Darmowe ebooki » Powieść » Miazga - Jerzy Andrzejewski (biblioteka w sieci .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Miazga - Jerzy Andrzejewski (biblioteka w sieci .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Andrzejewski



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 79
Idź do strony:
zawodzi, w maszynopi­sie straconym w Stuttgarcie, była scena, w której Gustaw późną nocą z piątku na sobotę wraca pijany do domu i rozmawia z Moniką, która akurat odebrała telefon od Konrada Kellera, rozbudzonego dotkliwym bólem zęba, zupełnie jednak wyleciały mi z głowy szczegóły tej sceny. Ponieważ tamta wersja rozgrywała się w roku 1965, Gustaw miałby zaledwie lat szesnaście, wydaje mi się jednak, że był urodzony wcześniej i akurat zdawał maturę. Teraz ma lat prawie dwadzieścia, brakuje mu do dwudziestki pięciu miesięcy. Co z nim zrobić? Udany, wykolejony? A jakieś dzieci powinni też mieć Furmiński, Jaśko i pozostali prócz Halickiego, który ma Łukasza. Nie jestem w nastroju do „rodzenia”.

 

— chyba się cofnie, spłoszony widokiem rozochoconej młodzie­ży, a jeśli nie zdąży uczynić tego w porę i zostanie zauważony, z pewnością Marek Kuran dostrzeże go pierwszy i w takim razie, choćby dla zrobienia na przekór Ksaweremu, nie odmówi sobie wygrania tak nieczęstej sytuacji i zawoła dość głośno, aby przekrzyczeć wrzawę big-beatu:

— Prosimy, panie prezesie, do nas!

Wówczas Panek wobec tych młodych, rozognionych twarzy i ciszy, jaka naraz w piwnicy zalegnie, nie będzie się już mógł wycofać, będzie zatem musiał ociężałemu ciału, z trudem się wydobywającemu z gęstych lipskich bagien, nadać niejaką godność, a twarzy ojcowsko-koleżeńską swobodę i powiedzieć głosem, które­go brzmienie jemu samemu będzie się musiało wydać nieco fałszy­we:

— Cześć! jak się panowie bawicie?

— Who’s it, Luke31? — spyta Aimo Immonen, obejmując Łukasza Halickiego za szyję.

— Jeden z bohaterskich twórców naszej ludowej ojczyzny — odpowie Halicki.

— Go with me to Paris, Luke. Madame Ferens will make a great artist of you32 —

— Prometeusz, panimajesz33? A Hermes eto ja34.

— Słuchaj, stary — wepchnie się pomiędzy nich Maciek Zarem­ba — moja żona od trzydziestu godzin rodzi i nie może urodzić. Co ja mam robić?

Natomiast Marek Kuran, lekko swymi ładnymi, choć trochę nie­spokojnymi, oczami zezując w stronę wyraźnie zażenowanego eks-asystenta przy katedrze historii filozofii współczesnej, a i z uśmiechem chłopięco przymilnym powie coś w tym rodzaju:

— Wie pan, panie prezesie, co się stało?

— Gdzie? — spyta niechybnie Panek.

Na to młody poeta:

— W autobusie pospiesznym D, dzisiaj o dziesiątej rano.

— Niestety — wówczas prezes PIP-u — komunikacja to nie mój resort.

Marek Kuran:

— Wiem, panie prezesie, ale w potężnym królestwie socjalistycznej prasy, która też jest swego rodzaju zaplanowaną komuni­kacją, a nawet komunią, dobrze jest wiedzieć, co się dzieje u sąsiada, nie? Otóż to było tak: pewien czteroletni chłopczyk, bawiąc się dziś rano w żołnierza, wsadził sobie na głowę nocnik, ale manewrował nim tak nieostrożnie, iż niebawem cała jego głowa w hełmie uwięzła, wtedy przerażona matka, gdy jej wysiłki uwolnienia syna okazały się daremne, owinęła nocnik ręcznikiem i po­śpiesznym autobusem D pojechała z dzieckiem do Ubezpieczalni. W autobusie, panie prezesie, chłopczyk, wyglądający na ofiarę ciężkiego wypadku, przez całą drogę, choć w odstępach przerywa­nych ciszą, skarżył się głosem głucho, lecz i donośnie się wydobywającym spod zamaskowanego naczynia: dusno mi, ciemno mi, pić mi się chce!

Nie wydaje się, aby Panek, gdy po momencie ciszy, rozlegną się wokół śmiechy i chichoty, przyłączył się do ogólnej wesołoś­ci, raczej z kamienną twarzą, jakby siedział za swym biurkiem w Polskim Instytucie Prasowym lub na akademii, za stołem pre­zydialnym, powie:

— Mam nadzieję, że w Ubezpieczalni poradzono sobie z tym przykrym wypadkiem, nasze szpitalnictwo stoi na wysokim poziomie, mamy wielu dobrych i ofiarnych lekarzy.

Wtedy młodociany autor Leukocytów (rocznik 1946) czując wokół atmosferę wzrastającego napięcia, spyta:

— Ile forsy, panie prezesie, wyciąga teraz miesięcznie fa­cet w randze ministra, ale tak ze wszystkim, z dodatkiem?

I nim Panek zdąży odpowiedzieć, tamten:

— Chyba jednak mniej niż pewien czteroletni ogier francuski imieniem Match, kupiony niedawno w Anglii przez British Bloostock Agency za 250 000 funtów, już nie mówię o tu obecnych, my jesteśmy młodzi, dwulatki, ale kogo z tych na górze i w ogó­le w Polsce kupiono by za taką cenę? A wie pan, panie prezesie, ile ten ogier wygrał forsy w czasie swojej kariery na torach? Prawie dwa miliony nowych franków, znaczy czterysta tysięcy do­larów!

— Ten gówniarz, Kuran, ma podobno talent — powie później Panek, gdy ponownie zetknie się ze Stefanem Raszewskim.

Na to Raszewski:

— Talent to nie wszystko, zresztą i z oceną talentu le­piej zaczekać.

— Właśnie, gówniarz za dużo sobie pozwala.

— Wiem, nie on jeden, ale całe zagadnienie na tym stoi, że oni nie są tacy mądrzy, jak o sobie myślą, a my nie tacy głupi, jak oni sobie wyobrażają. Gdzie są te młode geniusze, w piwnicy?

Panek:

— Mówię ci, Stefan, gówniarz za dużo sobie pozwala.

— Nie szkodzi — odpowie Raszewski — im więcej narozrabia, tym prędzej podpadnie. Nie bądź naiwny, Poldek. Wróg, jak już nic nie może, mobilizuje gówniarzy, znamy to.

A ponieważ Panek wciąż nie będzie pewien partyjnej oceny przyjęcia w Jabłonnie, z pewnością zapragnie, aby ktoś bardziej od niego w tej drastycznej i skomplikowanej sprawie autorytatyw­ny całą rzecz przyjaźnie naświetlił, zatem zgodne byłoby z je­go stanem ducha, gdyby właśnie teraz, w owej żmudnie, a i cokolwiek niefrasobliwie kształtującej się przyszłości, Stefan Raszewski zechciał się okazać dobrym starym kumplem i szczerze, jak w partyzantce, z własnej inicjatywy w sedno sprawy wszedł i męsko stwierdził:

— Powiem ci, Poldek, w zaufaniu, że z twoim weselem były kłopoty.

— Nie? — z nieszczerym zdziwieniem zaniepokoił się Panek.

Raszewski:

— Dobrze wiesz, stary, że towarzysze z kierownictwa nie lubią takich historii. Jak mnie pierwszy raz powiedziałeś o Ja­błonnie, ja na to nic, ale pomyślałem sobie, że to może nie przejść.

— Jak to nie przejść?

— Tobie! O ciebie, Poldek, chodzi. Rany boskie, jesteś jak ślepa kura, naiwniak, nawet nie wiesz, ile ryje dokoła cie­bie i świnię chcieliby ci podrzucić. Takie jest życie, Poldek, naprostuj się!

— To moja żona wymyśliła, wiesz, jaka ona jest. Mnie te szopki nie bawią.

— Wiem.

— No więc?

— Mówię ci, ślepa kura jesteś. Gówno widzisz. Towarzysze z kierownictwa dobrze wiedzą, jaki jesteś. Ale co z tego? Co im miałem powiedzieć, kiedy spytali, ile wesele twojej córki będzie kosztować! No!

— Keller wszystko płaci, ja grosza nie dałem.

— Nie dałeś, powiadasz?

— Przysięgam, Stefan!

— Ty mi nie przysięgaj, bo ja lepiej od ciebie wiem, co dałeś, a czego nie dałeś. Po to jestem, żeby wiedzieć. Ty isto­tę zagadnienia zrozum!

— Niby co?

– Ech, ty! zmendziałeś, stary, co ci w tej starej głowie chlupie? Gdybym nie był twoim starym kumplem, to bym ci dał w dupę takiego kopa, że byś się, stary, do końca życia nie pozbie­rał. Co ty mi bajesz, kto za to wszystko zapłacił? Z takimi, jak ty, ja mam robić politykę? Pierdolę was wszystkich. Wiem, kto zapłacił. I co z tego?

— Rany boskie, Stefan, czego się gniewasz?

— Nie płacz, ja jestem spokojny, jak drut. A ty sobie zała­duj w tę zrogowaciałą łepetynę: dla towarzyszy z kierownictwa sprawa tak stoi, że na wesele córki starego i zasłużonego towarzysza urządza się przyjęcie w Jabłonnie, czort z tobą, kto płacił, kto nie płacił! Jest przyjęcie? Jest. Duże przyjęcie. I kto ma być na tym zasranym kiblu? Gówno, artystyczno-intelektualne gówno. Ale nie tylko. Jeszcze towarzysz Panek z małżonką i kilkunastu przyjaciół z aparatu i z rządu. Przede wszystkim ja! Stefan Raszewski! Nie wygłupiaj się, stary! Znasz mój telefon! No! Kto cię dzień po dniu ustawia? Jeżeli jesteś durniem, nie rób z siebie większego i nie preparuj takich historii jak ta, za moimi plecami.

— Stefan! — jęknie najpewniej w tym momencie Panek — ja już czasem wysiadam, już nie mogę, sił nie starcza.

— Siedź na dupie, póki siedzisz, i mądrzejszych od siebie słuchaj.

— Siedzę, Stefan, ale co ja takiego zrobiłem? To nie moja wina.

— Przestań pierdolić!

— Zmęczony jestem, Stefan.

— Chcesz w mordę?

Więc się najpewniej w tym momencie Panek, jeszcze przed chwi­lą osłabły i w sobie sflakowaciały, wyprostuje.

— Bij, Stefek — powie z determinacją — bij!

Wówczas Raszewski całkiem spokojnie:

— Słuchaj, stary, ile miesięcy musiałby pracować robotnik, nauczyciel albo urzędnik z twego resortu, żeby takie wesele córce zafundować?

— Czy ja wiem? Rok, może więcej?

— No więc! Elita się bawi, taka gadka pójdzie na Polskę, a jak elita się bawi, znaczy szasta forsą, a jak szasta forsą, znaczy łatwo jej forsa przychodzi i łatwo leci, a to nie może zrobić dobrego wrażenia i słusznie nie zrobi dobrego wrażenia, zwłaszcza teraz, zastanów się, stary, dwudziestopięciolecie, wybory do sejmu, trudności ekonomiczne i w ogóle cała złożona sytuacja międzynarodowa, w naszym obozie też, co ci zresztą bę­dę mówić, sam chyba wiesz.

— Jasne.

— Więc ci krótko powiem, owszem, były w kierownictwie opo­ry, nawet duże, słuszne opory, ale ja, zanim miałem referować całą sprawę, gruntownie wszystko sobie przedyskutowałem, i tak, i tak, no więc obiektywnie: ocena strat, szum dokoła tego, gada­nina, przesadna gadanina, jak zawsze, dobra! szum jest, pokisi się, poskwierczy i wygaśnie, sprawa znów nie taka pryncypialna, żeby swąd i smród długo pozostał, ale oczywiście samego faktu szkodnictwa negować ani nie doceniać nie należy. A drugie pyta­nie: czy tylko szkodnictwo może z tego wyniknąć, może i jakieś pozytywne elementy dadzą się znaleźć? I przy wnikliwszej anali­zie okazało się, że owszem, takie pozytywne elementy są, trzeba je tylko umieć rozpoznać. Wiesz, stary, jaka jest sytuacja w tej całej zasranej kulturze? Niedobra, wciąż niedobra. Daliśmy im w marcu w dupę, ale poniektórzy z nich mają twarde tyłki, du­żo za twarde, jak na budowę socjalizmu. Otóż obiektywnie ocenia­jąc sytuację, trzeba sobie jasno powiedzieć, że w pewnych oko­licznościach korzystniejszy bywa koniak niż wielogodzinna dys­kusja. Teraz, stary, już nie te czasy, żebyśmy potrzebowali ko­gokolwiek przekonywać, w obecnej sytuacji interesuje nas przede wszystkim dokładne rozpoznanie, informacja, pogłębienie naszej wiedzy o środowisku, o tych czy innych osobnikach ze środowis­ka, a ratować, zbawiać, na siłę wyciągać z błędnych albo wręcz wrogich poglądów, to już nie ten etap, dwadzieścia pięć lat ciężkiej orki mamy za sobą, to coś znaczy, teraz samym talentem nikt nam nie zaimponuje, to już nie jest dla nas legitymacja, stać nas na to, żeby zrezygnować z różnych panów Nagórskich i kilkunastu innych, którzy sobie wciąż wyobrażają, że w tym kraju można swobodnie uprawiać ideowe sobiepaństwo, rzecz więc w tym, żeby wiedzieć, jak głęboko i gruntownie kto jest chory, owszem, wiemy dużo, ale nie zaszkodzi, jak będziemy wiedzieć jeszcze więcej. Kiedy wróg pije i się bawi, władza się umacnia. Kapujesz teraz, stary, dlaczego wesele twojej córki przeszło?

— Ty masz głowę, Stefan!

— Każdy ma głowę, trzeba tylko głową myśleć w sposób pra­widłowy, co poniektóre tutaj znakomitości mają w głębokiej po­gardzie. No, stary, można powiedzieć, że nagadaliśmy się za wszystkie czasy, ale teraz koniec, kropka! jesteśmy na weselu, a nie na konferencji, trzymaj się! aha, jeszcze jedno przy okazji. Jak się układają twoje stosunki ze starszym synem?

— Prawie go nie widuję.

— Wiesz, mnie on osobiście ani grzeje, ani ziębi, ale ty jesteś moim starym kumplem, zajmujesz odpowiedzialne stanowis­ko, powiedz mu więc kiedy przy okazji, żeby on na siebie uważał, po marcu tylko ze względu na ciebie nie wyciągnęliśmy wobec niego wszystkich konsekwencji i tylko zdjęliśmy go z asystentury.

Panek (z pewnością cokolwiek blednąc lub czerwieniejąc):

— Znów robi coś nie tak?

— Co on robi nie tak, jak robią normalni mężczyźni, to ty, jeżeli nie jesteś ślepy, powinieneś wiedzieć najlepiej. Ale to mnie nie obchodzi, to nie mój resort. Powiem ci nawet więcej: jak on już taki jest i lubi się otaczać chłopaczkami, to zamiast prowadzić z nimi tak zwane dyskusje ideowe, niech lepiej gada z nimi o dupie. Przekaż mu to.

— On mnie ma za nic, Stefan.

— To sprawa jego i twoja. Ale niech uważa, żebyśmy go nie musieli ciachnąć po jajach. Byłoby mi przykro, stary, ze względu na ciebie. Cześć stary! poszukam panny młodej.

 

W związku z tym, co o działalności Ksawerego Panka mówi Raszewski, zwrócić uwagę, że ten wątek ważny w obecnej egzysten­cji Ksawerego całkiem został zagubiony, dzięki czemu obraz Ksa­werego, usuniętego po marcu na margines życia publicznego, za­węził się jednostronnie do utrapień erotycznych, co zresztą Raszewski chętnie by widział. Nie zapomnieć zatem, że jeśli nie w części I; to koniecznie w części II trzeba będzie wyekspono­wać bliskie powiązania Ksawerego (również jego rolę inspirują­cą) z młodzieżową grupą poetycką „Atentat”, która gromadzi młodych zamieszanych w wypadki marcowe, usuniętych przeważnie z wyższych uczelni, a również i mających poza sobą w kilku przypad­kach wielomiesięczne śledztwo w więzieniach. Koniecznie wrócić do tej sprawy przy scenach w części II, w których występuje Ksa­wery Panek.

 

Więc Panek, z samym sobą w tym momencie pozostawiony, już prawie trzeźwy, choć daleki od wewnętrznego opanowania, raczej żony niż pierworodnego poszuka i dzięki podobnemu układowi sy­tuacji w sposób niejako ostateczny nie odbędzie się owa zamierzona pierwotnie w podjudzających oparach alkoholu intymna rozmowa ojca z synem, ów trochę szokujący dialog, który zgodnie z ryzykownymi i desperackimi intencjami ojca przebiegłby, gdyby mógł przebiec, zapewne tak:

Ojciec:

— I cóż, mój synu, bawisz się, jak widzę.

Syn:

— Przy pewnym nadużyciu fantazji można to nazwać zabawą.

— Tutaj powinieneś się świetnie bawić, jesteś prze­cież u siebie.

— O ile się nie

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 79
Idź do strony:

Darmowe książki «Miazga - Jerzy Andrzejewski (biblioteka w sieci .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz