Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖
Druga księga dżungli to drugi zbiór luźno powiązanych opowiadań dotyczących życia Mowgliego w dżungli, wśród zwierząt.
Przedstawiona jest nie tylko codzienność chłopca wychowywanego w dżungli, lecz także wiele problemów moralnych przeniesionych na relacje zwierząt. Opowiadania pozwalają dostrzec w zwierzętach wrażliwe istoty. Podobnie jak ludzie, budują więzi społeczne, posiadają uczucia i zasady, wedle których żyją.
Druga księga dżungli to powieść autorstwa angielskiego pisarza Rudyarda Kiplinga, wydana w 1895 roku. Kipling zasłynął przede wszystkim jako autor pierwszego zbioru opowiadań, zatytułowanego Księgi dżungli, jego twórczość była kierowana głównie do młodzieży.
- Autor: Rudyard Kipling
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling
W straży tylnej — daleko poza nimi — ciągnął wielki marabut, zwany Adiutantem. Leciał tak ociężale i marudnie, jak gdyby każde machnięcie jego skrzydeł miało być dlań kresem żywota.
— Szanujcie wiek sędziwy! Bramini nadrzeczni, szanujcie wiek sędziwy!
Adiutant odwrócił do połowy głowę, zerknął nieznacznie w stronę, skąd dochodziło wołanie, i drętwym ruchem osiadł na piaskowej ławicy obok mostu. Wtedy dopiero można było przyjrzeć mu się w całej okazałości — obaczyć wszystkie jego dziwactwa i śmiesznostki. Z tyłu wyglądał — owszem — nad wyraz dostojnie i czcigodnie; mierzył bowiem bez mała86 sześć stóp87 wysokości, a olbrzymia łysina przypominała jakby tonsurę zażywnego wiejskiego plebana. Z przodu natomiast przestawiał się zgoła inaczej. Jego głowa i wspólny z nią spadek mająca szyja były zgoła nieopierzone, a na podgardlu zwisał potworny worek skórzany — taki ogólny schowek, mieszczący w sobie wszystko, cokolwiek ptak potrafił zwędzić swym kilofiastym dziobem. Nożyska miał Adiutant długie, chude i łykowate, ale poruszał nimi z pewną gracją i przyglądał się im nie bez dumy przez czas dłuższy. Musnął dziobem popielate pióra w ogonie, rzucił okiem na gładziznę swego grzbietu — w końcu znieruchomiał w postawie: Baczność!
Mały, parszywy szakal stał właśnie na niskim wiszarze nadbrzeżnym i poszczekiwał z głodu. Ujrzawszy Adiutanta, zadarł ogon, nastawił uszy i pomknął ku niemu w bród przez wodę.
Był to osobnik nędzny i nikczemny, prawdziwa zakała swej kasty. Wprawdzie i najlepsze z szakali niewiele są warte, ten wszakże, o którym mowa, zasługiwał chyba na miano arcynędznika. Był to w połowie żebrak, w połowie szubrawiec, wyjadacz i czyściciel wiejskich śmietników, w jednej osobie tchórz nad tchórze i wściekły ryzykant, wiecznie głodny i wiecznie nadziany fortelami — choć te fortele bodaj nigdy nie wychodziły mu na dobre.
— Brrr! — warknął z obrzydzeniem, otrząsając zmoczoną skórę. — Bodajby marnie poginęły plugawe kundle wiejskie! Na każdą z pcheł moich przypadły po trzy psie ukąszenia... i to tylko dlatego, żem spojrzał (spojrzał, nic więcej) na jakiś dziurawy but leżący w oborze. Cóż sobie te psy myślą? Czyż ja się żywię błotem?
To rzekłszy, poskrobał się poniżej lewego ucha.
— Słyszałem — odrzekł Adiutant głosem zgrzytliwym, przypominającym chrobot tępej piły rżnącej grubą deskę — słyszałem, że w tym bucie znajdowało się nowo narodzone szczeniątko.
— Insza to rzecz słyszeć, a insza wiedzieć na pewno! — mruknął szakal, który znał spory zapas przysłów, podsłuchany u ludzi podczas ich wieczornych gawęd przy ogniskach.
— Święta prawda. Przeto, by się upewnić, zaopiekowałem się tym szczeniątkiem, gdy psy miały inne jakieś zajęcie...
— Tak, psy były bardzo zajęte — potwierdził szakal. — Niestety nie mogę teraz udać się do wioski, gdzie rad bym sobie upolował parę ochłapów. Ale... czy w tym bucie było naprawdę ślepe szczeniątko?
— Było... ale teraz jest tutaj — odparł Adiutant, wskazując dziobem na pełne wole pod gardzielą. Kęs to wprawdzie niewielki, ale trzeba się i nim zadowolić, gdy litość stała się rzeczą rzadką na tym świecie.
— Ha-aj! Świat ma dziś serce z żelaza! — płaczliwie zawył szakal, ale wnet głos zmienił, dostrzegłszy na powierzchni wody jakąś drobną, ledwie że uchwytną falę. — Życie nam wszystkim dziś stało się ciężkie! Nie wątpię, że nawet nasz dostojny władca, chluba ghaut i przedmiot zazdrości całej rzeki...
— Kłamca, pochlebca i szakal z jednego wykluli się jaja! — zauważył Adiutant, nie zwracając się zresztą do nikogo bezpośrednio, gdyż podobno w razie potrzeby sam umiał łgać jak najęty.
— Tak! Przedmiot zazdrości całej rzeki! — powtórzył szakal głosem donośniejszym. — Nawet on, jak mniemam, jest tego zdania, że od czasu zbudowania mostu coraz trudniej o dobrą strawę. Z drugiej strony przyznać muszę (choć nie zamierzam bynajmniej powiedzieć mu tego w oczy), że zacny nasz pan jest tak mądry i tyloma obdarzony zaletami, iż ja (niestety) nawet równać się z nim nie mogę...
— Jakiż czarny musi być szakal, który o sobie mówi, że jest szary! — burknął Adiutant, nie mogąc odgadnąć, do czego to wszystko zmierza.
— Jemu nigdy nie zabranie żywności, wobec czego...
W tejże chwili rozległ się cichy chrzęst, jak gdyby łódź jakaś otarła się o mieliznę. Szakal wykonał żwawo w tył zwrot i stanął frontem (jako w pozycji najbezpieczniejszej) do istoty, o której mówił przed chwilą.
Tuż obok ukazał się olbrzymi, na dwadzieścia stóp długi krokodyl, okryty pancerzem przypominającym blachę kotła parowego, potrójne żłobkowaną i nitowaną, nabitą suto ćwiekami. Groźnie ponad wodą błysnęły żółte ostrza jego górnych zębów, zwisające ponad pięknie kanelowaną szczęką dolną. Był to nie kto inny, lecz sam płaskonosy Mugger z Mugger Ghaut, starszy od najstarszych mieszkańców wioski dawca jej starodawnego imienia — zły duch mielizny i od wielu lat (znacznie przed pobudowaniem mostu kolejowego) postrach całej okolicy — mężobójca, ludożerca i fetysz miejscowy w jednej osobie. Ułożył się na powierzchni wody, wcisnąwszy pysk w mieliznę, i utrzymywał się w równowadze za pomocą nieznacznych, ledwie dostrzegalnych ruchów ogona. Szakal wiedział wybornie, że jedno silniejsze machnięcie tym ogonem zdołałoby, niczym tłok maszyny parowej, wyrzucić Muggera błyskawicznie na mieliznę.
— Ach! Jakież to dla mnie szczęście, że cię oglądam, Obrońco Nędzarzy! — jął przypochlebiać się, cofając się jednakże za każdym słowem. — Posłyszeliśmy wdzięczny twój głos i pośpieszyliśmy tutaj, wiedzeni nadzieją lubej pogawędki. Przyznam się, że moja bezwstydna zarozumiałość przywiodła mnie do tego, że oczekując twego przybycia poważyłem się mówić o tobie... mam jednak nadzieję, że nie dosłyszałeś słów moich...
Rzecz naprawdę miała się nieco inaczej. Szakal, wygłaszając swą poprzednią przemowę, właśnie tego pragnął, by ją posłyszano; wiedział bowiem, że pochlebstwo było najlepszym sposobem zdobywania sobie chleba. Mugger wiedział, że szakal przemawia w tym właśnie celu; szakal wiedział, że Mugger wiedział o tym, a Mugger wiedział, że szakal wiedział, iż on o tym wiedział. Nic więc dziwnego, że byli z siebie wzajemnie nader zadowoleni.
Stary potwór jął gramolić się na mieliznę, sapiąc, wzdychając i mamląc: „Szanujcie zgrzybiałość i wiek sędziwy!”
Rozpuchłe, beczułkowate cielsko Muggera toczyło się z wolna na koślawych, pałąkowatych nogach, a spod ciężkich, zrogowaciałych powiek na wierzchu trójkątnej głowy jarzyły się niby węgle dwa małe ślepia. Zatrzymał się w końcu i legł w bezruchu, a szakal, choć od dawna obeznany z jego obyczajami, zdumiał się mimochcąc88 może po raz setny w swym życiu, gdy obaczył, jak łudząco Mugger umie być podobny do kłody drzewnej, przypławionej falą na mieliznę. Stare krokodylisko zadało sobie nawet ten trud, by ułożyć się dokładnie pod tym kątem, jaki by z kierunkiem rzecznego prądu utworzyła kłoda przyholowana tu drogą naturalną — oczywiście, z uwzględnieniem warunków czasu i miejsca. Wszystko to czynił tym razem ot, z nawyku, boć wylądował jedynie z chęci zażycia miłego wywczasu; z drugiej jednak strony należy mieć na uwadze, że krokodyl nigdy nie bywa syty, więc gdyby szakal dał się zwieść pozorom, na pewno zabrakłoby mu czasu do filozoficznych roztrząsań na ten temat.
— Nie słyszałem nic, moje dziecię! — odezwał się Mugger, przymykając jedno ślepie. — Miałem wodę w uszach, a dotkliwy głód pozbawił mnie przytomności. Od czasu gdy wybudowano most kolejowy, moi wieśniacy ostygli w miłości ku mnie... aż mi się serce kraje z żalu.
— Kraje się z żalu... to wielkie, to szlachetne serce! — zajęczał szakal. — Ach, jakiej dożyliśmy hańby! Ale wydaje mi się, że wszyscy ludzie są jednacy!...
— Bynajmniej! — odparł Mugger głosem łagodnym. — Są zaiste pomiędzy nimi znaczne różnice. Niektórzy są chudzi jak szczapy, inni zaś tłuści jak młode szak... chciałem powiedzieć, młode psiaki. Nie chciałbym bez powodu uchybiać ludziom. Trafiają się między nimi (to prawda) typy najrozmaitsze, jednakże długoletnie doświadczenie pouczyło mnie, że biorąc wszystko pod uwagę, są to na ogół z kościami poczciwe istoty. Nie dopatrzyłem się żadnych rzeczy zdrożnych ani u mężczyzn, ani u kobiet, ani u dzieci, a pamiętaj, moje dziecię, że kto gani innych, tego inni też ganią.
— Pochlebstwo to rzecz gorsza od pustej puszki blaszanej, połkniętej niebacznie! Atoli to, co usłyszeliśmy przed chwilą, było głosem prawdziwej mądrości — zawyrokował Adiutant, opuszczając nogę, dotąd podniesioną.
— Ale pomyśleć, jaką czarną niewdzięczność okazują ludzie temu oto dostojnikowi!... — zaczął szakal czułym głosem.
— Nie, nie, nie jest to niewdzięczność! — sprzeciwił się Mugger. — Ot, po prostu nie chce im się zastanawiać nad cudzym losem. Natomiast ja, gdym leżał na mym czatowisku koło brodu, zwróciłem na to uwagę, że schody nowego mostu są nader strome i uciążliwe zarówno dla ludzi starych, jak i dla małych dzieci. Jeżeli mam być szczery, to nie tyle żal mi starych, ile współczuję, prawdziwie współczuję, małym, tłuściutkim dziateczkom. Mam jednakże nadzieję, że niezadługo, gdy most utraci powaby nowości, obaczymy znowu, jak dawniej, brunatne nogi mego ludu śmiało przechodzące w bród przez rzekę... a wówczas stary Mugger powróci do dawnej czci...
— Tak! Tak! — zaskrzeczał Adiutant, coś sobie przypominając. — Toż gotów jestem oddać głowę, żem dziś w południe widział równianki89 z kwiatów kaczeńca pływające u naroża ghaut. Kwiaty kaczeńca, jak wiadomo, są w całych Indiach uważane za oznakę hołdu.
— E, to omyłka... omyłka! Te kwiaty chciała mi przysłać żona miejscowego cukiernika. Biedaczka z roku na rok widzi coraz gorzej i nie potrafi odróżnić mnie, Muggera z Mugger Ghaut, od pierwszego lepszego drąga! Spostrzegłem od razu jej omyłkę, bom właśnie leżał pod samym ghaut, gdy ona rzucała wianki, a gdyby postąpiła choć krokiem naprzód, może bym jej zdołał unaocznić całą różnicę. Bądź co bądź, kobiecina miała zamiary poczciwe, a winniśmy zawsze zważać na intencję ofiary.
— Co tam przyjdzie z równianek kaczeńca temu, kto znajdzie się na śmietniku! — mruknął szakal, wyłapując pchły, ale jednocześnie strzelając okiem przezornie w stronę Obrońcy Nędzarzy.
— Prawda! — przyznał Mugger. — Tylko w tym sęk, że ludziska jeszcze nie pomyśleli o założeniu takiego śmietnika, który by się dla mnie nadawał. Widziałem już pięciokrotnie, jak rzeka odstępowała od wioski, zostawiając u jej stóp szmat nowego gruntu. Pięć razy widziałem, jak wioska zabudowywała się ponownie nad brzegiem... i pewno jeszcze z pięć razy zobaczę taką odbudowę. Nie jestem bowiem jakimś tam wyzutym z czci i wiary rybojadem-gawialem, co to, jak mówią, „popasa dzisiaj w Kassi, a jutro w Prajagu”. Jam jest wiernym i wiecznie czujnym strażnikiem rzecznej przeprawy. Trza90 ci wiedzieć, moje dziecię, że nie na darmo przezwano wioskę moim imieniem... zasię przysłowie powiada, że „kto długo czeka, zawsze w końcu doczeka się nagrody”.
— Jam czekał już długo... bardzo długo... niemal przez całe moje życie, a nagrodą mi były jeno plagi91 i ukąszenia! — westchnął szakal.
— Cha! Cha! Cha! — zagrzmiał śmiechem Adiutant, po czym zaśpiewał:
Tu trzeba wspomnieć pewną wielce niemiłą przywarę Adiutanta. Oto co pewien czas chwytają go z nagła dziwne jakieś, dokuczliwe drgawki lub kurcze w nogach, sprawiające, iż ten na pozór najcnotliwszy z ptaków brodzących (które w ogóle nie zasługują na niezmierny szacunek) ni stąd, ni zowąd zrywa się do dzikich, wojennych pląsów, a raczej kalekich podrygów, rozczapierzając skrzydła i kiwając łysą łepetyną; przy tym z powodów jemu tylko wiadomych — najgorsze ze wspomnianych paroksyzmów kojarzą się u niego zawsze ze stekiem najplugawszych docinków. Tak też było i tym razem. Atoli pod koniec swej śpiewki wielki ptak odzyskał znów panowanie nad sobą i odtąd miał dziesięćkroć bardziej adiutancką postawę niż poprzednio.
Szakal żachnął się, bo liczył już sobie pełne trzy wiosny życia; atoli nie wypada oburzać się na zniewagę doznaną od stworzenia mającego dziób długi na dwa łokcie i umiejącego nim władać jak dzirytem. Adiutant uchodził powszechnie za wielkiego tchórza, ale przecie tchórzem był i szakal.
— Nauka przychodzi z wiekiem — rzekł Mugger — a warto i to powiedzieć, moje dziecię, że małe szakale są bardzo pospolite, natomiast takiego Muggera jak ja niełatwo nadybiesz. Nie pysznię się z tego bynajmniej, gdyż pycha prowadzi do zguby; ale zważ, że tak zrządziło przeznaczenie... a sprzeciwiać się swemu przeznaczeniu nie powinno żadne ze stworzeń czy to biegających, czy to pływających, czy pełzających. Co do mnie, jestem najzupełniej zadowolony ze swego losu. Komu służy szczęście i dopisuje wzrok, ten jakoś daje sobie radę na tym świecie, zwłaszcza jeżeli przed wejściem w jakąś debrę lub łachę rzeczną zwykł zawczasu zbadać, czy jest z niej wyjście.
— Słyszałem, że pewnego razu nawet cny92 Obrońca Nędzarzy popełnił omyłkę — zauważył szakal złośliwie.
— To prawda! — przyznał krokodyl. — Ale los pomógł mi jakoś wydostać się z opresji. Było to za moich lat młodych w pierwszym z trzech okresów głodowych (na Prawą i Lewą Odnogę Wajngangi! Jakże pełne bywały wówczas łożyska rzeczne!). Tak jest, byłem naonczas niefrasobliwym młodzikiem; któż tedy bardziej ode mnie radował się z wylewu rzeki? Byle co wystarczało mi wtedy do szczęścia. Wieś cała stała
Uwagi (0)