Darmowe ebooki » Opowiadanie » Pan Parasol - Zośka Papużanka (gdzie moge czytac ksiazki za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Pan Parasol - Zośka Papużanka (gdzie moge czytac ksiazki za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zośka Papużanka



1 2 3
Idź do strony:
właścicieli. Przyklejał na drzewach i płotach ogłoszenia, gdy miał wrażenie, że stary parasol tęskni do starej właścicielki, dla której jest jedynym parasolem. Żaden stary ani nowy właściciel nigdy się nie zgłosił. Widocznie parasole nie są ludziom tak bardzo potrzebne, jak mogłoby się wydawać.

Wzruszał go parasol firmy Bugatti, niewielki, antracytowy, z zachwycająco zagiętą rączką z drzewa kasztanowca. Nie rozumiał, jak można zgubić taki piękny parasol. Dwa razy upolował eleganckie parasole Guy de Jean z rzeźbionymi rączkami w kształcie kaczki i zająca, który dawał się posłusznie trzymać za słuchy. Na kilku portalach internetowych zamieścił ogłoszenie, gdy uświadomił sobie, jaką wartość ma parasol Pasotti, który powinien zgubić się w Mantui, a nie gdziekolwiek, ze swoim ręcznie wykrawanym poliestrem w jodełkę i skórzaną rękojeścią, która miała sprawiać wrażenie bliskości, jedności ręki z parasolem, a stwarzała międzyparasolowy dystans. Profesor Pasotti spędzał samotnie czas w szafie, czasem tylko wolno mu było przejść się na świąteczny spacer i otworzyć zwieńczoną wysokim czubkiem głowę w miejskim, zwykłym, niemantuańskim parku, gdzie nikt się za nim nawet nie obejrzał. Czasami, gdy było ładnie, zabierał profesora Pasottiego, czasem ten przezroczysty, przez który widać świat, czasem inny parasol na świeże powietrze, uwalniał spomiędzy pomiętych fragmentów materiału, rozpiętego na drutach, przejmujący zapach ostatniego deszczu, tego, którego nie znał. Wieczorami sprawdzał prognozę pogody na następny dzień. Nigdy nie wychodził do pracy z parasolem, nawet wtedy, gdy zapowiadano opady. Po co.

 

— Ładny parasol — powiedziała.

Musiał coś odpowiedzieć, wypadało odpowiedzieć, zresztą od dawna do nikogo się nie odzywał.

— Dziękuję — odpowiedział.

I tak powstał pierwszy dialog w opowiadaniu. Ona była jeszcze nikim, zwykłą osobą, która stanęła obok niego w autobusie i zachowała się uprzejmie wobec parasola. On też jeszcze był nikim poza tym, że od dawna nie zanotował żadnego dialogu, same opisy przyrody, pada, świeci słońce, znowu pada i będzie padało, i musiał coś odpowiedzieć, żeby na początek nie skłamać ani nie zasłonić się prawdą. Co miał zresztą powiedzieć. Parasol, znaleziony kilka minut wcześniej, czekający na niego na przystanku autobusowym, na którym wsiadają ludzie, a czekają parasole, rzeczywiście był ładny. Z zewnątrz czarny, po rozłożeniu prezentował ciemnoczerwone wnętrze, wyglądał jak serce ukryte pod jakimś niewymownym żalem.

Może lubiła czerwień, kto to wie, miała czerwoną, niewielką torebkę i czerwone kulki kolczyków; może lubiła parasole, kto to wie, ale fakt, że pochwaliła parasol, pozwolił pomyśleć znalazcy parasola, że może jeszcze nie pora na szpital psychiatryczny ani na samobójstwo. Może jest na tym świecie szansa dla ludzi z ciemnoczerwonymi sercami, schowanymi w klatce z połamanych drutów. A może nie ma, może po prostu chciała zachować się miło i powiedziała cokolwiek, bo od początku opowiadania nie było żadnego dialogu.

Opisy przyrody przeszły w dialog, spacerowali i rozmawiali, pili piwo albo kawę i rozmawiali, z początku o początkach, przecierając szlaki ogólnodostępną grzecznością, badając teren, z każdym kolejnym dialogiem odsłaniając własne didaskalia. Opowiedzieli sobie o nieudanych związkach, o obgryzaniu paznokci, porzuceniu szkoły muzycznej, zawaleniu egzaminu na drugim roku studiów, nadopiekuńczych rodzicach. Śmiali się z miłości do komedii romantycznych, nieudanej próby opanowania języka norweskiego i z jednorazowego pójścia do łóżka z byle kim. Skłamali o tym, co było prawdziwe, powiedzieli prawdę o tym, co było kłamstwem. Oboje lubili w sobie nawzajem tę ramę, która z każdym dniem, z każdym spotkaniem i dialogiem przesuwała się nieco, odsłaniając kolejny fragment płótna, ale wciąż jeszcze była, wciąż miała do ukrycia wiele z tego, co niepoznane. Byli siebie ciekawi i celowo ciekawość przeciągali, przedłużali jak smycz dla szczeniaka, mądrzejszego z każdym dniem. Przyznał się jej, że maniakalnie sprawdza prognozę pogody, z ulgą przyjmując jej zrozumienie. To oczywiste, powiedziała, każdy chyba to robi, ja na przykład lubię wiedzieć, jakie ubranie przygotować, co zabrać ze sobą na wypadek, gdyby. Wiedział, że kiedyś będzie musiał jej powiedzieć, odsłonić się, jeśli. To konieczne. Ludzie tak robią, odsłaniają się, a potem się tłumaczą.

 

Siedzieli u niej pewnego rozpoczętego wieczoru, z rozpoczętą butelką wina na nierozpoczętej kanapie. Wszystko się dopiero miało rozpocząć, czas, który mogliby czasem nazwać, dopiero się skradał; w takich momentach najłatwiej jest zakończyć wszystko.

Lubił ją. Lubił trzy półki z kryminałami, które czytała, bo wszyscy czytali, a potem nie pamiętała, kto zabił. Lubił ruch, którym zdejmowała okulary, lubił jej szarlotki i serniki, nawet kiedy zjadał o jeden kawałek za dużo. Lubił nieśmiałość jej rąk, czekających grzecznie na stole i zaczynających niespodziewanie żyć własnym życiem, gdy ona przymykała oczy, gdy ją całował, a jej dłonie wędrowały po nim z zapałem i ciekawością dwóch kociąt. Lubił jej ręce i oczy, patrzyła uważnie, dotykała bez namysłu.

Ona też go lubiła. Lubiła, że pozwala jej rękom wędrować po sobie bez mapy, że prosi o jeszcze jeden kawałek sernika, że spokojnie słucha, co u niej w pracy, co ją cieszy, czego się obawia. Lubiła go po prostu i wiedział, że ona go lubi, dlatego musiał jej powiedzieć. Ale to ona go uprzedziła.

— Muszę ci coś powiedzieć — oznajmiła, wstając. Kończąc w najlepszym momencie, zanim się zaczęło, choć przecież nie wiedziała ani nie chciała. — Właściwie nawet nie powiedzieć, pokazać. I wyjaśnić. Zdarza mi się to od dawna, chyba od początku liceum. Ojciec na mnie krzyczał, kazał mi to wyrzucać, mama czasem gdzieś wynosiła pełne reklamówki, nawet nie wiem gdzie. A ja przywykłam, po prostu przywykłam. Komuś się to przecież musi zdarzać.

Otwarła przed nim drzwi po lewej stronie od wejścia, drzwi, na które wcześniej nie zwrócił szczególnej uwagi, a teraz przyszło mu do głowy, że można się za nimi spodziewać niewielkiej garderoby, półek z butami, wieszaków na płaszcze, ewentualnie słoików z przetworami, nie mam piwnicy, a tak bardzo lubię ogórki i dżem z czarnej porzeczki, dam ci słoik. Ale nie mamy tego, czego się spodziewamy, chyba po prostu nie ma na świecie tego, czego się spodziewamy, zamiast słoików z przetworami — dwie komody pełne szuflad, muszę ci powiedzieć, musisz wiedzieć, skoro chcesz zostać, skoro ja chcę, żebyś został i proszę cię, żebyś został ze mną, przecież wszystko jest tak dobrze, nic się nie może stać, a jeśli się stanie, to się jakoś wytłumaczy.

Musisz wiedzieć, mówi ona, zdarza mi się to nieustannie, od liceum, co najmniej trzy razy w tygodniu, ale to się da wyjaśnić, próbuję sobie w każdym razie jakoś to wyjaśniać, powiedziała, wysuwając jedną, potem drugą, trzecią i kolejną szufladę w komodzie stojącej naprzeciwko drzwi, dużej, drewnianej komodzie, zobacz, powiedziała, jeszcze tutaj, i wystawiła szufladę z drugiej komody, zupełnie jakby pokazywała mu język, zobacz, co ludzie gubią najczęściej.

— Wiesz, co ludzie gubią najczęściej? — zapytała.

Wiedział. Ale jego prawda była jej kłamstwem.

— Rękawiczki, oczywiście. Rękawiczki i okulary przeciwsłoneczne — odpowiedziała, bo nie znał odpowiedzi albo jego odpowiedź była nie dla niej. — Okulary mają prostsze życie, są zawsze podwójne, ale rękawiczka gubi się jedna, samotnie, to nie może być nic miłego. Spójrz.

Spojrzał, chociaż bał się. Nie tego, co zobaczył, dlaczego bać się szuflad wypełnionych rękawiczkami bez pary i okularami przeciwsłonecznymi, nie ma w tym widoku nic strasznego. Bał się, że zobaczy i że będzie wiedział, co dalej.

— Ja je po prostu znajduję. Wszędzie, w autobusach, w parku, w cukierni, w kinie, w kościele. Próbowałam szukać właścicieli, oddawać je komukolwiek, wyrzucać, gubić, tak jak inni gubią. To nic nie daje. To jak choroba skóry, można podleczyć, ale wraca. Są ludzie, którzy gubią okulary i rękawiczki, a skoro są, przecież musi być ktoś, kto je wszystkie znajduje, prawda?

Spojrzały na niego setki oczu, czarnych i brązowych, kilka zielonych, niebieskich, nawet różowe. Dziesiątki, setki okularów przeciwsłonecznych, tandetny plastik znad morza, kupiony na szybko, żeby tylko upał mniej przeszkadzał, przezroczyste, plastikowe, metalowe ramki, ramki w ciapki, w gwiazdki, kwiatki i kółka, i przemyślane, drogie, eleganckie szkła, okulary, których być może ktoś kiedyś długo szukał, a które teraz leżały w czyjejś szufladzie, bo musi być ten ktoś, kto je znajduje, prawda. Okulary z imponującym logo firmy, leżące w osobnej szufladzie, wyeksponowane jak na wystawie sklepu, i okularowa hołota w tanich oprawkach, poskręcanych, połączonych, splecionych ze sobą jak paralitycy w jakimś zapomnianym przez odwiedzających szpitalu. Szkielety z filtrem przeciw promieniowaniu UV.

Dotknęły go setki dłoni, rękawiczki, prawe i lewe, bez żadnej reguły, każda inna. Ciepłe, zimowe, które dają szansę grzać się wzajemnie czterem palcom, wykluczając kciuk, odtrącając to, co wyróżnia człowieka. Dziecięce rękawiczki z kolorowymi palcami, do których przylepia się mokry śnieg. Długie do łokcia, skórzane rękawiczki, zapinane na wysokości nadgarstka na perłowy guzik. Kilka koronkowych rękawiczek o cienkich palcach nieżywej prababki, cała masa rękawiczek bez palców, nawet ogrodowa rękawiczka z gumową, niebieską powłoką. Najwięcej jednak czarnych i brązowych, zwykłych, skórzanych rękawiczek, najszybciej przyjmujących kształt dłoni, którą w sobie nosiły. Pomyślał, że może warto sprawdzić, czy któraś z tych skórzanych rękawiczek nie pasuje jak ulał do eleganckiej rączki któregoś z jego parasoli, zabawa w kopciuszka i bucik, która mogłaby uprzyjemnić jego pobyt w tym mieszkaniu na noc, na całe życie, ale ta myśl była tylko mgnieniem, mrugnięciem powieką, słabością, na którą nie powinien sobie pozwolić, która nie powinna przyjść i nie wolno jej powrócić. Nie dałoby się takiej myśli wytłumaczyć, a teraz trzeba tłumaczyć się szybko, natychmiast, że coś sobie przypomniał, że lekarstwo na zgagę, bo za dużo ciasta, że naprawdę zadzwoni jutro, i szybko w dół schodami, jak najszybciej, wymówka byle jaka, ale jakie to może mieć znaczenie, skoro już go nie ma, skoro zbiegł na parter razem ze swoją byle jaką wymówką, przepraszam, naprawdę muszę, chcesz ode mnie czegoś, czego nie umiem dać, bo to ciągle znajduję.

Dopiero, kiedy wybiegł spomiędzy bloków i skręcił w stronę alei drzew, zmierzającej do głównej drogi, poczuł się bezpieczny. Ukryty, schroniony. Rozejrzał się w poszukiwaniu parasola. Powinien gdzieś tu być. Na pewno w parku albo w koszu na śmieci, albo na ławce przy placu zabaw. Ciekawe, jaki dzisiaj.

Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wesprzyj Wolne Lektury!

Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.

Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.

Jak możesz pomóc?


Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska
KRS 0000070056

Dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur i pomóż nam rozwijać bibliotekę.

Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundacji.

Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur.
Ten utwór jest udostępniony na licencji Licencja Wolnej Sztuki 1.3
Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3.
Fundacja Nowoczesna Polska

1 2 3
Idź do strony:

Darmowe książki «Pan Parasol - Zośka Papużanka (gdzie moge czytac ksiazki za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz