Darmowe ebooki » Opowiadanie » Ludzie są dobrzy - Janusz Korczak (wirtualna biblioteka txt) 📖

Czytasz książkę online - «Ludzie są dobrzy - Janusz Korczak (wirtualna biblioteka txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak



1 2 3 4
Idź do strony:
mogła sobie znaleźć miejsca.

— Jak ci się powiodło w szkole? — pyta się mama.

— Dobrze. Tylko pić mi się chciało.

Niby powiedziała. Ale nie wie mama, jak było naprawdę. Było gorąco, a nie wiedziała jeszcze, gdzie można się napić wody. Wstydziła się zapytać, żeby źle nie powiedzieć. I może nie wolno, może za dużo wypije?

Sama się potem śmiała, kiedy przypomniała sobie. Opowiedziała dobrej koleżance, ale dopiero później.

— Mówili, że tu mało wody. Wiedziałam, że biedni mają mało chleba, jedzą niedużo, żeby na jutro, żeby dla wszystkich starczyło. Myślałam, że powiedzą: „dopiero przyjechała i całą wodę wychlapała”.

— Ach, ty głupiutka.

— Nie byłam wcale głupia, tylko nie wiedziałam.

Dlaczego ludzie myślą, że jeśli ktoś nie wie, nie umie, musi zaraz być głupi? Wcale nie. Dowie się i będzie wiedział.

Nauczycielka jest dobra.

— Dlaczego mało mówisz? Dlaczego sama? Dlaczego się nie bawisz?

— Nie umiem. Nigdy nie bawiłam się.

To była prawda. Są dzieci, które nie lubią się bawić. Woli mamie pomagać, woli coś robić, albo nawet lalką nie bawi się, tylko opiekuje się. Tu tak samo. Pomaga pani, porządkuje, układa zeszyty, ustawia stoliki i krzesła.

Aż zobaczyła i zaczęła odwiedzać dom małych dzieci17.

Z początku trudno było zrozumieć, jak tu jest. Tyle różnych domów i w każdym co innego. Duży dom — jadalnia. Wokoło sali stoły, na środku też stoły. I ławki. I wózek — tym wózkiem rozwożą talerze z jedzeniem. Taka masa ludzi, tych chaluców i szomrów. Potem jadła już z dziećmi w szkole. Bo osobne budynki dla szkoły, osobne dla starszych, osobne dla małych. Każdy dom ma ogródek i kwiaty, a u małych jest siatka z drutu, żeby nie rozbiegały się z placu.

Wracając ze szkoły — raz, drugi i trzeci — zatrzymała się koło siatki. Stoi, patrzy i myśli:

„Ja też nie umiałam chodzić, kiedy byłam mała. Nie umiałam mówić. Biedne małe dzieci, że nie mogą powiedzieć. Tatuś po pierwszej chorobie też nie mógł sam chodzić, mama musiała go prowadzić. Małe dziecko jest jak chory człowiek: trzeba się opiekować; coś je boli, więc płacze; domyśleć się trzeba”.

— Czy chcesz wejść do środka? — zapytała się dziewczynka.

— Może nie wolno?

— Wolno. Widzisz, ja też wchodzę.

Tamta co innego. Jest dawno. Znają ją. Tu się urodziła.

Pani zaprosiła ją: „Wejdź”.

Teraz co innego. Weszła. Bardzo wstydziła się. Stoi i boi się ruszać, bo nie wie. Ale zaraz jeden mały już biegnie prędko, prędko, niezręcznie stawia kroki, spieszy się — wyciąga ręce i byłby się przewrócił, ale pochwycił ją za sukienkę tak mocno, że mógł nawet podrzeć. Podała rękę i zaczęła ostrożnie prowadzić.

Długo chodzili. Potem usiadła i klaskała, a on się śmiał. Głośno, serdecznie się śmiał.

„W Palestynie dzieci inaczej tu się śmieją”18 — pomyślała.

Było przyjemnie. Już zaraz drugi i trzeci mały stoją przy niej. Już ją znają. A na drugi dzień witają i wołają, kiedy ją zobaczyły za siatką. I pani przedstawiła ją:

— Moja pomocnica.

Zaraz ze szkoły tu przychodzi. Mama wie teraz, gdzie jest.

— Jak ci się powiodło w szkole? — pyta się mama.

— Dobrze. Wszędzie dobrze.

Piątego dnia spóźniła się do małych.

—Spóźniłaś się, a one czekają. Czy ci się znudziło już przychodzić?

Ależ nie. Tylko nauczycielka też powiedziała w szkole:

— Tak prędko odchodzisz? Nie pomożesz mi?

I tak samo:

— Już ci się znudziło?

Zaraz łzy. Wcale nie chciała płakać.

Opowiedziała wszystko mamie — prawie wszystko.

— Dwa razy myślałam, że gniewają się na mnie, że za wcześnie wychodzę, że za późno przyszłam. Ale nie. Już wiem teraz, jak mam robić.

— Więc ci tu dobrze?

— Bardzo dobrze. Nawet nie wiedziałam, że może tak być.

Potem mama mówi do jednej pani:

— Dzieci są szczęśliwe. Wszędzie im łatwo.

I westchnęła.

*

Prawie wszystko mamie powiedziała. Tylko jedno ukryła: jest w szkole dziewczynka, która dokucza.

Śmieje się z niej. Mówi: „głupia”. Odepchnęła, kiedy myły ręce przed obiadem. Wykrzywiła się brzydko. Język pokazała. Naumyślnie piłką uderzyła. Rzuciła w nią. Nie bolało, ale przykro. Bo dlaczego? Bo za co?

Nauczycielka zauważyła i gniewała się. Było jeszcze więcej nieprzyjemnie, że przez nią pani się na tamtą gniewa.

— Widzisz? I w Palestynie nie można być tylko dobrą. Ale staramy się gniewać sprawiedliwie. Wszędzie musi się znaleźć ktoś, kto nie umie żyć w zgodzie. Ona nie tylko nowym, ona wszystkim dokucza. Nie zawsze, ale często. Czasem umie być miła. I musisz wiedzieć, że tu ciągle przyjeżdża ktoś nowy. Nowy nie zna naszych porządków, trudno porozumieć się z nim. Nie wszyscy są spokojni jak ty. Są dzieci, którym się zdaje, że tu wszystko wolno, bo Palestyna. Czasem gość z miasta; są dzieci kapryśne i zarozumiałe.

— Wcale mnie nie bolało. Ona tylko lekko potrąciła piłką, nieumyślnie.

Pani pomyślała, popatrzała i mówi:

— Może tobie uda się ją poprawić? Już nieraz tak było. Dobra koleżanka wiele może zrobić. Czasem nauczycielka nie da rady, a koleżanka umie. Bo jeżeli zobaczy, że jesteś dobra dla niej...

*

Siedzi z mamą na schodku przed gankiem baraku. Ładnie. Wieczór letni. Z lewej strony na górze wieś arabska. Z prawej strony oświetlone okna domu klubowego. Przed nimi duży plac, gdzie chłopcy urządzają wyścigi. Za placem płócienne namioty.

Na niebie dużo gwiazd. Wielkie gwiazdy i małe. Raz wraz oderwie się jedna od nieba i spada.

— Powiedz, mamo, co to jest szczęście?

— Szczęście, moje dziecko?

— Powiedziałaś: dzieci są szczęśliwe. Czy tylko dzieci?

— Dzieciom łatwiej. Bałam się, że tu będzie dla ciebie za głośno. Przyzwyczajona byłaś: tylko tatuś, ty i ja, potem — dziadzio, babcia i ty. Pamiętasz: nawet na podwórko nie lubiłaś wychodzić. Mówię: idź do dzieci. A ty: wolę w domu.

— Ale teraz nie chcę być sama. Mówiłaś zawsze, że za wiele myślę. I dziadzio mówił: męczysz główkę. Tak było. Tu myślę lekko, wesoło. Są myśli, które bolą; a tu fruwają jak motyle. Tam zawsze tylko: co będzie jutro? A tu: co robiłam dzisiaj? Dziś pierwszy raz dzieciom bajkę opowiadałam. Nie bajkę, tak tylko: że był piesek i kotek, że kotek był dobry dla pieska, że kotek dostał mleko, połowę sam wypił, połowę dał pieskowi. Z głowy mówię byle co, ale one słuchają i proszą: jeszcze. Tak łatwo i przyjemnie.

— No widzisz, jeżeli ktoś myśli łatwo i przyjemnie i wie, że będzie tak samo jutro, za tydzień i za rok — szczęśliwy jest.

— Powiem ci. Już niech będzie, że powiem. Bo widzisz, kiedy zauważyłam pierwszy raz, że jestem naprawdę szczęśliwa, tak jakbym się przestraszyła. Bo patrz: tatuś umarł, jestem sierotą. No tak. Sierotom powinno być źle.

— Kto ci to powiedział?

— Wyraźnie nikt nie mówił, ale tak właśnie jest. Tam tak było. Więc nawet chciałam, żeby mi dokuczali; myślałam, że może tatusiowi przykro, że nie martwię się. Ale tatuś jest tu z nami, tylko go nie widzimy. Na okręcie też był. To dziwne. Raz myślałam, kiedy czytaliśmy w szkole Biblię: że są tu, nie byli, ale są tu królowie i prorocy. Pani w szkole mówiła, że góry były zawsze — wtedy też. I my tu teraz jesteśmy.

— Mówiłaś, że nie masz trudnych myśli?

— Wcale nietrudne. Od razu łatwo pomyślałam. Bardzo lubię szkołę. Lubię swój dyżur. Umiem zmywać talerze. I lubię dom dzieci. Przyjemnie podlewać ogródek. Chciałabym zobaczyć deszcz, bo potem zaraz zielono i dużo wszędzie kwiatów.

— Dawniej nie lubiłaś kwiatów.

— Zawsze lubiłam, tylko nie chcę zrywać. Niech sobie żyją. Zerwany kwiat prędko więdnie. Wiesz: tu nawet chłopcy nie łamią gałęzi. Kiedy zrywaliśmy w pardesie19 oliwki, chłopiec ułamał gałązkę. Stał czerwony i zawstydzony, a drugi chłopiec próbował poprawić: potem powiedział: „trudno, każdemu może się zdarzyć”. Przyszedł nauczyciel, zaraz pokazali, zaraz przyznał się. Mógł nie mówić, bo nauczyciel chciał tylko sprawdzić, czy skończyliśmy już i żeby osobno do blaszanek wrzucać zielone oliwki i niebieskie (jak małe śliwki), i żeby worka nie zostawić. Powiedział tak samo: „trudno, każdemu może się zdarzyć”.

— Nie mówiłaś mi, że zrywałaś oliwki.

— Zapomniałam. Tak wiele się tu robi i tyle nowego. Nie dziś, to jutro powiem. Nie gniewasz się?

— Cóż znowu. Przeciwnie: cieszy mnie, że radzisz sobie sama. Bo i ja mam ci coś do powiedzenia.

— Coś wesołego?

— Ani wesołe, ani smutne. Tylko że chcę wyjechać.

— Co? Z Palestyny wyjechać?

— Ależ nie. Może do miasta, może tu niedaleko, na wieś.

— A ja?

— Ty zostaniesz.

— Nie chcę. Nie zostanę bez ciebie. I ty mówisz, że to ani wesołe, ani smutne? To bardzo smutne. Okropne.

— Bądź rozumna. Przecież mało jesteśmy razem. Tylko krótko wieczorem.

— Ale ja cały dzień długo wiem, że ciebie wieczorem zobaczę. Wiem, że jesteś blisko, wiem, co robisz. A kiedy słońce zbliża się do góry, wiem, że zaraz już będziemy razem. Tam wtedy cały dzień byłyśmy razem, a tu ta na schodku godzina20 jest jak cały dzień. Co będę robiła sama?

Chce nie płakać. Udało się.

Pierwszy raz w życiu udało się: może nie płakać, umie nie płakać.

Już ma silną wolę teraz.

*

Została sama. Nie sama. Ma przyjaciółkę. Nie przyjaciółkę, ale koleżankę.

Rozmawia, lubi ją, razem mają dyżur; ona opowiada, jak będzie w zimie; albo mówią, jak było tam, zanim przyjechała.

— Tam wszystko trzeba kupować, za wszystko płaci się. Ciągle tylko: nie ma pieniędzy. I mleko, i książka, i sukienka, zeszyt, materiał na sukienkę. Nawet jeżeli ktoś chory — doktorowi płacisz za lekarstwo. Jeżeli kto21 nie ma pieniędzy, nie może być zdrów. Więc chory nie pracuje, nie zarabia. Dzieci są głodne. Nawet żeby dostać pracę — też trzeba płacić. Ciągle trzeba targować się i liczyć. Ciągle tylko pieniądze.

— Nie rozumiem. Nie wolno pracować?

— Ja też nie wiem, jak jest naprawdę. Ale tak jest. Muszę zapytać się mamy.

Ale mama daleko gdzieś. I wcale nie wieczorem smutno, tylko już cały dzień.

Długo teraz pomaga w domu dziecięcym. Pomaga rozbierać dzieci do wieczornej kąpieli. Tak ładnie, kiedy stoją pod natryskiem, chcą złapać w ręce wodę i mrużą oczy, które woda zalewa. Chcą patrzeć. Śmieją się i proszą:

— Jeszcze. Jeszcze trochę.

Trzeba odpinać i zapinać guziki, podnosić i przenosić, odkręcać i zakręcać kran albo czekać, bo mały chce sam.

— Ja umiem. Ja sam. — Ja sama.

Potem odstawia, wiesza, układa. Pani wyciera podłogę.

— Ja pomogę.

— Zmęczysz się.

Chce się zmęczyć, żeby zasnąć od razu, jak dawniej. Bo ta ostatnia godzina strasznie długa — trwa nie wiadomo czy tydzień, czy rok. Zegar nie mówi prawdy.

— Gdzie jest mama?

— Nie martw się. Wróci. Napisze.

Nadszedł list. Odpisała.

„Mamo, przyjedź albo weź mnie do siebie. Kiedy wyjechałaś, było mi smutno wieczorem i w sobotę. W sobotę zawsze wyjedzie mama jednego albo paru dzieci, więc jestem z małymi, żeby się nie nudziły. Ciągle myślę o tobie. Wiem, że wyjechałaś, bo tak trzeba. Ale nie jestem już szczęśliwa. Mam koleżankę, jest dobra. Ale ty jesteś moją przyjaciółką. Mówiłaś, że będziesz na wsi, a jesteś w mieście”.

Pisząc, długo zastanawiała się.

— Napisałam nie wszystko, żeby mamy nie martwić.

Czekać trudniej jeszcze, niż zwyczajnie tęsknić. Co mama odpowie? Bardzo długie było to czekanie.

I mama przyjechała.

*

Teraz mama jest bliżej. Też na wsi, ale nie w kibucu22. Tam, u mamy na wsi, każdy osobno mieszka, dla siebie gotuje i pierze. Nie ma wspólnej jadalni, piekarni ani szwalni. Każdy dla siebie tylko i dla nikogo więcej.

Jest sklep, w sklepie trzeba płacić. Są nawet pieniądze palestyńskie. Mama pokazała: takie same, okrągłe, duże i małe, srebrne i brązowe monety.

— I mydło i naftę musisz kupować?

— No tak.

— A skąd masz pieniądze?

— Szyję, za to mi płacą.

— A oni skąd mają?

— Sprzedają mleko, jajka, jarzyny, owoce.

— A sami co jedzą?

— Zostawiają trochę dla siebie. Tu dzieci więcej dostają. Chcesz być ze mną: byłabyś czasem głodna.

— Nie szkodzi. Wiem. Tam jest tak, jak było wtedy, kiedy pojechaliśmy na letnie mieszkanie z tatusiem. Każdy dla siebie.

W kibucu pracuje się dla wszystkich. Jeden w polu, drugi w oborze, w kuchni albo w warsztacie. Za to dostaje mieszkanie, ubranie, jedzenie i wszystko, co potrzebne. I każdy to samo: szewc i doktor, nauczyciel i piekarz. Wszyscy jednakowo.

— Będę przychodziła do ciebie w soboty.

W sobotę mama przysłała kartkę, że nie może przyjechać, ale na przyszły tydzień na pewno. Smutna była wizyta mamy.

Czeka długo na drodze, a mamy nie ma i nie ma. Może znów nie przyjdzie? A ona musi iść do dzieci. Obiecała — też pewnie się niecierpliwią.

Poszła do dzieci. Biegnie, żeby nie spóźnić się. Nie lubi się spieszyć. Nie lubi o czym innym myśleć, a co innego robić.

Układa domek z klocków i myśli o mamie. Nie udaje się. Pierwszy raz dzieci mówią, że jej domek nieładny; bo ani wieżyczki nie zrobiła, ani nawet porządnego dachu; taki dziurawy dach.

Odkłada klocki, zaczyna rysować.

— Co to jest? — pytają się dzieci.

— Cielątko.

— Wcale niepodobne.

Opowiada bajkę.

— Brzydko opowiadasz.

1 2 3 4
Idź do strony:

Darmowe książki «Ludzie są dobrzy - Janusz Korczak (wirtualna biblioteka txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz