Profesor Milczek - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka złota .TXT) 📖
Profesor Milczek to krótka nowela wchodząca w skład tomiku o tym samym tytule. Jej bohaterem jest tytułowy profesor, który jest zafascynowany czasami Zygmunta Augusta.
Śledzi kroniki, zagłębia się w listy i dzieła z tej epoki i opisuje to, co odkrył. Jego największym marzeniem jest napisanie dzieła historycznego, które będzie opisywało życie i panowanie króla Zygmunta Augusta.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Profesor Milczek - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka złota .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3449-1
Profesor Milczek Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaMało komu znana postać. Mój Boże! nawet nie bardzo stare rzeczy tak się łatwo zapominają; półroczny grób to już często zagadka, a z wielu żyjących po pięćdziesięciu leciech garstka popiołu i czcze nazwisko, jeżeli i ono zostanie. Tak się to pono stało z tym poczciwym profesorem, Milczkiem. Nie było to jego właściwe nazwisko, ochrzcili go niem studenci. Myśmy go na ławach uniwersyteckich zwali panem Damianem Palcewiczem. Już wówczas, gdyśmy z nim razem na lekcye Capellego i Münicha chodzili, Palcewicz potajemnie brał się do pióra, ale to była tajemnica stanu, sekret, który przypadkiem tylko podchwycić ktoś zdołał. Wstydził się tego i zapierał. Byłem z nim bliżej, więc po długich naleganiach przyznał mi się wreszcie, że rzeczywiście pisać zamyśla...
— Bo to, widzisz — rzekł mi — oprócz pana Joachima1 i kilku, co drabują po archiwach, do historyi niema nikogo. A to, co się u nas historyą zowie, czy nią jest wistocie? Materyał to surowy, w który nikt ożywczego nie tchnął ducha. Więc myślę pocichu... naprzód uzbierać tego materyału jak najwięcej, a potem... potem zżyć się z nim, wcielić, przetrawić go w sobie i — dopiero historyę pisać. A! żebyś wiedział — dodał z zapałem — jak mi się już teraz ta moja księga dziejów wydaje cudownie piękną! Taką ona pewnie nigdy nie będzie, ale o niej marzę, jak o kochance.
Po tem wyznaniu, które skracam wiele, nie mówiliśmy już z nim więcej; losy nas wkrótce rozdzieliły, ja wyjechałem na wieś, on z oczów mi zniknął. W lat kilka, długich i obfitych w wypadki... przejeżdżając przez S.... dowiedziałem się przypadkiem, że Damian jest profesorem historyi przy tamtejszem gimnazyum. Jakże nie wstąpić, nie pozdrowić dawnego towarzysza, nie ścisnąć dłoni, nie przypomnieć ciężkich lat próby, razem przebytych! Pobiegłem do niego, zajmował parę pokojów w gmachu szkolnym... pełnym ksiąg i papierów. Uściskaliśmy się ze łzami.
— Cóż porabiasz? co się z twoją historyą stało? — zapytałem po pierwszych przywitaniach — porzuciłeś ją?
— A! uchowaj Boże! — zawołał — głębiej w niej siedzę zatopiony, niż kiedykolwiek. Wybrałem cudowną epokę, zakochałem się w niej, pracuję nad nią i najrozkoszniejsze dni życia mojego jej winienem. Wystaw sobie to odgrzebywanie z pod popiołów zagrzebanego w nich życia i skarbów. Co chwila odkrycie nowe, błysk... cudo! Wstają mi z martwych postacie... widzę je wyraźniej codzień, oblicza ich się rumienią, usta przemawiają... Uczę się rozumieć ich mowę... Epoką tą jest panowanie Zygmunta Augusta. Wystaw sobie tło tego XVI wieku: odrodzenie sztuki, ruch umysłów, obudzenie się chrześcijaństwa, w skostniałych zamrożonego pętach... to tło europejskiej kultury, na którem występują takie charaktery, jak Zygmunt Stary, Bona, Kmitowie, Orzechowscy... nowatorowie religijni, takie kobiety, jak Barbara i Jagiellonki... taki dwór!!! Co to za obraz! a jak obfity materyał!...
— Jużeś go zebrał? — spytałem.
— A! nie! jeszcze tego nie mogę powiedzieć, jeszcze mi tego nie dosyć, jeszcze tysiące tomów zostaje do przepatrzenia, do mozolnego zbadania, ale jestem na drodze... stosy notat leżą...
— A więc praca pociągnie się jeszcze długo?
— Czyż ja wiem? mnie przy niej lata upływają, jak błyskawice... Rozpocząłem już redakcyę kilku rozdziałów i musiałem porzucić, przekonawszy się, że o prawodawstwie, które tu ważny moment stanowi, nie jestem przygotowany mówić kompetentnie. Studyuję prawo i prawodawstwo współczesne europejskie.
Mówiliśmy potem o czem innem. Wieczorem profesor pokazywał mi zapisane księgi całe... studya cenne, ale ułamkowe. Cieszyliśmy się z nim razem i, życząc mu powodzenia, rozstałem się z nim nazajutrz rano...
Było to, jeśli się nie mylę, około 1839 roku. Przeniosłem się na Wołyń, i profesor Damian ze swoją historyą zszedł mi z oczów... Znowu lat kilka zbiegło szybko... mnie przy nawpół gospodarskiej, wpół literackiej pracy... a światu na przerabianiu pojęć, idei i historyi współczesnej coraz nowym krojem...
Jednego ranka postrzegłem pocztową bryczkę, zajeżdżającą przed ganek; jakież było zdziwienie moje, gdym, wyszedłszy, poznał (nie odrazu) w bladym i zmęczonej twarzy podróżnym dawnego towarzysza...
— Cóż ty tu robisz i jaki szczęśliwy traf? — zawołałem, prowadząc go do swojej przybudówki, dla książek moich skleconej. Nierychło mogłem jednak dopytać się u Damiana, że jechał... korzystając z wakacyi, do biblioteki, w której pewne studya spodziewał się dokonać.
— A cóż się z historyą dzieje? — podchwyciłem.
— A! z historyą! — rzekł jakby zawstydzony — smutna to ta historya moja... Wystaw sobie, jużem był w połowie pracy... alem się w sam czas opatrzył, że się wiele pojęć i warunków zmieniło... Urosły wymagania. Muszę myśleć nad filozoficznym poglądem na epokę, w harmonii będącym z dzisiejszemi wymaganiami nauki... inaczej dzieło będzie trącić zadawniałemi teoryami... I — dodał — historyę teraz inaczej piszą, więcej muszę zbadać literaturę, obyczaje, kulturę narodu... to nieodzowne... To, com zrobił, było jakby rysunkiem, kolorytu mu braknie, koloryt zdobyć muszę...
Mówiliśmy o tem długo. Damian westchnął.
— Jest to praca Penelopy. Co dziś się zrobi, jutro przerabiać potrzeba, przeinaczać... wypełniać, wczorajszy trud łamać. To coś jak ten pałac Stanisława Augusta na Ujazdowie, co miliony kosztował, co roku mury w nim łamano, i w końcu król zmuszony był miastu oddać go na koszary.
Żal mi było biedaka; zawczasu siwieć poczynał. Pomimo lat straconych, on sam zachował zapał dawny dla swego ideału historyi.
— A! te ofiary — mówił — to nic, bylebym dożył tego, ażebym zobaczył dokończoną pracę moją i taką, taką, jaką ja ją w duszy mej noszę! Pełną, wielką, piękną, cenną dla uczonych, zrozumiałą dla prostaczków, ponętną, jak powieść, rozgrzewającą, jak poezya... prawdziwą, jak karta z życia.
Dwa dni zatrzymałem u siebie profesora, tem w końcu, żem mu wynalazł parę niedrukowanych ustaw Zygmunta Augusta, tyczących się zarządu ekonomii i lasów królewskich. Nareszcie pożegnaliśmy się rozrzewnieni, w progu, mówiąc cicho: — kto wie, czy się jeszcze kiedy w życiu spotkamy!
Ale — dobre to przysłowie — góra z górą... wypadła podróż niespodziana na Litwę, i znalazłem się znowu jednego wieczora w S... Na myśl mi przyszedł Damian i jego historya. Student szedł ulicą — zapytałem go o profesora. Uśmiechnął się.
— A! pan pyta o profesora Milczka?
— Jakto? dlaczego Milczka?
— Bo my go tu tak nazywamy, i wszyscy go tak nazywają...
— Rozumiem — rzekłem, uśmiechając się — profesor Damian mówić nie lubi!
— Tak, i to wielka szkoda — dodał cicho młody chłopak — bo mógłby wiele rzeczy daleko rozumniejszych powiedzieć od tych, co słów nie żałują. Ale on — cały w sobie. Skromniejszego w świecie niema... Przestrasza go każdy, co się głośno i śmiało odezwie ze zdaniem, już usuwa się natychmiast i milczy... dlategośmy go Milczkiem nazwali.
Mieszkał jeszcze na dawnej swej kwaterze; w ciągu tych kilku lat ożenił się był, a młoda żona i dzieci — jego i książki zepchnęły do jednego ciasnego pokoiku. Ubożej to jeszcze wyglądało, niż kiedykolwiek... ale Damian był, choć szpakowaciał, tyle gorąco serdeczny, jak dawniej. Wśród stosów książek, które literalnie od góry do dołu izdebkę wyścielały i podłogę, i ledwie na dwa z biedy krzesełka zostawiały miejsce... siedliśmy znowu gawędzić. Płacz dzieci dochodził nas z drugiego pokoju i piskliwy głos żony.
— Ożeniłem się, jak widzisz — rzekł — jestem bardzo szczęśliwy... Dzieci takie ładne i żona taka dobra, a choć bieda wielka... ale czyż to tam człowiekowi wiele potrzeba!
— No, a historya, poszła w kąt? — zapytałem.
— A! uchowaj Boże! cóż ty myślisz! ideał mojego życia! jabym ją miał porzucić?
— Więc powinnaby być skończona — odezwałem się — dwadzieścia lat pracujesz nad nią, spory to czasu kawał.
— Dwadzieścia lat! ale cóż to jest wobec takiego zadania? — zawołał, zapalając się, Damian. — Wiesz-że ty, co to jest historya epoki, taka, jaką ja ją pojmuję?... Kraj nie był przecież bez związku z życiem Europy... tętniało w jego życiu, co się odegrywało gdzieindziej, historyę wszystkich państw zbadać należy, aby zrozumieć jego położenie i stosunki... Wystaw sobie... historya Niemiec, Austryi, Mołdawii i Węgier, wszystkich mocarstw sąsiednich... Potem zmiarkowałem, że to każda najmniejsza postać własna, występująca na scenę, musi być scharakteryzowana dobitnie, więc historya rodzin... biografie, wizerunki... Kto pracuje nad takim relikwiarzem z mozajki, musi sztuczki dobierać mozolnie.
— To prawda — rzekłem — ale kiedyż temu koniec będzie?
— A i kiedyż? — westchnął. — Koniec być musi, zbliżam się do niego... wstęp napisałem. Redagowałem go sześć razy, obfitość myśli zrobiła go za rozległym, musiałem skrócić... chociaż wydał mi się zbyt obcięty, rozciągnąłem go nieco... dodałem przypiski objaśniające. Za rok przeczytałem i postrzegłem, że do niczego. Nie było artystycznej całości, miało to postać aglomeratu, całość musi organicznie wyglądać... Historyk potrzebuje, jak poeta, chwili natchnienia, a tu mi dzieci płaczą... Wystaw sobie, w chwili, gdym kreślił z zapałem tę scenę, gdy Zygmunt August przyjeżdża z Wilna, a Bona wychodzi przy trumnie męża, klęknąć u nóg syna, jako króla... Stefanek mi upadł i czoło sobie rozkrwawił. Rzuciłem pióro... pobiegłem go utulić, jużem potem nigdy nie mógł wątku przerwanego pochwycić. Ale to mniejsza — dodał — szczęśliwa chwila się znajdzie... tymczasem coraz nowy materyał odkrywają badacze... nie mogę przecie powiedzieć jak Vertot: Mon siège est fait2, muszę je wcielać do mojej pracy, a tu mi często lada głupia data całe moje pojęcie i tłómaczenie wypadków obala! Snuję na nowo!
— Kochany profesorze... uwielbiam twą wytrwałość, lecz pozwól sobie powiedzieć: gdybyś nie chciał koniecznie skończyć arcydzieła, jużbyśmy mieli choć dzieło, tak zaś nie mamy nic.
— Poczekajcie! — przerwał Damian. — Jużciż niepodobna, abym wam dał taki surowy i niedokładny zbiorek a łataninę, jak poczciwy, zacny i kochany Gołębiowski. Ja — mówił, zapalając się — ja chcę stworzyć obraz skończony epoki, nie epizod bez związku, wyrwany i niezrozumiały... chcę, by moja historya odbijała przeszłość, której jest skutkiem, przyszłość, której była nasieniem... Chcę być historykiem, nie kompilatorem i kronikarzem... My nie mamy dziejopisa w całem znaczeniu tego wyrazu, a ja nim być muszę...
— A! mój drogi — zawołałem, ściskając go — bądź nim! ale prędzej, bo ja się nie doczekam twego Zygmunta Augusta, a bardzo mi pilno.
— No, między nami mówiąc — począł Milczek — już teraz mi niewiele zostaje... Notaty bardzo obfite w porządku, poglądy główne spisane... małych kilka luk... a potem wezmę się do redakcyi, będąc już panem przedmiotu... Parę podróży odbyć jeszcze muszę... Do Petersburga koniecznie. Rękopisów, metryk i biblioteki cesarskiej nic nie zastąpi. W metrykach są nieocenione szczegóły, trzeba je tylko umieć dobywać ze stosu
Uwagi (0)