Daj kwiatek - Eliza Orzeszkowa (czytelnia książek online TXT) 📖
Historia życia Chaity — o tym, jak życiowe zakręty doprowadzają człowieka na skraj nędzy i ubóstwa.
Bohaterką utworu Daj kwiatek jest stara kobieta, łachmaniarka, która przechadza się ulicami Ongrodu. Chaita, o której mowa w tekście, nie zawsze trudniła się poszukiwaniem szmat. Urodziła się na wsi i jako ładna, młoda dziewczyna została wydana za mąż za ubogiego mężczyznę, którego majątek stanowił wóz i koń. Co sprawiło, że kobieta spędza ostatnie lata swojego życia na ulicy? Dowiecie się z noweli Elizy Orzeszkowej Daj kwiatek.
Autorka przedstawia czytelnikom historię biedaczki, uzasadniając to chęcią dogłębnego poznania losów ludzi niemających środków do życia i tego, co doprowadziło ich do takiego punktu. Wiedza ta jest dla literatów szczególnie cenna i stanowi źródło ich mądrości. Eliza Orzeszkowa jak nikt inny potrafi opowiadać ludzkie historie w sposób realistyczny, unikając oceniania.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Daj kwiatek - Eliza Orzeszkowa (czytelnia książek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Jak się zdarza z wielu starymi ludźmi, Chaita, przez śmierć lub oddalenie potraciła wszystkich swoich... Jedni pomarli, drudzy odjechali daleko, inni zobojętnieli... wśród własnych trosk i licznych przywiązań, zapomnieli o niéj...
Jest ona samą na świecie. Skupuje starą odzież; niekiedy nawet, wyrzucone przez okna domowstw, stare łachmany ze śmietnisk podejmuje, nosi je na plecach w wielkim koszu z łozy uplecionym, osobliwy towar ten sprzedaje osobliwszym jeszcze od niego nabywcom i — żyje...
Wyobrażacie sobie państwo zapewne, iż żyje ona bez wszelkich już pociech i przyjemności, że nic na świecie całym niéma, coby zgasłe oko jéj rozpalić mogło iskrą błyszczącą, a na wargi uwiędłe wywołać uśmiech pieszczotliwy, niemal radośny? Mylicie się! Spójrzcie teraz na Chaitę, gdy zgięta pod ciężarem kosza swego, przesuwa się brzegiem ulicy, podartym kaftanem swym ściany domostw wyciera, a płytkie obuwie jéj co chwila o ostry kamień zaczepia się i z nóg jéj spada, tak, że zatrzymuje się i z gniewném mruczeniem coraz w nie na nowo stopę swą w sinéj pończosze wsuwać musi. Spójrzcie teraz na nią! Podniosła nieco głowę w żółtéj chustce, oko jéj strzeliło iskrą prawie gorącą — uśmiechnęła się i chrapliwym, dygocącym głosem zawołała:
— Chaimkie! nu! Chaimkie!
Mały, sześcioletni chłopak, przebiegający ulicą, usłyszał jéj wołanie, przypadł do niéj, zarzucił oba ramiona na schyloną jéj szyję, pocałował głośno zmarszczone jéj czoło i wnet, odwróciwszy się, ze śmiechem i krzykiem, pogonił za gromadą starszych i młodszych chłopców, pełnym galopem pędzących w stronę, kędy przed niewielu dniami wywieszono szyld ogromny, z wymalowanym na nim olbrzymem w różowych inexprimablach i zielonéj bluzie. Za wejście do przybytku, w którym ukazywano olbrzyma, płacić trzeba było; portretowi jego, wywieszonemu na ścianie domu, Chaimek i towarzysze jego przypatrywali się godzinami całemi bezpłatnie.
Chaita nie była samą na świecie. Chaimek był jéj wnukiem po najmłodszéj córce, po téj właśnie, która przez czas krótki kwitła, jak róża, w kolczatym wieńcu jéj życia. Śmierć zwiała z ziemi różę staréj łachmaniarki, ale ona upatrywała żywy jéj obraz w pozostawioném przez nią dziecięciu. Chaimek miał włosy matki, kasztanowate i wijące się w mnóztwo pierścieni, a oczy takie, jakie niegdyś miała babka jego, czarne, wielkie, szeroko rozwarte wśród ściągłéj, bladawéj twarzy. Chaimek był ładném dzieckiem. Czy uważaliście to państwo, że wszystkie, bez wyjątku prawie, dzieci izraelskiego plebsu, w piérwszych latach dzieciństwa bywają bardzo ładne? Potém stopniowo twarze ich chudną, źrenice gasną, usta pobladłe otwierają się z wyrazem gapiowatego osłupienia. Wyrostki i podlotki posiadają już najpowszechniéj pozory chorobliwości i leniwego znękania. Nie wiem, co właściwie obiera je tak szybko i nieubłaganie ze świeżości i wdzięków. Czy widzieliście państwo kiedy mieszkanie ich rodziców? Czy zbadaliście wraz z uczonym niemieckim, twórcą traktatu o żywności, wpływ, wywierany na organizmy ludzkie przez pewne gatunki i ilości pokarmów? Czy zajrzeliście kiedy do „chederów”, w których dzieci te uczą się? Czy wiecie, czego, jak i kiedy uczą się one? Czy znacie mełamedów o silnéj pięści i niecierpliwém oku?...
Cokolwiekbądź, Chaimek jest jeszcze bardzo ładny. Ubranie jego znamionuje w sposób wyraźny profesyą babki i jedynéj opiekunki jego; od roku już bowiem przeszło nosi on w lecie i w zimie kamizelkę z białego perkalu w czarne centki, surducik z perkalu i czapkę z perkalu. Do czapeczki przyszytym jest daszek skórzany, bardzo zmięty, ale Chaimek rzadko nosi czapeczkę, bo najczęściéj zapomina jéj w domu, a na mieście ukazuje się w małéj, rudéj jarmułce, która przykrywa sam wierzch zaledwie spierścienionych jego włosów.
Chaita sama zawsze własnoręcznie szyje ubranie Chaimka. Prawda, że zdarza się to bardzo rzadko, zawsze jednak szczególnym jest widok staréj kobiety téj, gdy w wielkich okularach, których brzegi zachodzą do połowy prawie pomarszczonego jéj czoła, i w żółtéj swéj chustce, ściśle oblepiającéj jéj głowę, siedzi ona na nizkim stołku, przy świetle lampki z długim kominem, i drżącemi, ciemnemi rękoma przykrawuje, przymierza i zszywa spłowiałe łachmany. Czyniąc to z wielkiém zajęciem, z nadzwyczajném wytężeniem myśli i wzroku, od chwili do chwili pomrukuje półgłosem. Mówić do siebie jest jéj stałym zwyczajem. „Kto tam teraz mieszka” szepce czasem. Myśli wtedy o małéj, brudnéj karczemce, w któréj urodziła się i wyhodowała.
— Aj! aj! jakie one były piękne!...
Wspomnienie to o starych drzewach dworskiego ogrodu, pod których cieniem przechadzała się kiedyś, dzieckiem i dziewczęciem będąc.
Czasem uśmiecha się i głową wstrząsa z rodzajem żartobliwéj pogróżki. Przed wyrokiem jéj przepłynęły z srebrném dzwonieniem fale strumienia, i zamigotały czarnemi oczyma wpatrzonéj w nie dziewczyny.
Innym jednak razem wzdychała ciężko.
— Kiedy on umarł, — mówiła, — to on bielszy zrobił się, niż ta mąka, którą zawsze nosił na sobie! On młodo umarł, ale co to dziwnego? Wory ciężkie na wóz kładł przez całe życie... zmęczył się bardzo i... poszedł sobie...
Potém dodaje:
— Panie świata! połącz duszę jego z duszami Abrahama, Izaaka i Jakóba, i wszystkich miłych Tobie!
A czasem mówi:
— Człowiek podobny jest tchnieniu! dni jego znikają jak cień!
Wtedy myśli o młodéj, hożéj córce swojéj, matce Chaimka, o róży owéj, którą z ziemi zwiała śmierć...
Bywają jednak chwile, w których z ręki Chaity wypada gruba igła; ściska ona pięść z wielkim gniewem, oczy jéj z za wielkich okularów gniewnie pałają.
— Aj! aj! zła kobieta, złodziéjka! niegodziwa! jak ona mię obdarła! jak ona mię oszukała! Dwa złote za taki gałgan ode mnie wzięła! a kto mnie za to tyle da? ja nieszczęśliwa jestem! ona mnie zgubiła!
Namyśla się, potém uspokaja i dodaje:
— Nu! kto mnie za to tyle da? Dziewczyna ta od tych bogaczów! Ona na niczém nie zna się i ciągle tylko śmieje się i podskakuje. Ja jéj do tego kaftana te błyszczące guziki przyszyję, a pokazywać go jéj będę nie z téj strony, gdzie są dziury, ale z téj, gdzie będą błyszczące guziki. Może ona mnie i trzy złote da! Złoty zarobku! toby to szczęście było!...
Marząc o olbrzymim zarobku całéj złotówki, i uśmiechając się filuternie na myśl o błyszczących guzikach, któremi nazajutrz olśnić ma młodą pokojówkę, ciągle śmiejącą się i podskakującą, stara baba czuje, że drzémać zaczyna. Nogi okrutnie bolą ją od kamieni, po których cały dzień chodziła, rada-by się już położyć i rozciągnąć ociężałe swe członki na łóżku, opatrzoném, niestety, w jedną tylko, bardzo zeszczuplałą, bo wyprawną jeszcze, pierzynę. Wstaje tedy, ale uczuwa, że ciało jakieś leży pod jéj stopami. W drżącą rękę ujmuje lampkę i pochyla się ku ziemi. Chaimek to, który siedział zrazu u jéj kolan, gwarząc i przypatrując się sporządzanym dla niego szatom prawdziwéj świetności, leży teraz u nóg jéj, skurczony w swém bardzo już podartém odzieniu, głęboko uśpiony, i w silnie ściśniętéj ręce trzymający kawałek niedojedzonego obwarzanka.
Wązkie, wklęsłe wargi Chaity rozwierają się szerokim uśmiechem; stawia ona lampkę na stole, bierze wnuka w objęcia, i składając na rozrumienionéj snem twarzy jego głośne pocałunki, mówi:
— Śpiochu ty mały! ja przez ciebie tylko co nie upadła!
Przy ostatnich wyrazach tak już śmieje się, że aż chichoce prawie. Chaimek budzi się, otwiera senne powieki, i coprędzéj niesie do ust niedojedzony przedtém obwarzanek. Babka wsuwa go pod pierzynę.
— Bobe? — odzywa się dziecko.
— Nu? — pyta babka, zajęta zdejmowaniem swego kaftana.
— A gdzie ta dziesiątka, którą ja dziś od puryca dostałem?
Pytanie to sprawia na Chaicie przykre bardzo wrażenie.
— Gdzie ta dziesiątka! — woła — ja ją za okno wyrzuciłam. Ty ją wyżebrał! a czy ja tobie nie mówiłam, żebyś ty nie żebrał! Jak ty mnie jeszcze raz nie posłuchasz, to ja ciebie rózgą wybije!
Chaimek ani wyrzutów, ani pogróżek babki już nie słyszy. Śpi on już znowu z obwarzankiem przy ustach, i z ramieniem, ubraném w brudny, gruby, podarty rękaw, zarzuconém nad głową. Ciemne rzęsy rzucają mu na różowe policzki długie cienie, a drobne usta uśmiechają się sennie i łagodnie. Stara babka gniewa się jeszcze chwilę i sarka, lecz potém wydobywa z kieszeni wyżebraną przez wnuka dziesiątkę i ogląda ją na wszystkie strony, jakby sama przekonać się chciała, że nie uczyniła wielkiéj niedorzeczności wyrzucenia jéj za okno. Wzdycha przytém ciężko, głową smutnie wstrząsa, lecz nakoniec, wsuwając się pod pierzynę, wymawia:
— Nu! cóż robić! — i dodaje: — Biéda!
Niekiedy babka i wnuk bawią się we dwoje bardzo wesoło. Zdarza się to wtedy najczęściéj, kiedy Chaita dość późnym wieczorem wraca do mieszkania swego, niosąc na plecach swych kosz, pełen kupionych i podjętych ze śmietnisk łachmanów. Mieszkanie Chaity znajduje się w najgłębszym środku labiryntu tego, który składają uliczki i domki żydowskiéj dzielnicy miasta Ongrodu. Składa się ono z izdebki tak nizkiéj, że zczerniałych belek jéj sufitu Chaita z łatwością ręką dosięgnąć może, a tak ciasnéj, że wielki gliniany, rozsypujący się, piec, większą połowę jéj zajmuje. Pod jedyném okienkiem izdebki téj, złożoném z malutkich szybek, oprawnych w spróchniałe ramki, niéma żadnéj wcale ulicy; domek bowiem stoi wśród wielkiego nagromadzenia podwórek. Jest ich tam dokoła takie mnóztwo, że nieobeznanemu z miejscowością trudno-by się wśród nich zoryentować. Rozdzielone malutkiemi domkami i płotami przegniłemi, dziurawemi, chylącemi się ku ziemi, plączą się one ze sobą i najróżniejsze posiadają kształty: wąziuchne są a długie i kręte, niby kurytarze, to kwadratowe lub okrągłe, w czarne stajenki i składziki zaopatrzone, stosami śmiecia zjeżone, z kałużami, wiecznie stojącemi wśród ostrych kamieni tu i owdzie, i z nagromadzeniem starych desek jakichś, na których w dzień huśtają się gromady dzieci, a które nocami skrzypią i stukają pod powiewem wiatru.
Zdarza się czasem, że Chaimek uprzedza babkę i piérwszy z wycieczek swych po mieście wraca do izdebki. Roztropne to jest dziecko. Wśród mroku, panującego w izdebce, wynajduje zapałki, roznieca ogień w małéj lampce i stawia ją na okienka, aby przyświecała krokom babki, gdy przebywać ona będzie podwórko, mające kształt długiego, krętego kurytarza. Wszystko to czyni z powagą wielką, zwolna, ostrożnie; potém zaczyna odbywać po izdebce całéj geograficzne poszukiwania. Pogrąża się naprzód w mrokach zapiecka, i po szeleście, który tam czyni, poznać można, iż rozgrzebuje i przeciera starannie nagromadzone tam stare papiery, potém zagląda pod stół, pod pierzynę i poduszkę babki, i pod swoję własną, w kątku na ziemi, leżącą pierzynkę. Niekiedy poszukiwania te pozostają całkiem jałowemi; najczęściéj jednak, za piecem albo pod pierzyną, Chaimek znajduje zczerstwiałą bułkę, obwarzanek, albo kawałek chleba czy twardego séra. Wtedy ze zdobyczą swoją siada w kącie izdebki i, zajadając z apetytem wielkim znaleziony przysmak, przytém nucąc z cicha, albo głośno śmiejąc się z przychodzących mu na pamięć wypadków dnia minionego, oczekuje przybycia babki.
Wkrótce téż daje się słyszéć za okienkiem uderzanie o kamienie bruku przydeptanych trzewików Chaity; nizkie drzwiczki rozwierają się szeroko, i wsuwają się przez nie: najprzód gorąco żółta chustka, oblekająca głowę staréj kobiety, potém zgarbione jéj plecy, a potém wielki kosz, sterczący cały różnobarwnemi szmatami, które go przepełniają, i połyskujący tu i owdzie metalowym guzikiem jakimś, przystrajającym znoszoną odzież. Wtedy Chaimek zrywa się z ziemi, przyskakuje do babki, pomaga jéj zdjąć z pleców ciężar jéj, a następnie wyciąga ku niéj rączkę z niedojedzonym kawałkiem obwarzanka lub séra i woła: „Jedz, Bobe!” Chaita bierze czasem podawaną jéj żywność i je, najczęściéj jednak tak jest zmęczoną, że z głośném stęknięciem siada na ziemi obok kosza, i bezzwłocznie opuszcza ręce. Chaimek zdejmuje lampkę z okna, stawia ją téż na ziemi, a sam naprzeciw babki siada i obie ręce chciwie w koszu zatapia. Jakaż radość! ileż tam wtedy wykrzyków zachwytu! świetności za świetnościami występują długim szeregiem. Czasem np. ciekawe i niecierpliwe ręce Chaimka z trudem pewnym wyciągają z kosza babki wielką, długą, falbaniastą suknią z liliowego muślinu. Suknia ta pełna plam i dziur, ale Chaimek ich nie dostrzega, widzi tylko piękny kolor liliowy, i z otwartemi usty przygląda się gałązkom deseniu. Po sukni występuje z kosza kapelusz słomiany, zmięty bardzo, z dnem wydartém, ale ozdobiony wielką różą i opaską z różowéj wstążki. Chaimek na widok róży aż chwyta się za głowę obu rękoma, potém, dla lepszego zapewne przypatrzenia się prześlicznemu przedmiotowi, wkłada go na głowę babki. Chaita nie wzbrania mu czynić tego, owszem, oczy jéj błyszczą i uśmiechają się z pod róży, ocieniającéj żółte jéj czoło, gdy uszczęśliwiony Chaimek naprzeciw niéj staje, przypatrując się jéj, przechyla głowę na obie strony i woła: „Szejne Bobe! a! szejne Bobe!” Po kapeluszu następują buciki, drobne dziecinne obuwie, podarte, zbrudzone, ale z ponsowéj cieniutkiéj skórki. Chaita nie kupiła ich, lecz podjęła z ziemi na obszernym dziedzińcu jakimś, u okna pięknego jakiegoś domu. W mgnieniu oka ponsowe buciki znajdują się już na nogach Chaimka. Skacze on w nich po izdebce, a co chwila staje, i nizko schylając się, przypatruje się im z powagą i uwielbieniem nadzwyczajném. Chaita, patrząc na uszczęśliwione dziecko, odpoczywa.
— Chaimkie, czy ty dziś nic na mieście nie dostał? — Gdy wymawia słowa te, usta jéj drżą trochę i powieki okrywają całkiem niespokojnie migocące źrenice. Widocznie wstydzi się własnego pytania i dolega jéj ono mocno.
Kiedy Chaimek odpowiada, że nic nie dostał, Chaita nic mu na to nie mówi, tylko z cicha coś mruczy do siebie, głową trzęsie i wzdycha; lecz jeśli tylko sięgnie on do kieszonki i wydobędzie
Uwagi (0)