Pierścień i róża - William Makepeace Thackeray (efektywne czytanie .txt) 📖
Książę Lulejka jest prawowitym następcą tronu Paflagonii, ale władzę sprawuje jego stryj. Lulejka jednak nie jest zainteresowany odebranym mu stanowiskiem, zwłaszcza że jest zaręczony z piękną córką króla.
O jej rękę stara się również wspaniały Bulbo, książę sąsiedniej Krymtatarii. W pewnym momencie Lulejka dostrzega, że księżniczka Angelika wcale nie jest taka cudowna, jak mu się wydawała, a niezwykłą urodę dostrzega u innych osób — starej hrabiny, służącej Rózi. Bulbo także przestaje się wydawać takim pięknym. Okazuje się, że czary mogą mieć coś z tym wspólnego.
Pierścień i róża to powieść dla dzieci autorstwa Williama Makepeace'a Thackeraya, brytyjskiego pisarza. Powstała w 1855 roku. W 1987 roku książka została zekranizowana przez polskiego reżysera, Jerzego Gruzę.
- Autor: William Makepeace Thackeray
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pierścień i róża - William Makepeace Thackeray (efektywne czytanie .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 William Makepeace Thackeray
Ale jak wiemy, wojsko to składało się po większej części z weteranów i zniedołężniałych staruszków. Toteż gdy dzierżąc w rękach pozwlekane ze strychów sztandary, obrońcy królewscy przeciągali gościńcem i, potrząsając zardzewiałymi mieczami, krzyczeli: „Śmierć najeźdźcy Padelii! Niech żyje królewna Różyczka!” — lud spoglądał na nich z politowaniem.
Gdyby Różyczka raz jeden była ukazała się ludowi, piękność i dobroć, rozlane na jej słodkiej twarzyczce, oczarowałyby zapewne i porwały wszystkich. Ale w obawie wywołania rozruchów królewna osłaniała uroczą swą twarzyczkę gęstym welonem, lud zaś pamiętał dobrze, że nieboszczyk król Kalafiore uciskał poddanych podatkami tak jak król Padella, nie miał więc powodu do nadstawiania karku dla przywrócenia w Krymtatarii dawniejszej dynastii.
Jak już wiemy, królewna Różyczka nie mogła nic ofiarować swoim rycerzom i giermkom prócz Orderu Brylantowej Dyni i tytułów markizów i baronów. Odznaczenia te pochlebiały im jednak bardzo, tęsknili bowiem za dawnymi stanowiskami dworzan królewskich, a chcąc się podnieść we własnych oczach, wykleili królewnie koronę ze złotego papieru i z taniego welwetu kazali jej uszyć płaszcz i suknię. Od świtu do nocy kłócili się o przyszłe zaszczyty i dostojeństwa, a kłócili się tak głośno i brzydko, że nim miesiąc upłynął, biednej królewnie było bardzo przykro panować nad nimi, i kto wie nawet, czy w duszy nie żałowała dawnego, choć tak podrzędnego stanowiska służącej z fraucymeru księżniczki paflagońskiej.
Ale że każdy powinien spełniać swoje obowiązki na stanowisku, które zajmuje, więc i królewna z pokorą poddawała się swemu losowi, usiłując godnie nosić papierową koronę.
„Armia Wiernych”, tak bowiem szumnie nazywało się wojsko Różyczki, przeciągała gościńcami Krymtatarii, nie zatrzymywana nigdzie przez pułki króla Padelli, które niedawno wyruszyły pod jego wodzą na daleką wyprawę wojenną. „Armia Wiernych” składała się z samych oficerów, a zaledwie kilkunastu żołnierzy. Prawie wszyscy jej przedstawiciele cierpieli na podagrę i reumatyzm, trzeba było więc co kilka wiorst wypoczywać po oberżach i domach zajezdnych, gdzie przy kufelku rozpoczynali przyszli dygnitarze i magnaci nowe zwady i kłótnie.
Nareszcie dnia jednego przybyli do posiadłości należącej do potężnego hrabiego Brodacza Pancernego, który wprawdzie dotychczas nie oświadczył chęci przyłączenia się do „Armii Wiernych”, ale mógł się dać nakłonić do zawarcia z nią sojuszu, wobec jawnej nienawiści, jaką żywił dla króla Padelli. Ogólnie było wiadomo, że Brodacz Pancerny utopiłby Padellę w łyżce wody. Kiedy „Armia Wiernych” podeszła do żelaznych wrót broniących wstępu na dwór Brodacza Pancernego, pan zamku kazał powiedzieć przez swego lokaja, że wkrótce przybędzie złożyć Jej Królewskiej Wysokości swoje uszanowanie. Był to rycerz bardzo gwałtownego temperamentu, a tak niepospolitej siły, że hełm jego stalowy z trudem unieść mogło dwóch tęgich Murzynów postępujących trzy kroki za nim. Ujrzawszy królewnę Różyczkę, Brodacz Pancerny rzucił się z takim impetem na kolana, aż ziemia jęknęła pod nim, i rzekł:
— Dostojna Pani i władczyni! Godzi się przedstawicielowi najpierwszego w Krymtatarii rodu oddać cześć głowie ukoronowanej. Uznając bowiem Waszą Dostojność, tym samym składam hołd własnemu szlachectwu. Śmiały rycerz, zwany Brodaczem Pancernym, zgina kolano przed tobą jako najpierwszą z arystokracji krymtatarskiej.
— Hrabia jest nadto łaskaw — odparła uprzejmie Różyczka, drżąc z przestrachu pod spojrzeniem ponurego rycerza, którego oczy błyskały straszliwie z głębi zarosłej czarnymi kudłami twarzy.
— Najpotężniejszy z potężnych tego państwa — ciągnął dalej rycerz — pozdrawia cię, Miłościwa Pani, pozdrawia cię jako osobę sobie równą urodzeniem i stanowiskiem. Dostojna Pani, oto jestem gotów oddać dłoń moją i miecz mój za słuszność twej sprawy. Pochowałem już trzy żony, ostatnią złożyłem przed rokiem w grobowcach mego zamczyska. Serce moje tęskni za nową towarzyszką życia. Przyrzeknij, że zostaniesz moją żoną, ja zaś jako podarunek ślubny ofiaruję ci łeb króla Padelli, nos i oczy syna jego Bulby, a w dodatku prawą rękę i uszy zdradzieckiego władcy Paflagonii, którego kraj podbiję i przyłączę do twego, to jest do naszego państwa. O, szepnij „tak”, bo straszne będą następstwa twej odmowy. Będę palił, pustoszył, rabował, zadawał najsroższe tortury, cały kraj pogrążę w ogniu i krwi i zadrży Krymtataria pod pięścią Brodacza Pancernego! O królowo! Widzę, że czułe słowa moje zdołały obudzić w sercu twym przychylność. Widzę w oczach twych promyk nadziei, który radością przepełnia serce moje.
— Wybacz, hrabio — odrzekła Różyczka, wysuwając drobną dłoń ze straszliwych łap Brodacza Pancernego. — Jestem waszmości niezmiernie zobowiązana za ofiarowane mi usługi, ale uczuciom jego odpowiedzieć nie mogę, gdyż od lat wielu czuję serdeczną skłonność ku księciu paflagońskiemu Lulejce i tylko jego małżonką zostać mogę.
Któż zdoła wyrazić wściekłość Brodacza Pancernego? Porwał się na równe nogi, zgrzytnął zębami z taką siłą, że iskry posypały się z jego ust. Wraz z iskrami posypały się słowa jak grzmoty, a tak gwałtowne i obelżywe, że pióro moje wzdraga się je powtórzyć.
— Do piorr-rrruu-na! Do stu bomb i kar-rrr-taczy! Krrrwi! Krrwi, w której bym obmył hańbę tej godziny! Cały świat utopię w morzu krwi! Ha! Ha! Dumna królewno! Jeszcze się ugniesz pod straszliwą zemstą Brodacza Pancernego!
Po tych strasznych słowach jednym kopnięciem swej potężnej stopy wyrzucił biednych Murzynów na kilkanaście metrów w górę i, rycząc jak tur raniony, wybiegł. Czarna jego broda miotała się przed nim jak złowroga chmura niosąca w sobie śmierć i przerażenie.
Słysząc okropne słowa obrażonego hrabiego i widząc, jak butem wali niczym w piłkę nożną w grzbiety Bogu ducha winnych Murzynów, „Armia Wiernych” omal na miejscu nie zginęła z przerażenia. Obawy jej nie były bezpodstawne, bo ledwie zgrzybiali rycerze opuścili posterunek przy żelaznej bramie i uszli może ćwierć mili, już na gościńcu ukazał się zbójecki wojownik na czele bandy drabów równie strasznych jak ich dowódca. Banda ta rzuciła się z rykiem na stronników Różyczki i zaczęła ich kłuć, tratować, rąbać, wiązać i kneblować. Nie minął kwadrans, a cała „Armia Wiernych” była już w puch rozbita i zniesiona doszczętnie.
Królewnę pojmano żywcem. Straszliwy Brodacz nie chciał nawet spojrzeć na nią, wrzasnął tylko do swoich siepaczy: — Hej, dawać tu wóz drabiniasty, związać tę dziewkę i odwieźć ją w podarunku Jego Królewskiej Mości Padelli I.
Do cennego swego daru usłużny i przebiegły wasal20 dołączył list, w którym zapewniał Padellę, że codziennie wznosi korne modły do tronu Najwyższego, by zachował w najlepszym zdrowiu króla i jego rodzinę. Przy końcu listu nadmienił, że przybędzie wkrótce na dwór królewski, by złożyć hołd swemu królowi i panu, i zapewniał go o dozgonnej swej wierności. Ale Padella był nadto chytrym wróblem, żeby dać się wziąć na plewy Brodacza Pancernego. Nie uwierzył też ani jednemu słowu z tego listu; a jak przyjął swego wasala, o tym dowiecie się wkrótce. Tymczasem mogę was zapewnić, że — trafiła kosa na kamień.
Biedną Różyczkę związano i rzucono na wiązkę słomy. Ale nie myślcie, że słoma ta zmieniła się w listki róż i jaśminów, jak to nieraz bywa w bajkach. Ach, nie, biedne dziewczątko wieziono na drabiniastym wozie przez wiele wsi i miast, aż dowieziono na dwór królewski, gdzie właśnie odbywał się triumfalny wjazd króla Padelli, który w pień wymordował prawie wszystkich swoich nieprzyjaciół. Najbogatszych tylko wlókł za swoim wozem; tych miał zamiar poddać torturom, żeby wymusić na nich zeznania, gdzie ukrywają skarby swoje, które chciał sobie przywłaszczyć.
Straszliwe krzyki i lamenty jeńców przebiły mury więzienne i doszły aż do celi, w której więziono biedną Różyczkę. Była to okropna, wilgotna nora, pełna nietoperzy, szczurów, myszy, ropuch, ślimaków, węży, stonóg i wszelkiego robactwa. Na nieszczęście światło nie miało tu znikąd dostępu; gdyby który z dozorców mógł ujrzeć śliczną twarzyczkę Różyczki, byłby na pewno zakochał się w niej natychmiast, jak rozkochał się w niej stary puchacz, mieszkający na wieży sąsiedniej, i kot małżonki więziennego dozorcy.
Koty, jak wiecie, widzą w nocy, więc i ten kot, raz jeden rzuciwszy zielonym okiem na uwięzioną królewnę, za nic nie chciał powrócić do swojej pani, tylko miauczał nieustannie pod drzwiami Różyczki. Ropuchy całowały jej bose nóżki, węże owijały się pieszczotliwie dokoła jej rąk i szyi i nigdy, nigdy najmniejszej nie wyrządziły jej krzywdy. Bo też dziwnie czarująca była mała królewna w swym nieszczęściu.
Długo, długo trzymano ją w tym więzieniu, aż dnia pewnego klucz zgrzytnął w zamku i na progu lochu ukazał się król Padella. Ale nie mogę wam tego powiedzieć, o czym mówił z królewną, bo musimy znowu powrócić do królewicza Lulejki.
Na samą myśl o możliwości zaślubienia strasznej Gburii-Furii Lulejkę ogarnął tak paniczny strach, że jak szalony wpadł do swej komnaty, rozkazał służbie spakować swój kufer podróżny i w okamgnieniu już siedział w dyliżansie, który właśnie miał odjeżdżać.
Całe szczęście, że się tak pośpieszył i że nie stracił ani chwili przy pakowaniu, bo ledwie wyjaśniła się „pomyłka” kapitana Zerwiłebskiego, nikczemny Mrukiozo wysłał kilku policjantów z rozkazem aresztowania księcia Lulejki i odprowadzenia go na plac egzekucji, gdzie miał być ścięty, zamiast księcia Bulby, z uderzeniem godziny 12 w południe.
Ale o tej porze sanie pocztowe, uwożące księcia Lulejkę, dojeżdżały już do granicy Paflagonii, a pościg wysłany za nim wrócił z wiadomością, że nikt nie wie, w którą stronę udał się młody książę.
Między nami mówiąc, Lulejka miał zarówno między służbą, jak i między ludem wielu stronników, którzy chętnie pozbyliby się rządów znienawidzonego Walorozy.
Cały naród sarkał21 po cichu na tyranię tego zdrajcy i obżartucha; coraz częściej napomykano, że wprawdzie król Seriozo miał swoje wady, nigdy jednak nie był tak okrutny jak Walorozo. Toteż sympatie wszystkich zwracały się ku młodemu następcy tronu, Lulejce, uchodzącemu teraz przed zemstą nikczemnego stryja.
Na dworze królewskim od rana do nocy odbywały się huczne zabawy i pląsy. Ucztom, balom, polowaniom nie było końca. Król po swojemu święcił zaślubiny Angeliki z księciem Bulbą. Wiadomość o ucieczce Lulejki przyjął ze szczerym zadowoleniem, gdyż bądź co bądź Lulejka był jedynym synem jego brata, więc nawet rad był w duszy, że ominęła go hańbiąca kara śmierci.
Mróz był tego dnia bardzo silny, śnieg skrzypiał pod stopami i Lulejka, który odbywał podróż pod skromnym nazwiskiem pana Incognito22, ucieszył się, otrzymawszy wygodne miejsce między jakimś dobrodusznym jegomościem a innym opasłym panem. Zaraz na pierwszej stacji za Blombodyngą, gdzie poczta zatrzymała się dla zmiany koni, zjawiła się jakaś kobiecina o bardzo niepozornym wyglądzie, z torebką przewieszoną przez ramię, i zapytała o miejsce. Wszystkie miejsca wewnątrz dyliżansu były już zajęte i pocztylion odpowiedział nieznajomej, że jeśli chce jechać zaraz, musi się zadowolić siedzeniem na budzie dyliżansu. Opasły jegomość, siedzący po prawej stronie Lulejki, widocznie jakiś gbur nieokrzesany, wysunął głowę przez okno i zawołał: — Winszuję, winszuję paniusi przyjemnej podróży pod gołym niebem — i roześmiał się głośno. Lulejka żachnął się na ten koncept, bo żal mu było biednej kobiety, wyglądającej bardzo mizernie i raz po raz zanoszącej się od kaszlu.
„Ustąpię jej swego miejsca — pomyślał poczciwy książę — tak zimno dzisiaj, że mogłaby się nabawić jeszcze cięższej choroby.” — W tej chwili odezwał się znowu opasły sąsiad Lulejki: — Mogłoby to babsko siedzieć gdzie na piecu w izbie, a nie pchać się między porządnych ludzi. — Tego Lulejce było już za wiele. Krew w nim zagrała i zanim opasły jegomość zrozumiał, co się dzieje, już posypał się na niego grad policzków i kułaków, którymi Lulejka nauczył go od razu, że mężczyzna nie powinien nigdy ubliżać kobiecie, tym bardziej jeżeli ta jest uboga i podróżuje sama. Udzieliwszy takiej nauczki niegrzecznemu jegomościowi, Lulejka poprosił nieznajomą, żeby zajęła jego miejsce, sam zaś wdrapał się na dach dyliżansu i zaszył aż po uszy w słomie, usiłując się schronić przed dojmującym zimnem. Niegrzeczny jegomość wyniósł się jak niepyszny z dyliżansu na jednej z następnych stacji, a wtedy Lulejka usiadł obok nieznajomej i zabawiał ją rozmową przez całą drogę, dziwiąc się jej niepospolitemu rozumowi i rozległej wiedzy. Ponieważ nigdzie więcej nie zatrzymywano się na dłuższy popas, towarzyszka podróży raz po raz otwierała torebkę i częstowała go jakimś przysmakiem. Nikt by nie uwierzył, że tak mała torebka może zawierać aż tyle różności. Była to jakby studnia, z której czerpie się ciągle, a wody nie ubywa. Ledwie Lulejka poczuł pragnienie — nieznajoma, jakby odgadując jego życzenie, wyjęła z torebki flaszkę wina i srebrny kubek. Ledwie mu się jeść zachciało — już z torebki wysunął się kapłon pieczony, chleb, sól, kilkanaście plastrów szynki i spory kawałek słodkiego, pachnącego ciasta z rodzynkami. Na deser wyjechały z torebki owoce i kieliszek likieru.
Naturalnie mówiło się o tym i owym jak zwykle w podróży. Nieznajoma zdumiewała Lulejkę coraz więcej. Po prostu nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się spotkać osoby tak wszechstronnie wykształconej. Nieuctwo jego tym jaskrawiej występowało w porównaniu z jej rozumem i wiedzą. Biedny Lulejka zamilkł w końcu ze wstydu i czerwienił się po uszy, żałując w duchu lat spędzonych na próżnowaniu. Nieznajoma widocznie odgadła przyczynę jego smutku, bo odezwała się nagle: — Mój kochany Lul... panie Incognito, jesteś jeszcze tak młody, że możesz zdobyć wszystko, czegoś nie umiał zdobyć do tej pory. A kto jak kto, ale ty właśnie powinieneś umieć wiele, bo może nadejść dzień, w którym dom potrzebować będzie młodego, rozumnego gospodarza.
— Do kroćset! — krzyknął Lulejka. —
Uwagi (0)