Hrabina Cosel - Józef Ignacy Kraszewski (coczytać .txt) 📖
Życie Anny Cosel, kochanki Augusta II Mocnego, przedstawione w formie powieści dworskiej. Zaskakująco wierna historycznym faktom powieść Józefa Ignacego Kraszewskiego.
Pierwsza część tzw. trylogii saskiej skoncentrowana jest na osobie Anny Cosel, hrabianki ogromnej urody, która wpadła w oko Agustowi Mocnemu. Po szybkim rozwodzie zostaje nałożnicą króla i matką jego dzieci. Jej wpływowa pozycja oznacza jednak, że wiele osób widzi w niej wroga i konkurencję. W efekcie staje się ofiarą intrygantów i na ostatnie czterdzieści lat swojego życia trafia do więzienia. Kraszewski pisanie powieści poprzedził intensywnymi studiami historycznymi, a książka wypełniona jest anegdotami i opowieściami o Auguście II Mocnym.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Hrabina Cosel - Józef Ignacy Kraszewski (coczytać .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Na królewskim zamku w stolicy saskiéj, jakby wszystko wymarło, cicho było, ponuro i smutno. Noc była jesienna, ale w końcu sierpnia zaledwie gdzieniegdzie liść żółknie na drzewach i rzadko wieją wiatry chłodne i dni bywają weselsze jeszcze, i nocy jasne i ciepłe...
Tego wieczora jednak dęło z północy i chmury czarne, poszarpane, długie wlokły się jedna za drugą, a na ołowianém tle jeśli mignęła gdzie gwiazdka na chwilę, gasła wnet w gęstych obłokach. U Georgenthor, w bramach zamkowych, na dziedzińcach przechadzały się straże milczące. Zwykle jasne okna królewskich mieszkań, z których światła i muzyka buchały ochoczo, stały czarne i zamknięte. A była to rzecz niezwykła za panowania Augusta zwanego Mocnym, bo pan to był mocen do wszystkiego: łamał podkowy i ludzi, smutek i złą fortunę, a jego nic złamać nie mogło. W całych niemczech, ba w całéj Europie słynął świetny dwór królewski, przy którym gasły wszystkie inne; nikt go wspaniałością, smakiem wytwornym i rozrzutnością pańską nie przeszedł, nikt mu nawet nie dorównał.
W tym roku wszakże August doznał klęski. Szwed mu wydarł elekcyjną polską koronę; król zrzucony niemal z tronu, wygnany z Królestwa wrócił na kurfirstowskie gniazdo, opłakiwać swe straty... wysypane próżno miliony i srogą niewdzięczność polaków... Sasi nie mogli pojąć by tak szlachetnego i miłego pana można było nie uwielbiać i nie dać się zań zabijać.
August mniéj to jeszcze od nich rozumiał. Wyraz niewdzięczność, nieodstępnie towarzyszył każdemu Polski wspomnieniu; wreszcie unikano już nawet mowy o niéj, o królu Szwecyi i o tych wypadkach, które August Mocny poprawić kiedyś obiecywał sobie.
Drezno po powrocie Augusta już się nawet bawić zaczynało, ażeby swego pana rozweselić; tylko tego wieczora tak dziwna cisza zapanowała w zamku: dlaczego? nikt nie wiedział? Król przecież do żadnego ze swych zamków nie odjechał, w Lipsku jeszcze się jarmark nie rozpoczął; mówiono nawet w mieście i na dworze, że na przekór Szwedowi, August nakaże bale, karuzele i maskarady, aby mu dowieść że swéj chwilowéj przegranéj nie brał tak bardzo do serca...
Rzadcy przechodnie przesuwający się około zamku ulicami, spoglądali na okna i dziwili się iż tak wcześnie cisza i ciemność zapanowały u króla. Ktoby był wszakże minąwszy bramę wielką i piérwsze podwórze, mógł się wcisnąć na drugie, przekonałby się iż zamek spał tylko jednym bokiem, a we wnętrzu jego wrzało jeszcze życie...
Straże tu nie wpuszczały nikogo...
Na pierwszém piętrze, mimo wichru, okna były szeroko poodmykane, z za obsłon, któremi napół tylko były okryte, rzęsiste światło jarzące migało, odbite mnóstwem zwierciadeł, a chwilami dobywał się śmiech homeryczny z wnętrza sali, leciał w dziedziniec, przestraszając chodzącą wartę, która słuchać go stawała, i obiwszy się o szare mury... powoli słabém obumierał echem...
Śmiechom tym towarzyszyły gwary to słabsze, to silniejsze, rosnące, przechodzące w mruczenie i milczenie... Nagle jakby po przebrzmiałéj mowie zrywały się znowu oklaski i znowu huczał śmiech homeryczny, królewski, rozłożysty, purpurowy, śmiech istoty, która się nie lęka by ją kto posłyszał i drugim szyderczym odpowiedział śmiechem... Za każdym wybuchem straż która z halabardą chodziła pod oknami stawała, żołnierz podnosił oczy do góry, wzdychał i spuszczał je na ziemię...
Strasznego coś było w téj uczcie nocnéj, wśród zamku śpiącego, wśród burzliwego wichru i milczącéj stolicy...
Tam król się weselił...
Od powrotu z Polski, takie uczty wieczorne, nie tłumne, w gronie kilku poufałych ludzi — nazwijmy ich przyjaciółmi — bywały częstsze niż dawniéj; August Mocny, zwyciężony przez dziwacznego, półgłówkiem zwanego Karola XII, wstydził się oczów pokazywać w licznych zebraniach, zabawy i roztargnienia potrzebował, zbierał więc około siebie ulubieńców kilku... Naówczas przynoszono węgrzyna złocistego, po którego umyślnie słano na Węgry co roku, ustawiano puhary i pili tak aż do dnia, aż do snu, aż do chwili gdy wszyscy z krzeseł pospadali, a króla Hoffmann, pod rękę, śmiejącego się do łoża odprowadzał.
Do tego grona wybranych kapłanów Bachusa magiarskiego, niewiele osób było przypuszczonych, poufali tylko i zaufani a ulubieni Augustowi, gdyż król po kilku puharach dla tych których nie cierpiał, mówiono, był niebezpiecznym. Siłę miał Herkulesową... gniéw olympijski a władzę nieograniczoną... W dnie powszednie, zrana gdy się pogniewał, oblicze mu tylko zaszło jakby krwawą łuną na chwilę i oczy błysły i wargi zadrżały, i odwracał się nie patrząc na tego co go tak rozpłomienił; ale po kielichu... nie jeden wyleciał oknem i na kamieniach dziedzińca padł by nie wstać...
Tak ludzie mówili. Gniéw jego był rzadki ale jak piorun straszny. W zwykłém życiu nie było łagodniejszego pana ani słodszego, ani łaskawszego dla wszystkich. Uważano nawet że im kogo mniéj znosił, tém dlań uśmiech miał milszy, a w przededniu zaprowadzenia na Königstein, gdzie często dziesiątkami lat faworyci siadywali, August ściskał ich jeszcze jak najlepszych przyjaciół. Tak szlachetna to była natura, pragnąca ludziom los ich osłodzić.
A bawić się toć przecie panu potrzeba było koniecznie... cóż dziwnego że czasem do zabaw sprowadzano dwa głodne niedźwiedzie żeby się jadły, lub podpajano dwóch zawziętych nieprzyjaciół żeby się z sobą gryźli!.. Ten rodzaj rozrywki najmilszym był panu... a gdy się dwóch Vitzthumów, Friesenów lub Hoymów zawzięło jeść z sobą po kielichach, śmiał się do rozpuku... Niewinneć to było roztargnienie.
Królowi poróżnić ich ze sobą przychodziło bardzo łatwo, bo wiedział wszystko... kto się w kim kochał, kto kogo nienawidził; ile mu z kassy wzięto niedozwolonym sposobem, nawet co zamyślał który z dworaków; jeśli nie wiedział to odgadł... Kto mu to szeptał, donosił, kto zdradzał, próżno sobie łamano głowy; kończyło się na tém że nikt tu już nikomu nie wierzył, że się brat obawiał brata, że mąż się krył przed żoną, że ojciec lękał się syna... a król August Mocny śmiał się z tego motłochu!
Patrzał z góry na komedyą życia, nie gardząc w niéj olympijską rolą Jowisza, Herkulesa i Apolina... wieczorami zaś Bachusa.
Tego wieczora właśnie król się tak czuł smutnym i znudzonym, iż wszystkich ministrów, ulubieńców i dworzan postanowił poić i spowiadać, aby się choć trochę rozchmurzyć.
W pośrodku oświeconéj sali, któréj jednę ścianę zajmował srebrem i puharami jaśniejący bufet, z królującą srebrną o złotych obręczach baryłą; długi stół obsiedli towarzysze wybrani królewskich zabaw: przybyli właśnie z Rzymu hrabia Taparel Lagnasco, z Wiednia Wackerbarth, wreszcie domowi Watzdorf, którego zwano chłopem z Mansfeldu, Fürstemberg, Imhoff, Friesen, Vitzhum i Hoym, i niezrównany w żartach, niewyczerpanego dowcipu, zawsze surowy i poważny a umiejący rozśmieszyć choćby się na płacz zbiérało, Fryderyk Wilhelm baron Kyan...
Król siedział z rozpiętą na piersiach suknią i kamizelą, podparty na łokciu i smutny. Piękną jego twarz, zwykle jasną oblekała jakby mgła nadchodzącego smutku. Wypróżniony kielich stał przed nim... Kilka flasz próżnych świadczyły że biesiadować nie teraz dopiéro poczęto, przecież na twarzy króla nie widać było skutku boskiego napoju... Bursztynowy płyn nie rozzłocił mu ponurych myśli.
Dworzanie baraszkowali między sobą, harcując słowy aby pana rozbawić; nic to nie pomagało: August siedział zamyślony, jakby nie słuchał. A był to stan rzadki u niego... bo chciał roztargnienia i szukał rozrywki. Z ukosa spoglądali nań niespokojni towarzysze...
W drugim końcu stołu siedział nie pozorny, posępny Kyan i jakby króla prześladować chciał, także się na łokciu sparł, nogi wyciągnął i w sufit patrząc, wzdychał.
Był tak smutny że się wydawał śmiesznym...
— Słuchaj — szepnął Fürstemberg trącając łokciem Wackerbartha (oba byli już dobrze podchmieleni) — widzisz ty Najjaśniejszego Pana? Źle jest, nie może go dziś nic rozweselić... jedenasta godzina... do téj pory powinienby już być w różowym humorze... Nasza wina...
— Jam tu gość — odparł Wackerbarth ruszając ramionami — to nie moja rzecz: wyście znając go lepiéj, środki skuteczniejsze obmyśléć powinni.
— Znudził się Lubomirską... oczywista rzecz... — dodał z boku Taparel.
— Nie, bo przyznam ci się że i tych Szwedów strawić trudno — szepnął pocichuteńku Wackerbarth. Ja mu się nie dziwię.
— Eh! eh! Szwedów! zapomnieliśmy tymczasem, pobije ich tam za nas kto inny, mamy pewność, że przyjedziem tylko zbierać owoce... — począł trącając w kielich Fürstemberg — nie Szwedy go gryzą... ale już Lubomirskiéj ma dosyć... trzeba mu inną znaleźć.
— Czyż o to trudno? — szepnął, ramionami ruszając, Wackerbarth...
— A! no, trzeba wam było znowu w Wiedniu drugą Esterlę wyszukać... — rozśmiał się Lagnasco...
I poczęli szeptać tak cicho, że ich już słychać nie było, bo król zdawał się przebudzać jakby ze snu i wodził oczyma po swych towarzyszach, aż wzrok jego padł na tragicznie rozpartego barona Kyan i król parsknął homerycznym śmiechem.
Niepotrzeba było więcéj ażeby cała sala za nim powtórzyła śmiech echem, choć połowa z współbiesiadników wcale nie wiedziała z czego Najjaśniejszy Pan rozśmiać się raczył.
Jeden Kyan się nie ruszył, nie drgnął.
— Kyan! — krzyknął król — co ci jest? czy cię kochanka zdradziła? czyś goły, czy ci nieprzyjaciel wpił się do boku? Wyglądasz jak Prometeusz, któremu niewidzialny sęp szarpie wątrobę!
Kyan odwrócił się jak drewniana lalka i westchnął straszliwie. Stojący koło niego kandelabr o sześciu świecach do połowy zgasł od tego westchnienia i dym świéc rozszedł się po sali.
— Kyan, co ci jest? — zapytał król.
— Najjaśniejszy Panie — odparł baron — osobiście nie jest mi nic. Nie jestem ani głodny, ani zakochany, ani dłużny, ani zazdrosny, ale rozpacz mnie morduje.
— Cóż się stało? mów! — począł król.
— Nad nieszczęśliwym losem najukochańszego naszego monarchy boleję! — odparł poważnie Kyan — tak jest! Urodzony do szczęścia, z bożém obliczem, z herkulesową siłą, z sercem wspaniałém, z męztwem niezłomném, stworzony aby świat ci u stóp leżąc służył... nie masz nic.
— Tak, to prawda — rzekł August chmurząc brew.
— Piętnastu nas tu siedzi i rozbawić cię nie umiemy; kochanki cię zdradzają i starzeją się, wino kwaśnieje, pieniądze ci kradną, a gdy wieczorem radbyś odetchnąć w wesołém kółku, przynoszą ci wierni poddani twarze grobowe. Nie powinnaż mnie co cię kocham, rozpacz porywać!
August się uśmiechnął, ręką drżącą pochwycił puhar i stuknął nim o stół. Z za kredensu wybiegły dwa karły... jak jeden i stanęły przed królem.
— Słuchaj Tramm — zawołał August — każ podać gąsior ambrozyi! Kyan’a robię podczaszym. Wino któreśmy pili, podprawione było wodą.
Ambrozyą zwał się węgrzyn królewski, który Zichy sam dla Augusta z najlepszych winogron nie wyciskanych robić kazał; było to wino nad wina, niby syrop ciągnące się, zdradziecko słodkie i łagodne, a mogące powalić olbrzyma.
Tramm z towarzyszem znikli, a po chwili ukazał się czarny Murzyn we wschodniéj odzieży, na srebnéj tacy niosący gąsior ogromny. Wszyscy wstali i witali go pokłonem, król spoglądał.
— Kyan gospodaruj — zawołał.
Kyan wstał... karły niosły na drugiéj tacy kieliszki, ale te się nie podobały podczaszemu; szepnął im coś i małemi kroczkami za bufet pobiegli, a po chwilce zjawili się z nowém szkłem różnego kalibru.
Z powagą urzędnika, który zna ważność zleconych sobie obowiązków, Kyan jął się ustawiać kielichy.
W środku stał piękny, smukły, przyzwoitéj objętości królewski; dokoła wieńcem otaczały go nieco mniejsze ministeryalne kielichy, po za niemi drobniejszych rozmiarów jak na żart, niby naparstki w znacznéj liczbie cisnęły się kieliszeczki.. śmieszne.
Wszyscy patrzeli ciekawie.
Kyan powoli ujął gąsior ogromny, aby w nim nie poruszyć osadów i ostrożnie nalewać zaczął. Napełnił najprzód wszystkie drobne. Nie wiele one napozór brały, ale ich był lik tak znaczny, że nim wszystkie ponalewał, gąsior się bardzo opróżnił. Koléj szła na ministeryalne. Wśród powszechnego milczenia, podczaszy sumiennie i te wszystkie nalał spełna. W gąsiorze ubywało, ubywało i gdy przyszło nalać kielich królewski — wina zabrakło. Kilka kropel z mętami wlał Kyan do niego, stanął i spojrzał na Augusta.
— A! dobry z waćpana podczaszy! — rozśmiał się król — dla ciebie ja jestem ostatnim. Cóż to ma znaczyć?
Śmieli się otaczający.
— Najjaśniejszy Panie — odezwał się stawiając opróżniony gąsior na stole Kyan, który wcale nie stracił przytomności i humoru — jest to przecie nie nowina, ale rzecz powszednia: com ja tu zrobił z winem, twoi ministrowie
Uwagi (0)