Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖
Klasyka powieści dla młodzieży, opowieść o dorastaniu czwórki sióstr March, napisana na podstawie przeżyć autorki i jej sióstr. Zabawy i radości, upokorzenia i smutki bohaterek, z których najmłodsza liczy 12, zaś najstarsza 16 lat, zostały przedstawione pod znaczącym tytułem. Każda z sióstr przechodzi przemianę, przeżywa przełomowe doświadczenie, zamykające na zawsze czasy niewinnego dzieciństwa i wprowadzające w świat dorosłości. Chociaż określenie „nastolatki” powstało i upowszechniło się dopiero sto lat później, autorce z wielką trafnością udało się zobrazować okres, w którym dziewczynki przestają być dziećmi i stają się młodymi kobietami.
Powieść, opublikowana w 1868, natychmiast odniosła sukces wydawniczy i uznanie krytyki. Czytelnicy domagali się dalszego ciągu, więc Alcott szybko napisała następną część, sprzedawaną przez pewien czas w Wielkiej Brytanii jako Dobre żony, później wydawaną jako drugi tom tego samego tytułu. W kolejnych latach ukazały się następne dwie części cyklu o siostrach March. Książka doczekała się adaptacji scenicznych i radiowych, na jej podstawie powstało siedem filmów, kilka seriali telewizyjnych i seriali anime.
- Autor: Louisa May Alcott
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Louisa May Alcott
Dom państwa Moffat był istotnie bardzo światowy i modny i naiwną Małgosię z początku olśnił blask i elegancja. Pomimo błahego życia byli to dobrzy ludzie, więc prędko odzyskała swobodę. Może czuła, nie umiejąc sobie z tego zdać sprawy, że to nie są osoby szczególnie wykształcone i inteligentne i że mimo pozłoty widać, z jak lichego materiału są stworzone. Prawdę mówiąc, było jej przyjemnie jadać smacznie, jeździć pięknym powozem, chodzić co dzień w najładniejszej ze swych sukien i nic nie robić, tylko się bawić. Bardzo jej to przypadało do smaku i wkrótce zaczęła naśladować zachowanie i rozmowy swego otoczenia: stroiła minki, wdzięczyła się, używała francuskich wyrażeń, fryzowała włosy, ubierała się, rozprawiała o modach, o ile mogła najlepiej. Im więcej ładnych rzeczy widziała u Anusi Moffat, tym bardziej zazdrościła i wzdychała do bogactw. Rodzinny dom wydawał się jej nagi i smutny, praca cięższa niż dawniej i uważała się za bardzo ubogą i pokrzywdzoną mimo jedwabnych pończoch i nowych rękawiczek.
Jednak nie miała wiele czasu na szemranie, bo tak jak jej dwie towarzyszki bardzo była zajęta „bawieniem się”. Zwiedzanie sklepów, przechadzki, przejażdżki i wizyty zapełniały całe dni, wieczory zaś spędzały w teatrze, w operze lub w domu z gośćmi, bo Anusia miała dużo znajomości i potrafiła z nich korzystać. Jej starsze siostry były wspaniałymi pannami, a jedna z nich miała narzeczonego, który wydawał się Małgosi niezmiernie interesujący i romantyczny. Pan Moffat, tłusty, wesoły gentleman, znał jej ojca, zaś jego żona, tłusta, stara dama, polubiła ją nie mniej niż córka. Wszyscy ją pieścili i niewiele brakowało, żeby się przewróciło w głowie „stokrotce”, tak ją tam bowiem nazywano.
Gdy nadszedł wieczór przeznaczony na „małe przyjęcie”, Małgosia przekonała się, że jej suknia popelinowa nie ujdzie, bo dziewczęta ubrały się lekko i ślicznie wyglądały. Wydobyła więc tarlatanową, która się zdawała jeszcze starsza i uboższa przy nowej krepowej sukience Salusi.
Małgosia spostrzegła, że panienki to spoglądają na jej strój, to na siebie, i zaczęła ją palić twarz, gdyż obok łagodnego charakteru miała wiele dumy. Wprost nie powiedziały ani słowa, tylko Salusia zaproponowała, że ją uczesze, Anusia chciała jej zawiązać szarfę, a Bella, narzeczona, pochwaliła jej białe ręce. Lecz Małgosia widziała w tych grzecznościach tylko litość nad ubóstwem i ciężko jej było na sercu, gdy stała samotnie, podczas kiedy inne dziewczęta śmiały się, szczebiotały, skakały, biegały jak zwiewne motylki. To przykre i gorzkie uczucie wzmagało się coraz bardziej. Wtem weszła służąca z pudełkiem kwiatów. Zanim zdołała przemówić, Anusia zdjęła pokrywę i wszystkie wykrzyknęły, ujrzawszy w środku śliczne róże i paprocie.
— Ma się rozumieć, że to dla Belli. Jerzy zawsze jej przysyła, ale te są szczególnie ładne! — wykrzyknęła Anna.
— Człowiek, który przyniósł te kwiaty, powiedział, że one są dla pani March. Jest też list — rzekła dziewczyna, oddając wszystko Małgosi.
— Zabawna rzecz, od kogóż to? Nie wiedziałyśmy, że masz wielbiciela! — wołały panny, kręcąc się wkoło niej z najwyższą ciekawością i zdziwieniem.
— List od mamy, a kwiaty od Artura — odrzekła z prostotą, przejęta wdzięcznością, że nie zapomniał o niej.
— Doprawdy? — powiedziała Anusia z figlarną minką, gdy Małgosia wsunęła list do kieszeni jak talizman przeciw zazdrości, próżności i fałszywej dumie, bo te kilka serdecznych słów sprawiło jej wielką ulgę, a śliczne kwiaty rozweseliły humor.
Czując się znowu prawie szczęśliwa, odłożyła parę róż i paproci dla siebie, a z reszty porobiła naprędce zgrabne bukieciki do staników, włosów i sukni swych towarzyszek, ofiarując je tak uprzejmie, że Klara, najstarsza z sióstr, powiedziała, iż jest „najmilszą istotką, jaką kiedykolwiek spotkała”, a wszystkie oczarowane były jej drobną przysługą. Tym grzecznym znalezieniem się położyła koniec swojej rozpaczy i gdy inne panienki poszły się pokazać pani Moffat, ujrzała w zwierciadle uszczęśliwioną i promienną twarz, przypinając sobie paprocie do ufryzowanych włosów, a róże do sukni, która już jej się nie wydawała tak bardzo licha.
Zabawiła się doskonale tego wieczora, bo natańczyła się do woli, wszyscy byli dla niej grzeczni i usłyszała trzy komplementy. Najpierw, gdy Anusia poprosiła ją o śpiew, ktoś powiedział, że ma szczególnie piękny głos, potem major Lincoln zapytał, kto jest „ta świeża dziewczynka z ładnymi oczkami”, a wreszcie pan Moffat, nalegając żeby z nim zatańczyła, wyraził się pochlebnie, że się nie suwa, tylko porusza jakby na sprężynie. Bardzo się dobrze bawiła, póki jej uszu nie doszedł urywek pewnej rozmowy, która ją niezmiernie zmieszała.
Siedziała właśnie w cieplarni, czekając, by jej tancerz przyniósł lody, kiedy jakiś głos odezwał się z drugiej strony kwiatowej ściany:
— Ile ma lat?
— Szesnaście lub siedemnaście, jak mi się zdaje — odpowiedziano.
— Z łatwością przyszłoby to którejś z nich, prawda? Salusia mówi, że są teraz w bardzo bliskich stosunkach i że ten stary gentleman całkiem za nimi szaleje.
— Pewna jestem, że pani March ma swoje plany i że dobrze zarzuca sieć, chociaż jeszcze wcześnie — rzekła pani Moffat.
— Musi o tym wiedzieć i dlatego ułożyła tę naiwną bajeczkę o matce, a gdy nadeszły kwiaty, tak się ślicznie zarumieniła. Biedaczka! Byłaby bardzo ładna, gdyby mogła się ubierać z elegancją.
— Czy myślicie, że obraziłaby się, gdybyśmy jej pożyczyły suknię na czwartek? — spytał inny głos.
— Wprawdzie jest dumna, lecz sądzę, że nie odmówi, bo przywiozła ze sobą tylko tę lichą tarlatanową sukienkę. Może ją dziś podrze, to będzie dobry pozór, żeby jej ofiarować przyzwoitszą.
— Zobaczymy. Zaproszę Artura, żeby jej pochlebić, a potem będziemy z tego miały wyborną zabawę.
W tej chwili zjawił się tancerz Małgosi i zastał ją bardzo rozpaloną i wzburzoną. Rzeczywiście miała w sobie wiele dumy i teraz jej się przydała, bo łatwiej było skryć upokorzenie, gniew i niesmak. Chociaż była niewinna i niepodejrzliwa, musiała jednak zrozumieć gadaninę tych panienek. Starała się zapomnieć, lecz daremnie, i ciągle sobie powtarzała: „Pani March ma plany”, „wymyśliła naiwną bajeczkę o mamie” i „licha tarlatanowa suknia”. Chciałaby się rozpłakać, pobiec do domu, opowiedzieć swe troski i prosić o radę, ale nie mogąc tego zrobić, udawała wesołość, a wskutek zgorączkowania tak jej się to powiodło, że nikt nie odgadywał przymusu. Jednak bardzo się ucieszyła, gdy zabawa się już skończyła, ona zaś leżała spokojnie w łóżku i mogła wreszcie zastanawiać się, rozważać i gniewać tak długo, aż ją głowa rozbolała, a rozpalone policzki ochłodły od serdecznych łez. Te niemądre, choć rozmyślne słowa otworzyły przed nią nowe horyzonty i zakłóciły spokój dawnego świata, w którym żyła dotąd szczęśliwa jak dziecię. Jej niewinna przyjaźń z Arturem została zatruta, a wiara w matkę nadwyrężona przez podejrzenie pani Moffat, sądzącej innych po sobie. Rozsądna chęć poprzestawania na skromnym ubraniu, najwłaściwszym dla ubogiej panienki, osłabła przez niepotrzebną litość dziewcząt, którym licha suknia wydawała się największą klęską na świecie.
Biedna Małgosia miała niespokojną noc i wstała z ciążącymi powiekami, nieszczęśliwa, na pół rozżalona na swe towarzyszki, na pół zawstydzona za siebie, że nie odezwała się szczerze i nie wyjaśniła rzeczy od razu. Wszyscy tego ranka ziewali i dziewczęta dopiero w południe zdobyły się na energię, by wziąć się za robótki z włóczki. Małgosię od razu uderzyło coś w ich zachowaniu: okazywały więcej względów, grzeczniej słuchały, co mówi, i patrzyły na nią ciekawie. To wszystko ją dziwiło i cieszyło, chociaż nic nie rozumiała, póki miss Bella nie odezwała się sentymentalnie, podnosząc oczy od pisania:
— Droga stokrotko, posłałam zaproszenie na czwartek twemu przyjacielowi, panu Laurence’owi. Chcielibyśmy go poznać, zresztą to tylko zwykła grzeczność dla ciebie!
Małgosia zarumieniła się, ale przez złośliwą chęć dokuczenia panienkom, rzekła śmiało:
— To bardzo grzecznie z pani strony, ale obawiam się, że nie przyjedzie.
— Dlaczego, chéri55? — zapytała miss Bella.
— Nie dosyć dorosły na to.
— Co przez to rozumiesz, moje dziecko? Ile ma lat? Chciałabym wiedzieć — wykrzyknęła miss Klara.
— Zdaje mi się, że prawie siedemnaście — odpowiedziała Małgosia, licząc ściegi, żeby ukryć rozbawienie w oczach.
— Ty chytra istoto! Mówmy o tym, który jest zupełnie dorosły! — zawołała miss Bella ze śmiechem.
— Taki nie istnieje. Artur jest młodym chłopczykiem — odrzekła, śmiejąc się także, bo siostry rzuciły na siebie jakieś dziwne spojrzenie, usłyszawszy opis jej domniemanego wielbiciela.
— A więc jest prawie w jednym wieku z tobą.
— Nie ze mną, ale z moją siostrą Ludką. Ja skończę siedemnaście lat w sierpniu — odpowiedziała, potrząsając główką.
— Bardzo się grzecznie zachował, przysyłając ci kwiaty, prawda? — odezwała się Anusia, strojąca poważne miny z lada powodu.
— Często robi nam takie podarki, bo niezmiernie lubimy kwiaty, a mają ich tam mnóstwo. Moja matka przyjaźni się z panem Laurence’em, więc to jest zupełnie naturalne, że my dzieci bawimy się z sobą.
Powiedziała to wszystko w nadziei, że dadzą jej już spokój.
— Widocznie stokrotka jeszcze nic nie wie — rzekła miss Klara do Belli, kręcąc głową.
— To zupełnie sielankowa niewinność — odparła miss Bella, wzruszając ramionami.
— Idę załatwić sprawunki dla moich dziewcząt. Czy mogłabym się czymś paniom przysłużyć? — zapytała pani Moffat, wtaczając się jak słoń w jedwabiach i koronkach.
— Dziękuję pani — odrzekła Salusia — przywiozłam na czwartek nową suknię z różowej materii, więc nie brak mi niczego.
— Mnie także — przemówiła Małgosia, lecz zaraz umilkła, bo jej przyszło na myśl, że potrzebuje wielu rzeczy, ale nie może ich kupić.
— Co włożysz na siebie? — spytała Salusia.
— Tę samą białą suknię, jeżeli ją tak naprawię, żeby uszła, bo ją wczoraj bardzo podarłam — odrzekła Małgosia, usiłując mówić swobodnie, chociaż było jej bardzo niemiło.
— Czemu nie poślesz do domu po inną? — rzekła niezbyt delikatnie Salusia.
— Nie mam innej — powiedziała Małgosia z wielkim przymusem, którego jednak tamta nie spostrzegła i z niegrzecznym zadziwieniem wykrzyknęła:
— Masz tylko tę jedną? Jakie śmieszne...
Nie skończyła zdania, Bella skinęła bowiem na nią i przerwała, mówiąc uprzejmie:
— To wcale nie śmieszne, bo na cóż by jej się zdało mieć dużo sukien, kiedy nigdzie nie bywa. Nie potrzebujesz posyłać do domu, stokrotko, chociażbyś ich miała dwanaście, bo mam odłożoną śliczną niebieską jedwabną sukienkę, z której wyrosłam, i włożysz ją, żeby mi sprawić przyjemność. Zrobisz to, moja droga?
— Dziękuję za tę dobroć, ale jeżeli pani nie będzie się wstydzić mojej starej sukni, to ja się za nią rumienić nie będę, bo jest w sam raz dla tak młodej dziewczyny jak ja — powiedziała Małgosia.
— Pozwól, żebym miała tę przyjemność, ubierając cię modnie. Przepadam za tym i jak ci włożę tę i ową drobnostkę, będziesz całkiem piękna. Nikomu nie dam cię zobaczyć, póki nie będziesz gotowa. Wówczas wpadniemy jak Kopciuszek z matką wybrane na bal — rzekła Bella przekonywającym tonem.
Małgosia nie zdołała odmówić jej uprzejmej propozycji, tak była bowiem ciekawa, czy „będzie piękna, gdy włoży tę i ową drobnostkę”, że przyjęła stroje i zapomniała o swej niechęci do Moffatów.
We czwartek wieczorem Bella zamknęła się ze swą pokojówką i we dwie zrobiły z Małgosi piękną pannę. Ufryzowały, wyloczkowały głowę, wygładziły szyję i ręce pachnącym pudrem, posmarowały koralową pomadką usta, żeby były czerwieńsze, a Hortensja miała ochotę dodać jeszcze soupçon56 różu, ale Małgosia oparła się temu. Zasznurowały ją w niebieską jedwabną suknię, tak ciasną, że jej trudno było oddychać, i tak wyciętą, że się zarumieniła, spojrzawszy w zwierciadło. Dodały srebrne filigranowe bransolety, naszyjniki, broszkę, nawet kolczyki, bo Hortensja zawiesiła je na niewidzialnym kawałku różowego jedwabiu. Bukiet z herbacianych róż przy staniku pogodził Małgosię z pokazaniem pięknych białych ramion, a niebieskie jedwabne buciki na wysokich obcasach zaspokoiły ostatnie życzenie jej serca. Koronkowa chusteczka, wachlarz z piór i bukiet ze srebrną rączką dopełniły stroju — i miss Bella przyglądała się jej z taką przyjemnością jak dziewczynka lalce w nowym ubraniu.
— Mademoiselle est charmante, très jolie57, nieprawdaż? — wykrzyknęła Hortensja, klaszcząc w ręce z przesadnym uniesieniem.
— Chodź się pokazać — rzekła miss Bella, prowadząc ją do pokoju, gdzie wszyscy na nią czekali.
Gdy Małgosia szła, szeleściły za nią i wlokły się długie spódnice, dzwoniły kolczyki, powiewały loki, a serce biło i zdawało jej się, że zaczynają się nareszcie jej „rozkosze”, bo zwierciadło wyraźnie jej powiedziało, że jest piękna. Panienki powtarzały to przyjemne zdanie z zapałem i przez kilka minut stała jak kawka w bajce, ciesząc się pożyczanymi piórami, podczas gdy inne szczebiotały jak gromada srok.
— Teraz pójdę się ubierać, a ty, Maniu, naucz ją układać suknię i chodzić na tych wysokich obcasach, bo się przewróci. Klaro, przypnij srebrnego motylka na środku białej koronki i podnieś ten długi lok z lewej strony głowy. Nie zeszpećcie tu ślicznego dzieła moich rąk! — rzekła Bella z zadowoleniem, iż się jej powiodło.
— Boję się zejść na dół. Zdaje mi się, żem taka dziwna, sztywna, na wpół rozebrana — rzekła Małgosia do Salusi, gdy odezwał się dzwonek i pani Moffat przysłała po panienki, żeby się zaraz pokazały.
— Niepodobna jesteś do siebie, ale dobrze wyglądasz. Zupełnie niknę przy tobie. Bella ma dużo smaku i wierz mi, że masz dziś wygląd Francuzki. Nie ruszaj kwiatów, niech opadają, nie poprawiaj ich ciągle. Uważaj, żebyś nie upadła... — Tak ją nauczała Salusia, skrywając żal, że sama gorzej wygląda.
Z przestrogami w pamięci Małgorzata ostrożnie zeszła ze schodów i udała się do pokoju bawialnego, gdzie byli państwo Moffat i nieco wczesnych gości.
Wkrótce miała się przekonać, że piękny strój ma powab, który przyciąga pewną klasę ludzi i zapewnia ich szacunek.
Uwagi (0)