Darmowe ebooki » Nowela » Z różnych dróg - Eliza Orzeszkowa (czytac txt) 📖

Czytasz książkę online - «Z różnych dróg - Eliza Orzeszkowa (czytac txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa



1 2 3 4
Idź do strony:
i słowa, które może rozpraszał płomień serdecznej męki. Potem zaczął:

— Może zbyt długo zatrzymuję cię, siostro... może czasu masz mało... Nie skłonnym do zwierzeń... serce mam milczące. Dla pracy rąk i głowy towarzyszy jest wielu, ale dla tej, która odbywa się w głębi — nikogo. W świecie, pomiędzy ludźmi, mówię wiele... tu, w tej ciszy, nieprawdaż, że prawie klasztornej? bywa ze mną tylko ona — ta cisza... Jednak pragnąłem czasem jakiejś duszy dobrej, anielskiej... takiej jak ty, siostro... ach, jak czasem pragnę dobrej siostry... Lecz to jest zawsze...

Wskazał spojrzeniem na stary gobelin w rogu pokoju.

— Takie uciekające marzenie... Nikogo swego! Bo, siostro, ludzie sobie duszą w duszę nie patrzą nigdy... Zawsze tylko powierzchnia... powierzchnia...

Pochylony nieco, z twarzą na dłoni, podnosił ku bladej twarzy i spuszczonym powiekom zakonnicy wzrok prawie dziecinny, tak pokorny i ufny.

— Rzecz prosta — mówił. — Na krzywych i ciasnych podstawach my marni ludzie wznosimy gmachy nasze, więc też i marnie dachy ich spadają nam na głowy. Byłem jak inni. Kochałem żar jej źrenic, purpurę ust, słodycz obejścia się, dowcip rozmowy, powierzchnię, powierzchnię, z której, jak pszczoła z kwiatu, zbierając miody, mniemałem, że płacę sowicie, gdy nawzajem powierzchnię swoją jej do kochania oddaję. To bardzo powszechne. Rzecz sprowadza się do używania — tylko! To bardzo elementarne, bardzo materyalne, a poezya na tę nagość zarzuca zasłonę, czyniącą złudzenie, że tam jest coś więcej, wyżej... tak leciuchną, że gdy orkan namiętności zadmie...

Uczynił ręką gest lekceważący.

— Albo zefirek nudy powieje...

Nizko pochylił głowę.

— Gdy się to stało, spostrzegłem, żem zaniedbał duszę tej kobiety, żem właściwie nie myślał o niej nigdy. Jakie tony wywoływały w niej dotknięcia świata? Jakie czaiły się i czyhały potrzeby, pokusy? Gdzie były utajone źródła jej słabości i siły? Któż kiedykolwiek rzeczy takich ciekaw? Życie, jak strumień wartki z korytem po brzegi pełnem, kipi, pędzi! Zajęcia, zabawy, nadzieje, niepokoje! Godziny i dnie topnieją, jak mgła w upalnem słońcu. Czasu niema. Na zstępowanie w głębie istoty kochanej czasu niema! Jądro rzeczy, samo jądro kochania niewidzialnem pozostaje za obsłoną z ponętnej przędzy. Przędzę też przebija robak i jądro przegryza, a człowiek kochający... cha, cha, cha!... kochający! nie spostrzega, nie zapobiega, nie ratuje! a przecież — kocha! Lecz ślepcyśmy! Gdy zaś „ślepy ślepego prowadzi, azaż obadwa w dół nie wpadają?” Moja wina! moja wina!

Wyprostował się i śpiesznie pytać zaczął:

— Więc bardzo chora? Czy wiele cierpi? Jaka to choroba? Możeby ratunek... Wzrok mu zabłysnął. Zrywał się do czynu: prędzej, prędzej do czynu!

— Lekarzy? Pieniędzy? Może zmiana klimatu...

Siostra Klara przecząco wstrząsała głową.

— Nie. Nic już... nic. Kwestya kilku, paru dni...

W oczach uczuła mgłę wilgotną na widok głowy tego człowieka, która nizko na dłonie opadła, szepcąc:

— Biedna! biedna! biedna!

Po chwili zapytał:

— Mówiłaś, siostro, że ma jakieś żądania...

— Jedno tylko, lecz tak ważne i... śmiałe...

Zawahała się. Teraz dopiero uczuła, że to śmiałe żądanie może być także i okrutnem. Okrutnym był gwałt, który samej sobie zadać miała, aby dziewiczemi usty poruszyć te męty życia. Lecz on go jej oszczędził. Patrzał na blady rumieniec, który opłynął jej policzki, na drżenie wstrząsające wargami, myślał chwilę i zapytał:

— Czy kogo osieroca?

Jakim sposobem, jakim sposobem odgadł pomysł tak dziwny i zuchwały, że powstać mógł tylko w gorączce, w rozpaczy, w zgryzocie sumienia, oko w oko ze śmiercią? Odgadł jednak. Siostra Klara szepnęła:

— Maleństwo biedne... dziewczątko malutkie... zagrożone nędzą i zgubą!

Była chwila milczenia. Zanimirski, patrząc na zakonnicę, przemówił:

— Nic więcej nie mów, siostro. Wiem...

Ruchem porywczym wstał z fotelu; siostrze Klarze wydało się, że rysy jego zaostrzyły się i stwardniały. Odwrócił się, przeszedł pokój i stanął, zwrócony do okna w sposób taki, że profil jego uwypuklił się na tle szyby i zielonej za nią zasłony, ostry i twardy, jakby kamienny.

Minuty płynęły. Zakonnica z pochyloną głową myślała, że Bóg kazał jej dziś być świadkiem walki ciężkiej, toczącej się w duszy człowieczej. W myśli jej, niewiedzieć skąd, powstały dwa wyrazy:

— W pięknej duszy!

Zaczęła modlić się:

— Boże! wesprzyj twór twój szlachetny i cierpiący!

Już pomiędzy nędzarką ze szpitalnego łoża a człowiekiem, który pędził życie w tem pięknem mieszkaniu i w gwarze światowym, nie spostrzegła kontrastu oburzającego.

— Nieprzebranemi w rozmaitości swej są, o panie, te drogi, któremi stworzenia swe prowadzisz wśród nędz i smutków ziemi!

Minuty płynęły. W przyległym pokoju zegar zaczął uderzać godzinę. Z pod sufitu, od starego oblicza, zwieńczonego zbladłemi różami, płynęły zwolna dźwięki basowe i przewlekłe. Fala melancholii przepływała to mieszkanie, w którego ciszę, z za zielonej firanki liści, wpływać zaczęły różane światła zachodzącego słońca.

Siostra Klara pomyślała:

— Jak w klasztorze!

A potem jeszcze:

— Duch, kędy chce, tchnie.

Zanimirski odwrócił się od okna, postąpił parę kroków i, stając przed zakonnicą, wielkiem biurem z nią rozdzielony, zapytał:

— Gdzie się znajduje?

Podniosła oczy niepewne, czy trwożyć się mają, albo radować, lecz nie spotkała się z jego wejrzeniem. Powieki miał spuszczone; był bardzo blady, w palcach trochę drżących trzymał ołówek.

— Adres? — zapytał jeszcze.

Wymieniła nazwę uliczki nędznej i gminne nazwisko ludzi, które on szybko zapisał na kartce, a potem mówić zaczął:

— Powiedz jej, siostro, że uczynię, czego żąda, że uczynię wszystko, cokolwiek jest w mocy mojej. Niech będzie spokojną... Niechaj tej nocy spokojnie uśnie. Jutro... O której godzinie, siostro, chorych waszych odwiedzać można? Jutro przyjdę do niej, powiem, co obmyślę, jak ze zleceniem jej postąpię... i prosić ją będę, aby sumienie i serce jej nie trwożyło się, ani tem, co uczyniła, ani tem, co pozostawia. W miarę, jak mówił, siostra Klara podnosiła się z siedzenia, z oczyma rozbłysłemi od radości i ze śpiewającemi w myśli słowami:

— „Ujrzycie niebo otworzone i anioły boże”...

Ale werset biblijny przerwało jej zdziwienie. Co się stało? Skąd w człowieku tym zmiana tak nagła? Z twarzy jego zniknęły zmarszczki, czoło znowu stało się, jak przedtem, gładkie i wypogodzone, spojrzenie ciemnych źrenic, kędyś w przestrzeń tkwiące, pełne było radości cichej, lecz słodkiemi kroplami sączącej się z samego dna jego istoty. Ręce siostry Klary splatały się ruchem powolnym, w myśli, jak hymn, brzmiały słowa:

— Ujrzycie niebo otworzone i anioły boże wstępujące i zstępujące«... Azaż duch człowieka tego nie wstąpił na wysokości niebieskie i nie zstąpił z nich ku ziemskim nędzom, jak anioł boży?

Z oczyma oszklonemi łzami mówić zaczęła:

— Wiem już teraz, odgaduję... Bóg dał mi poznać źródło radości i tryumfów pana. Takim, jak w tej chwili, widziałam pana przed rozpoczęciem się rozmowy naszej. Zapewne i wtedy...

— O, nic wielkiego! — przerwał spiesznie i z uśmiechem — zupełnie nic wielkiego! Trochę tylko odepchnąłem ludzi od samych siebie... Bo ludzie, siostro, ogromnie lgną do samych siebie, i trzeba czasem jedną ręką odrywać ich od tego najwyższego przedmiotu ukochania, a drugą wskazywać coś innego!...

— Coś innego? co? — zapytała zakonnica.

— Nędze ludzkie i idee boskie — odpowiedział.

Rozmawiali stojąc, wielkiem biurem rozdzieleni. Światła zachodu, coraz natarczywiej wdzierając się przez zielone liście, coraz obficiej usypywały mieszkanie. Pełno złotych strzał i rubinowych kropel było teraz na marmurowych popiersiach wieszczów, w szkłach osłaniających książki i sztychy, na papierach okrywających biuro. Po tych papierach przesunęły się oczy zakonnicy.

— Praca! — pomyślała.

A głośno powtórzyła:

— Idee boskie!

— Tak, siostro — odpowiedział. — I cóżbyśmy nieszczęśni poczęli na ziemi, gdyby nie te gwiazdy na niebie naszem zapalone? Kiedy kruszy się i z pod stóp nam umyka statek własnego szczęścia, ich promieni czepiamy się rękoma zrozpaczonemi i ich tylko światło rozprasza nasze ciemności!...

— „Światło świata” — szepnęła siostra Klara.

W tejże chwili w głębi salonu wybuchnęło ognisko świateł tak wielkie, że przyciągnęło ku sobie oczy obojga rozmawiających. To od zachodzącego słońca ogromna łuna czerwono-złota zwalczyła nakoniec zaporę z liści i padła na okrywające ścianę obrazy. Teraz dopiero, w tej łunie, zapałały ramy złocone, zaiskrzyły się na miniaturach barwy ubrań pradziadów i prababek, emalie sygnetów zaświeciły tarczami, krzyżami; zaś najwyższy i najwypuklejszy — blady rycerz na koniu z nad spienionej rzeki oczyma rozpłomienionemi patrzał prosto w dwie pary oczu, jednomyślnie na niego patrzących.

Teraz siostra Klara słyszała wyraźnie ten śpiew zaświatowy, którym rzeczy martwe napaja czasem duch człowieka, kierowany duchem bożym. Były to szelesty skrzydeł niewidzialnych, szmery płomieni, gorejących przed niewidzialnymi ołtarzami. W jej własnem sercu rozlewała się radość anioła, który unosi ku niebu duszę ludzką do niego samego bardzo podobną. Z uśmiechem, skupiającym w sobie tę radość, przemówiła:

— Trzeba mi już iść! Trzeba mi coprędzej zanieść poselstwo radosne...

Wtem spojrzenie jej upadło na wznoszący się w rogu biura krzak kwitnącego wrzosu. W smudze słonecznej płonąc, zdawał się być zabłąkaną tu z daleka strofą polnej pieśni.

— Miły kwiat! Jakże go zblizka znałam w dniach dzieciństwa i młodości.

Zanimirski wyciągnął rękę, spiesznie delikatne gałązki zrywać zaczął, a potem siostrze Klarze podał ze słowami:

— Zanieś jej, siostro, te kwiaty, które nieraz zrywaliśmy wspólnie w zaraniu miłości naszej... biednej!

Z takim wyrazem oczu, z jakim człowiek spogląda w otchłanie, dodał:

— Wszystko zaczyna się w uśmiechach, a kończy się w łzach!

Zakonnica, z kwiatami w białych rękach, stała w smudze światła, którego różane krople migotały na jej czarnym habicie i białym kornecie.

— Trzeba mi już iść! — powtórzyła, lecz nie odchodziła. Doświadczała uczucia czegoś jeszcze nie spełnionego. Tak; nie wymówiła ani razu słowa: przebaczenie. I już nie wymówi. O Bogu także nie mówiła wcale i mówić nie będzie. Czuje tu obecność bożą...

Z ukłonem pożegnalnym rzekła:

— Bóg niech zawsze będzie z panem!

Nizko pochylając głowę, odpowiedział:

— Módl się, siostro, za tych, nad którymi w noce bezsenne nie czuwa miłosierdzie niczyje...

Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wesprzyj Wolne Lektury!

Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.

Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.

Jak możesz pomóc?


Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska
KRS 0000070056

Dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur i pomóż nam rozwijać bibliotekę.

Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundacji.

1 2 3 4
Idź do strony:

Darmowe książki «Z różnych dróg - Eliza Orzeszkowa (czytac txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz