Żywot chłopa polskiego na początku XIX stulecia - Kazimierz Deczyński (czytaj .TXT) 📖
Pamiętnik chłopa-nauczyciela i uczestnika powstania listopadowego, Kazimierza Deki-Deczyńskiego Żywot chłopa polskiego na początku XIX stulecia jest unikalnym świadectwem stosunków społecznych wsi Królestwa Polskiego w pierwszym dziesięcioleciu XIX wieku. Utwór został napisany na emigracji, w Brive we Francji w latach 30. XIX wieku; ostateczną postać uzyskał w końcu 1837 lub na początku 1838 r. Po śmierci autora w roku 1938 rękopis był przechowywany w Bibliotece Polskiej w Paryżu, gdzie odnalazł go, a następnie opracował i podał do druku wybitny historyk polski Maurycy Handelsman. Pamiętnik zatytułowany przez autora Opis życia wieśniaka polskiego, wydany został jako Żywot chłopa polskiego na początku XIX stulecia, nakładem J. Mortkowicza, w Warszawie w roku 1907. Wzorując się na treści pamiętnika, Leon Kruczkowski wydał w 1932 roku powieść Kordian i cham. Kolejna publikacja Żywota… (także ze wstępem i w opracowaniu Handelsmana) ukazała się w roku 1949, a od roku 1950 był on wielokrotnie wznawiany jako Pamiętnik chłopa-nauczyciela.
Wprowadzenie do pamiętnika Deczyńskiego, jak również obszerną panoramę stosunków społecznych w Królestwie Polskim, zawiera wstęp autorstwa Maurycego Handelsmana. Ta praca wybitnego historyka stanowi zapewne po dziś dzień jedyną tak obszerną rekonstrukcję losów autora oraz jego dzieła. Losy te były smutne i dramatyczne. Próba walki młodego nauczyciela o zgodne z prawem traktowanie ludności wiejskiej przez szlachtę i władze Królestwa została skutecznie udaremniona przez szlachtę i współdziałające z nią urzędy, a na „buntownika” spadły represje.
Krzywdy, których doznawał i na które przez wiele lat patrzył w najbliższym otoczeniu, a także gorsze może jeszcze od krzywd poczucie upokorzenia wywołały u Deczyńskiego nienawiść do prześladowców. Dał jej wyraz w pamiętniku, ale jednocześnie rzeczowo i konkretnie przedstawił stosunki gospodarczo-społeczne na wsi, rodzaje nadużyć popełnianych przez dzierżawców, a także trudności w dochodzeniu sprawiedliwości. Nie mniej dramatyczne były losy pamiętnika, który spisał Deczyński po powstaniu i którego ogłoszeniu skutecznie przeciwdziałały środowiska emigracyjne polskiej szlachty.
- Autor: Kazimierz Deczyński
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Żywot chłopa polskiego na początku XIX stulecia - Kazimierz Deczyński (czytaj .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Kazimierz Deczyński
Doznając publicznie takich krzywd, zmuszony byłem uczynić przedstawienie do Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu, aby odjęła panu Czartkowskiemu urząd wójtowski, gdyż nadużywa swej władzy tak dalece, że podobne postępowanie i nadużycia, jakich dopuszcza się przeciwko mej osobie, w narodach dzikich i barbarzyńskich zaledwie cierpiane być mogą, w Królestwie zaś Polskim, kiedy prawo rozciąga swą opiekę zarówno nad wszystkimi mieszkańcami bez różnicy stanu, spodziewam się, że wszelka władza, komukolwiek powierzona, postanowiona jest dla czuwania nad bezpieczeństwem wszystkich osób, nie dla prześladowania ich, na które przedstawienie żadnej odpowiedzi nie odebrawszy, dla uniknięcia przykrości i dokuczeń, musiałem opuścić dom ojca mego i udałem się do jednego z mych przyjaciół o kilka mil, u którego przyjaciela zostawałem całe lato, a w miesiącu grudniu 1828 r. powróciwszy do domu, pan Czartkowski, jako wójt gminy, przesyła do mnie aktuariusza, czyli swego sekretarza, z poleceniem wręczenia mi urzędownie rozkazu, abym się nigdzie nie oddalał z miejsca mego zamieszkania, albowiem jako zbieg wojskowy przez policję będę ścigany. Aktuariusz, nazwiskiem Kołudzki, wręczywszy mi taki rozkaz, oświadczył mi wyraźnie, iż Komisja Rządowa Wojny na przedstawienie prezesa Komisji Województwa Kaliskiego pana Piwnickiego rozkazała mnie dostawić jako popisowego na pobór wojskowy, zostaję przeto blisko cały miesiąc grudzień strzeżony, abym się nie chronił, a będąc pewny, że pan prezes pragnie koniecznie mej zguby, znajduję tylko jeden sposób ratowania się — podać prośbę do wielkiego księcia Konstantego, którą to prośbę przygotowawszy posyłam naprzód do Warszawy przez umyślnego. Na koniec dnia 1 stycznia 1829 r. z rozkazu komisarza obwodu kaliskiego, pana Locci, udaję się z daną mi strażą do Kalisza, a stanąwszy w biurze komisarza obwodu, już tam zastaję pana Czartkowskiego, który za najpierwszym spostrzeżeniem mnie obraca się do pana Locci, komisarza obwodu, z tymi słowy: „Oddaję panu komisarzowi tego huncwota, największego szelmę, buntownika”. Na co ja nie mam czasu nawet słowa odpowiedzieć, gdyż w ten moment komisarz obwodu przystępuje do mnie i rozkazuje mi rozbierać się do naga. W takim położeniu ja, widząc, iż tu pan Czartkowski rządzi, odpowiadam: „Skoro już uznany jestem za zdatnego do służby wojskowej, nie chcę się prezentować nagim ciałem dla waszego szyderstwa, odeślijcie mnie, gdzie Wam się podoba”. Komisarz obwodu odpowiada: „Kiedy nie chcesz rozbierać się, pojedziesz do Piotrkowa. Kozaki! Pilnujcie go dobrze”. Przychodzi zaraz trzech kozaków i wyprowadzają mnie do jakiegoś więzienia, zamykają z innymi rekrutami, gdzie nie można mieć nawet stołka do siedzenia. Stoję więc, chodzę po tej izbie od godziny dziewiątej z rana aż do godziny czwartej po południu, lecz gdy mię już bolą nogi, musiałem się położyć na gołej podłodze pomiędzy innymi rekrutami, głodny, nie jadłszy nic, jak przedwczoraj. Nareszcie około godziny piątej na wieczór komisarz obwodu wychodzi, przeto ja proszę go, aby mi pozwolił iść pod strażą kozaków do oberży posilić się, gdyż jeszcze nic nie jadłem. Pan komisarz obwodu, zamiast dania mi przynajmniej jakiejś odpowiedzi, krzyczy: „Kozak! Weź go tam, ty drugi pilnuj dobrze drzwi”. Przychodzi więc kozak, łapie mnie za płaszcz i ciągnie do ostatniego kąta, a pan komisarz obwodu dumny wychodzi, mówiąc sam do siebie te słowa tonem szlachty polskiej: „Szelma chłop, żeby mu pozwolić do oberży na obiad”. Skoro więc nie mogę iść do oberży, a zatem proszę jednego kozaka, aby sam szedł lub posłał kogo do miasta przynieść mi przynajmniej chleba, lecz i kozak tłumaczy się, że on nie może opuścić swego miejsca, a nikomu też wchodzić tu nie wolno: przeto w nieznośnym zaduchu i smrodzie przechodząc się kilka godzin, sfatygowany, położyłem się znowu na gołej podłodze dla spoczynku i tak już dwa dni przepędziłem, nic nie jadłszy; nazajutrz rano pan komisarz obwodu znów przychodzi, lecz ja, dumny z mego nieszczęścia, nie chcę go już o nic prosić i przepędzam cały trzeci dzień znów głodny. Na koniec około godziny piątej na wieczór spostrzegam jednego podoficera żandarmerii znajomego, udając się więc do tego podoficera, oświadczam mu, że już więcej jak trzy dni nic nie jadłem ani piłem, czyliby nie mógł kazać przez kogo przynieść mi jeść lub sam iść ze mną do oberży; ten dopiero idzie do komendanta kozaków i powiada mu, że mnie bierze na swoją odpowiedzialność do miasta; zjadłem więc z tym podoficerem kolację w oberży, a zapłaciwszy także za niego, powracając do mego lochu, oddał mnie na powrót pod straż kozaków, gdzie jeszcze jedną noc na gołej podłodze przepędziłem. Trzeciego dnia rano razem z innymi rekrutami wychodząc z gmachu na podróż do Piotrkowa, przychodzi do mnie wachmistrz żandarmerii pocieszać mnie z oświadczeniem, iż jeden z urzędników Komisji Obwodowej, niejaki pan Kurzewski, który tę kolumnę rekrutów do Piotrkowa prowadzić będzie, weźmie mnie na swoją furmankę i z nim pojadę, lecz dopiero za wyjściem z miasta Kalisza, aby komisarz obwodu nie widział. Przyjechałem więc do miasta Piotrkowa z panem Kurzewskim, gdzie zastaję prezesa Komisji Województwa Kaliskiego, który połowę rekrutów uwalnia i odsyła do domu, ja zaś postawiony osobno w jednym kącie, oczekując jego rozkazu, pewny jestem wąchać smrody w Saskim placu, jakoż sekretarz generalny Komisji Województwa Kaliskiego, pan Dziewulski, rozkazuje mi udać się do innego salonu na drugą stronę, gdzie kapitan z pułku 1. strzelców konnych, pan Patek, zięć pana Czartkowskiego znajdując się, przystępuje do mnie, wita mnie szyderskim tonem wobec pana prezesa i radzi mi, że będę najszczęśliwszy, gdy się zamelduję do tego samego pułku, co za jego protekcją łatwo otrzymać mogę; któremu odpowiedziałem, lubo ton jego mówienia figurą poniżającą mnie wystawia, przecież niech nie myśli, żeby syn pracowitego wieśniaka nie miał żadnych ambicji i był tak nikczemny, aby miał przyjmować protekcję od tych, których sposób mówienia, a nawet myślenia jest mu znany. Pan Piwnicki zaś zapytał mnie tylko, ile mam lat, i odchodząc ode mnie, kazał doktorowi obecnemu zrewidować mnie. Doktór, sztabs-lekarz z pułku 1. strzelców konnych, który był obecny podczas mej rozmowy z kapitanem Patkiem, zbliża się do mnie, aby także szyderski żarcik z mej osoby uczynić dla przyjaźni kapitana Patka, mówi do mnie te słowa: „Ściąg buty twemu bratu obok ciebie stojącemu”. Tym wyrażeniem dał mi uczuć pan sztabs-lekarz, że chłop polski nigdy wolny być nie powinien, że jest przeznaczeniem chłopa być poddanym i niewolnikiem dla szlachcica, że i ja nie powinienem był wychodzić z tej kolei82, a powstając przeciwko szlachcicowi, dopuściłem się zbrodni, za co dziś pogardy godny jestem.
Nazywał pan sztabs-lekarz człowieka około mnie stojącego mym bratem, że to był parobek, wieśniak, lecz pan sztabs-lekarz nie liczył się być bratem moim, będąc także człowiekiem z natury jak ja i ten parobek; a gdyby pan sztabs-lekarz rozkazywał mi ściągać buty panu prezesowi lub kapitanowi Patek, nie powiedziałby tych słów: ściąg buty twemu bratu, gdyż takie osoby nie są braćmi wszystkich ludzi, albowiem wstyd i hańba nazwać chłopa swym bratem, ludzie tylko bogaci, szlachta, baronowie, hrabiowie etc. są braćmi pana sztabs-lekarza, pana kapitana Patka, pana prezesa i całej familii pana Czartkowskiego.
Przepędziwszy znów trzy dni i trzy noce w Piotrkowie na gołej podłodze w gromadzie rekrutów, trzymanych jak świnie na targu, i nawąchawszy się smrodu do sytości, czwartego dnia wychodzę razem z innymi do Warszawy, pod eskortą wojskową oddziału z pułku 1. strzelców konnych; na samym wychodzie z jakiegoś więzienia na ulicę przychodzi do mnie kapitan Patek i kilku oficerów, gdzie po powitaniu mnie pan Patek obraca się do tych oficerów i natrząsając się ze mnie, po szydersku mówi te słowa: „Zaręczam panom, że tego człowieka będziecie widzieli wkrótce generałem, bo to jest najmędrszy chłop ze wszystkich chłopów”.
Żona zaś kapitana Patka, a córka pana Czartkowskiego, wyglądając oknem z kamienicy, woła na mnie: „Ach, cóż to, panie Deczyński! Gdzie to idziesz? Szkoda cię, człowieku!” Opuściwszy Piotrków, rozumiałem, że przecież już zniknąłem z oczu mych nieprzyjaciół, lecz bynajmniej, ścigają mnie wszędzie, gdyż za przybyciem do Warszawy około 20 stycznia 1829, gdy już wącham smrody w Saskim placu, przychodzi do mnie ten człowiek, którego wysłałem naprzód z petycją do wielkiego księcia Konstantego, przynosi mi smutną odpowiedź, że wielki książę już miał sobie zaraportowane o mnie, gdyż mu zaraz ustnie odpowiedział te słowa: „Ja go znam, musi służyć w wojsku”. Na taką odpowiedź straciłem już nadzieję znalezienia wymiaru sprawiedliwości, jednak jeszcze próbuję szczęścia, posyłam moich przyjaciół, jakich miałem w Warszawie, do Komisji Rekruckiej, tam major Hube, kapitan Kruszewski i podporucznik Skowroński, zobaczywszy mnie, iż nie tylko że wyszedłem z wieku popisowego, ale jestem nawet na pierwszy rzut oka niezdatny do służby wojskowej dla braku sił fizycznych, przyrzekli, iż starać się będą uwolnić mnie, jakoż trzeciego dnia doktór Baldoff dał mi kartkę słusznie uwalniającą od wojska, a przyszedłszy generał dyżurny Rautenstrauch, gdy zobaczył kartkę, uwalnia mnie i każe wypuszczać z Saskiego placu. Tutaj ja kontent już schodzę na sam dół, tylko co mam wymknąć się na ulicę, wtem pędzi po schodach czterech podoficerów za mną i wracają mnie na powrót do generała dyżurnego Rautenstraucha, który mówi do mnie te słowa: „Ptaszku, nie pójdziesz do domu, uwolniłem cię, bo nie wiedziałem, że to ty jesteś, o którym tu mam piękny raport od pana prezesa. My cię tu nauczymy być spokojnym”. Wtedy ja proszę go, aby przez wzgląd dla samej ludzkości raczył przekonać się, czy zasłużyłem, by być tak źle traktowany za to, że za wyrządzone krzywdy mnie i mej familii domagam się i nie chcę nic więcej, jedynie wymiaru sprawiedliwości; lecz gdy generał dyżurny Rautenstrauch nie chce słuchać mego tłumaczenia się, proszę go, kiedy słowa moje na wiarę nie zasługują, aby z tych dowodów na piśmie (które dobywając z kieszeni podaję mu) przekonać się zechciał. „Żadnego dowodu na twoje usprawiedliwienie, ptaszku, mieć nie możesz” — odpowiada mi generał Rautenstrauch, a zabierając moje papiery, zgniótł je w swym ręku, nic nie przeczytawszy. Wyprowadzają mnie do drugiego salonu jako niewolnika lub zbrodniarza jakiego, a gdy generał dyżurny wyszedł, kapitan Kruszewski i podporucznik Skowroński zaczęli wyrzucać złośliwą zemstę i niegodziwe postępowanie ze mną prezesa Komisji Województwa Kaliskiego obecnemu adiunktowi w tejże Komisji panu Bilczyńskiemu, mówiąc mu te słowa: „Jak śmiecie, jakie sumienie macie tak potępiać i gubić niewinnych ludzi. Wstydźcie się waszych postępków”. W tym momencie ucicha wszystko, gdyż wchodzi wielki książę Konstanty, który wybrawszy rekrutów do gwardii grenadierów, zbliża się do generałów przy nim stojących, z których generał Rautenstrauch wskazał mnie wielkiemu księciu, przychodzi więc do mnie tenże wielki książę i powiedział mi tylko te słowa: „A co, umiesz pisać?” Gdy ja już otwieram usta, chcąc do niego mówić, w ten moment odchodzi ode mnie, a zbliżywszy się do generała piechoty Potockiego, nie wiem, co mu powiedział, i wyszedł. Zniknęła tedy zupełnie nadzieja znalezienia wymiaru sprawiedliwości, trzeba było być przygotowanym do znoszenia dalszych cierpień bez końca; po wyjściu z salonu wielkiego księcia generał piechoty Potocki przychodzi do mnie i powiada, że jestem przeznaczony na fagasa oficerskiego, na co ja odzywam się: „Jaśnie wielmożny generale, czy nie ma litości nade mną, odsyłać mnie na fagasa oficerskiego; przez wzgląd na dziesięcioletnią służbę nauczyciela nieskazitelnie sprawowaną, o czym raczy się j. w. generał przekonać z świadectwa dozoru szkolnego”, które dobywając z kieszeni, oddaję mu; takowe przeczytawszy, generał Potocki odpowiada te słowa: „To nie moja wina, że takiemu przeznaczeniu podpadasz” — i wychodzi, lecz w kilka minut powróciwszy, powiada, że już nie pójdę na fagasa oficerskiego, ale na żołnierza do pułku 8. piechoty liniowej, i to przeznaczenie rozkazuje podoficerowi zapisać. Czyliż i tu generał Potocki nie robił szyderstwa ze mnie? I nie dał mi uczuć dumy szlachty polskiej, że ja, będąc wieśniakiem, nie powinienem być nawet, czym byłem, to jest nauczycielem, gdyż to jest prawdziwe przeznaczenie moje: być poddanym szlachcicowi.
Po zapisaniu mnie tedy na żołnierza leżę w Saskim placu na gołej podłodze dni cztery w oddziale do pułku 8. piechoty liniowej przeznaczonym, lecz piątego dnia Komisja Rekrucka w Saskim placu odbiera rozkaz od generała piechoty odesłać mnie do pułku 2. piechoty liniowej. Przeleżawszy przeto dziesięć lub dwanaście dni w Saskim placu,
Uwagi (0)