Darmowe ebooki » Powieść » Trylogia księżycowa - Jerzy Żuławski (gdzie za darmo czytać książki .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Trylogia księżycowa - Jerzy Żuławski (gdzie za darmo czytać książki .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Żuławski



1 ... 104 105 106 107 108 109 110 111 112 ... 117
Idź do strony:
o słowo krzyczącym wzrokiem wparł się Jacek w chłodne oczy lorda Tedwena.

„Mów! — błagał go tym spojrzeniem, nalegał, rozkazywał — mów, mów, wybaw nas od tej nicości, w którą się grążymy z myśli naszej jasnymi słońcami, wybaw nas, jeśliś sam jest wybawiony...!”

Starzec zrozumiał.

Poruszył głową z wolna, patrząc w krąg, czyli nikt głosu nie żąda510, a kiedy pod jego wzrokiem wszyscy czoła jeno schylali, wzruszając bezradnie ramionami, on podniósł białą dłoń...

Powstał z siedzenia wysoki, poważny, dostojny, dźwigający niemal całe stulecie na barkach rozłożystych. Przez chwilę stał tak w milczeniu, jak gdyby się wahał.

— Tu wiedza się kończy — rzekł wreszcie — zdobyliśmy wszystko, co można było zdobyć, usłyszeliśmy wszystko, co znieść było można ludzkim rozumem. Powiedziałem wam ja, com w latach dobył samotnych, pracy mojej myślowej snadź już ostatnich; mówili po mnie inni, mędrcy doskonali, światło ziemi, przyjaciele moi albo uczniowie, gdyż mistrza między wami już nie mam, będąc najstarszym. Dotarliśmy do jądra wszechrzeczy i może powinien bym powstać w tej chwili i rozwiązać to zjednoczenie badaczy, bo dalej już iść nie można, znieść nasz zakon wiedzących, gdyż wiedzieć już więcej nic nie będziemy. Krążymy teraz błędnym ruchem, jak ryby dokoła szklanej kuli nie do przebicia. Słońce daleko za nami, chłód nas ogarnia. Mieliśmy odwagę dotrzeć aż dotąd, miejmy też odwagę przyznać: tutaj wiedza się kończy.

— Nieprawda!

Jacek drgnął na ten głos. Zapomniał prawie, że za zezwoleniem lorda wziął był ze sobą jako gościa Nyanatilokę na doroczne zgromadzenie mędrców. Ze zdumieniem też spojrzał na niego i z lękiem prawie, słysząc, jak niespodziewanie twardym słowem odpowiada starcowi.

Sir Robert zamilkł na jeden moment; jak szybka fala po morzu, zmarszczka przebiegła mu po czole, ale w tejże chwili uśmiechnął się jeno z wyniosłą pobłażliwością...

— Gość nasz — rzekł — nie rozumiejąc dobrze słów moich, przeczy tej oczywistej prawdzie i niestety, już ostatecznej, że doszliśmy do kresu ludzkiej wiedzy i dalej kroku zrobić nie zdołamy żadnego. Gość nasz, mądrością Wschodu czcigodną karmiony, nie dość ściśle snadź511 określa sobie różnicę między wiedzą a wiarą, czyli uznawaniem za pewne rzeczy rozumem nieudowodnionych... Zarówno wiedzy, jak wiary przedmiotem jest prawda, ale prawdy te są z pochodzenia i z rodzaju swego różne i mieszać ich nie można. Jesteśmy u kresu wiedzy, powtarzam: tam dalej już tylko dla wiary jest miejsce.

Zgromadzeni kiwać poczęli poważnie głowami, słuszność przyznając słowom swego arcymistrza. Jacek, pojrzawszy w krąg, zobaczył twarze zadumane z półuśmiechem rezygnacji na ustach, i inne, bolesną ironią mimo woli skrzywione, i jeszcze inne, smutne już tylko... Znał tych wszystkich ludzi, na świecie najmędrszych, i wiedział, co który myśli. Mógł wskazać palcem tych, co się trzymali wiary całym wysiłkiem: nielicznych katolików Kościołowi posłusznych i pełniących wszelkie jego przykazania (jako że katolicyzm był religią jedyną, która się ostała wśród powodzi wieków) i tych znowu, co tworzyli sobie sami i tylko dla siebie systematy religijne, mniej lub więcej mgliste i mistyczne, wypełniając sobie nimi tę przestrzeń pustą a nieprzebytą, o którą wiedza, uderzając, rozbijała się, jak morze o brzeg arktycznego lądu. Większość wśród nich stanowili panteiści o najwyższym ducha polocie, co od matematycznych wzorów swej wiedzy odrywali oczy, aby objąć miłosnym spojrzeniem świat, w którym — wedle ich wierzenia — objawiała się najświętsza amor Dei intellectualis; nie brakło jednak także chłodnych racjonalistycznych deistów, teozofów różnego pokroju i mistyków wszelkich odcieni, aż do ludzi, którzy mimo wielkiej nauki i wiedzy przerażającej ogromem zabobonów się różnych trzymali, śmiesznych nieraz i dziecinnych.

„Horror vacui512” — pomyślał Jacek, patrząc na tych ludzi, co za wszelką cenę szukali pozytywnej treści metafizycznej życia i świata, chociażby nawet trudno ją było pogodzić z tym, co im mówiła myśl ich badawcza a strudzona.

Przez jedną chwilę zazdrość go ogarnęła, gdy porównał w myśli ich wiarę, nawet najkruchszą, z tym stanem, w jakim on się znajdował i jemu podobni — ci, ze smutkiem największym słuchający słów Roberta Tedwena. Uczucie nicości, pustki najstraszniejszej, przerażającej i to przekonanie najgłębsze, że jeśli się ma żyć, to tę pustkę trzeba czymś wypełnić — a równocześnie jakaś niemoc, niedołęstwo samozachowawczego zmysłu, brak jakiś czy zbytek, niepozwalający uwierzyć — w cokolwiek, byle uwierzyć.

Z tej to gromady boleściwej wyszło i tych kilku sceptyków zapamiętałych, siedzących przed nim z śmiertelnie rozpaczliwymi oczyma a pogardliwym na bladych ustach uśmiechem. Podobni do szaleńców ranę własną coraz więcej rozdzierających, zawzięcie sondowali bystrymi rozumami istnienie i osłupiałymi twarzami patrzyli w nicość, przyznać się już nawet nie chcąc, że i oni radzi by w głębi duszy ujrzeć cokolwiek innego — choćby marną ułudę, którą by zaraz w następnej godzinie rozbili, tak są bowiem widokiem wiecznym kryształowej pustki na śmierć zmęczeni i przerażeni na śmierć.

Jacek zakrył twarz obiema dłońmi i w zadumie pogrążony nie uważał przez chwilę, co się wokoło niego dzieje. Dopiero gdy go silniejszy głos Nyanatiloki znowu uderzył, podniósł głowę i z myśli swych zaledwie ocknięty słuchać jął.

Buddysta stał na wzniesieniu, przez lorda Tedwena snadź na mównicę wezwany, włos spadający na czoło ruchem głowy odrzucił w tył i wzniósł ramię śniade.

— Bo nie wiarę ja wam niosę — mówił kończąc zdanie zaczęte — nie jeszcze jedno nowe wierzenie do tysiąca już istniejących, które by wzmogło tylko zamieszanie, lecz wiedzę. Z całą świadomością i odwagą powtarzam wobec was, o najmędrsi: jest wiedza jeszcze poza tym kresem, który wyście oto wskazali, wiedza prawdziwa, radosna, dająca moc...

Poruszano głowami w niedowierzaniu, słuchając słów raczej z pobłażliwą łaskawością niźli z istotnym zaciekawieniem. Jacek zrozumiał, że Nyanatiloce udzielono głosu i mówić pozwolono wyłącznie dlatego, że jest on jego przyjacielem. Myśl ta ubodła go nieznośnie, jakby zniewaga wyrządzona dziwnemu pustelnikowi. Nagła odraza go zdjęła do tego zgromadzenia mędrców, którzy słuchaliby przybysza niewątpliwie, gdyby wystąpił był przed nimi jako cudotwórca i nowe objawienie im obiecywał, lecz nie wierzą ani przypuścić nawet nie chcą, w niezadowalającą ich mądrość własną mimo wszystko zaufani, by ktoś w dziedzinie wiedzy mógł innymi niż oni pójść drogami i dalej zajść niż oni.

Powstał odruchowo i chciał przyjaciela pociągnąć za sobą do domu, ale Nyanatiloka, ruch jego spostrzegłszy, dał mu ręką znak, aby się jeszcze zatrzymał. Po czym nie zważając na uśmiechy i oznaki zniecierpliwienia u słuchaczy, obrócił się ku czarnej tablicy, na której mówca poprzedni swój matematyczny wzór życia był napisał, i wskazując dłonią na człon jego nieznany, a stały, rzekł swobodnie, jakby lekkiej rzeczy jakiejś dotykał, a nie najgłębszych tajemnic istnienia:

— Czy nie sądzicie, że stąd należałoby zacząć, zamiast stawać tutaj bezradnie? Chcę wam mówić właśnie o tej stałej, a niepojętej ilości w równaniu bytu, która jest zarazem jego tworzywem i regulatorem. Wy wszyscy wiecie, że to jest duch... Źle mówię! Wy raczej wszyscy wierzycie w to mniej lub więcej silnie: i to właśnie nie wystarcza, że tylko wierzycie. Patrzę na was, o najmędrsi, i widzę smutek na waszych czołach, w oczach rozterkę, tęsknotę za rzeczą niewyrażalną w bolesnym rozchyleniu waszych ust. Nie zadowala was wasza wiedza, choć wielka, i wiara nie uspokaja najmocniejsza, gdyż nazbyt mądrzy jesteście, aby w rozdrobnieniu bytu kres zobaczyć ostateczny, a zaś zbyt przyzwyczajeni krajać ostrzem myśli wszystko dane, aby się wierze poddać bez zastrzeżeń i nie mieć żadnej chwili wątpliwości. Na rozdrożu stoicie; darujcie, że wam to mówię, lecz i ja szedłem niegdyś tą waszą drogą i sądziłem jak wy, że jest jedyna.

Urwał i zwrócił się twarzą ku sędziwemu przewodniczącemu zgromadzenia.

— Czy mnie nie poznajesz, mistrzu? — rzekł. — Kiedyś począł nauczać, byłem przed czterdziestu laty jednym z pierwszych uczni513 twoich, nim odszedłem od badań, aby szukać harmonii naprzód w sztuce, w życiu, wreszcie w wiedzy najgłębszej, niedociekającej, lecz twórczej, daleko stąd na Wschodzie.

Lord Tedwen oczy dłonią osłonił, zdumienie najwyższe na twarzy mu się odbiło.

— To ty? To ty? — wyszeptał.

— Tak. Ja to jestem, nauczycielu, ja, Serato, jedyny, któregoś na próżno przy sobie zatrzymywał, choć wielką łaską to było, jeśliś kogo za ucznia raczył przyjąć. Stoję przed tobą po latach czterdziestu i widzisz, że nawet starszy nie jestem niż wówczas, gdym od ciebie odchodził, skrzypce w ręce ująwszy, i tobie dziękował, żeś chciał dla mnie dobrze, a wskazał drogę mimowolnie, którą iść... nie należy, przynajmniej dopóki się nie ma wiedzy innej, z głębi ducha dobytej i pozwalającej z uśmiechem patrzyć na wszelką nicość doczesnego istnienia. To, ku czemu wy dążycie na próżno w rozpacznej514 tęsknocie, początkiem być winno. Patrzcie na mnie! Wy odkryliście formułę życia niewątpliwą, ujęliście ją w znaki algebraiczne, na czarnej tablicy wypisali: i stoicie przed nią bezradni! Ja, nie znając jej, życie swe nawet materialne trzymam w ręku i nie pozwalam mu zamierać, i nie używam po temu innego środka, jak tylko swojej wiedzy i woli!

Niepokój ogarnął słuchaczy. Obojętni aż do tej chwili, powstawali teraz z miejsc, podając sobie nawzajem znane wszystkim dawne imię dziwnego człowieka, który w ten sposób do nich przemawiał. Niektórzy cisnęli się bliżej, inni z niedowierzaniem kręcili głowami, żywo rozprawiając. Jeden sir Robert po chwili pierwszego zdumienia spokój odzyskał zupełny. Patrzył w milczeniu na Nyanatilokę, a gdy ten przestał mówić, ozwał się powoli i dobitnie:

— Jeśliś ty jest Serato naprawdę, dokonałeś rzeczywiście cudu dziwnego, jednakże działać w duchu, a wiedzieć, to nie jest jedno. Zwierzę każde płodzi życie, nie mając jasnej świadomości własnego istnienia. Wszelka wiedza jest zawsze i tylko badaniem.

— A czemu nie ma być tworzeniem? — odparł Nyanatiloka. — Darujcie, mędrcy, że śmiem wam powiedzieć: zapominacie w tej chwili, iż badanie i dla was jest tylko środkiem wiodącym do pożądanego celu, jakim jest najzupełniejsze uświadomienie bytu. To jest wiedza właśnie, to jest prawda niczym innym, jak samym bytem świadomym będąca. A jeśli wszechświat cały, z życiem swym i wszystkimi siłami, samookreślającym się duchem został stworzony, czemuż i prawd nie tworzyć tą drogą, tych najistotniejszych? Czemuż nie rozświecać tajemnicy wprost w duchu, gdy ona tam cała i bez reszty się mieści? Wszakże i wy znacie wyraz „intuicja”, i wiecie, że jest ona zawsze na początku i każdemu badaniu drogę musi wytykać. Dlaczego miast ją zabijać po pierwszym drgnieniu, wiodąc dalej rachuby, nie dać się jej wprzód w bujny kwiat rozwinąć? Jeśli wola usunie zewnętrzne przeszkody i doprowadzi ducha do odpowiedniej doskonałości, to znaczy wolności, da nam intuicja wiedzę na szczegóły nierozproszoną a najprawdziwszą, bo w ten sam sposób powstałą, jak byt, i bezpośrednim świadomym jego równoznacznikiem będąca.

Wzniósł obie ręce i wyciągnął je z góry ponad głowami mędrców. Jacek nie widział go jeszcze nigdy takim, choć wielokroć słuchał jego nauki. Oczy mu płonęły słonecznie, jasność biła od całej przedziwnie młodzieńczej jego postaci.

— Bracia — wołał w uniesieniu — przyjmijcie mnie jako posła od duchów waszych własnych, który wam dobrą przynoszę nowinę. Przyszedłem wam mówić o tym wszystkim, co w świadomości waszej śpi, nie umiejąc się inaczej dostać na zewnątrz, jak w kruchym wierzeniu: o wieczystym bóstwa królowaniu, o dusz nieśmiertelności, o wiedzy nieprzemijającej, o tym, co wartość nadaje życiu jedyną!

Śmiech nagły zabrzmiał około drzwi. Jacek zwrócił głowę pośpiesznie, patrząc, kto by się wedrzeć ośmielił do przybytku mędrców i zakłócać jego powagę. Uniósłszy się nieco w siedzeniu, dojrzał ponad ramiona towarzyszy łysą czaszkę Grabca. Ktoś go tam przy drzwiach, zdobnych odwiecznym egipskim znakiem ziemi skrzydlatej, zatrzymywał czy pytał, jakim prawem tu wchodzi, lecz on, nie odpowiadając, usunął jeno515 ruchem dłoni odźwiernego i szedł prosto ku krzesłu prezydenta.

Brwi lorda Tedwena zbiegły się razem; z surową wyniosłością spojrzał na przybysza.

— Sir Robercie! — zakrzyknął Grabiec, śmiało wzrok jego wytrzymując — sir Robercie, niegdyś władco i panie, zaprzestań słuchać śmiesznych bajań wschodniego omamiciela, bo doprawdy, że nie czas dzisiaj wyrzekać się wam czegokolwiek ani szukać za światem szczęśliwości, gdy ona jest blisko...

— Ktoś jest? — zapytał lord Tedwen krótko.

— Ja jestem moc! Nie boże królestwo na mgłach wam przynoszę, nie o nieśmiertelności dusz ja wam chcę prawić, ale wam daję królestwo wasze własne: nieśmiertelność rasy wielkich utwierdzam! Z drogi niechaj mi zejdą ci, co życiu chcą przeczyć.

Pojrzał wyzywająco na Nyanatilokę, nie mając go za nic innego, jak za ascetycznego pustelnika ze Wschodu, jakich ostatecznie w różnych czasach dość się po Europie włóczyło... Zdawało się, że czeka przede wszystkim na jakieś słowo z jego strony, aby go przed oczyma mędrców pognębić, ale Nyanatiloka nie objawiał wcale ochoty wdawania się w rozprawę. Uśmiechnął się tylko tajemniczo i ustąpił z mównicy, zajmując dawne miejsce swe obok Jacka.

Więc Grabiec, na szemrania między zgromadzonymi wcale nie zważając, wstąpił sam żywym i śmiałym krokiem na podniesienie i zwrócił się twarzą wprost do mędrców siedzących w szerokich stallach.

— Nie proszę was nawet — zaczął — o głos, nie przepraszam, że samowolnie się tutaj wdarłem. Niektórzy z zebranych znają mnie dobrze i wiedzą, że to, czego pragnę, aż nazbyt mnie usprawiedliwia... Na zgromadzenie mędrców przyszedłem, bo nie dość mi mówić z tym lub owym, nie dość tego lub owego pozyskać: chcę się zwrócić do was wszystkich, wszystkich mieć za sobą!

— Mów pan do rzeczy i krótko — ozwał się przewodniczący, któremu ktoś szepnął tymczasem imię Grabca — nie mamy czasu do zbytku.

Grabiec skłonił lekko głowę ku starcowi i jął wyłuszczać rzeczowo plan, z którym przyszedł do stowarzyszenia braci wiedzących. Głos jego miarowy, siłą woli powstrzymywany, płynął równo, ale znać było, że kipi pod nim niepokój najwyższy, niepokój człowieka drżącego o los

1 ... 104 105 106 107 108 109 110 111 112 ... 117
Idź do strony:

Darmowe książki «Trylogia księżycowa - Jerzy Żuławski (gdzie za darmo czytać książki .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz