azji Mniejszej, w Egipcie i w samym Rzymie widział mnóstwo przeróżnych świątyń, poznał mnóstwo wyznań i słyszał mnóstwo pieśni, tu jednak dopiero po raz pierwszy ujrzał ludzi wzywających bóstwo pieśnią nie dlatego, że chcieli wypełnić jakiś ustalony rytuał, ale spod serca, z takiej prawdziwej za nim tęsknoty, jaką mogą mieć dzieci za ojcem lub matką. Trzeba było być ślepym, by nie dostrzec, że ci ludzie nie tylko czcili swego boga, ale go z całej duszy kochali, tego zaś Winicjusz nie widział dotąd w żadnej ziemi, w żadnych obrzędach, w żadnej świątyni, w Rzymie bowiem i w Grecji ci, którzy jeszcze oddawali cześć bogom, czynili to dla zjednania sobie ich pomocy lub z bojaźni, ale nikomu nie przychodziło nawet do głowy, by ich kochać.
Jakkolwiek też miał myśl zajętą Ligią, a uwagę wypatrywaniem jej wśród tłumów, nie mógł jednak nie widzieć tych rzeczy dziwnych i nadzwyczajnych, które się koło niego działy. Tymczasem dorzucono kilka pochodni na ognisko, które oblało czerwonym światłem cmentarz i przyćmiło blask latarek, w tej samej zaś chwili z hypogeum wyszedł starzec przybrany w płaszcz z kapturem, ale z odkrytą głową, i wstąpił na kamień leżący w pobliżu stosu.
Tłum zakołysał się na jego widok. Głosy obok Winicjusza poczęły szeptać: „Petrus! Petrus!...”283 Niektórzy poklękali, inni wyciągali ku niemu ręce. Nastała cisza tak głęboka, że słychać było każdy opadający z pochodni węgielek, oddalony turkot kół na Nomentańskiej drodze i szmer wiatru w kilku piniach rosnących obok cmentarza.
Chilo pochylił się ku Winicjuszowi i szepnął:
— To ten! Pierwszy uczeń Chrestosa, rybak!
Starzec zaś wzniósł do góry dłoń i znakiem krzyża przeżegnał zgromadzonych, którzy tym razem padli na kolana. Towarzysze Winicjusza i on sam, nie chcąc się zdradzić, poszli za przykładem innych. Młody człowiek nie umiał na razie pochwytać swych wrażeń, albowiem wydało mu się, że owa postać, którą przed sobą widział, jest i dość prostaczą, i nadzwyczajną, a co więcej, że ta nadzwyczajność wypływa właśnie z jej prostoty. Starzec nie miał ani mitry na głowie, ani dębowego wieńca na skroniach, ani palmy w ręku, ani złotej tablicy na piersiach, ani szat usianych w gwiazdy lub białych, słowem, żadnych takich oznak, jakie nosili kapłani wschodni, egipscy, greccy lub flaminowie rzymscy.
I znów uderzyła Winicjusza taż sama różnica, którą odczuł słuchając pieśni chrześcijańskich, albowiem i ten „rybak” wydał mu się nie jakimś arcykapłanem biegłym w ceremoniach, ale jakby prostym, wiekowym i niezmiernie czcigodnym świadkiem, który przychodzi z daleka, by opowiedzieć jakąś prawdę, którą widział, której dotykał, w którą uwierzył, jak wierzy się w oczywistość, i ukochał właśnie dlatego, że uwierzył. Była też w jego twarzy taka siła przekonania, jaką posiada prawda sama. I Winicjusz, który będąc sceptykiem, nie chciał się poddać jego urokowi, poddał się jednakże jakiejś gorączkowej ciekawości, co też wypłynie z ust tego towarzysza tajemniczego „Chrestosa” i jaka jest ta nauka, którą wyznają Ligia i Pomponia Grecyna.
Tymczasem Piotr począł mówić i mówił z początku jak ojciec, który upomina dzieci i uczy je, jak mają żyć. Nakazywał im, by wyrzekli się zbytków i rozkoszy, miłowali zaś ubóstwo, czystość obyczajów, prawdę, by znosili cierpliwie krzywdy i prześladowania, słuchali przełożonych i władzy, wystrzegali się zdrady, obłudy i obmówiska284, a w końcu, żeby dawali przykład i jedni drugim między sobą, i nawet poganom. Winicjusza, dla którego dobrym było to tylko, co mogło mu wrócić Ligię, a złym wszystko, co stawało między nimi jako przeszkoda, dotknęły i rozgniewały niektóre z tych rad, albowiem wydało mu się, że zalecając czystość i walkę z żądzami starzec śmie tym samym nie tylko potępiać jego miłość, ale zraża Ligię do niego i utwierdza ją w oporze. Zrozumiał, że jeśli ona jest między zebranymi i słucha tych słów, a bierze je do serca, to w tej chwili musi myśleć o nim jako o wrogu tej nauki i niegodziwcu. Na tę myśl porwała go złość: „Cóżem nowego usłyszał — mówił sobie. — Toż ma być owa nieznana nauka? Każdy to wie, każdy to słyszał, wszak ubóstwo i ograniczenie potrzeb zalecają i cynicy, wszak cnotę polecał i Sokrates, jako rzecz starą a dobrą; wszak pierwszy lepszy stoik, nawet taki Seneka, który ma pięćset stołów cytrynowych, sławi umiarkowanie, zaleca prawdę, cierpliwość w przeciwnościach, stałość w nieszczęściu, i to wszystko jest jakoby zleżałe zboże, które myszy jedzą, ludzie zaś już jeść nie chcą, dlatego że ze starości zatęchło.” I obok gniewu doznał jakby uczucia zawodu, spodziewał się bowiem odkrycia jakichś nieznanych, czarodziejskich tajemnic, a przynajmniej mniemał, że usłyszy jakiegoś zadziwiającego swą wymową retora, tymczasem słyszał jeno słowa ogromnie proste, pozbawione wszelkich ozdób. Dziwiła go tylko ta cisza i to skupienie, z jakim tłum słuchał. Lecz starzec mówił dalej do tych zasłuchanych ludzi, że mają być dobrzy, cisi, sprawiedliwi, ubodzy i czyści nie dlatego, by za życia mieć spokój, ale by po śmierci żyć wiecznie w Chrystusie, w takim weselu, w takiej chwale, rozkwicie i radości, jakich nikt na ziemi nigdy nie dostąpił.
I tu Winicjusz, jakkolwiek uprzedzony przed chwilą niechętnie, nie mógł nie zauważyć, że jednak jest różnica między nauką starca a tym, co mówili cynicy, stoicy lub inni filozofowie, ci bowiem dobro i cnotę zalecali jako rzecz rozumną i jedynie w życiu praktyczną, on zaś obiecywał za nią nieśmiertelność, i to nie jakąś lichą nieśmiertelność pod ziemią, w nudzie, czczości, pustkowiu, ale wspaniałą, równą niemal bytowi bogów. Mówił przy tym o niej jak o rzeczy zupełnie pewnej, więc wobec takiej wiary cnota nabierała ceny po prostu bez granic, a klęski życia stawały się czymś niesłychanie błahym, albowiem cierpieć chwilowo, dla nieprzebranego szczęścia, jest rzeczą zupełnie inną niż cierpieć dlatego tylko, że taki jest porządek natury. Lecz starzec mówił dalej, że cnotę i prawdę należy miłować dla nich samych, albowiem najwyższym przedwiecznym dobrem i przedwieczną cnotą jest Bóg, kto więc je miłuje, ten miłuje Boga i przez to sam staje się jego umiłowanym dzieckiem. Winicjusz nie rozumiał tego dobrze, wiedział jednak już dawniej ze słów, które Pomponia Grecyna powiedziała do Petroniusza, że ten Bóg jest wedle mniemania chrześcijan jeden i wszechmocny, gdy więc teraz usłyszał jeszcze, że jest on wszechdobrem i wszechprawdą, mimo woli pomyślał, że wobec takiego Demiurga285 Jowisz, Saturn, Apollo, Juno, Westa i Wenus wyglądaliby jak jakaś marna i hałaśliwa zgraja, w której broją wszyscy razem i każdy na swoją rękę. Ale największe zdumienie ogarnęło młodego człowieka, gdy starzec począł nauczać, że Bóg jest również wszechmiłością, kto więc kocha ludzi, ten spełnia najwyższe jego przykazanie. Lecz nie dość jest kochać ludzi ze swego narodu, albowiem Bóg-człowiek za wszystkich krew przelał i między
Uwagi (0)