Darmowe ebooki » Powieść » Gösta Berling - Selma Lagerlöf (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Gösta Berling - Selma Lagerlöf (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Selma Lagerlöf



1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 48
Idź do strony:
stanę do pojedynku i za parę godzin przyniosą ci krwawe moje zwłoki.

Przeszyła go długim, badawczym spojrzeniem i zrozumiała jasno, że jest bezdennie głupi, tchórzliwy, nadęty pychą i próżnością, słowem, najmarniejszy pod słońcem człowiek.

— Bądź spokojny! — odparła lodowato. — Uczynię, czego chcesz!

Teraz atoli Gösta oburzył się.

— Nie wolno pani tego czynić! — zawołał. — Jesteś słabym jeno dzieckiem... dusza pani tak czysta... jakże mogłabyś całować ręce moje? Nie zbliżę się już do pani, przynoszę bowiem śmierć i zniszczenie wszystkiemu, co dobre i niewinne. Proszę, nie dotykaj mnie pani, boję się pani jak ogień wody... Proszę, nie czyń pani tego!

Założył ręce na plecach.

— Już mi to obojętne, panie Berling! Teraz już mi wszystko jedno! Proszę o przebaczenie i racz pan pozwolić, bym ucałowała twe ręce!

Gösta trzymał dalej ręce za plecami i rozglądając się po sali przemykał ku drzwiom...

— Jeśli nie przyjmiesz zadośćuczynienia, jakie ci daje moja żona, będziesz się musiał ze mną bić, Gösto, a poza tym nałożę jej jeszcze dotkliwszą karę! — rzekł hrabia.

Hrabina wzruszyła ramionami i szepnęła:

— Oszalał z tchórzostwa! Pozwól pan, bym spełniła, czego chce. Obojętne jest mi upokorzenie! Pan zresztą chciałeś tego od początku!

— Chciałem? Sądzi pani, żem chciał panią upokorzyć? Przekona się pani, iż tego nie chciałem! Nie będzie pani całować rąk moich.

Podbiegł do kominka i wsadził obie dłonie w ogień. Objęły je płomienie, skóra skurczyła się, paznokcie zaczęły trzeszczeć, ale w tej chwili chwycił go Beerencreutz za kołnierz i cisnął na środek sali. Gösta zatoczył się w jakiś fotel i siadł zawstydzony niemal swym postępkiem. Będzie pewna, że kierowała nim próżność. Tak, czyn taki wobec tylu ludzi musiał wyglądać na akt próżności. Nie było wszak w tym ani krzty niebezpieczeństwa.

Chciał wstać, ale nim tego dokazał, klęczała już przy nim hrabina oglądając czerwone, poczerniałe od dymu ręce.

— Będę, zaprawdę, całowała te ręce, gdy jeno przestaną być obolałe i chore! — wołała.

Na widok wielkich bąbli, podnoszących się pod spaloną skórą, wybuchnęła płaczem.

Dostąpiła objawienia niepojętej wspaniałości. Nigdy nie przypuszczała, że może się stać na ziemi coś podobnego, i to z jej powodu! Dla niej! Więc żyli jeszcze ludzie jak on! Mocarz w dobrym i złym, mąż wielkich czynów, słów i świetnych zalet! Bohater! Bohater z innej zaiste gliny ulepiony, niewolnik zachcianki, uległy w każdej chwili, ale niezmiernie silny, straszliwy i nie znający przed niczym lęku.

Przez cały wieczór przygnębiona była nie dostrzegając nic prócz troski, nikczemności i okrucieństwa. Teraz poweselała, uczuła się pełnym człowiekiem! Władczyni zmierzchu została pokonana, wróciły barwy, światłość objęła wszystko.

Tej samej nocy w skrzydle rezydenckim kawalerowie utyskują na Göstę. Starzy panowie chcą spać, ale Gösta nie daje im spokoju. Na próżno zaciągają zasłony nad łóżkiem i gaszą światło — Gösta mówi i mówi.

Oznajmia im, że hrabina jest aniołem, że on ją ubóstwia i pragnie jej służyć. Cieszy się, że wszyscy stronią od niego, całe swe życie będzie mógł jedynie jej poświęcić. Hrabina gardzi nim oczywiście, on jednak pragnie tylko leżeć jak pies u jej nóg.

— Czy przyglądaliście się kiedyś dokładnie wyspie Lag na Lövenie? — ciągnie Gösta. — Czy widzieliście ją od strony południowej, gdzie poszarpane skały wznoszą się stromo nad wodą? Czy oglądaliście kiedy wyspę od północy, łagodnie opadającą ku jezioru? Ciągną się tam wąskie ławice piasku, porosłe wspaniałymi jodłami i tworzące cudne stawy. Tam, na stromym wierzchołku skały, na którym znajdują się jeszcze resztki dawnego zamku korsarskiego, zbuduję dla hrabiny zamek marmurowy. W skale wykute szerokie schody zstępować będą w jezioro, tak by przybijać do nich mogły łodzie żaglowe.

Zamek będzie miał wspaniałe sale i wieże z pozłacanymi blankami. Będzie to siedziba odpowiednia dla hrabiny. Stara buda borgijska niegodna młodą panią gościć.

I długo jeszcze Gösta prawił, aż zza firanek w żółtą kratę dało się tu i ówdzie słyszeć głośne chrapanie. Większość kawalerów jednak stękała i przeklinała Göstę i jego dziwactwa.

— Ludzie! — zawołał w końcu uroczyście. — Widzę zieloną ziemię pokrytą dziełami rąk ludzkich lub szczątkami tych dzieł. Piramidy przygniatają ziemię swym brzemieniem, wieża Babel rozdarła obłoki, piękne świątynie i szare zamki zostały z pyłu wzniesione. Czyż ostanie się cokolwiek z tego, co ręka ludzka stworzyła? O, ludzie, rzućcie precz kielnię i murarską zaprawę. Osłońcie głowy fartuchem i legnijcie, by marzyć o cudnych zamkach baśniowych! Na cóż duszy zamki z kamienia i cegły? Wznoście zamki wiecznotrwałe, utworzone ze snów i fantazji!

I śmiejąc się poszedł spać.

Niebawem dowiedziała się hrabina o uwolnieniu majorowej, wydała tedy zaraz wielki obiad ku czci kawalerów, a z Göstą Berlingiem zawarła przyjaźń długotrwałą.

11. Opowieść o duchach

O wy, dzieci naszych czasów! Nic wam nowego nie opowiem prócz starych i niemal zapomnianych baśni, które sędziwe babunie opowiadały zasłuchanym malcom, siedzącym na niskich stołeczkach w dziecinnym pokoju; oprócz podań, jakie opowiadali sobie szeptem w chatach dziewki i parobcy zebrani wokół trzaskającego ognia, gdy z ubrań ich parowała wilgoć, a ze skórzanych pochew, wiszących u szyi, dobywali noży, krajali i smarowali masłem grube skibki miękkiego chleba; oprócz historii starszych panów z salonów, gdy popijając grog i kołysząc się w fotelach wspominali dawne czasy.

Gdy dziecko nasłucha się tych baśni od piastunek, wyrobników czy starszych panów, to stojąc w zimowy wieczór przy oknie, widzi w przelatujących chmurach postaci kawalerów, pędzących w chwiejnych pojazdach po niebie, w gwiazdach — woskowe świece starego borgijskiego pałacu, zaś stukot kołowrotka w sąsiednim pokoju przypomina im przędzącą Ulrykę Dillner. Postaci minionych czasów przepełniają głowinę dziecka, nimi żyje, o nich marzy. Jeśli ktoś posłał takie dziecko, którego duszyczka pełna była bajek i legend, na ciemny strych po len albo suche placki, to biegło ono zawsze co sił po schodach i sieni, dążąc jak najprędzej do kuchni. Po ciemku jawiły mu się zawsze opowieści o złym dziedzicu Forsu, którym władał diabeł.

Popioły złego Sintrama dawno leżą na cmentarzu svartsjöńskim, a nikt nie wierzy, by dusza jego spoczywała w Panu, jak świadczy napis grobowy.

Kiedy żył, przybywała doń często w niedzielne, dżdżyste popołudnia ciężka, w czarne konie zaprzężona kareta, a elegancki, czarno ubrany jegomość zabawiał gospodarza — którego monotonne, długie godziny doprowadzały do rozpaczy — grą w karty i kości, nieraz aż do północy i dłużej. Kiedy odjeżdżał o świcie, zostawiał zawsze jakiś dar złowrogi.

Tak, dopóki Sintram żył na świecie, duchy zapowiadały jego przybycie. Dostrzegano jakieś niesamowite znaki: pojazd dudnił po podwórzu, trzaskało z bata, głosy słychać było na schodach, otwierała się brama domu i zatrzaskiwała z powrotem. Ludzi i psy budził ten hałas, ale nie jawił się nikt... Były to jeno ostrzeżenia i wróżby.

Straszni to ludzie, pozostający, jak Sintram, w szatańskiej mocy! Cóż to na przykład był za ogromny czarny pies pokazujący się we dworze za życia właściciela Forsu? Oczy mu błyszczały, a ogromny czerwony ozór zwisał z dyszącej paszczy. Pewnego dnia podczas obiadu zaskrobał do drzwi kuchennych, przerażając dziewczęta służebne, a największy i najmocniejszy z parobków porwał płonącą głownię i wepchnął mu w pysk. Zwierz uciekł z wyciem, buchał dymem i iskrami z paszczy, zostawiał na drodze lśniące ogniste ślady.

A czyż nie było to okropne, że ilekroć dziedzic Forsu wracał z podróży, zmieniony był zaprzęg? Wyjeżdżał końmi, lecz gdy wracał nocą, wóz zaprzężony był zawsze w czarne byki. Ludzie mieszkający przy drodze widzieli, gdy przejeżdżał, zarysy rogów odcinające się na ciemnym niebie, słyszeli ryk zwierząt i przerażały ich iskry, spod kopyt i kół pędzących po żwirze.

Toteż śpieszno było dzieciom uciec z ciemnego strychu. Cóż by się stało, gdyby na przykład któreś napotkało tam, w mrocznym kącie, tego, którego imienia nikt wymówić nie śmiał? Któż jest przed nim bezpieczny? Wszak ukazuje się nie tylko złym ludziom. Czyż nie ukazał się Ulryce Dillner? Ulryka Dillner i Anna Stjärnhök opowiadały, że widziały go na własne oczy.

 

Przyjaciele drodzy, którzy tańczycie i śmiejecie się, błagam was, czyńcie to ostrożniej i ciszej, gdyż do wielkich mogłoby dojść nieszczęść, gdybyście miast po podłodze stąpali po sercach ludzkich jedwabnymi trzewikami o cienkich podeszwach, a śmiechem swym wesołym, srebrzystym wpędzali w rozpacz duszę.

Serce Ulryki nadeptały snadź mocno cienkie trzewiczki, a śmiech tańczących zbyt swawolnie dźwięczał w jej uszach, że zapragnęła ślepo zostać mężatką. Gdy więc zły Sintram po raz nie wiedzieć który już oświadczył się o jej rękę, zgodziła się nagle na małżeństwo, poszła jako żona jego do Forsu i wzięła rozbrat z dawnymi przyjaciółkami z Bergi oraz z troską o chleb powszedni.

Małżeństwo zawarto na łeb na szyję. Na Boże Narodzenie oświadczył się Sintram, a w lutym było wesele.

Anna Stjärnhök, mieszkająca teraz w domu kapitana Uggli, zastąpić mogła starą pannę, tak że Ulryka ruszyła w dolę małżeńską bez wyrzutów sumienia.

Nie doznawała też wyrzutów, ale czuła żal wielki, albowiem w niesamowite dostała się miejsce. Wielkie, puste pokoje przerażały ją, co dzień o zmierzchu trzęsła się ze strachu i tęskniła straszliwie.

Najgorsze były niedzielne popołudnia ciągnące się w nieskończoność, podobnie jak pełne udręki myśli.

Pewnej niedzieli nie wrócił Sintram na obiad z kościoła, a Ulryka poszła do salonu na piętrze i usiadła przy fortepianie. Była to jej ostatnia pociecha. Fortepian, z wymalowanymi pośrodku wieka pasterzem grającym na flecie i pasterką, był spuścizną po rodzicach i powiernikiem w trosce wszelakiej.

Czy to nie smutne i zarazem zabawne? Czy wiecie, co Ulryka gra? Polkę! Pomyślcie jeno! W utrapieniu, choćby największym, grywała zawsze polkę.

Nie umiała bowiem nic innego, a polki tej nauczyła się, zanim jej palce zesztywniały od ujmowania garnków czy rękojeści noża kuchennego. Poza tą polką nie umiała nic a nic, żadnego marsza żałobnego, namiętnej sonaty czy choćby tęsknej pieśni ludowej.

Grywała ją też zawsze, mając coś zawierzyć staremu fortepianowi, czy to w radosnym, czy smutnym będąc nastroju. Grała ją na swym weselu, potem przybywszy do domu męża i teraz także.

Struny wiedziały, jak bardzo jest nieszczęśliwa!

Przejeżdżający drogą mogliby sądzić, że właściciel Forsu daje bal, tak wesoło brzmiała muzyka Ulryki. Niezmiernie pogodne i skoczne były to dźwięki. Utrzymywała też nimi beztroskę w Berdze, a wypłaszała głód. Wszyscy ulegali czarowi tańca, gdy grać zaczęła, osiemdziesięcioletni starcy biegli do sali, niepomni reumatyzmu i podagry. Polka brzmiała radośnie, ale Ulryka płakała. Żyła w otoczeniu mrukliwej, niechętnej służby i złych, kąsających zwierząt, bez życzliwego człowieka obok siebie; tęskniła do przyjaznych twarzy, do uśmiechniętych ust, tę rozpaczną tęsknotę wyrażała właśnie w polce.

Domownikom trudno przywyknąć, że jest żoną Sintrama, zwano ją stale panną Dillner. Wyrażała polką żal i skruchę z powodu swej próżności, która ją skusiła do pozyskania tytułu mężatki.

Stara Ulryka gra, jakby miały pęknąć struny. Polka ma zagłuszyć sporo rzeczy: skargi zubożałych chłopów, klątwy wyzyskiwanych robotników, urągowisko butnej służby, a zwłaszcza hańbiące piętno żony złego człowieka.

Tę polkę tańczył Gösta z młodą hrabiną Dohną, Marianna Sinclaire z licznymi wielbicielami swymi, a także ongiś majorowa z pięknym Altringerem. Grając widzi Ulryka te wszystkie nadobne pary złączone tanecznym oplotem, a wesele ich owiewa także i ją, toteż płoną jej policzki i błyszczą oczy. Teraz wszystko minęło. Niech dźwięczy polka, niechaj zagłuszy rozliczne słodkie wspomnienia.

Ulryka gra, by zagłuszyć strach, mało jej serce zestrachu nie pęknie, gdy widzi czarnego psa, gdy służba szepce o czarnych bykach. Więc wciąż na nowo gra polkę, by zagłuszyć strach.

Nagle zauważyła, że mąż wrócił do domu. Usłyszała, jak wszedł i usiadł w fotelu bujającym. Ulryka znała tak dobrze skrzypienie tego fotela, że nie potrzebowała się nawet oglądać.

Grała, a kołysanie towarzyszyło jej muzyce. Niebawem nie słyszała już tonów, jeno samo kołysanie.

Biedna, opuszczona wśród nieprzyjaciół Ulryka miała jeno rozklekotany fortepian za pocieszyciela, a on ją pocieszał — polką! Sprawiało to takie wrażenie, jak salwa szalonego śmiechu na pogrzebie lub pijacka piosenka w kościele.

Słuchając tego kołysania uczuła, że fortepian drwi teraz z jej skargi i urwała w pół taktu. Wstała i spojrzała na fotel bujający.

Tejże samej chwili padła zemdlona. W fotelu siedział nie jej mąż, ale kto inny, ten, którego imienia nie wymawiają dzieci, a przeraziłyby się okropnie, spotkawszy go na pustym strychu.

Czy może ujść mocy czaru ten, komu duszę przepoiły baśnie... Wiatr nocny smaga fikusy i oleandry na balkonie, niebo zwisa czarne ponad długimi pasmami gór, siedzę pisząc przy spuszczonych storach, a choć jestem stara i niby to mądra, jednak czuję dreszcz lekki jak ongiś, kiedy po raz pierwszy słyszałam tę historię. Raz po raz spozieram po kątach, czy gdzie nie czyha ktoś schowany, i wychodzę na balkon zobaczyć, czy nie zaziera przez kratę czarna głowa. Strach ten nie opuszcza mnie, strach zbudzony przez stare opowieści, gdy noc ciemna, a samotność dotkliwa, opanowuje mnie w końcu tak dalece, że rzucam pióro, chowam się do łóżka i naciągam kołdrę na oczy.

Jako dziecko nie mogłam pojąć, jak Ulryka Dillner przeżyła owo popołudnie. Ja bym tego nie przetrzymała.

Na szczęście niedługo potem przybyła w odwiedziny Anna Stjärnhök, znalazła ją na podłodze i przywróciła do przytomności. Ze mną nie byłoby tak łatwo poszło, zmarłabym na pewno.

Niechże wam los oszczędzi, przyjaciele, tego bólu, byście widzieli łzy w oczach starca, głowę jego szukającą utulenia na piersi waszej i ręce wyciągnięte błagalnie w chwili, gdy nic poradzić nie możecie.

Czymże są skargi młodych? Młodzi mają siły i nadzieję! Ale jakże boli skarga bezsilna tych, którzy byli ongiś podporą naszych lat dziecinnych.

Anna Stjärnhök słuchała wyrzekań Ulryki i nie wiedziała, jak jej pomóc. Starowina płakała, oczy jej błyszczały dziko; nie przestawała mówić, lecz słowa były chwilami pozbawione związku, zdawało się, że straciła świadomość, gdzie się znajduje.

Drżącą twarz

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 48
Idź do strony:

Darmowe książki «Gösta Berling - Selma Lagerlöf (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz