Horla - Guy de Maupassant (jak czytać książki online za darmo .TXT) 📖
Klasyczne opowiadanie grozy — pamiętnik młodego człowieka, który skrupulatnie notuje kolejne niewytłumaczalne zjawiska towarzyszące mu w codziennych czynnościach.
Maupassant pisał to opowiadanie trzykrotnie, za każdym razem zmieniając sposób prowadzenia narracji. Pierwsza wersja miała formę listu, druga — relacji lekarza-psychiatry, finalna — pamiętnika. Tytułowa Horla to niewidzialny demon prześladujący bohatera utworu. Mistrzowskie budowanie napięcia i nieoczekiwane zakończenie powodują, że jest to jeden ze skarbów tego popularnego w XIX wieku gatunku literackiego. Ponoć był bezpośrednią inspiracją H.P. Lovecrafta do napisania legendarnej książki Zew Cthulhu.
- Autor: Guy de Maupassant
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Horla - Guy de Maupassant (jak czytać książki online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Guy de Maupassant
Zamilkłem wobec tak prostego rozumowania. Ten człowiek mógł być zresztą równie dobrze mędrcem jak i głuptasem; niepodobna mi było o tem rozstrzygnąć na pewno, — ale umilkłem. To, co powiedział, i mnie przychodziło często na myśl.
3 lipca — Źle spałem. W tutejszym klimacie muszą się znajdować jakieś zarodki febry, ponieważ mój woźnica choruje w zupełnie taki sam sposób jak ja. Wróciwszy wczoraj, zauważyłem zaraz, że pobladł bardzo, więc go zapytałem:
— A co ci to, Janie?
— Nie mogę sypiać, proszę pana: Noc zjada mi dnie. Od wyjazdu pana nie opuszcza mnie to ani na chwilę.
Reszta domowników ma się dobrze pomimo tego, — obawiam się jednak bardzo u siebie recydywy.
4 lipca — Stanowczo, moja choroba wróciła mi się. Dawne zmory mnie nawiedzają. Tej nocy uczułem wyraźnie, jak ktoś, przykucnąwszy na mnie i przytknąwszy swe usta do mych ust, życie mi z nich wypijał. Tak jest — wysysał mi je z piersi jak pijawka. Potem się podniósł, nasycony, a ja się przebudziłem, taki złamany, zbity, unicestwiony, że się nie mogłem ruszać... Jeżeli to nie ustanie za dni kilka — będę musiał znowu wyjechać.
5 lipca — Czy ja zmysły tracę, czy co?... To, co się stało, to, co widziałem ostatniej nocy, jest tak dziwne, że tracę głowę na samą myśl o tem!
Jak zwykłem to obecnie czynić co wieczór, zamknąłem za sobą drzwi sypialni na klucz; ponieważ mi się chciało pić, wypiłem pół szklanki wody i zauważyłem przypadkiem, że karafka jest napełniona po sam korek z kryształu.
Następnie położyłem się i zapadłem niebawem w jeden z tych moich strasznych snów, z którego w dwie godziny potem zbudziło mnie jeszcze straszliwsze wstrząśnienie.
Wystawcie sobie człowieka śpiącego, na którym spełniają mord, i który się budzi z nożem w płucach, charcząc, zbroczony krwią, niezdolny złapać tchu... i kona... nie wiedząc, co się z nim dzieje...
Zdoławszy w końcu odzyskać przytomność, uczułem znowu pragnienie, zapaliłem więc świecę i poszedłem do stołu, na którym stała karafka. Podnoszę ją, przechylam nad szklanką — nie wypłynęła ani kropelka. Była próżna!... była kompletnie próżna!... Zrazu nie mogłem pojąć, co się stało; nagle przejęło mnie wzruszenie tak straszliwe, że musiałem usiąść, a raczej, że padłem na krzesło. Wnet jednak zerwałem się jednym susem, rozglądając się dokoła. A potem usiadłem znowu, zdumiony i przerażony aż do obłędu!... w obliczu tego przeźroczystego kryształowego naczynia, w którem nie było ani kropli... Wpiwszy w nie wytrzeszczone oczy, siliłem się na przeniknięcie zagadki!... Ręce mi się trzęsły... Więc woda została wypita!... Kto ją wypił?... Ja?... Bez wątpienia ja sam... Nikt innny przecie nie mógł jej wypić, oprócz mnie... lecz w takim razie byłem somnambulikiem, żyłem — sam o tem nie wiedząc — owem tajemniczem, podwójnem życiem, które każe powątpiewać, czy w nas przypadkiem nie mieszkają dwie istoty, lub też czy jakaś istota obca, niewidzialna i niepoznawalna, nie owłada chwilami, gdy dusza nasza pogrąży się we śnie — naszem ciałem, posłusznem jej, jak nam samym, więcej niżeli nam samym.
I któż zdoła objąć okropny mój strach?... Kto pojmie wzruszenie człowieka zdrowego na umyśle, zupełnie otrzeźwionego ze snu, rozsądnego, który patrzy z przerażeniem na wskróś szklanej karafki, gdzie znikło trochę wody w czasie jego snu!... Siedziałem tak do białego dnia, nie śmiąc do łóżka wracać.
6 lipca — Jestem blizki obłędu. Ktoś wypił znowu całą karafkę tej nocy; a raczej ja... chyba ja ją wypiłem.
Ale — czyż ja?... Czy ja?!... Lub — kto?... Kto?!... — Boże mój! Ja oszaleję!... Któż mnie ocali?...
10 lipca — Poczyniłem zadziwiające spostrzeżenia.
Stanowczo! jestem waryatem!... A jednak!...
Dnia 6 lipca, przed położeniem się spać, postawiłem u siebie na stole wino, mleko, wodę, chleb i poziomki.
Wypito — ja wypiłem — wszystką wodę i nieco mleka. Wino, chleb i poziomki pozostały nietknięte.
Siódmego lipca powtórzyłem to doświadczenie z takim samym rezultatem.
Ósmego lipca usunąłem wodę i mleko. Nie ruszono niczego.
Dziewiątego lipca wreszcie umieściłem na stole samą tylko wodę i mleko, wziąwszy się przytem na sposób i owinąwszy obie karafki w biały muszlin, korki zaś przymocowałem szpagatem. Następnie natarłem sobie dobrze wargi, brodę i ręce grafitem i położyłem się spać.
Nieprzezwyciężona senność ogarnęła mnie prawie natychmiast, wkrótce po niej jednakże nastąpiło okrutne przebudzenie. Ani się nie ruszyłem przez sen; nawet pościel na łóżku nie nosiła najlżejszych śladów grafitu, którym byłem uczerniony. Poskoczyłem do stołu. Białe płatki, owijające jednę i drugą butelkę, pozostały bez najmniejszej plamki. Odwiązałem korki, trzęsąc się ze strachu. Wszystka woda była wypita! wszystko mleko także!... Boże!...
Jadę natychmiast do Paryża.
12 lipca — Paryż. Byłem tedy obrany z rozumu przez czas ostatnich dni! Musiałem paść igraszką mej zdenerwowanej wyobraźni — jeżeli przypadkowo nie jestem naprawdę somnambulikiem lub jeźli nie uległem jednemu z tych stwierdzonych, lecz dotąd niewyjaśnionych wpływów, noszących miano suggestyi. W każdym razie opętanie moje graniczyło z obłędem — na szczęście dwadzieścia cztery godzin Paryża wystarczyło, aby mnie „na nogi postawić”.
Po całym szeregu wczorajszych przejażdżek i wizyt, które wpuściły do mej duszy świeże i ożywcze powietrze, zakończyłem dzień w „Teatrze francuskim”. Grano sztukę Dumasa-syna a pełen życia i krzepkości umysł tego pisarza uzdrowił mnie do reszty. Zaiste, samotność nie jest bezpieczną rzeczą dla pobudliwych imaginacyi. Potrzeba im otoczenia ludzi, którzy myślą i mówią. Pozostając zbyt długo sami, poczynamy zaludniać majakami próżnię.
Wróciłem do hotelu przez bulwary, bardzo wesół. Obszturkiwany łokciami tłumu, nie bez ironii myślałem o mych obawach, o moich przypuszczeniach z tamtego tygodnia, bo przecież zdawało mi się, tak jest, formalnie zaczęło mi się zdawać, że jakaś niewidzialna istota przebywa pod mym dachem razem ze mną. Jakże słabą jest nasza głowa i jak się łatwo przestrasza, jak łatwo popada w błąd, natknąwszy się na lada niezrozumiałą drobnostkę.
Zamiast powiedzieć sobie: — „Nie pojmuję, ponieważ przyczyna nie jest mi znana” — wymyślamy zaraz Bóg wie jakie straszliwe tajemnice i nadnaturalne siły!...
14 lipca — Rocznica Rzeczypospolitej. Wychodziłem przejść się po mieście. Cieszyłem się z salw i chorągwi jak mały dzieciak. A przecież ileż to niedorzeczności w tym nastroju radosnym pewnych ściśle oznaczonych dni. Lud jest stadem głupców, to idyotycznie cierpliwych, to zrewoltowanych dziko. Powiedzą mu: — „Masz się bawić!” — bawi się. Powiedzą mu: — „Idź się bij z sąsiadami!” — idzie się bić; — „Głosuj za cesarzem” — oddaje głos cesarzowi; „głosuj za republiką” — odda głos republice.
Ci, co nimi kierują, są także głupcami, z tą różnicą, że zamiast słuchać ludzi, słuchają zasad, które już przez to samo są głupie, jałowe i fałszywe, że są zasadami, to znaczy ideami, uchodzącemi za pewne i niezmienne — na tym świecie, gdzie nie ma nic pewnego, ponieważ światło jest złudą, ponieważ złudą jest dźwięk.
16 lipca — Widziałem wczoraj rzeczy, które mnie otoczyły mrokiem.
Byłem na obiedzie u mojej kuzynki, pani Sablé, której mąż jest komendantem 76. pułku strzelców w Limoges. Zastałem u niej dwie młode kobiety, z których jedna jest żoną lekarza, doktora Parent, zajmującego się specyalnie chorobami nerwów oraz nadzwyczajnymi objawami, stwierdzanymi obecnie przez doświadczenia z hypnotyzmem i suggestyą.
Między innemi opowiadał nam obszernie cudowne rezultaty, osiągnięte przez uczonych angielskich i lekarzy w Nancy.
Przytoczone przez niego fakta tak mi się wydały dziwne, że nie kryłem przed nim mojej całkowitej nieufności.
— Jesteśmy niedalecy — twierdził — odkrycia jednej z najdonioślejszych tajemnic przyrody, chcę przez to powiedzieć: jednej z najdonioślejszych tajemnic na tej ziemi, bo istnieją z pewnością nie mniej doniosłe tam, na gwiazdach!... Odkąd człowiek myśli i odkąd umie swe myśli wypowiadać i pismem utrwalać, czuje, że ociera się nieustannie o tajemnice, niezbadane dla jego grubych i niedoskonałych zmysłów i stara się wysiłkami inteligencyi uzupełnić bezsilność swoich organów. Kiedy ta inteligencya pozostawała jeszcze w stanie pierwotnym, obcowanie człowieka z fenomenami niewidzialnego świata przybierało formy banalnych okropieństw. Stąd wzięła początek ludowa wiara w rzeczy nadnaturalne, legendy o duszach pokutujących, o wróżkach, gnomach, straszydłach itp.
— Od jakich stu lat wszakże ludzie zdają się przeczuwać coś nowego. Mesmer i kilku innych jeszcze skierowali nas na nieoczekiwaną drogę, na której doszliśmy w rzeczy samej, od czterech albo pięciu lat zwłaszcza, do zdumiewających wyników.
Moja kuzynka, również wielki niedowiarek, rozśmiała się. Dr Parent zapytał ją wówczas:
— Chce pani, abym panią spróbował uśpić?
— I owszem, proszę pana.
Usiadła w fotelu a on począł się w nią wpatrywać uparcie, fascynująco. Dziwnie się czułem wzruszonym, obserwując tę scenę; serce me uderzyło mocniej, coś mnie poczęło ściskać za gardło. Tymczasem powieki pani Sablé poczęły ciężyć, usta zacisnęły się kurczowo, pierś dyszeć poczęła.
Po upływie dziesięciu minut spała.
— Stań pan poza panią — polecił mi lekarz.
Stanąłem za plecyma mej kuzynki. Włożywszy jej w ręce bilet wizytowy, rzekł doktor:
— Daję pani lusterko. Co w niem widzisz?
— Widzę mojego kuzyna — odparła.
— Co robi?
— Podkręca wąsy.
— A teraz?
— Wyjmuje z kieszeni fotografię.
— Czyją fotografię?...
— Swoją własną.
Wszystko to było prawdą. Fotografie te zaś wręczono mi w hotelu tegoż wieczora.
— W jakiej pozie przedstawia go to zdjęcie?
— W stojącej, z kapeluszem w ręce.
Widziała zatem wszystko, jak w lustrze, na tym kawałku papieru.
Młode kobiety, przelękłe, poczęły wołać:
— Dosyć!... Dosyć!...
Ale lekarz rozkazał jeszcze uśpionej:
— Wstanie pani jutro o godzinie ósmej zrana, poczem odwiedzi pani swego kuzyna w hotelu i poprosi go pani o pożyczenie 5000 franków, których mąż pani, podróżujący właśnie, zażądał od pani.
Następnie obudził ją.
W powrocie do domu rozmyślałem o tym ciekawym seansie i nie zdołałem się oprzeć plamiącym mnie podejrzeniom — nie co się tyczy absolutnej i nieulegającej żadnym kwestyom dobrej wiary mej kuzynki, którą znałem od dzieciństwa jak siostrę, lecz w kierunku możliwego oszukaństwa ze strony lekarza. Nie mógłże naprzykład ukrywać w ręce lusterka, które pokazywał uśpionej wraz z biletem wizytowym?... Prestidigitatorzy z zawodu dokazują także rzeczy zadziwiających — na swój sposób.
Wróciłem tedy i położyłem się spać.
Tymczasem rano około wpół do ósmej budzi mnie mój służący oznajmieniem:
— Pani Sablé pragnie się z panem natychmiast widzieć.
Ubrałem się spiesznie i przyjąłem ją.
Siadła mocno zakłopotana, ze spuszczonemi oczyma, i nie podnosząc woalki, rzekła:
— Kochany kuzynie, przyszłam do ciebie z wielką prośbą...
— Cóż to takiego, kuzyneczko?
— Wstydzę się doprawdy mówić o tem, no ale kiedy muszę. Potrzeba mi... ale to koniecznie... 5000 franków.
— Cóż znowu?... Tobie?!
— Tak jest, mnie, a raczej memu mężowi, który polecił mi o nie się postarać.
Byłem tak zdumiony, że język począł mi się plątać, kiedy jej chciałem odpowiedzieć. Zapytywałem sam siebie, czy ona przypadkiem nie kpi ze mnie i z doktora Parent, — jeżeli to z drugiej strony nie jest poprostu figiel obojga, z góry umówiony i zagrany wybornie.
Lecz kiedym się jej uważniej przypatrzył, ustąpiły wszystkie me wątpliwości. Trzęsła się ze wzruszenia, taką jej krok ten sprawiał mękę, odczułem też, że musi się dławić od wstrzymywanych łkań.
Wiedząc, jak są majętni, ponowiłem:
— Jak to?... Mąż twój nie miałby mieć do dyspozycyi 5000 franków? Zastanów-no się, proszę cię. Czy jesteś pewną, że ci istotnie zlecił zażądać tych pieniędzy odemnie?
Wahała się przez kilka sekund, jakby czyniła w pamięci ogromny wysiłek, poczem odpowiedziała:
— Tak jest... tak jest... Jestem tego pewną...
— Pisał do ciebie?
Zawahała się znowu, namyślajac się. Przenikałem męczącą pracę jej mózgu. Nie wiedziała, jaką dać odpowiedź. Wiadomem jej było jedynie, że ma u umie pożyczyć dla męża 5000 franków — nie miała zaś odwagi kłamać.
— Tak jest, pisał do mnie.
— A to kiedy?... Nie wspomniałaś mi o tem wczoraj ani słóweczka.
— Otrzymałam list dziś rano.
— Nie mogłabyś mi go pokazać?
— Nie, nie, nie... Są w nim rzeczy poufne... zbyt osobiste... To też... to też spaliłam go...
— Zatem twój mąż robi długi...
Zawahała się, a potem szepnęła:
— Nie wiem.
Oświadczyłem jej nagle:
— Niestety, nie rozporządzam w danej chwili 5000 franków, droga kuzynko.
Wydała z siebie coś w rodzaju okrzyku boleści.
— Och! proszę cię o to... bardzo cię proszę, postaraj się...
Poczęła się egzaltować, splotła ręce w błagalnym geście!... Zauważyłem przytem zmianę tonu w jej głosie... Rozpłakawszy się, poczęła bełkotać, pod nękającym wpływem rozkazu, który ją ujarzmił.
— Och! błagam cię... Gdybyś wiedział, jak cierpię... Potrzeba mi tych pieniędzy dziś jeszcze...
Zlitowałem się nad nią.
— W takim razie będziesz je mieć niezawodnie. Przysięgam ci.
— O dzięki! dzięki!... Jakiś ty dobry!
Teraz jednak zapytałem ją:
— Czy sobie przypominasz, co się u was działo wczoraj wieczór?
— Przypominam.
— I to także, że cię dr. Parent uśpił?
— Tak jest.
— Dowiedz-że się, że nakazał ci we śnie przyjść do mnie dzisiaj zrana z żądaniem pożyczki 5000 franków i że w tej chwili jesteś posłuszną tej suggestyi.
Zamyśliła się na mgnienie oka, poczem rzekła:
— Kiedy tych pieniędzy żąda mój mąż.
Męczyłem się całą godzinę, aby ją przekonać, ale daremnie.
Po jej odejściu pobiegłem do doktora. Wychodził właśnie. Śmiał się, słuchając mej relacyi,
Uwagi (0)