Zaklęte pieniądze - Michał Bałucki (biblioteka w sieci .TXT) 📖
Pewien Krakowianin wyjeżdża na zasłużony odpoczynek w Tatry. Ze wględu na to, że podróżuje w towarzystwie rodowitego górala i góralki.
Z ich ust ma okazję usłyszeć wiele historii, które przybliżają mu styl życia mieszkańców górskich wsi. Szczególnie interesująca wydają się mu opowieści o chowanych w lasach skarbach i zaklętych pieniądzach. Dowiaduje się, że górale bardzo poważnie traktują te legendy i są gotowi szukać ukrytych bogactw…
Zaklęte pieniądze to opowiadanie autorstwa Michała Bałuckiego, jednego z najsłynniejszych polskich autorów okresu pozytywizmu. Bałucki znany jest przede wszystkim jako powieściopisarz i komediopisarz, był również publicystą. W twórczości prozatorskiej odwoływał się do tradycji powstańczych, a także propagował idee pozytywizmu, jako autor dramatów nawiązywał do Aleksandra Fredry. Do jego najsłynniejszych utworów należą Dom otwarty i Grube ryby.
- Autor: Michał Bałucki
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Zaklęte pieniądze - Michał Bałucki (biblioteka w sieci .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Michał Bałucki
Nadto Nowy Targ jest siedzibą władzy sądowéj i administracyjnéj, ma przytem kilka sklepów, które okolicę zaopatrują w towary kolonialne; aptekę, browar, gdzie wyrabiają liche piwo, pocztę; a panie sędzine, doktorowe, aptekarzowa stanowią arystokracyę towarzystwa. W mieszczaństwie przeważa cech szewski, co jest tem ciekawsze, że jak wiadomo, górale nie noszą butów.
Zanim wyjedziemy z Nowego Targu, poprowadzę was jeszcze przez Dunajec po szerokim wygodnym moście na wzgórze, na którem jest maleńki drewniany kościołek świętéj Anny, otoczony cmentarzem. Chciałem go wam zaś pokazać dlatego, że jestto kościołek bardzo stary i wiąże się do niego podanie, że go zbójnicy wybudowali, czy też ofiarowali do wielkiego ołtarza obraz, który zrabowali poprzednio na Węgrach. To przypomina owych średniowiecznych rycerzy, którzy za złupione pieniądze stawiali kościoły. Zbójnicy tatrzańscy mieli coś rycerskiego w sobie, i rzemiosło ich i podania o nich nietylko nie budzą wstrętu u Podhalan, ale owszem otacza je pewien urok i poszanowanie. Ma to swój powód głębszy; zrozumiecie go łatwo, skoro wam powiem, zkąd powstał u górali pociąg do zbójeckiego rzemiosła. Posłuchajcie:
Cała dzisiejsza Nowotarszczyzna aż po stoki Tatrów należała do dóbr królewskich, zarządzali nią starostowie, a lubo prawa królewskie, rozległe przestrzenie i niedostępne lasy zabezpieczały potrochu swobodę górali, to jednak chciwość i surowość starostów znajdowała sposoby ciemiężenia ich. Prześladowani chronili się wtedy w lasy i tam pod dowództwem najodważniejszego i najrozsądniejszego, którego nazywano marszałkiem, prowadzili żywot swobodny, utrzymując się z rozboju i napadów. Że nieraz taka ucieczka w lasy przybierała ogromne rozmiary, świadczy o tem wymownie powstanie Kostki Napierskiego za Władysława IV. Cała Nowotarszczyzna zbuntowała się wtedy, Kostka Napierski porozumiewał się wówczas z drugim rokoszaninem Chmielnickim i wspólnie z nim działał. Część ludu obległa zamek Czorsztyn, i zdobyła go. Dopiero wojsko biskupa Gębickiego położyło kres temu buntowi, a Napierski pochwycony, został stracony na rynku krakowskim. Co jest najciekawszem w tem całem zdarzeniu, to to, że lud tatrzański buntując się przeciw starostom i szlachcie, dla samego króla najżywszą okazywał miłość, i Napierski tylko tym sposobem pociągnął go do otwartego buntu, że udał, jakoby sam król tego sobie życzył dla ukrócenia swywoli szlacheckiéj. Pokazywał nawet uniwersały tj. rozkazy królewskie, niewiadomo czy prawdziwe, czy fałszowane, i dlatego lud garnął się do niego licznie. Ale skoro przekonano się, że Napierski działa bez woli królewskiéj, odstąpiono go, i to ułatwiło zwycięztwo wojskom biskupim. Górale nie chcieli występować wbrew woli króla, bo królów szanowali i miłowali, gdyż przywileje i prawa królewskie broniły ich zawsze i ochraniały. Zrywali się na złych urzędników, ale nigdy na króla; uciemiężeni uciekali w lasy i z potrzeby stawali się rozbójnikami.
To nam tłumaczy jasno, dlaczego stan zbójecki był w poszanowaniu u ludu; stał się on rodzajem rycerskiéj szkoły, gdzie młodzież ćwiczyła się w odwadze, zażywała swobody i wesołego życia. Opowiadania porobiły z dawnych zbójników bohaterów i kusiły młodzież do naśladowania. Późniéj z wytrzebieniem lasów, uorganizowaniem policyi wytępiono także i bandy zbójników, ale nie zupełnie; bo jeszcze kilka lat temu odkryto bandę rabusiów pod kierownictwem Mateja. Nie byli to jednak już zbójnicy w dawnem znaczeniu, ale raczéj szajka rabusiów i złodziejów, którzy porozumiewali się z sobą i od czasu do czasu robili wyprawy na jaki dwór lub plebanię, a potem wracali cicho do chat swoich. Długo im to uchodziło; ale raz z okazyi zamordowania jednéj dziewczyny na Chranczówce sąd padł na ślad szajki, wyłapano ją i osadzono w Sączu, gdzie herszt jéj Matej umarł w roku 1872. Obecnie nie ma już zbójników w Tatrach, a jeżeli którego młodego napada chętka do życia swobodnego, wesołego, to chwyta za ciupagę4 i idzie w góry, ale nie żeby zabijać, jeno paść owce i biegać po halach. Paszenie owiec połączone z trudami, niewygodami i niebezpieczeństwami, zastępuje dziś poczęści ową szkołę rycerską tatrzańskiego ludu.
Otóż rozgadałem się, a tam Jędrek czeka na mnie niecierpliwie na rynku nowotarskim. Wracam tedy do niego i siadam co tchu na wózek, bo mamy jeszcze trzy dobre mile do Zakopanego przez wsie Szaflary, Biały Dunajec i Poronin. Wsie te daleko od siebie rozrzucone, ciągną się nad brzegami Białego Dunajca. W Szaflarach stał niegdyś zamek Komorowskich na skale. Dziś z zamku ani śladu, a skałę całą prawie rozkopano na wapno. Są ludzie, którzy płaczą za tem znikaniem starych zamków; co do mnie, wolę szkołę lub szpital powstały choćby ze szczątków starego zamczyska, niż bezużyteczną ruinę, która często przypomina to, o czem zapomniećby należało.
Sama wieś Szaflary jest brzydka; chaty na kupie jedna przy drugiéj, bez drzew, grunta jałowe i okolica nieładna. Zato Biały Dunajec ma już weselsze położenie. Zatrzymam was czytelnicy moi w téj wsi przed domkiem wybudowanym w szwajcarskim guście, z piwniczką pod gankiem, z ogródkiem, w którym stoi kilka ulów. Potem poprowadzę was kilkadziesiąt kroków daléj i pokażę wam dom inny, porządne obejście gospodarskie, podwórko wyłożone kamiennemi płytami, kuźnię murowaną, a wszystko to otoczone wysokim drewnianym parkanem i zamknięte bramą wygląda na dwór; a przecież jestto tylko chłopskie mieszkanie. Oba te bowiem domy, które wam pokazałem, należą do dwóch zasobnych górali braci Pawlikowskich. Ale bogactwo to niejedyny majątek, jaki mają, bo oprócz tego mają naukę, skończyli bowiem po kilka klas gimnazyalnych, a mimo to wrócili do góralskiego stroju i pracy. Na dolinach nie spotykamy podobnych przykładów. Tam skoro chłop zdobędzie się raz na posłanie syna do szkół, ani chce słyszeć o tem, by wracał do roli; pcha go coraz wyżéj i woli, że syn jego zostanie księdzem bez powołania, lichym urzędnikiem, byle tylko przestał być chłopem. Przeciwnie u górali zdarzają się częste wypadki, że młody chłopak po ukończeniu kilku klas, skoro nie pokazuje nadzwyczajnych zdolności, wraca do domu, do bydła, roli lub innego zatrudnienia. W ten sposób oświata szybszym tu, niż na dolinach postępuje krokiem. Taki cztero lub sześcioklasista staje się wzorem i nauczycielem we wsi; to też rzadko o górala lub góralkę, którzyby się w kościele z książki nie modlili, a Zakopane ma nietylko swoją czytelnię, ale kilku górali, z którymi można o wszystkiem rozumnie pogadać. Nadto ocieranie się w szkołoch o ludzi różnych stanów, stosunek z gośćmi przybywającymi do Zakopanego pozbawiło całkiem lud górski owéj dzikości i nieufności w obcowaniu, jaką ma lud dolin. Góral umie swobodnie a bez zuchwałości bawić się w towarzystwie osób miastowych, nie żenuje go wcale siedzenie na kanapie lub taniec z panną w jedwabiach, a w przyjęciu gości u siebie mają ową naturalną, niewymuszoną grzeczność, któréj tradycya przechowała się w dworkach szlacheckich. Zdarzyło mi się być raz na weselu góralskiem w Poroninie, a bawiłem się tam lepiéj i serdeczniéj, niż na niejednym mieszczańskim balu, i nasłuchałem się toastów daleko poważniejszych i rozumniejszych, niż na obiadach literackich. Jeden szczególniéj toast utkwił mi w głowie, który był téj treści, że lud jest płotem, a panowie kołkami w tym płocie, że na łączności tych dwóch rzeczy polega siła, bo płot upadnie, gdy kołki się usuną, a kołki bez płotu na nic się nie zdadzą. Taki toast powiedział prosty góral.
Kiedy już jesteśmy w Poroninie, muszę wam dodać, że przed wybudowaniem kościoła w Zakopanem, tutaj lud chodził na nabożeństwo. I dziś jeszcze wielu Zakopian chętnéj tu ciągnie w niedzielę i święta, a szczególniéj na Maryę Magdalenę, bo wtedy tu odpust. Suną wtedy z różnych stron i gościeńcem i po stokach gór, niby kolorowe robaczki, górale i góralki, a między nimi widać ciemne, połyskujące jak jedwab koszule juchasów5. W ten dzień bowiem przychodzą oni z gór na dzień cały; pomodlą się w kościele, potańczą w karczmie, i nad ranem wracają znowu do owiec w góry. W ten dzień nietylko kościół, ale i cmentarz w Poroninie jest pełen ludu. Górale bowiem, podobnie jak Tyrolczycy, są bardzo nabożni. Każdy wita się słowem bożem, przechodząc koło siebie, księdzu na mszę chętnie ostatni grosz poniesie, po drogach stawia krzyże i figury, i parę razy do roku pielgrzymuje do Kalwaryi na nabożeństwo i ogórki, a do Krakowa na Matkę Boską Szkaplerzną, zkąd przynosi do domu szkaplerze i kukiełki. Moja Tereska, choć to nie był odpust, wiozła spory tego zapas dla krewnych swoich. Przez drogę układała i rodzielała te prezenta, tłumacząc mi, dla kogo który przeznacza.
Zaledwie pół mili oddzielało nas od domu Jędrka. Tatry widać było w całéj okazałości przy blasku zachodzącego słońca. Z sinych lasów wysuwały się nagie, skaliste wierzchy jedne po drugich, ubielone tu i owdzie śniegami, ozłocone słońcem i pokrajane czarnemi smugami cieniów, które rosły w miarę im słońce bardziéj się zniżało. Jechaliśmy wśród szmaragdowych, pachnących łąk, na których ludzie zajęci byli zbieraniem siana. Dunajec szumiał wciąż koło drogi; wody jego miały przejrzystość kryształu, w głębszych miejscach przybierały przejrzysty kolor zielony, a wśród kamieni rozpryskiwały i pieniły się białą jak śnieg pianą. Po pół godziny takiéj jazdy spytałem Jędrka:
— A gdzież twój dom? Chyba gdzie za wsią.
— Kaj ta panoczku koniec wsi... będzie z pół mili jeszcze. A my mieszkamy przed kościołem. O! tam.
Wskazał batem na drugą stronę rzeki, gdzie pod lesistą a w połowie uprawną górą Gubałówką stało kilka chat otoczonych olszynowym gajem. Skręcił na prawo z drogi, minął mostek i młyn, przejechał łąkę i zatrzymał wózek przed chatą, na progu któréj siedział stary góral z siwemi długiemi włosami, trzymając na kolanach małą, może czteroletnią dziewczynę, a dwoje innych dzieci bawiło się koło niego.
— Pochwalony — rzekł Jędrek, zeskakując z wozu.
— A, to wy... na wieki... witajcie — odrzekł stary. Kogożeście to przywieźli?
— Panoczka z Krakowa.
Stary podał mi na powitanie pomarszczoną i spracowaną rękę i rzekł:
— Witajcie.
Tereska tymczasem przywitawszy dzieci i wpakowawszy im w ręce bułki i rogale, poszła wyprzątać dla mnie izbę.
W godzinę po przyjeździe leżałem już, wypoczywając po trudzącéj drodze, na wysokiem łóżku góralskiem, wysłanem świeżem sianem, przykrytem białą płachtą. Nademną na żerdzi wisiały pierzynki i poduszki w kraciastych niebieskich poszewkach. Im więcéj takiéj zapasowéj pościeli, tem lepiéj to świadczy o zamożności domu. Pościel bowiem, kożuszki i płótno, stanowią tu majątek domowy; a obrazy i miski polewane, świecące na rzeźbionych półkach dokoła izby, należą do koniecznych warunków zamożności. Miski te, talerze i garnuszki mało kiedy są używane, a liczba ich rośnie z każdym jarmarkiem lub odpustem. Górale lubują się w tego rodzaju zbytku. Żadna izba nie obejdzie się bez téj ozdoby. Izby góralskie odznaczają się, szczególniéj w lecie, czystością, a że są niebielone, jeno deskami wyłożone, więc zdają się podobne do wnętrza skrzyni wylepionéj obrazami. Stół na skrzyżowanych nogach, ławy wysokie stojące dokoła ścian i szafeczka bez drzwi, stanowią całe umeblowanie takiéj izby, nazywanéj tu świetlicą, choć małe okienka niewiele dają światła. Po drugiéj stronie sieni jest tak zwana izba piekarska, która w porze letniej, gdy świetlice wynajmuje się gościom, służy za mieszkanie całej rodzinie góralskiéj. Tam oni siedzą, warzą i jedzą, a sypiają wtedy w szopie na sianie.
W téj chwili z izby piekarskiéj dolatywały mnie urwane tony strojonych skrzypców i głosy piszczałek, na których dzieci Tereski niemiłosiernie wygwizdywały. Nie mogłem usnąć, więc poszedłem tam. Koło pieca, na którym warzyła się wieczerza, stała Tereska i dużą łyżką mięszała mąkę na kluski; tuż przy ogniu siedziała córeczka jéj Kasia i grzała bose nóżki, a dziadek siedział przy niéj i przez okulary w rogowéj oprawie czytał zatłuszczoną jakąś książkę. Jędrek zaś leżąc na łóżku popychał od czasu do czasu jedną nogą kołyskę wiszącą nad nim na żerdzi i kołysał do snu najmłodszego syna.
— A wy co czytacie? — spytałem dziada.
— Sennik, panie — odrzekł stary, zdejmując okulary.
— A to na co?
— Jak to na co? czy to nie wiecie, na co sennik? Żeby sen wytłumaczyć i wiedzieć, jaki numer postawić na loteryi.
— A czy to religia pozwala wierzyć w sny?
— A czemu nie? To przecie sny, jak wszystko, od Pana Boga pochodzą, a są tacy ludzie, którym Pan Bóg daje moc cudowną odgadywania snów, jak Józefowi Egipskiemu.
— Albo temu, co pisał tę książkę.
— A kto wie? Może on to ma od Pana Boga. Inaczéjby nie drukował przecie.
Wiedziałem, że nie przekonałbym starego o fałszywości jego wiary rozumowaniem, i zamiast czas na to tracić, zapytałem wprost:
— No i wyśnił wam się jaki sen podług sennika?
— Ba, niejeden.
— Może i numera jakie trafiliście?
— To nie, bo nie każden numer dobrze się wyśni. Inaczéj ludzie by straszne majątki porobili na loteryi. Ale jak kto ma szczęście, to często dobrze utrafi.
— A wy nie macie szczęścia?
— Kto
Uwagi (0)