Książę i żebrak - Mark Twain (czytaj książki online za darmo .txt) 📖
Popularna klasyka przygodowa dla młodych czytelników.Przypadek styka ze sobą dwóch łudząco do siebie podobnych rówieśników z różnych światów. Tomka Clancy'ego, małego londyńskiego nędzarza, fascynują historie o potężnych królach, dzielnych rycerzach i pięknych księżniczkach. Edward Tudor, następca angielskiego tronu, marzy o swobodnym i beztroskim życiu chłopców z ludu, dokazujących nad rzeką i bawiących się błotem. Brutalne potraktowanie Tomka przez pałacowego strażnika przyciąga uwagę młodego księcia, który zaprasza biedaka do swojej komnaty. Zazdroszcząc sobie wzajemnie trybu życia, chłopcy dla zabawy zamieniają się ubraniami. Żaden z nich nie spodziewa się, że od tego dnia wyobrażenia o innym, atrakcyjniejszym życiu przyjdzie im sprawdzić z rzeczywistością na własnej skórze.
- Autor: Mark Twain
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Książę i żebrak - Mark Twain (czytaj książki online za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Mark Twain
— Czas jest cenny, niewiele go już masz przed sobą — zmów modlitwę konających!
Chłopiec wydał głęboki jęk rozpaczy i dysząc, przerwał swoje wysiłki. Łzy trysnęły z jego oczu, spływając po policzkach, ale wzruszający ten widok nie oddziałał na krwiożerczego starca.
Ranek szarzał już; pustelnik spostrzegł to i rzekł szybko i nieco lękliwie:
— Dłużej nie wolno mi się napawać tą rozkoszą. Noc zbliża się ku końcowi. Minęła mi ona jak jedna chwilka, a rad bym rok cały sycić się tym triumfem. Potomku wroga Kościoła, zamknij swe oczy, poświęcone śmierci, jeżeli nie chcesz patrzeć na...
Starzec począł znowu bełkotać. Padł na kolana, wzniósłszy nóż w dłoni i pochyliwszy się nad jęczącym chłopcem...
Co to? Za domem rozległy się jakieś głosy — nóż wypadł z ręki starca, szybko nakrył chłopca skórą owczą i zerwał się, drżąc na całym ciele. Dźwięki zbliżały się, zagmatwane głosy krzyczały gniewnie i gwałtownie; potem rozległa się wrzawa bójki i wołania o pomoc, później hałas oddalających się szybko kroków. W następnej chwili zapukano głośno do drzwi i zawołano:
— Hej tam! Otwierać! Prędzej, do wszystkich diabłów!
Dźwięk tego głosu zabrzmiał w uchu króla jak najmilsza muzyka, gdyż był to głos Milesa Hendona!
Pustelnik wyszedł szybko z sypialni, zgrzytając zębami w bezsilnej wściekłości, zamknął za sobą drzwi, po czym król usłyszał w pierwszej celi następującą rozmowę:
— Witajcie z Bogiem, zacny panie, gdzie chłopiec — mój chłopiec?
— Jaki chłopiec, przyjacielu?
— Jaki chłopiec? Nie kłam, mnichu, i nie staraj się mnie oszukać. Nie jestem w humorze do żartów. Tuż koło twojej chaty złapałem tych łotrów, których podejrzewałem, że go uprowadzili. Wymusiłem na nich wyznanie, a oni powiadają, że im się wymknął i że szli jego śladami aż do twoich drzwi. Pokazali mi nawet ślady jego nóg. No, a teraz nie zwlekajcie dłużej i wiedzcie, czcigodny panie, że jeżeli mi go tu zaraz nie sprowadzicie... Gdzie chłopiec?
— Ach, łaskawy panie, mówicie pewnie o tym małym królewskim obdartusie, któremu użyczyłem dzisiaj noclegu? Jeśli wasza miłość interesuje się tym chłopcem, to wiedzcie, że wysłałem go z poleceniem. Wróci lada chwila.
— Kiedy? Kiedy? Nie traćcie czasu, może zdołam go jeszcze dogonić? Kiedy wróci?
— Nie fatygujcie się; wróci niedługo.
— Dobrze. Zaczekam tutaj. Ale stój! Ty go wysłałeś z poleceniem? Ty? To kłamstwo wierutne — on by nie spełnił twojego rozkazu; raczej by ci wyrwał tę długą brodę, niż by sobie pozwolił rozkazywać. To kłamstwo stary; to bez wątpienia kłamstwo. On się przez nikogo nie pozwoli posłać z poleceniem.
— Przez człowieka na pewno nie, to prawda. Ale ja nie jestem człowiekiem.
— Co? A kimże ty jesteś, na miłość Boga?
— To tajemnica — ale zdradzę wam ją. Jestem archaniołem!
Miles Hendon wydał okrzyk podziwu i rzekł:
— To mi tłumaczy jego ustępliwość. Gdyż to jedno jest pewne, że dla zwykłego śmiertelnika nie podjąłby się on posługi. Ale nawet król musi być posłuszny, gdy rozkazuje mu archanioł. Muszę ci więc... ale cyt!... co to za szmer?
Podczas tej rozmowy mały król to drżał z trwogi, to radował się, a wytężając wszystkie siły, wydawał ciche jęki w nadziei, że dotrą one do uszu Milesa Hendona. Ale za każdym razem wysiłki jego były daremne. Z bolesnym rozczarowaniem musiał sobie powiedzieć, że Miles bądź nie słyszał go, bądź nie zwracał na jego jęki uwagi. Ostatnia uwaga rycerza wznieciła w chłopcu nową nadzieję, jak świeży powiew z łąk orzeźwia śmiertelnie chorego człowieka. Uczynił jeszcze jeden rozpaczliwy wysiłek, ale w tej samej chwili pustelnik odpowiedział:
— Szmer? Słyszę tylko wiatr.
— Możliwe, że to był tylko wiatr. Prawdopodobnie. Słyszałem ten szmer przez cały czas. O, teraz znowu! To nie był wiatr! Dziwny dźwięk! Zbadajmy tę sprawę bliżej!
Król ledwo mógł wytrzymać z radości.
Wyczerpane jego płuca wysiliły się znowu i chłopiec spodziewał się powodzenia. Ale związane usta i nakrywająca go owcza skóra udaremniały wszelkie wysiłki. Biedny chłopiec upadł zupełnie na duchu, gdy usłyszał, jak pustelnik rzekł:
— Ach, ten szmer rozlega się przecież za domem. Tam w krzakach — chodźmy, zobaczymy, co to jest. Zaprowadzę cię.
Król usłyszał, jak dwaj mężczyźni oddalili się. Głosy ich i kroki przebrzmiały, był teraz sam pośród głębokiej, niesamowitej ciszy. Zdawało mu się, że minęła wieczność, aż głosy zbliżyły się znowu zmieszane tym razem z innymi dźwiękami, które uważał za stuk kopyt. Potem usłyszał, jak Hendon rzekł:
— Dłużej nie będę czekał; nie mogę czekać dłużej. Na pewno zbłąkał się w gęstwinie leśnej. W jakim kierunku odszedł? Pokaż mi szybko drogę!
— On... poczekaj; odprowadzę cię.
— Dobrze, dobrze! Jesteś istotnie lepszy niż wyglądasz. W każdym razie jesteś archaniołem, który ma serce na właściwym miejscu. Chcesz pojechać ze mną? Może usiądziesz na tym osiołku, którego sprowadziłem dla swego chłopca, czy też wolisz tego upartego muła, którego kupiłem dla siebie samego? Przy czym byłbym oszukany nawet wtedy, gdybym zapłacił za niego nie więcej jak złamany grosz.
— Nie, nie, pojedź sobie na mule, a osła poprowadź za cugle. Ja ufam bardziej moim nogom i wolę chodzić.
— W takim razie potrzymaj, proszę cię, osła, zanim uczynię tę karkołomną próbę, aby się dostać na muła.
Rozległo się tupanie, rżenie, uderzenia bata, czemu towarzyszyły głośne przekleństwa i złorzeczenia, a wreszcie gorzka tyrada do muła, która odniosła widoczny skutek, gdyż wrogie kroki z obu stron zostały po niej przerwane.
Z nieopisanym przerażeniem słuchał mały, związany król oddalających się głosów i kroków. Stracił teraz wszelką nadzieję, a głucha rozpacz owładnęła jego sercem.
— „Jedyny mój przyjaciel oszukany i sprowadzony na fałszywy trop — pomyślał — pustelnik wróci i...”
Dokończył tę myśl z głębokim westchnieniem. Potem począł się znowu miotać, walcząc tak zajadle z krępującymi go więzami, że zrzucił wreszcie nakrywającą go skórę owczą.
W tej chwili usłyszał, że drzwi otworzyły się znowu! Na ten dźwięk dreszcz przeszedł go aż do szpiku kości; zdawało mu się, że czuje już ostrze noża na gardle. W nieopisanej trwodze zamknął oczy... ale ta sama trwoga zmusiła go znowu do otworzenia ich — przed nim stali Jan Canty i Hugo.
— Dzięki Bogu! — zawołałby chłopiec, gdyby mógł otworzyć usta.
W kilka sekund później mógł już poruszać swobodnie członkami, zaś zbawcy jego ujęli go pod ramiona i pobiegli z nim szybko w gęstwinę leśną.
Znowu musiał „król Fu-Fu Pierwszy” rozpocząć swoje wędrówki w towarzystwie włóczęgów i przestępców, znowu musiał być celem ich brutalnych żartów i płaskich dowcipów albo znosić złośliwość, jakiej dopuszczali się wobec niego Canty i Hugo, gdy ich herszt nie widział. Tylko ci dwaj, Canty i Hugo, czuli do niego prawdziwą niechęć, inni polubili go i podziwiali jego rozum i odwagę. Podczas pierwszych dwóch czy trzech dni Hugo, pod którego opiekę oddano chłopca, czynił wszystko, aby dokuczyć królowi, a w czasie wieczornych hulanek bandy zabawiał się drażnieniem chłopca i płataniem mu figli. Robił to jednak zawsze tak, jakby się to stało przypadkiem.
Dwa razy nadepnął chłopcu niby niechcący na nogę, ale król w poczuciu swojej godności udał, że tego nie spostrzegł; gdy jednak Hugo powtórzył swój żart po raz trzeci, chłopiec porwał szybko kij i jednym uderzeniem rozciągnął go na ziemi ku najwyższej uciesze całej gromady. Zawstydzony i wściekły Hugo chwycił także kij i rzucił się na swego małego przeciwnika. Dokoła walczących utworzył się natychmiast krąg widzów, zagrzewano ich do walki i robiono zakłady, kto zwycięży. Ale szanse Hugona były bardzo małe. Niewiele pomagały mu wściekłe i niezręczne uderzenia wobec ręki, którą najwięksi mistrzowie Europy wyćwiczyli wedle najlepszych zasad nauki szermierczej. Mały król stał na miejscu czujny, ale spokojny i swobodny, podchwytując spadającą na niego nawałę uderzeń i ciosów ze zręcznością i lekkością, która wprawiała otaczających go widzów w najwyższy zachwyt. Od czasu do czasu wprawne jego oko dostrzegało odsłonięte miejsce przeciwnika i wtedy z błyskawiczną szybkością spadało na głowę Hugona uderzenie, a okrzyki zachwytu ze strony widzów rosły bez miary.
Po kwadransie walki Hugo opuścił plac boju okrwawiony i pokryty guzami, a na domiar złego wyśmiany. Zwycięzcę całego i nietkniętego podnieśli zdumieni widzowie na ramiona i posadzili na honorowym miejscu obok herszta, mianując go z wielką pompą „Królem Walczących Kogutów”, przy czym poprzednie przezwisko uroczyście unieważniono, nakładając karę wygnania z bandy na każdego, kto by się odważył nazwać chłopca tym obraźliwym mianem.
Daremne były jednak wszelkie usiłowania wykorzystania króla dla celów bandy. Bronił się przeciw temu z największym uporem. A przy tym stale próbował uciekać.
Pierwszego dnia po jego powrocie wepchnięto go do niestrzeżonej kuchni; chłopiec nie tylko wrócił z próżnymi rękoma, ale starał się nawet ostrzec mieszkańców domu. Potem wysłali go włóczędzy z blacharzem, aby mu pomagał przy robocie, chłopiec nie chciał jednak nic robić, a nawet zagroził blacharzowi jego własnym prętem do lutowania. Blacharz i Hugo ledwo się przed nim obronili.
W królewskim gniewie oburzał się na wszystkich, którzy chcieli ograniczać jego wolność lub skłaniać go do posług.
Pod opieką Hugona i w towarzystwie starej, brudnej kobiety z chorowitym dzieckiem na ręku wysłano go wreszcie na żebraninę; rezultat był jednak niezbyt obiecujący: chłopiec odmówił stanowczo proszenia o jałmużnę lub dopomagania przy tym innym.
Tak mijały dni, a nędza tego życia wędrownego, niedostatek, wysiłek i brutalność nowego otoczenia stały się wreszcie dla biednego więźnia tak dalece nieznośne, iż doszedł do przekonania, że uratowanie spod noża pustelnika na krótki tylko czas uchroniło go przed śmiercią.
Ale w nocy, we śnie, zapominał o wszelkich strapieniach. Widział się wówczas znowu na tronie, czuł się znowu władcą. Oczywiście potęgowało to tylko zgryzotę po obudzeniu się i dlatego też upokorzenia, jakich doznawał od chwili jego ponownego schwytania aż do walki z Hugonem, wydawały mu się z każdym nowym rankiem dotkliwsze i boleśniejsze.
Następnego ranka po pamiętnej walce Hugo wstał z sercem pełnym uczucia zemsty wobec króla. Uknuł przeciw niemu dwa plany. Pierwszy polegał na tym, by zadać chłopcu dotkliwą obelgę, która wobec jego dumy i „rzekomej” godności królewskiej musiałaby go szczególnie upokorzyć, gdyby mu się zaś ten plan nie udał, zamyślał rzucić na króla podejrzenie jakiegoś przestępstwa i wydać go w ręce władzy.
Dla osiągnięcia pierwszego celu zamierzał zrobić chłopcu na nodze sztuczną ranę, która by wzbudzała litość, gdyż sądził słusznie, że upokorzy to bardzo dumnego króla, tym bardziej, iż chciał przy pomocy Canty’ego zmusić go do wystawienia swojej rany na pokaz publiczny na gościńcu, aby w ten sposób wyłudzać jałmużnę.
Do sporządzenia takiej rany, zwanej w gwarze włóczęgów „plastrem”, przygotowywało się specjalną maść z niegaszonego wapna, mydła i rdzy, którą nakładano na kawałek skóry i przywiązywano mocno do nogi. Maść ta szybko przeżerała ciało, nadając nodze wygląd zapalny. Potem smarowano na domiar ranę dokoła krwią, która krzepnąc czyniła widok jeszcze bardziej odrażającym i budzącym litość, zaś brudne łachmany, w które owijano nogę, układano rozmyślnie tak, aby wrzód był widoczny, co służyło do tym silniejszego wywoływania współczucia u przechodniów.
Hugo zapewnił sobie pomoc blacharza, któremu król groził jego własnym prętem do lutowania. Wywabili oni chłopca podstępnie w pole, a gdy się oddalili dostatecznie od wspólnego obozowiska, powalili go na ziemię i blacharz przytrzymał go, zaś Hugo nałożył mu „plaster”.
Król bronił się ze wszystkich sił, grożąc, że każe ich obu powiesić, gdy tylko odzyska znowu władzę. Ale włóczędzy trzymali go mocno, radując się z jego bezsilnego oporu i szydząc z jego pogróżek. „Plaster” począł już palić nogę chłopca i zamierzony skutek nastąpiłby rychło, gdyby łotrom nie przeszkodzono w ich dziele. Niespodzianie jednak nadszedł ów człowiek sprzedany za niewolnika, który pierwszego wieczoru oskarżał okrutne prawa angielskie, odpędził obu złoczyńców i zdjął królowi opaskę z „plastrem”.
Chłopiec poprosił swego zbawcę o pożyczenie kija, aby natychmiast ukarać jak należy swoich prześladowców. Ten jednak odmówił, obawiając się przez to nowych przykrości i radząc królowi zaczekać z tym do wieczora, gdy cała banda będzie zebrana, a nikt niepowołany nie wmiesza się do walki.
Odprowadził wszystkich trzech do obozowiska i opowiedział o zajściu hersztowi, który wysłuchał opowiadania spokojnie, zamyślił się, a wreszcie orzekł, że króla nie należy już wysyłać na żebranie, gdyż, jak widać, przeznaczony on jest do rzeczy lepszych i wyższych; przeniósł go więc z klasy żebraków do gromady złodziejów.
Hugo był tą decyzją niezmiernie uradowany. Próbował już nieraz namawiać króla do kradzieży, ale nie udawało mu się. Teraz opór ten musiał się skończyć, gdyż chłopiec niewątpliwie nie odważy się sprzeciwić wyraźnemu rozkazowi herszta. Uplanował więc na tenże wieczór kradzież, podczas której zamierzał wydać chłopca w ręce władz. Postanowił przy tym działać tak sprytnie, aby ujęcie to wydawało się zupełnie przypadkowe. Gdyż „Król Walczących Kogutów” był powszechnie lubiany i banda na pewno nie obeszłaby się łagodnie z tym, kto by w zdradziecki sposób wydał chłopca w ręce wspólnego wroga — prawa.
Dobrze. O upatrzonej porze Hugo ruszył ze swoją ofiarą do pobliskiej wsi; szli obaj wolno przez gościniec, pierwszy z zamiarem wykonania swego
Uwagi (0)