O księciu Gotfrydzie, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej - Halina Górska (czytelnia internetowa darmowa .TXT) 📖
Na baśniową opowieść O księciu Gotfrydzie, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej autorstwa Haliny Górskiej składa się dwanaście historii opiewających przygody nieustraszonego rycerza. Mimo przeciwności losu bohater realizuje krok po kroku przepowiednię, stanowiącą oś konstrukcyjną całego tekstu.
Ponadczasowa opowieść o wielkiej odwadze i wielkiej miłości, okraszona elementami magicznymi, wprowadza młodych czytelników w zaczarowany świat rycerskich cnót — dzielności, lojalności, poświęcenia i honoru.
- Autor: Halina Górska
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «O księciu Gotfrydzie, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej - Halina Górska (czytelnia internetowa darmowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Halina Górska
Zatrząsł się z wciekłości Rodryg i byłby pchnął miecz w pierś rycerza, gdyby księżniczka Roksana ramienia jego nie powstrzymała.
— Głupi zuchwalcze! — zawołała. — Czy myślisz, że jeśli zamordujesz Gotfryda, to mnie zdołasz prośbą lub groźbą zmusić do milczenia?! Zaiste, lepiej będzie dla ciebie, jeśli zwolniwszy Gotfryda zdasz się na jego łaskę, bo wiem, że jest on mężem wspaniałomyślnym! Gdybyś nie uczynił tego, kat odepnie ci z rozkazu króla ostrogi, kat złamie miecz twój i pod katowskim toporem spadnie twoja głowa!
Roześmiał się strasznym śmiechem Rodryg.
— Zaprawdę dobrze się stało, Roksano, żeś pokazała, iż nie gołąbką tchórzliwą jesteś, ale orlicą. Każę ci wyrwać język i powiem ojcu twemu, że to czarny rycerz tak cię okaleczył... Będziesz milczała, Roksano, przysięgam na miecz mój, będziesz milczała!
— Mylisz się, Rodrygu, mylisz się! Ojciec mój spojrzy w me oczy i w oczach mych wyczyta prawdę całą. Oczyma opowiem mu wszystko!
— Każę wypalić ci oczy, te oczy, które Gotfryd w pieśniach swych do górskich jezior porównywał, i powiem, że to czarny rycerz tak cię okaleczył. Będziesz milczała, Roksano, przysięgam na miecz mój, będziesz milczała!
— Mylisz się, Rodrygu, mylisz się! Łamać będę me ręce, szrpać będę me włosy i opowiem memu ojcu wszystko!
— Każę obciąć ci twe włosy, o których Gotfryd śpiewał, iż są jego harfy strunami, każę odrąbać twe białe dłonie, o których mówił Gotfryd, iż są jak lilii kwiaty! Będziesz milczała, Roksano, przysięgam na miecz mój, będziesz milczała!
Zadrżał tedy książę Gotfryd, gdyż czuł, że nie są to pogróżki na wiatr rzucone i że okrutnik ten zdolny jest do wszelkiej nikczemności.
— Nie zważaj na jej słowa, Rodrygu — rzekł. — Cóż znaczą słowa szalonej? A ona jest szalona z rozpaczy. Zabij mnie, ale jej nie tykaj!
— Nie — zawołała Roksana. — To mnie raczej zabij, a jego weź ze sobą na zamek i powiedz ojcu memu, że król ciemności rzucił mnie w przepaść, a Gotfryd oszalał z bólu i ledwieś go uratował. Mój ojciec nie da wówczas wiary jego słowom, a ty dostaniesz pół królestwa w nagrodę, gdyż kocha go on jak syna.
— Nie, to mnie raczej zabij, Rodrygu!
— Nie, to mnie raczej!
I kiedy się tak ze sobą spierali, które z nich ma umrzeć, rycerze Rodryga poczuli, że dzieje się z nimi coś szczególnego.
Poczuli, że coś ściska ich za gardło, że coś pali ich pod powiekami i wilgocią napełnia oczy. I żaden z nich nie śmiał podnieść wzroku na drugiego, i każdy starał się ukryć twarz w fałdach płaszcza...
Mężowie ci, co już od lat zbójami z rycerzy się stali, poczuli nagle żal i wstyd, i łzy, że sławę swą i cześć rycerską podeptali, nikczemnikowi do zbrodni prowadzić się dając.
I nagle jeden z nich, Rudolfem zwany, z gromady się wysunąwszy, zawołał:
— Czy pozwolicie, aby zginął ten najwaleczniejszy i najznakomitszy z rycerzy i ta cudna jak jutrzenka pani?! Czy chcecie okryć się hańbą, pastwiąc się nad jeńcem i kobietą?!
I wtedy cała drużyna odparła jak jeden mąż:
— Zaprawdę, nie!
A że byli to ludzie twardzi i mało kiedy litość znający, więc zaraz z nich jeden dodał:
— I czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy temu nędznemu zbrodniarzowi wyrwali język i wypalili oczy, a później na przydrożnej powiesili gałęzi, bo innej śmierci niewart?
I znowu odparła, jak jeden mąż, drużyna cała:
— Zaprawdę, że byłoby lepiej.
Powiódł hrabia Rodryg oczyma po swoich ludziach, a srogie ich twarze obaczywszy, jak osinowy liść zadrżał i do ucieczki się rzucił, ale go wraz kilkadziesiąt rąk pochwyciło i przed Gotfryda, któremu właśnie więzy rozcinano, powlokło.
Padł tedy przed nim na kolana i o litość błagać go począł, nogi jego obejmując, bowiem, zaprawdę powiadam wam, że jeśli kto urąga słabym, to płaszczy się przed silnymi, a jeśli jest mężny wobec bezbronnych, to tchórzem jest wobec zbrojnych.
Spojrzał na niego z politowaniem Gotfryd i rzekł:
— Nierycerska to rzecz katowskim rzemiosłem się trudnić. Puśćcie go wolno!
Aliści ozwał się jeden:
— Jakże to może być, żeby nie ukarany odszedł?
A rzekł na to Gotfryd:
— Jakiejże chcecie dla niego jeszcze kary, kiedy już największą otrzymał?
Zdziwili się bardzo rycerze i zapytali:
— Jaką?
A odparł im Gotfryd:
— Hańbę! — i omdlał, albowiem krew upływała mu z ran.
Przypadła do niego księżniczka Roksana i głowę jego na swych kolanach położywszy pancerz mu rozpinać poczęła.
Otoczyli ją kołem rycerze i każdy, co miał, jej podawał: ten płótno, ów wodę, inny wino.
A kiedy Gotfryd puchar wina wychylił, powróciły mu zupełnie siły.
Wsiadł tedy na konia, Roksanę przed sobą na siodle posadziwszy i rozkazawszy żołnierzom w drogę ruszać, jednego z nich jako gońca przodem wysłał.
Pędzi tedy ów goniec co koń wyskoczy do stolicy, aby króla Zygmunta o oswobodzeniu Roksany powiadomić, a oczy mu z podziwu mało na wierzch nie wyjdą, takie dziwa po drodze widzi:
Słońce, jakby to maj był, a nie grudzień, grzeje, śniegi topnieją, sasanki, fiołki, kaczeńce i stokrocie zakwitają po łąkach, na gałęziach drzew pąki zielenieją, ptaki z głośnym świergotem zza morza ciągną, a w przydrożnych wioskach zakwitają sady wiśniowe...
Zerwał więc ów rycerz kilka rozkwieconych gałęzi i w okna chat wioskowych nimi pukając wołał:
— Książę Gotfryd i księżniczka Roksana wracają! Książę Gotfryd i księżniczka Roksana wracają!
Zrywał się kto żyw i kwiecie wiosenne po drodze zrywając na spotkanie Roksany i Gotfryda biegł.
Jechali tedy Gotfryd i Roksana po usłanej kwiatami drodze, wśród radosnych okrzyków ludu.
A nad nimi leciały rozśpiewane ptaki.
A przed nimi leciały dzieci z pękami rozkwitłych gałęzi wiśni i jabłoni w ręku.
A Gotfryd trzymał przed sobą na siodle Roksanę i rozmawiali ze sobą o zaczarowanym ogrodzie, o zaczarowanym ogrodzie, w którym tysiące motyli, o tęczowych skrzydłach tańczy w słońcu...
Kiedy zaś wjechali do stolicy, zabiły na ich powitanie dzwony wszystkich kościołów i uderzono w tysiąc moździerzy, i z wszystkich okien wionęły ku nim setki kolorowych flag, i rycerze w złotych zbrojach kłaniali im się mieczami...
Tego samego wieczora odbyła się na zamku wielka uczta. Najpiękniejsze damy tańczyły z najpiękniejszymi rycerzami, truwerzy królewscy śpiewali stare pieśni, a wasale Zygmunta, szlachetni książęta, grafowie i baronowie, pili zdrowie młodej pary złotym miodem w srebrnych pucharach.
A książę Gotfryd i księżniczka Roksana?
Książę Gotfryd i księżniczka Roksana chodzili po swoim zaczarowanym ogrodzie, w którym kwitły purpurowe jak krew róże i liliowe orchidee, i patrzyli, jak tysiące motyli, tysiące motyli o tęczowych skrzydłach tańczy w słońcu.
Uwagi (0)