Doktor Piotr - Stefan Żeromski (czytaj książki przez internet za darmo TXT) 📖
Poruszająca opowieść o konflikcie pokoleń i ideałów, o przepaści między ojcem a synem i ludźmi różnych epok i systemów wartości.
Zubożałego szlachcica Dominika Cedzynę przy życiu trzyma jedno — ukochany syn Piotr, student chemii na politechnice w Zurychu. To z myślą o nim, swojej chlubie i pociesze, podjął pewne decyzje; to by móc łożyć na jego studia, znosi kpiny pracodawcy i usiłuje odnaleźć się w nowej, wymagającej rzeczywistości, w której on, szlachcic, podlega Bijakowskiemu, synowi robotnika.
Z kolejnym listem od Piotra przychodzi ciężki cios — chłopak decyduje się po studiach podjąć pracę za granicą. Dominika pożera tęsknota i rozpacz, wybór syna jest dla niego kompletnie niezrozumiały. Na szczęście jest jeszcze nadzieja — Piotr przyjeżdża odwiedzić ojca.
Niestety, okazuje się, że cena wykształcenia była wyższa niż chłopak zakładał. Czy możliwe jest porozumienie tak różnych ludzi? Czy można spłacić taki dług?
- Autor: Stefan Żeromski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Piotr - Stefan Żeromski (czytaj książki przez internet za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stefan Żeromski
— Synku kochany... nie chciej mnie aby robić złodziejem. Jeżeli uważnie przejrzałeś rachunki, to musiałeś dostrzec, że nie przywłaszczyłem sobie ani kopiejki Bijakowskiego. Wszystko jest w wykazach. Że nie sprzedałem potajemnie ani wapna, ani cegły, możesz także przekonać się z rachunków. Daję ci zresztą słowo honoru... nie mam na sumieniu ani jednej kopiejki Bijakowskiego! Tak mi Boże dopomóż!
— Tak, to zupełna prawda.
— Skoro występujesz w roli oskarżyciela, to powinieneś znać się trochę na interesach. Cały sekret polega na tym, że Bijakowski dał mi upoważnienie do pobierania oryginalnej wprawdzie tantiemy. Od sprzedaży nigdy mi jej przyznać nie chciał, a natarczywe moje żądania zbywał zawsze jedną śpiewką: „Produkuj pan taniej... a co na tym osiągniesz, to twoje”. Obiecał ludziom początkowo po trzydzieści kopiejek. Ja im dałem później po dwadzieścia, no i, rozumie się, przystali, bo nigdzie więcej nie zarobią, a tu mają zarobek pewny. Tym sposobem uzbierało się trochę grosza dla ciebie.
— Tak, to właśnie dostrzegłem w rachunkach...
— I to jest cały sekret, oskarżycielu! Złodziejem nie byłem i, da Bóg, nie będę!
— I ja nim być nie chcę, mój ojcze. Toteż osiemset pięćdziesiąt rubli muszę zwrócić.
— Komu masz zwracać? Ja tych pieniędzy nie przyjmę... wiedz o tym... nie przyjmę. Nie mogłem ci dawać na utrzymanie i edukację więcej, Bóg widzi... Ale co mogłem... Starałem się choć trochę wywiązać z powinności ojcowskiej.
— To nie ojciec dawał mi na edukację i nie ojcu mam zwrócić ten dług gorzki i straszny...
Dominik Cedzyna wysoko podniósł brwi i ze zdumieniem patrzał na syna.
— Ty chyba masz bzika, mój Piotrusiu. Cóż ty pleciesz?
Doktor Piotr usiadł przy stoliku, przysunął arkusz czystego papieru i zaczął mówić powoli:
— Wartość każdego towaru po ukończeniu produkcji składa się z kapitału stałego (oznaczamy go literą ), z kapitału zmiennego, czyli płacy najemników (dajmy na to ), i z tak zwanej wartości dodatkowej, czyli zysku, co oznaczam literą . Stosunek wartości dodatkowej do kapitału zmiennego czyli zysku do płacy najemnika, , pokazuje stopę wartości dodatkowej, czyli normę wyzysku. Obliczmy, proszę ojca, skrupulatnie przychód i rozchód...
Nad wieczorem dopiero skończył się zajadły spór między ojcem i synem. Obydwaj zamilkli pod wpływem tej zaciętości, co zdaje się zamykać serce jak zamyka wieko trumny nad drogimi zwłokami.
Stary obojętnie i z pogardą patrzał na krzątanie się doktora Piotra dokoła walizki. Od czasu do czasu szyderczy uśmiech przemykał się po jego wargach i oczy błyskały gniewem. Po długim milczeniu wyniośle i obojętnie rzekł:
— Czy tutaj nie mógłbyś stanowczo zarobić, aby uczynić głupim sentymentom?
— Nie mógłbym, proszę ojca, tak prędko, jak tego pragnę. Tam mam miejsce i płacę stosunkowo niezłą.
— Można by i tu znaleźć posadę. Bijakowski...
— Ja nigdy i nic wspólnego mieć nie będę z panami Bijakowskimi. Nikt mnie nigdy nie protegował, oprócz moich wiadomości i pracy.
— Pisałeś mi, że cię protegował jakiś profesor — rzekł stary oschle. — Jesteś w niezgodzie z samym sobą, znakomity filozofie.
— Nie. Profesor podał moje nazwisko, ponieważ stosownie do żądania miał wskazać czyjekolwiek nazwisko. Wskazał moje, bo uważał to za słuszne ze względu na moją porządna pracę i usposobienie do samodzielnych doświadczeń.
— Rzeczywiście, racja fizyka! Bijakowski również, uważałby za słuszne ze względu... i tak dalej...
— Nikt dobrowolnie nie zaraża się parchami... Toteż i mnie dobrze, pókim czysty...
Stary roześmiał się. Znowu nastało milczenie aż do chwili, kiedy młody człowiek zdjął palto z kołka i począł leniwie naciągać je na ramiona.
— Czyż ty naprawdę?... — zapytał pan Dominik.
— Tak, ojcze.
— Oby cię Bóg nie skarał ciężko, moje dziecko!
— Pierwszą ratę mam nadzieję przysłać w maju. W tym notesie wyliczyłem należytość każdego za cztery lata. Niechże ojciec raczy sumiennie...
— Precz, durniu! — krzyknął grubiańsko pan Dominik w przystępie wściekłego gniewu.
Ręce mu się trzęsły, w oczach migotał zły ogień.
Doktor Piotr, blady jak papier, zbliżył się do niego ze łzami w oczach i schylił mu się do nóg. Starzec odepchnął go, usunął się w kąt pokoju i odwrócił plecami. Słyszał, jak drzwi z cicha skrzypnęły i zawarły się za wychodzącym, słyszał suchy szczęk klamki, ale nie odwrócił głowy. Zapadał powoli w stan gnuśnego spokoju, obojętności tak zupełnej, że graniczyła prawie z zadowoleniem.
„Dobrze, że powiedziałem »durniu«! — pomyślał. — To mu pójdzie w pięty...”
Po upływie kilkunastu minut wyjrzał przez okno. Na podwórzu nie było nikogo. Pod zachód słońca widać było przedmioty wyraźnie. Na każdej szybie rysowały się i rosły w oczach, idąc z dołu do góry, fantastyczne gałązki mrozu. Starzec przypatrywał im się z zajęciem i myślał o czymś dawnym, ogromnie dawnym. Doznawał przez chwilę uczuć małego chłopca, który w pięknym dworze siedzi obok matki, pięknej, dobrej, kochanej matki, i patrzy na gałązeczki przymrozka... Nudzi mu się, płakałby i kaprysił, gdyby nie to, że pełzające odnóżki, pręty i zębate liście tak go zaciekawiają, tak bawią...
Z zadumy obudził go dopiero daleki świst lokomotywy. Ten dźwięk sprawił mu taki ból jak uderzenie młotkiem w czaszkę. Wziął czapkę i wyszedł z pokoju.
Ku stacji kolejowej z wolna zbliżał się pociąg, kopiąc się i nurzając w zaspach, jakby je żelaznym kadłubem roztrącał i przewiercał. Pan Dominik począł iść ku dworcowi wielkimi krokami. Zmrok padał żywo i w miarę zwiększania się ciemności coraz wyraźniej błyskały latarnie na linii drogi żelaznej, niby duchy dobroczynne dające znać o wielkim niebezpieczeństwie. Gdy pan Cedzyna był na połowie drogi, ujrzał z daleka sylwetkę człowieka idącego od stacji. Odetchnął głęboko w nadziei, że doktor Piotr wraca. Wkrótce zrównał się z tym człowiekiem: był to strycharz z cegielni, młody i wesoły parobczak.
— Ty, gdzieś chodził? — zapytał go rządca ponuro.
— Na stację.
— Po co?
— Zaniosłem zawiniątko za młodym panem...
— Za jakim młodym panem?
— Ady za panem Pietrem.
— Pojechał? — zapytał starzec obojętnie.
— Pojechał, proszę łaski pana.
— Widziałeś?
— A no, i nie widziałbym? Jeszczem mu tobół zaniósł do maszyny.
— Mówił co do ciebie?
— E... mówić to ta nie mówił dużo.
— Wracaj do domu.
Chłopak oddalił się szybko brzegiem drogi. Potem przeskoczył przez rów i poszedł ku górze na przełaj przez pole.
Pan Dominik patrzył za nim ciągle, wtedy nawet, kiedy tamten skrył się w ciężkim cieniu góry. Twarz starca stuliła się i zmalała, nos się wygiął i wyciągnął ku brodzie, oczy nakryły dolnymi powiekami. Stał na miejscu i sięgał co chwila ręką, jakby z zamiarem przywołania strycharza. Następnie poszedł wolno, nie mając żadnego już zamiaru ani wiadomości o kierunku, w jakim postępuje. Schylał się ku ziemi i przy świetle ostatniego brzasku zorzy wieczornej rozpoznawał głębokie ślady stóp syna wyciśnięte w miękkim śniegu, które mróz miłosierny utrwalał dla niego na tej okrutnej drodze. Nad każdym z tych śladów zatrzymywał się, macał go laską... Nad każdym z piersi jego wydzierał się cichy, nieprzerwany jęk, podobny do żałosnego skomlenia wiatru nad mogiłami cmentarza.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
1. Por. Ps 50:15. [przypis edytorski]
2. W opowiadaniu wyraźna jest stylizacja biblijna. Fraza „smutny aż do śmierci” w Nowym Testamencie odnosi się do ostatnich dni Jezusa. [przypis edytorski]
3. fidybus — skrawek papieru do zapalania fajki, kilkakrotnie złożony wzdłuż, żeby dłużej płonął. [przypis edytorski]
4. Właśc.: „Jestem jak mrówka wychowana w lesie, / Gdy ją na środek stawu wiatr zaniesie” — dwa końcowe wersy wiersza Adama Mickiewicza Morlach w Wenecji (powst. 1827/1828) opisującego wyobcowanie emigranta. [przypis edytorski]
5. kania — tu: ptak z rodziny jarzębiowatych. [przypis edytorski]
6. Użycie sformułowania „panny mądre” stanowi stylizację biblijną (tu wyraźnie ironiczną), odsyłając do ewangelicznej przypowieści. Wskazuje na to również wzmianka o lampach tychże panien oraz oblubieńcu, którego oczekują. [przypis edytorski]
7. Końcowy wers z wiersza Marii Konopnickiej Przed sądem, stanowiący rodzaj formuły streszczającej program społeczny pozytywistów skierowany do „wydziedziczonych” — najbiedniejszych warstw ludu. [przypis edytorski]
8. bachanalijka — pijatyka, lecz niewinna, jak można sądzić po użyciu w formie zdrobniałej i żartobliwej wyrazu odwołującego się do bachanaliów. Były to obchodzone w starożytnej Grecji (potem również w Etrurii i Rzymie) uroczystości ku czci Dionizosa (rzymskiego Bachusa), których świętowanie opierało się w głównej mierze na piciu wina, szalonych tańcach i swobodnych zachowaniach seksualnych. [przypis edytorski]
9. hawelok — popularny na przełomie XIX i XX wieku płaszcz męski bez rękawów, z pelerynką, pod którą umieszczone były otwory na ręce (nazwa pochodzi od nazwiska angielskiego generała H. Havelocka). [przypis edytorski]
10. Dekameron — sławne dzieło literackie Giovanniego Boccaccia, XIV-wiecznego pisarza włoskiego; złożone ze stu nowel, które w ciągu dziesięciu dni opowiada sobie dla zabicia czasu dziesięcioro szlachetnie urodzonych mieszkańców Florencji. Głównym tematem tych narracji jest miłość w jej rozmaitych odmianach — małżeńska i cudzołożna, zmysłowa i platoniczna, tragiczna i idylliczna. Całość stanowi wspaniały opis obyczajów panujących we Włoszech okresu Renesansu. [przypis edytorski]
11. wint — dawna gra w karty, podobna do wista. [przypis edytorski]
12. wiorsta — rosyjska jednostka długości wynosząca ok. 1,067 km. [przypis edytorski]
13. wasąg (z niem. Fassung) — czterokołowy powóz bez resorów (w Polsce używany do początków XX w.) lub wóz gospodarski. [przypis edytorski]
14. bourgeois (z franc.) — tu: mieszczanin. [przypis edytorski]
15. porozmiatane — porozrzucane, od: miotać — rzucać. [przypis edytorski]
16. trznadel — niewielki, mierzący kilkanaście centymetrów ptak wędrowny z rzędu wróblowych, o charakterystycznym żółtym ubarwieniu głowy i spodu ciała występującym u samców w okresie godowym; różne podgatunki trznadla zamieszkują Europę i zachodnią część Azji, od Norwegii i Anglii po Bałkany; żywi się owadami i nasionami traw. [przypis edytorski]
17. predylekcja — skłonność, upodobanie. [przypis edytorski]
18. indywidualiści — tu zapewne: indywidualni, drobni kupcy. [przypis edytorski]
19. rozparcelowanie — podzielenie na niewielkie kawałki gruntu, parcele. [przypis edytorski]
20. gont — deseczka z drewna drzewa iglastego o specjalnym kształcie; gonty używane są do pokrycia dachu, łączy się je ze sobą, wsuwając jedną deseczkę w drugą. [przypis edytorski]
21. grobla — wał ziemny wzdłuż brzegu zbiornika wodnego służący utrzymaniu wody wewnątrz tego zbiornika. [przypis edytorski]
22. lisiura — dawne określenie na futro z lisa, okrycie wierzchnie podbite futrem lisa lub czapkę męską, najczęściej z lisiego futra. [przypis edytorski]
23. jechał tyli świat — gw.: jechał z tak daleka. [przypis edytorski]
24. Panie, nie jestem godzien... — przytoczenie fragmentu tekstu liturgii mszy, wypowiadanego przez wiernych w najbardziej podniosłym jej momencie: przemienienia chleba (hostii) w ciało Chrystusa. [przypis edytorski]
25. perpendykuł (z łac. perpendicularis: pionowy) — wahadło zegara, zegar z wahadłem; pion. [przypis edytorski]
26. wałach — koń wykastrowany, używany do pracy (w przeciwieństwie do ogiera, wykorzystywanego do jazdy wierzchem oraz w celach rozpłodowych). [przypis edytorski]
27. kiereja (z tur. kereke) — opończa, szuba, luźny płaszcz męski noszony w Polsce przez szlachtę w XVI-XVIII w. [przypis edytorski]
28. huncwot (z niem. Hunds–fott) — nicpoń, łobuz. [przypis edytorski]
29. prowentowy — dotyczący rejestracji lub kontroli dochodu (prowentu) zwłaszcza z majątku ziemskiego. [przypis edytorski]
30. prowentowy kałkuł (rus.) — kalkulacje, obliczenia dochodu. [przypis edytorski]
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów.
Uwagi (0)