Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖
Druga księga dżungli to drugi zbiór luźno powiązanych opowiadań dotyczących życia Mowgliego w dżungli, wśród zwierząt.
Przedstawiona jest nie tylko codzienność chłopca wychowywanego w dżungli, lecz także wiele problemów moralnych przeniesionych na relacje zwierząt. Opowiadania pozwalają dostrzec w zwierzętach wrażliwe istoty. Podobnie jak ludzie, budują więzi społeczne, posiadają uczucia i zasady, wedle których żyją.
Druga księga dżungli to powieść autorstwa angielskiego pisarza Rudyarda Kiplinga, wydana w 1895 roku. Kipling zasłynął przede wszystkim jako autor pierwszego zbioru opowiadań, zatytułowanego Księgi dżungli, jego twórczość była kierowana głównie do młodzieży.
- Autor: Rudyard Kipling
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling
Pierwsze szeregi przybyłych jęły cofać się od progu. Nastała chwila rozpaczliwego milczenia. W tęż chwilę Bagheera podniosła w górę drapieżną paszczę i ziewnęła — przeciągle, z namysłem, wyniośle i okazale — jak ziewała zawsze, ilekroć zamierzała wydrwić kogoś z równych sobie.
Nastrzępiona wąsami warga górna uniosła się i odgięła wstecz; czerwony jęzor wywinął się w trąbkę, dolna szczęka jęła opadać i opadać coraz niżej, odsłaniając niemal do połowy przepastną czeluść gorejącej gardzieli, a olbrzymie psie zębiska wychylały się z wolna na samą krawędź dziąseł — aż znienacka zwarły się z sobą wśród głośnego łoskotu przypominającego nagłe zatrzaśnięcie rygli kasy ogniotrwałej.
W chwilę później ulica była pusta — jakby wymarła. Bagheera jednym susem przesadziła okno i stanęła pobok71 Mowgliego, wsłuchując się w piekielną wrzawę ludzkiego motłochu, gnającego w trwodze na łeb, na szyję ku zagrodom.
— Teraz już do białego ranka nie ruszą się z domów! — stwierdziła Bagheera spokojnie. — A my czym się zabawimy?
Nad wioską — zdawać by się mogło — zaległa trupia cisza, z jaką równać się może jedynie cisza poobiedniej drzemki. Atoli, wytężywszy słuch, posłyszałbyś w każdej chacie głuchy łoskot skrzyń ze zbożem, które celem zatarasowania drzwi przesuwano po glinianym klepisku. Słuszność miała Bagheera, mówiąc, że wieśniacy nie opuszczą domów do samego rana.
Mowgli siedział cicho w zamyśleniu, a twarz posępniała mu coraz bardziej.
— No i jakże się spisałam? — zagadnęła go Bagheera, łasząc mu się do kolan.
— Owszem, bardzo pięknie! Pilnuj ich teraz aż do rana, a ja zdrzemnę się trochę.
To rzekłszy, pobiegł w las, legł za skałą i zasnął. Przespał całą dobę i jeszcze jedną nockę na przyczynek. Gdy się obudził, ujrzał przy sobie Bagheerę — tuż obok zaś, u nóg jego, leżał sarniuk upolowany przed chwilą. Chłopak wydobył nóż myśliwski, wypatroszył i odarł ze skóry zwierzynę, najadł się, popił wodą i ułożył się na brzuchu, podparłszy rękami podbródek. Bagheera wpatrywała się weń pytająco, po czym oznajmiła:
— Człowiek i jego żona doszli bez szwanku pod samą Kanhiwarę. Wieść o nich przysłała nam twoja matka za pośrednictwem Chila. Jeszcze przed połową owej nocy, gdyśmy ich wyswobodzili, udało się im dostać konia, więc pomknęli szybko. Nieźleśmy się spisali, hę?
— Owszem, bardzo pięknie — przyznał Mowgli.
— Ludzka zgraja dopiero dzisiaj w południe odważyła się wyjść ze swych nor wiejskich. Podjedli sobie, a potem co tchu umknęli z powrotem.
— Czy przypadkiem nie spostrzegli ciebie?
— Bardzo możliwe. O świcie tarzałam się w piasku przed bramą, a zdaje mi się, żem sobie przy tym coś nuciła pod nosem. A teraz, Braciszku, już nam nic nie pozostało do roboty. Chodź polować ze mną i z niedźwiedziem Baloo. On właśnie odkrył gdzieś jakieś ule i chce ci je pokazać, a my wszyscy bardzo pragniemy bawić się znów z tobą jak za dawnych czasów. Przestań spoglądać tym wzrokiem, który nawet mnie przejmuje trwogą. Twoja kobieta i jej mąż nie będą oddani na pastwę Czerwonego Kwiecia, a w dżungli wszystko układa się jak najlepiej. Może to nieprawda? Zapomnijmy już o ludziach... puśćmy ich w trąbę!
— O, tak! Wkrótce... wkrótce zapomną o nich w puszczy... Tak! Puśćmy ich w trąbę! Czy nie wiesz, gdzie popasa Hathi w noc dzisiejszą?
— To już jego rzecz! Któż może mieć jaką pewność co do Milczącego? Ale na cóż ci Hathi? Czy masz jaki zamiar, którego nie moglibyśmy spełnić bez jego pomocy?
— Oznajmij jemu i jego trzem synom, że mają przyjść do mnie!
— Ależ, Braciszku!... Wyznam ci szczerze i rzetelnie, iż nie godzi się mówić do Hathiego: „przyjdź!” lub „odejdź!”. Pomnij, że on jest Władcą Dżungli i zanim współżycie z ludźmi odmieniło wyraz twej twarzy, on ciebie nauczył pewnego Czarnoksięskiego Zaklęcia.
— Wszystko mi jedno! Teraz ja znam pewne Zaklęcie, któremu on oprzeć się nie zdoła. Przykaż mu, by przyszedł do Mowgliego, który jest Żabą. Jeśli zaś prośby nie posłucha, tedy każ mu przyjść w imię Spustoszonych Pól w Bhurtporze.
— W imię Spustoszonych Pól w Bhurtporze — powtórzyła Bagheera kilkakrotnie, by lepiej zapamiętać. — Pójdę! Hathi pewnie z początku bardzo się rozgniewa, ja zaś chętnie poświęciłabym całomiesięczną zdobycz, byle posłyszeć Czarnoksięskie Zaklęcie, które Milczącego Władcę Dżungli zniewala do posłuszeństwa.
To rzekłszy, oddaliła się. Mowgli, pozostawszy sam, jął dźgać zaciekle nożem w ziemię. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się widzieć krwi ludzkiej; pierwszy raz ujrzał ją — a co ważniejsze, poczuł jej zapach — na więzach, które krępowały kobietę. Messua była dlań zawsze dobra, przeto — o ile u niego można było mówić o uczuciach — darzył ją uczuciem miłości tak gorącej, jak gorąco nienawidził innych ludzi. Jednakowoż choć żywił wstręt i nienawiść do ludzi, do ich języka, okrucieństwa i tchórzostwa, za żadne skarby dżungli nie wymógłby tego na sobie, by targnąć się na życie ludzkie i znów chłonąć nozdrzami straszliwy cuch krwi człowieczej. Powziął zamiar prostszy, lecz skuteczniejszy — i uśmiechnął się na wspomnienie, że pomysł tego przedsięwzięcia poddała mu jedna z baśni opowiadanych przez starego Buldea o szarej godzinie pod figowcem.
— Tak! To było istotnie Czarnoksięskie Zaklęcie! — posłyszał w tej chwili szept Bagheery. — Zdybałam ich pasących się nad rzeką. Poszli za mną potulnie jak cielęta. Patrz, już nadchodzą!
Jakoż nadchodził Hathi wraz z trójką swych synów — nie czyniąc, jak zwykle, najmniejszego szmeru swym stąpaniem. Ich podbrzusza i kłęby były utytłane nieobeschłym jeszcze rzecznym namułem, a Hathi żuł w zamyśleniu zieloną łodygę młodego drzewka pandanowego, które wyszarpnął potężnymi kielcami72. Atoli Bagheera, obdarzona wzrokiem bystrym a przenikliwym, zmiarkowała z całej postawy olbrzyma, że nie jest to już Władca Dżungli, przemawiający do Ludzkiego Szczenięcia, lecz lękliwe gruboskórne zwierzę, stające przed obliczem istoty nieulękłej. Trzej synale-drągale toczyli się ramię przy ramieniu tuż za swym tatą.
Na rzucone przez Hathiego pozdrowienie: „Szczęśliwych łowów!” Mowgli ledwie raczył podnieść głowę i nie odpowiedział nic, pozwalając olbrzymowi przez dłuższą chwilę kołysać się nieśmiało i przestępować z nogi na nogę. Kiedy na koniec przemówił, słowa jego zwracały się nie ku słoniom, lecz w stronę Bagheery:
— Opowiem ci historię, jaką słyszałem z ust myśliwca, na którego urządziliście dziś obławę. Mówi ona o pewnym starym i mądrym słoniu, który wpadł w pastkę73 i natknąwszy się na ukryty w niej ostry kół, rozdarł sobie skórę od kostki w nodze aż niemal po sam obojczyk; śladem tej rany pozostała wielka, biała blizna.
To rzekłszy, Mowgli skinął ręką, a gdy się Hathi odwrócił, na jego szarym boku ukazała się widoczna w księżycowym świetle długa, biała blizna jakoby wypalona rozżarzonym do czerwoności prętem żelaznym.
— Nadeszli ludzie, by wyciągnąć go z pułapki — ciągnął dalej Mowgli — on jednakże zerwał pęta (taki był z niego osiłek!) i zaszył się w knieję. Siedział tam, póki nie wylizał się z zadanej mu rany. Wówczas, w noc jedną powrócił z nagła i z wściekłością wtargnął na pola należące do obławników74. A miał z sobą, jak sobie przypominam, trzech synów-olbrzymów. Wszystko to zdarzyło się przed wieloma, wieloma porami deszczowymi... hen daleko stąd... wśród pól Bhurtporu. I jak to było, o Hathi, z tymi polami podczas następnych żniw?
— Ja wraz z trójką mych synów zabawiliśmy się w żeńców! — odparł Hathi.
— A jak to było z orką po tych żniwach? — spytał Mowgli.
— Orki już nie było — odpowiedział Hathi.
— A co się stało z ludźmi, którzy się żywili plonem zielonych zbóż? — spytał znów Mowgli.
— Poszli sobie precz.
— A z chatami, w których sypiali?
— Poszarpaliśmy w drobne strzępy ich strzechy, a dżungla porosła wokoło i przeżarła ściany ich mieszkań — odpowiedział Hathi.
— I cóż dalej? — dopytywał się Mowgli.
— Dżungla pochłonęła obszar żyznej ziemi tak znaczny, iż trzeba by dwóch nocy, bym mógł go przebyć od wschodu na zachód, a trzech nocy, bym mógł przejść z północy na południe. Pięć wsi stało się pastwą dżungli... a w tych wsiach i w przyległych włościach, zarówno na niwach, jak pastwiskach, nie ma dziś ani jednego człowieka, który by z ziemi ciągnął pożywienie. W taki to sposób ja i trzej moi synowie dokonaliśmy Spustoszenia Pól w Bhurtporze. Teraz zaś zapytam ciebie, o Dziecię Człowiecze, jaką drogą dotarła do ciebie wieść o tym?
— Opowiadał mi o tym jeden z ludzi. Teraz widzę, że nawet i Buldeo umie czasem mówić prawdę. Dobrze się spisałeś, Hathi o białym znamieniu, ale tym razem spiszesz się jeszcze lepiej, ponieważ krokami twoimi pokieruje człowiek. Czy znasz wieś, z której mnie wygnano? Jej mieszkańcy są niedołężni, bezmyślni i okrutni; zabawiają się puszczaniem pary z ust, a polują nie z potrzeby, lecz dla rozrywki. Najadłszy się do sytości, rzucają własne potomstwo do Czerwonego Kwiecia. Widziałem to na własne oczy. Oni nie powinni tu już żyć dłużej. Ja ich nienawidzę!
— A więc urządź łowy! — odezwał się najmłodszy z trzech synów Hathiego, po czym wyrwał z ziemi pęk trawy, otrząsnął go z kurzu uderzeniem o łapy przednie i odrzucił precz, a małe czerwone ślepki spoglądały ukradkiem to w jedną, to w drugą stronę.
— I cóż mi przyjdzie z białych kości? — odburknął gniewnie Mowgli. — Czy jestem wilczęciem, bym bawił się w słońcu gołą czaszką? Jam zabił Shere Khana, a jego skóra butwieje na Skale Narady... ale to jest jeszcze nic, a mój żołądek jest wciąż pusty. Teraz zabiorę coś takiego, co mogę dostrzec, czego mógłbym dotknąć. Hathi, porusz dżunglę przeciw tej wiosce!
Bagheera drgnęła i przypadła do ziemi. W razie gdyby doszło do ostateczności, umiałaby wpadać szybko w ulice wioski, wymierzać na prawo i lewo ciosy w tłuszczę lub podstępnie zabijać orzących o świcie, ale ten zamiar obmyślonego z góry, doszczętnego starcia wioski sprzed oczu ludzkich i zwierzęcych przeraził nawet panterę. Teraz już pojęła, czemu Mowgli przywołał Hathiego. Nikt, oprócz długowiecznego słonia, nie porwałby się na rozpoczęcie i stoczenie tak straszliwej wojny.
— Spraw, niechaj uciekną, jak uciekali wieśniacy z pól w Bhurtporze... A odtąd niech deszcz będzie jedynym pługiem tych rozłogów, a szmer deszczu siekącego gęstwę liści niech rozbrzmiewa zamiast warczenia kołowrotka... Wówczas ja z Bagheerą obiorę sobie siedlisko w domu bramina, a jelenie pić będą z cysterny za świątynią. Porusz dżunglę, o Hathi.
— Ależ ja... ależ my nie mamy z nimi żadnych zatargów... a wszak potrzeba niemałego bólu, niezmiernej wprost wściekłości, byśmy wyruszyli pustoszyć ludzkie siedziby — odrzekł Hathi, kołysząc się na znak wahania.
— Czy jesteście jedynymi roślinożercami w puszczy? Przygnajcie wszystkich swych pobratymców. Niech się tym zajmą jelenie, dziki i nilghai! Wy nie potrzebujecie nadstawiać skóry, póki pola nie będą do cna ogołocone. Porusz dżunglę, o Hathi!
— Czy nie będzie rozlewu krwi? Przy Spustoszeniu Pól w Bhurtporze okrwawiły się kły moje. Nie chciałbym wznawiać wspomnienia onego zapachu.
— Ja też. Nie chcę, by nawet ich kości spoczywały na naszej nieskalanej ziemi. Niech sobie ludzie poszukają nowych legowisk. Tu już nie wolno im pozostawać! Widziałem i czułem w nozdrzach krew kobiety — tej kobiety, która mnie karmiła — kobiety, którą oni by zabili, gdybym nie przyszedł jej z pomocą. Woń ta piecze me usta! Zagłuszyć ją zdoła jedynie zapach świeżej trawy wyrosłej na progach ich domów. Porusz dżunglę, o Hathi!
— Rozumiem cię! — odrzekł Hathi. — Tak piekła mnie rana zadana drągiem... i zasklepiła się dopiero wtedy, gdym ujrzał, że ich wioski zamierają pod narostem wiosennej zieleni. Tak jest! Widzę to, że twoja sprawa jest i naszą sprawą. A zatem dżungla wystąpi do boju!
Mowgliemu czasu nie stało75, by nabrać tchu; trząsł się cały od gniewu i nienawiści. Słonie oddaliły się cichcem — i na placu została tylko Bagheera, spoglądająca nań w niemym przerażeniu.
— Na Wyłamaną Kratę, dzięki której odzyskałam wolność! — wykrztusiła z siebie na koniec Czarna Pantera. — Czy to ty jesteś owym naguskiem, za którym w latach młodszych ujęłam się wobec wilczego stada? Gdy utracę siły, o Władco Dżungli, ujmij się za mną... ujmij się za nami wszystkimi! Wobec ciebie jesteśmy szczeniakami... nikłymi gałązkami pod twoją stopą... jelonkami, które utraciły matkę!
Na samą myśl o tym, iż Bagheera miałaby być zbłąkanym w puszczy jelonkiem, Mowgli rozchmurzył się zupełnie i zaczął śmiać się do rozpuku. Śmiał się i śmiał — i dopiero wtedy ochłonął, gdy dał nurka w jakąś pobliską kałużę. Pływał w niej przez dłuższy czas w kółko, raz po raz wymijając nurkiem szranki miesięcznego blasku, niby żaba, od której wziął przezwisko.
Tymczasem Hathi i jego trzej synowie rozeszli się w cztery strony świata i w milczeniu kroczyli przez wądoły roztaczające się o milę od wioski. Całe dwa dni szli przez puszczę — inaczej mówiąc, zrobili bite sześćdziesiąt mil drogi. Każdy ich krok, każde poruszenie trąbą były przedmiotem uwagi, spostrzeżeń i plotek ze strony nietoperza Manga, ścierwnika76 Chila, Plemienia Małpiego i rzeszy ptasiej. Po dwóch dniach słonie stanęły i zaczęły się pożywiać. Pasły się tak może przez tydzień — może i dłużej. Hathi i jego synowie w tym są podobni do skalnego węża Kaa, iż nigdy nie śpieszą się bez powodu.
Pod koniec tego czasu rozeszła się po dżungli nie wiedzieć przez kogo puszczona pogłoska, że w takiej a takiej dolinie można znaleźć lepsze jadło i wodę. Dziki — które ma się rozumieć, poszłyby na sam koniec świata, byle zdobyć obfite jadło — pierwsze ruszyły tłumnie, tarmosząc się wzajem po skałach; za nimi poszły jelenie wraz z małymi dzikimi liskami, które żywią się padliną i mięsem zdychających zwierząt; boczną drogą posuwały się szerokobarczyste nilghai, a za nimi dzikie bawoły z trzęsawisk. Lada drobnostka
Uwagi (0)