Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖
Powieść Władysława Reymonta, za którą otrzymał Nagrodę Nobla w 1924 roku, publikowana w tomach między 1904 a 1909 rokiem. To utwór przedstawiający losy społeczności zamieszkałej we wsi Lipce.
Fabuła powieści obejmuje 10 miesięcy i opisuje losy Macieja Boryny, jego rodziny i innych mieszkańców Lipiec. Ukazuje zarówno problemy społeczne, z którymi spotykają się chłopi, jak i przedstawia ich codzienność, święta oraz tradycje, życie uzależnione od pór roku i pogody, wpisuje także chłopów w tradycję historyczną, a także skupia się na indywidualnych przeżyciach. Chłopi to wnikliwe studium nad rzeczywistością chłopską, powieść panoramiczna, realizująca założenia nautralizmu i realizmu.
- Autor: Władysław Stanisław Reymont
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Stanisław Reymont
— Dopraszam się łaski wielmożnego naczelnika, co rzeknę, jako to po swojemu miarkuję2340: szkołę juścić uchwalić uchwalim, ale widzi się2341 nama2342, co2343 za dużo złoty i groszy dziesięć z morgi. Czasy teraz ciężkie i o grosz trudno! To jeno chciałem rzec.
Naczelnik nie odpowiedział zatopiony w jakowychś dumaniach, że jeno kiej niekiej2344 kiwnął głową jakby przytakująco i oczy przecierał, więc ośmielony tym wójt siarczyście przemawiał za szkołą; po nim i jego kamraty parły do tego samego, młynarz zaś pyskował najżarliwiej, nie zważając na ostre przycinki Grzelowych stronników, aż wreszcie zgniewany Grzela zawołał:
— Przelewamy jeno z pustego w próżne — i upatrzywszy sposobną porę przystąpił i śmiało spytał:
— A niby jaka to ma być ta nowa szkoła?
— Jak i wszystkie! — wyrzekł otwierając oczy.
— To my akuratnie takiej nie potrzebujemy!
— Na swoją uchwalim i pół rubla z morgi, a na inszą2345 ni szeląga.
— Co nam taka szkoła, moje uczyły się bez2346 trzy roki, a też ni be, ni me.
— Ciszej, ludzie, ciszej!
— Rozbrykały się barany, a wilk jeno patrzeć, jak skoczy na stado.
— Pyskacze juchy, nową biedę wypyskują la2347 wszystkich.
Pokrzykiwali jeden przez drugiego, że uczynił się srogi2348 gwar, każden2349 bowiem dowodził swojego i przepierał drugich, rozgrzewali się coraz barzej2350, rozbili się na kupy i wszędy2351 zawrzały spory a kłótnie, zwłaszcza Grzelowe stronniki pyskowały najgłośniej i najzawzięciej, powstając przeciw szkole. Na próżno wójt, młynarz i gospodarze z drugich wsi przekładali, prosili, a nawet i strachali Bóg wie czym, większość srożyła się coraz zuchwałej, wygadując, co jeno2352 komu ślina przyniesła2353.
Zaś naczelnik siedział, jakby nie słysząc niczego, szeptał cosik2354 z pisarzem, dając się im wygadać do woli, a kiej2355 mu się widziało, co2356 mają już dosyć płonego2357 szczekania, kazał zadzwonić wójtowi.
— Cicho tam! cicho! słuchać! — spokoili2358 sołtysi.
A nim się do cna przyciszyło, rozległ się jego głos rozkazujący:
— Szkoła być musi, rozumiecie! Słuchać i robić, co wam każą!
Srogo przemówił, jeno co2359 się nie ulękli, a Kłąb chlasnął na odlew:
— Nie przykazujem nikomu chodzić na łbie, to niechże i nama2360 pozwolą się ruchać2361, jak komu wyrosły kulasy2362.
— Zawrzyjcie2363 gębę! Cicho, psiekrwie! — klął wójt, na darmo dzwoniąc.
— Co rzekłem, to przywtórzę, że w naszej szkole muszą się uczyć po naszemu.
— Karpienko! Iwanow! — ryknął na strażników, stojących w pośrodku ciżby, ale chłopi w mig ich ścisnęli między sobą, a ktosik2364 im szepnął:
— Niech jeno2365 któren tknie kogo... nas tu ze trzystu... miarkujcie2366...
I wraz się rozstąpili czyniąc wolne przejście, a tłocząc się za nimi przed naczelnika z głuchą, rozjuszoną wrzawą, przysapując jeno, a klnąc i wytrząchając pięściami, zaś raz po raz ktoś wyrywał się z kupy z ozorem:
— Każde stworzenie ma swój głos, a jeno nam przykazują mieć cudzy.
— I cięgiem2367 przykazy, a ty, chłopie, słuchaj, płać i czapką ziemię zamiataj.
— Pokrótce2368 to bez pozwoleństwa nie puszczą i za stodołę.
— Kiej takie wielmożne, to niech przykażą świniom, bych zaśpiewały kiej skowronki! — huknął Antek, zatrzęsły się śmiechy, a on wołał rozjuszony:
— Abo niech im gęś zaryczy. Jak to zrobią, to uchwalim szkołę.
— Każą podatki, płacim; każą rekruta, dajem, ale wara od...
— Cichocie, Kłębie. Sam Najjaśniejszy Cysarz nadał ustawę i tam stoi kiej wół, co szkoły i sądy mają być po polsku! Tak przykazał sam Cysarz, to jego słuchać będziem! — wrzeszczał Antek.
— Ty kto takoj2369? — spytał naczelnik wpierając w niego oczy.
Zadrżał, ale rzekł śmiało wskazując papiery, leżące na stole:
— Tam stoi napisane. Nie sroka me2370 zgubiła — dodał zuchwale.
Naczelnik pogadał cosik z pisarzem, a ten pokrótce ogłosił: jako2371 Antoni Boryna, pozostający pod śledztwem karnym, nie ma prawa brać udziału w zebraniu gminnym.
Antek poczerwieniał z gniewu, lecz nim się zebrał na słowo, naczelnik wrzasnął:
— Poszoł won2372! — i wskazał go oczami strażnikom.
— Nie uchwalajta, chłopcy! prawo za nami! nie bójta się niczego! — krzyknął zuchwale Antek.
I odszedł wolno ku wsi, spozierając na strażników kiej2373 wilk na kondle2374, że ostawali coraz dalej.
Ale w gromadzie zagotowało się z nagła kieby2375 w tym kotle, wszyscy naraz zaczęli prawić, krzyczeć i sprzeczać się zajadle, że już nie dosłyszał nikogo, a jeno2376 pojedyncze słowa klątw, pogróz2377 i przekpiwań latały nad głowami kiej2378 kamienie. Jakby ich zły2379 opętał, tak się wydzierali zapalczywie, a nikto2380 nie poredził2381 wyrozumieć, skąd to przyszło i laczego2382?
Spierali się o szkołę, o Antka, o wczorajszy deszcz, kto zeszłoroczne szkody przypominał sąsiadowi, kto folgę2383 jeno dawał wątrobie, kto zaś la2384 samego sprzeciwu się kłyźnił2385, że powstał taki męt, taki wrzask i zamieszanie, co2386 się już widziało, jako2387 leda2388 chwila wezmą się za łby i orzydla2389. Próbował spokoić Grzela, próbowali drugie2390, nie przemogli jednak opętania. Wójt dzwonił, jaże2391 mu drętwiały kulasy2392, przywołując do porządku, i takoż na darmo. Kiej te rozjuszone indory skakały sobie do oczów, ślepe już i głuche na wszystko.
Dopiero któryś ze sołtysów jął walić kijem w pustą beczkę, stojącą pod okapem, jaże zahuczała kiej2393 bęben, wtedy ludzie oprzytomnieli nieco, ściszając się nawzajem.
Naczelnik, nie mogąc się doczekać cichości, zakrzyczał zgniewany:
— Cicho tam! Dosyć tej narady! Milczeć, kiedy ja mówię, i słuchać. Szkołę uchwalcie.
Ścichło, jakby makiem posiał, strach padł na wszystkie, mróz przeszedł kości, że stali jakby podrętwieli spozierając po sobie niemo i bezradnie, ani w myślach postały sprzeciwy, gdyż on stał groźnie, tocząc oczami po wylękłych twarzach.
Przysiadł znowu, a wójt, młynarz i drugie rzucili się między ludzi przyniewalać do posłuszeństwa i strachać.
— Głosować za szkołą, głosować.
— Może być źle. Słyszeliśta2394?
Pisarz tymczasem sprawdzał obecnych, że co trochę ktoś odkrzykiwał:
— Jest! Jest!
Zaś po sprawdzeniu wójt wlazł na stołek i zakomenderował:
— Kto za szkołą, niech przejdzie na prawą stronę i podniesie rękę.
Sporo przeszło, ale dużo więcej narodu ostało na miejscu, naczelnik się zmarszczył i przykazał, aby la2395 sprawiedliwości głosowali imiennie.
Strapił się tym Grzela, dobrze rozumiejąc, że skoro każden z osobna pójdzie głosować, to nie będzie śmiał się przeciwić.
Ale już nie było nijakiej zarady. Pomocnik zaczął wywoływać i każden szedł koleją, posobnie2396, a pisarz przy nazwisku znaczył kreskę, jeśli był za szkołą, lub robił krzyżyk, gdy się jej przeciwił.
Długo się wlekło, gdyż ludzi było chmara, lecz w końcu ogłosili:
— Dwieście głosów za szkołą, osiemdziesiąt przeciw.
Grzelowi podnieśli wrzask.
— Na nowo głosować! oszukali!
— Ja mówiłem: nie, a postawił mi kreskę! — wydzierał się któryś, a za nim wielu świarczyło2397 to samo, zaś gorętsi jęli się skrzykiwać.
— Nie dać, podrzeć papiery, podrzeć!
Szczęściem, co2398 dworski powóz zajeżdżał przed kancelarię, więc ludzie, chcąc nie chcąc, musieli się poodsuwać na boki, zaś naczelnik przeczytawszy list, jaki mu podał lokaj, oznajmił uroczyście:
— Tak, bardzo dobrze, szkoła w Lipcach będzie.
Juści, co2399 nikto2400 i pary z gęby nie puścił, stali kiej2401 mur patrząc w niego spokojnie.
Podpisał jakieś papiery, wsiadł do powozu i ruszył.
Kłaniali mu się pokornie, ani spojrzał na kogo, ni kiwnął głową, a pogadawszy jeszcze ze strażnikami, skręcił na boczną drogę ku modlickiemu dworowi.
Patrzyli za nim czas jakiś w milczeniu, aż któryś z Grzelowych rzekł:
— Jagniątko, do rany go przyłóż, a nie spodziejesz się, jak udrze cię kłami gorzej wilka i weźmie pod kopyta.
— A czymże by to głupich trzymali, jak nie pogrozą?
Grzela jeno westchnął, spojrzał po gromadzie i szepnął cicho:
— Przegralim dzisia, trudno, naród jeszcze nie wezwyczajony2402 do oporu.
— Boja się2403 bele2404 czego, to i niełatwo się wezwyczai.
— Moiściewy, a jaki to człowiek, nawet prawo ma se za nic.
— Juści, przeciek prawo pisali la2405 nas, a nie la siebie.
Jakiś chłop z Przyłęka podszedł skarżąc się przed Grzelą:
— Chciałem z wami, ale jak me2406 prześwidrował ślepiami, tom języka zapomniał i pisarz zapisał, jak mu się spodobało.
— Tyla było oszukaństwa, że można by zaskarżyć uchwałę.
— Chodźta do karczmy. Niechta siarczyste zatłuką — zaklął Mateusz i odwróciwszy się do gromady zakrzyczał: — Wiecie, ludzie, czego wama naczelnik zapomniał powiedzieć? A tego, żeśta kundle i barany. I dobrze zapłacita za posłuch, ale niech was łupią ze skóry, kiejśta głupie2407.
Zaczęli się odcinać, ktoś nawet pysk wywarł na niego, lecz zmilkli, bo jakaś żydowska bryka przejeżdżała, w której siedział Jasio organistów.
Otoczyli go Lipczaki, a Grzela rozpowiedział o wszystkim. Jasio wysłuchał, pogadał o tym i owym i kazał jechać.
Wszyscy zaś poszli do karczmy i po drugim kieliszku Mateusz huknął:
— A ja wam powiedam, że wszystkiemu winien wójt i młynarz.
— Prawda, najwięcej namawiali a straszyli — przyświarczył Stacho Płoszka.
— A że naczelnik groził, to jakby wiedział już o Rochu — ktoś szeptał.
— Jak nie wie, to mu powiedzą. Znajdą się takie!
— Kaj strażniki? — zapytał Grzela niespokojnie.
— Poszli jakby w stronę Lipiec.
Grzela zakręcił się po karczmie i ani spostrzegli, jak się wyniósł i szedł ku wsi miedzami rozglądając się pilnie dokoła.
Antek obzierał2408 się za gromadą kieby2409 ten kot odpędzony od miski, a rozważał, czyby nie zawrócić, lecz widząc następujących strażników powziął nagle jakąś myśl, bo wyłamał po drodze sporą gałąź i wsparłszy się o płot obstrugiwał, pasując do ręki a zważając na burków, którzy chociaż szli jak mogli najpowolniej, zrównali się z nim pokrótce.
— Kajże to pan starszy, na prześpiegi? — zagadał urągliwie.
— Po służbie, panie gospodarzu, a może nam w jedną stronę, co?
— Rad bym z duszy, ale widzi mi się, co nam kaj indziej2410 drogi wypadną.
Rozejrzał się prędko, na drodze ni żywej duszy, jeno co2411 kancelaria była jeszcze za blisko, więc ruszył z nimi trzymając się kole2412 płota i pilnie bacząc2413, bych2414 go z nagła nie obskoczyli.
Zmiarkował się starszy i dalejże pogadywać z przyjacielstwa i srodze wyrzekać, jako od samego rana jeszcze nic nie miał w gębie.
— Naczelnikowi pisarz nie żałował, to pewnikiem i la2415 pana starszego ostawił jakie ochłapy. Na wsiach przeciek smaków nie postawią; cóż, kluski a kapusta nie la takich panów — przekpiwał z rozmysłem, jaże2416 młodszy, sielny parob o rozlatanych ślepiach, cosik zamamrotał, ale starszy nie popuścił ni słowa.
Antek się jeno prześmiechał wyciągając coraz lepiej kulasy2417, że ledwie za nim nadążyli, nie bacząc już na wyboje ni kałuże. Wieś była pusta, jakby wymarła, i słońce tak doskwierało, że jeno2418 niekiedy co ta ktoś wyjrzał za nimi lub kajś2419 w cieniach zabielały dziecińskie głowiny, a tylko jedne pieski przeprowadzały ich wiernie z niemałym jazgotem i docieraniem.
Starszy zakurzył papierosa i strzyknąwszy przez zęby jął się użalać, jak to on nie zazna nigdy spokojnej nocy ni dnia, bo cięgiem2420 służba i służba.
— Pewnie, co niełacno tera2421 wyciągnąć choćby co niebądź od chłopów...
Strażnik jeno zaklął sięgając jaże do maci, ale Antek, że mu się to już zmierziły te kluczenia, ścisnął mocniej kijaszek i rzekł całkiem zaczepnie:
— Prawdę powiem, a to z waszej służby tyla2422 jeno2423 jest profitu2424, co się po wsiach naszczekają pieski, a jaki taki zbędzie ostatniej złotówki.
I to jeszcze starszy ścierpiał, chociaż już pozieleniał ze złości, a za pałaszem macał, ale dopiero kiej doszli ostatniej chałupy, rzucił się z nagła na Antka i krzyknął kamratowi:
— Bierz go!
Źle się jednak wybrali, bo nim poredzili go przytrzymać, odciepnął ich precz kiej kondle, uskoczył w bok pod chałupę, wyszczerzył zęby kiej wilk i trząchając kijem zawrzał przyduszonym, urywanym głosem:
— Idźcie swoją drogą... ze mną nie wygracie... nie dam się i czterem... a kły powybijam kiej
Uwagi (0)