Prawo dziecka do szacunku - Janusz Korczak (chcę przeczytać książkę w internecie txt) 📖
Trudno się przyznać dorosłemu, że krzywdzi dziecko. Zwłaszcza że ta krzywda nie zawsze jest oczywista — nie zawsze przybiera postać fizycznej przemocy. Jednak zdaniem Korczaka wykorzystywanie fizycznej przewagi, żeby do czegoś dziecko przymusić, nawet w dobrej wierze, to również przemoc. A przede wszystkim brak szacunku. Krzywda, która wcale nie musi być częścią wychowania.
Dziecko jest człowiekiem — tu i teraz — a nie człowiekiem kiedyś, w przyszłości — twierdzi pisarz i pedagog. Czy przyswoiliśmy sobie tę lekcję? Zrozumienie i szacunek dla drugiego człowieka powinny być fundamentem wszelkich relacji. Co ważne, zrozumienie obejmuje również błędy wychowawców, ich stan psychiczny, poirytowanie, a nawet gniew wywołany dziecięcymi zachowaniami. Bardzo prawdziwy i bardzo smutny jest obraz dorosłości, która narzuca dzieciństwu restrykcje, próbując je ujarzmić. A gdyby spojrzeć na dziecko jak na cudzoziemca, który gubi się, bo nie zna języka ani topografii? Wymaga pouczeń i ograniczeń, czy życzliwej uwagi i wskazówek? Odpowiedź na te pytania otwiera zupełnie inną perspektywę.
Prawo dziecka do szacunku, po raz pierwszy wydane w 1928 r., jest syntezą poglądów Korczaka pojawiających się w jego wcześniejszych pismach i utworach. Niewiele wiadomo o genezie tego dzieła — najprawdopodobniej jest streszczeniem wykładów wygłaszanych we wcześniejszych latach przy różnych okazjach. Podobnie jak wiele innych pism Korczaka, mimo upływu lat pozostaje niepokojąco aktualne.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Prawo dziecka do szacunku - Janusz Korczak (chcę przeczytać książkę w internecie txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Nieoswojone z bólem, krzywdą, niesprawiedliwością, dotkliwie cierpią, częściej płaczą; nawet łzy dziecka wywołują żartobliwe uwagi, zdają się mniej ważne, gniewają.
— Piszczy, beczy, maże się, skrzeczy.
(Wiązanka wyrazów, które na użytek dzieci wynalazł słownik dorosły).
Łzy uporu i kaprysu — to łzy niemocy i buntu, rozpaczliwy wysiłek protestu, wołanie o pomoc, skarga na niedbałą opiekę, świadectwo, że nierozumnie krępują i zmuszają, objaw złego samopoczucia, a zawsze cierpienie.
Szacunku dla własności dziecka i jego budżetu. Dziecko dzieli boleśnie troski materialne rodziny, odczuwa braki, porównywa własne ubóstwo z dostatkiem kolegi, dolegają mu gorzkie grosze, o które zuboża. Nie chce być ciężarem.
Co robić, gdy potrzebna i czapka, i książka, i kino; zeszyt, gdy wypisany, ołówek gdy zgubił albo mu zabrali; chciałoby się dać na pamiątkę miłej osobie, i ciastko kupić, i pożyczyć koledze. Tyle istotnych potrzeb, życzeń i pokus, a nie ma.
Czy fakt, że w sądach dla nieletnich właśnie kradzieże stanowią przeważny odsetek — nie woła, nie wzywa? Mści się lekceważenie budżetu dziecka, nie pomogą kary.
Własność dziecka — nie rupiecie, a żebraczy materiał i narzędzia pracy, nadzieje i pamiątki.
Nie urojone, a istotne, dzisiejsze troski i niepokoje, gorycz młodych lat i rozczarowania.
Rośnie. Mocniej żyje, oddech szybszy, tętno żywsze, buduje siebie — coraz go więcej; głębiej wrasta w życie. Rośnie we dnie i w nocy, gdy śpi i czuwa, gdy wesołe i smutne, gdy broi, gdy stoi przed tobą skruszone.
Są wiosny zdwojonej pracy rozwoju i jesienie zacisza. Raz kościec narasta, serce nie nadąża, to brak, to nadmiar, inny chemizm zanikających i budzonych gruczołów, inny niepokój i niespodzianka.
Raz pragnie biegać, tak jak oddychać, chce zmagać się, dźwigać, zdobywać; to ukryć się, snuć marzenie, wiązać tęskne wspomnienia. Na przemian hart lub potrzeba spokoju, ciepła i wygody. Na przemian silnie i gorąco pragnie lub zniechęcone.
Znużenie, niedomaganie bólu, kataru, za gorąco, za zimno, senność, głód, pragnienie, nadmiar, brak, złe samopoczucie — nie grymas, nie szkolna wymówka.
Szacunku dla tajemnic i wahań ciężkiej pracy wzrostu.
Szacunku dla bieżącej godziny, dla dnia dzisiejszego. Jak będzie umiało jutro, gdy nie dajemy żyć dziś świadomym, odpowiedzialnym życiem?
Nie deptać, nie poniewierać, nie oddawać w niewolę jutra, nie gasić, nie spieszyć, nie pędzić.
Szacunku dla każdej z osobna chwili, bo umrze i nigdy się nie powtórzy, a zawsze na serio; skaleczona krwawić będzie, zamordowana płoszyć upiorem złych wspomnień.
Pozwólmy ochoczo pić radość poranka i ufać. Dziecko tak właśnie chce. Nie żal mu czasu na bajkę, rozmowę z psem, chwytanie piłki, dokładne obejrzenie obrazka, przerysowanie litery, a wszystko życzliwie. Ono właśnie ma słuszność.
Naiwnie obawiamy się śmierci, nieświadomi, że życie jest korowodem zamierających i nowozrodzonych momentów. Rok — tylko próba zrozumienia wieczności na powszedni użytek. Chwila trwa tyle, ile uśmiech lub westchnienie. Matka pragnie wychować dziecko. Nie doczeka: raz wraz inna kobieta innego żegna i wita człowieka.
Dzielimy nieudolnie lata na mniej i więcej dojrzałe; nie ma niedojrzałego dziś, żadnej hierarchii wieku, żadnych wyższych i niższych, rang bólu i radości, nadziei i zawodów.
Gdy bawię się czy rozmawiam z dzieckiem — splotły się dwie równie dojrzałe chwile mojego i jego życia; gdy jestem z gromadą dzieci, na mgnienie witam i żegnam zawsze jedno spojrzeniem i uśmiechem. Gdy gniewam się, znów razem — tylko moja zła mściwa chwila gwałci i zatruwa jego dojrzałą, ważną chwilę życia.
Zrzekać się dla jutra? Jakie zwiastuje ponęty? Rysujemy przesadnie ciemnymi barwami. Sprawdza się przepowiednia: wali się dach, bo zlekceważono fundament budowli.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Pragniemy, by dzieci lepsze od nas były. Śni nam się doskonały człowiek przyszłości.
Czujnie trzeba się przychwytywać na kłamstwie, przygważdżać w frazes przybrany egoizm. Niby ofiarna rezygnacja, w istocie ordynarny szwindel.
Porozumieliśmy się z sobą i pogodzili, wybaczyli i zwolnili z obowiązku poprawy. Źle nas wychowano. Za późno. Już wady i przywary zakorzenione. Nie pozwalamy dzieciom krytykować, ani się sami kontrolujemy.
Rozgrzeszeni, zrzekliśmy się walki z sobą, obarczając ciężarem jej dzieci.
Wychowawca skwapliwie przyswaja dorosły przywilej: nie siebie, a dzieci pilnować, nie swoje, a dzieci regestrować winy.
Winą dziecka będzie wszystko, co uderza w nasz spokój, ambicję i wygodę, naraża i gniewa, godzi w przyzwyczajenia, absorbuje czas i myśl. Nie uznajemy uchybień bez złej woli.
Dziecko nie wie, nie dosłyszało, nie zrozumiało, przesłyszało się, omyliło się, nie udało mu się, nie może — wszystko jest winą. Niepowodzenie dziecka i złe samopoczucie, każdy trudny moment — to wina i zła wola.
Nie dość szybko lub zbyt szybko, nie dość sprawnie wykonana czynność — wina niedbalstwa, lenistwa, roztargnienia, niechęci.
Niespełnienie krzywdzącego, niewykonalnego żądania — wina. Partackie złośliwe podejrzenie — też wina. Winą dziecka są nasze obawy i podejrzenia, nawet wysiłek poprawy.
— Widzisz: jak chcesz, możesz.
Zawsze znajdziemy coś do zarzucenia, żarłocznie żądamy więcej.
Czy ustępujemy taktownie, czy unikamy niepotrzebnych zadrażnień, czy ułatwiamy współżycie? Czy nie my właśnie jesteśmy uparci, grymaśni, zaczepni i kapryśni?
Dziecko narzuca się naszej uwadze, gdy przeszkadza i mąci; te tylko momenty dostrzegamy i pamiętamy. Nie widzimy, gdy spokojne, poważne, skupione. Lekceważymy święte chwile jego rozmowy z sobą, światem, Bogiem. Dziecko kryć zmuszone tęsknoty i porywy przed drwiną i szorstką uwagą; ukrywa chęć porozumienia, nie wyzna decyzji poprawy.
Kryje posłusznie przenikliwe spojrzenia, zdziwienia, niepokoje, żale — gniew i bunt. Chcemy, by skakało i klaskało w ręce, więc ukazuje uśmiechniętą twarz trefnisia.
Hałaśliwie przemawiają złe czyny i złe dzieci, zagłuszają szept dobra, a dobra tysiąckroć więcej niż zła. Silne jest dobro i niezłomnie trwa. Nieprawda, że łatwiej zepsuć niż poprawić.
Ćwiczymy uwagę swą i wynalazczość w podpatrywaniu zła, doszukiwaniu się, węszeniu i tropieniu, przyłapywaniu na gorącym uczynku, w złych przywidywaniach i krzywdzących podejrzeniach.
(Czy pilnujemy starców, by nie grali w futbol? Jaką ohydą jest uparte węszenie onanizmu u dzieci).
Jedno stuknęło drzwiami, jedno łóżko źle posłane, jedno palto się zarzuciło, jeden kleks w zeszycie. Gdy nie besztamy, bodaj zrzędzimy, zamiast się cieszyć, że tylko jedno.
Słyszymy skargi i kłótnie; ale ile więcej przebaczenia, ustępstw, pomocy, opieki, przysług, nauki, dobrych wpływów, głębokich i pięknych. Nawet zaczepne i złośliwe nie tylko wyciskają łzy, ale sieją uśmiechy.
Chcemy opieszale, żeby żadne i nigdy, by z 10 000 sekund szkolnej godziny (oblicz) nie było żadnej trudniejszej.
Czemu dziecko złe dla jednego wychowawcy, dobre dla drugiego? Żądamy uniformu cnót i momentów, nadto — według naszych upodobań i wzorów.
Czy znajdziemy w historii przykład podobnej tyranii? Rozmnożyło się pokolenie Neronów9.
Obok zdrowia jest niedomaganie, obok zalet i wartości istnieją braki i wady.
Obok niewielu dzieci wesela i święta — którym życie jest bajką i podniosłą legendą, ufnych i życzliwych — jest ogół dzieci, którym od zarania głosi świat ponure prawdy niezdobnymi, twardymi wyrazami.
Zepsute przez wzgardliwe pomiatanie prostactwa i niedostatku, zepsute przez zmysłowe, pieszczotliwe lekceważenie przesytu i wyrafinowania.
Zamorusane, nieufne, zrażone do ludzi, nie złe.
Nie tylko dom, ale sień, korytarz, podwórko i ulica dają dziecku wzory. Mówi słowami otoczenia, wygłasza poglądy, powtarza gesty, naśladuje przykłady. Nie znamy dziecka czystego — każde w mniejszym lub większym stopniu zbrukane.
O jak szybko wyzwala się i oczyszcza; tego się nie leczy, to się zmywa; dziecko pomaga ochoczo, ciesząc się, że się odnalazło. Tęsknie czekało kąpieli, uśmiecha się do ciebie, do siebie.
Takie naiwne triumfy z powiastki o sierotkach święci każdy wychowawca; przypadki te łudzą niekrytycznych moralistów, że łatwo. Partacz się w nich lubuje, ambitny sobie przypisuje zasługę, brutala gniewa, że się tak dzieje nie zawsze; jedni chcą wszędzie osiągnąć podobne wyniki, zwiększając dozę perswazji, drudzy — nacisku.
Obok zasmolonych tylko, spotykamy dzieci okaleczone i ranne; są rany cięte, które nie pozostawiają blizn, sklejają się same pod czystym opatrunkiem. Na gojenie ran szarpanych dłużej czekać trzeba, pozostają bolesne blizny; nie wolno urażać. Krosty i wrzody więcej wymagają starania i cierpliwości.
Lud mówi: gojące ciało; chciałoby się dodać: i dusza.
Ile drobnych zadraśnięć i zarazy w szkole i internacie, ile pokus i natrętnych szeptów; a jakie przelotne i niewinne działanie. Nie obawiajmy się groźnych epidemii, gdzie aura internatu zdrowa, gdzie w powietrzu ozon i światło.
Jak mądrze, z wolna i cudownie odbywa się proces zdrowienia. Ile we krwi, sokach i tkankach kryje się czcigodnych tajemnic. Jak każda zakłócona funkcja i urażony narząd starają się odzyskać równowagę i sprostać zadaniu. Ile cudów we wzroście rośliny i człowieka, w sercu, mózgu, oddechu. Najdrobniejsze wzruszenie czy wysiłek — już mocniej serce łopoce, już tętno żywsze.
Tę samą moc i trwałość ma duch dziecka. Istnieje równowaga moralna i czujność sumienia. Nieprawda, że dzieci łatwo się zarażają.
Słusznie, późno niestety, pedologia10 znalazła się w programach szkół. Bez rozumienia harmonii dała nie można przeniknąć się szacunkiem dla misterium poprawy.
Partackie rozpoznanie wali na kupę dzieci ruchliwe, ambitne, krytyczne, wszystkie niedogodne, a zdrowe i czyste — obok rozżalonych, nadąsanych, nieufnych — zbrukanych, skuszonych, lekkomyślnych, potulnie posłusznych złym wzorom. Niedojrzałe, niedbałe, powierzchowne spojrzenie miesza je i myli z rzadkimi występnymi, obarczonymi złą tarą.
(My dorośli umieliśmy nie tylko unieszkodliwić pasierbów losu, ale umiejętnie korzystamy z pracy wydziedziczonych).
Zmuszone współżyć z nimi, zdrowe dzieci cierpią podwójnie: krzywdzone i wciągane w wykroczenia.
A my czy nie oskarżamy lekkomyślnie ogółu, nie narzucamy zbiorowej odpowiedzialności?
— Oto jakie bywają, do czego są zdolne.
Najgorsza bodaj z krzywd.
Potomstwo pijaństwa, gwałtu i szału. Wykroczenia są echem głosów nie z zewnątrz, a wewnętrznego rozkazu. Mroczna chwila, gdy zrozumiało, że inne, że trudno, że kaleka; że wyklną i szczuć będą. Pierwsze decyzje walki z siłą, która złe czyny dyktuje. Co inni darmo dostali, tak łatwo, co w innych powszednie i błahe, jasne dnie równowagi ducha — ono otrzymuje w nagrodę za krwawe zmagania. Szuka pomocy; jeśli zaufa, — garnie się, prosi, żąda: „Ratujcie”. Zwierzył tajemnicę, chce się poprawić, raz na zawsze, od razu, w porywie wysiłku.
Zamiast rozważnie hamować lekkomyślny impet, opóźniać decyzję poprawy, niezdarnie zachęcamy i przyśpieszamy. Chce się wyzwolić, staramy się usidlić, chce się wyrwać, my obłudne szykujemy pułapki. Gdy pragną jawnie i szczerze, uczymy tylko ukrywać. Dają nam dzień, cały długi bez skazy, my za jeden zły moment odtrącamy. Czy warto?
Moczył się codziennie, teraz rzadziej, było lepiej, znów pogorszenie — nie szkodzi. Dłuższe pauzy między napadami epileptyka. Rzadziej kaszle, obniżyła się gorączka chorego na gruźlicę. Jeszcze nawet nie lepiej, ale bez pogorszenia. I to zapisuje lekarz na plus kuracji. Tu nic nie da się wyłudzić ani wymusić.
Zrozpaczone, zbuntowane, z pogardą dla uległego, łaszącego się pospólstwa cnoty — stają te dzieci przed wychowawcą; jedną może ostatnią zachowały świętość: niechęć do obłudy. Tę chcemy powalić, skatować. Krwawej dopuszczamy się zbrodni, głodem i torturą obezwładniamy — i łamiemy brutalnie nie bunt, a jawność jego, lekkomyślnie do biała rozżarzamy nienawiść podstępu i hipokryzji.
Nie zrzekają się programu zemsty, odkładają, czekają na sposobność. Jeśli wierzą w dobro, w największej tajemnicy zagrzebią ku niemu tęsknotę.
— Dlaczego pozwoliliście się urodzić, kto wam się napraszał o moje psie życie?
Sięgam po najwyższe wtajemniczenie, najtrudniejszą iluminację. Dla wykroczeń i uchybień wystarczy cierpliwa, życzliwa wyrozumiałość; występnym potrzebna jest miłość. Ich gniewny bunt sprawiedliwy. Trzeba odczuć żal ku łatwej cnocie, sprzymierzyć się z samotnym, wyklętym występkiem. Kiedy, jeśli nie teraz, otrzyma kwiat uśmiechu?
W zakładach poprawczych jeszcze inkwizycja, tortura średniowiecznych kar, solidarna zawziętość i mściwość poniewierki. Czy nie widzicie, że najlepszym dzieciom żal tych najgorszych: czym winne?
Niedawno pokorny lekarz posłusznie podawał chorym słodkie ulepki i gorzkie mikstury; wiązał gorączkujących, puszczał krew, głodził w ponurych przedsionkach cmentarza. Dogadzał możnym, oschły wobec biedoty.
Aż począł żądać — otrzymał.
Lekarz zdobył dla dzieci przestrzeń i słońce, jak — ku naszemu wstydowi — generał dał dziecku ruch, ochoczą przygodę, radość życzliwej przysługi, decyzję prawego życia w gawędzie przy ognisku pod niebem migotliwym obozu.
Jaka nasza wychowawców rola, jaki dział pracy?
Dozorca ścian i mebli, ciszy podwórka, czystości uszów i podłogi; pastuch bydła, by nie lazło w szkodę, nie przeszkadzało dorosłym w pracy i wesołych wywczasach; klucznik zdartych portek i butów i skąpy szafarz kaszy. Stróż dorosłego przywileju i gnuśny wykonawca niefachowego kaprysu.
Kramik obaw i przestróg, stragan moralnej tandety, wyszynk denaturowanej11 wiedzy, która onieśmiela, plącze i usypia, zamiast budzić, ożywiać i cieszyć. Agenci taniej cnoty, mamy narzucać dzieciom czcie i pokory, a roztkliwiać dorosłych, łechtać ciepłe wzruszenia. Za psi grosz budować solidną przyszłość, oszukiwać i zatajać, że dzieci są liczbą, wolą, siłą i prawem.
Lekarz wydarł dziecko śmierci, zadaniem wychowawców dać mu żyć, zdobyć prawo, by było dzieckiem.
Badacze orzekli, że człowiek dojrzały kieruje się pobudkami, dziecko popędami, dorosły logiczny, dziecko narwane w złudnej wyobraźni; dorosły ma charakter, ustalone oblicze moralne, dziecko wikła się w chaosie instynktów i chceń. Badają dziecko nie jako odmienną, ale niższą, słabszą, biedniejszą organizację psychiczną. Niby: dorośli wszyscy — uczone profesory.
A dorosły bigos, zaścianek poglądów i przekonań, psychologia stada, przesądy i nawyki, lekkomyślne czyny ojców i matek, całe od dołu do góry nieodpowiedzialne życie dorosłe. Niedbalstwo, lenistwo, tępy upór, bezmyślność, dorosłe niedorzeczności, szaleństwa i pijane wybryki.
A powaga, rozwaga i równowaga dziecięca, solidne zobowiązania, doświadczenie na własnym odcinku, kapitał sprawiedliwych sądów i ocen, taktowna powściągliwość w żądaniach, subtelne odczuwania, niemylne poczucie słuszności.
Czy każdy wygra, grając z dzieckiem w szachy?
Żądajmy szacunku dla jasnych oczu, gładkich skroni, młodego wysiłku i ufności. Czym bardziej czcigodne przygasłe spojrzenie, sfałdowane czoło, szorstka siwizna, pochylona rezygnacja?
I wschód, i zachód słońca. Zarówno modlitwa poranna i wieczorna. I wdech, i wydech, i skurcz, i rozkurcz serca.
Żołnierz, gdy w bój rusza i gdy wraca, pyłem okryty.
Rośnie nowe pokolenie, nowa wznosi się fala. Idą z wadami i zaletami; dajcie warunki, by wzrastali lepsi. Nie wygramy procesu z trumną chorej dziedziczności, nie powiemy chabrom, by były zbożem.
Nie jesteśmy cudotwórcami — nie chcemy być szarlatanami. Zrzekamy się obłudnej tęsknoty do dzieci doskonałych.
Żądamy: usuńcie głód, chłód, wilgoć, zaduch, ciasnotę, przeludnienie.
To wy płodzicie chore i ułomne, wy stwarzacie warunki buntu i zarazy: wasza lekkomyślność, nierozum i brak ładu.
Baczność: życie współczesne kształtuje silny brutal, homo rapax12: on dyktuje metody działania. Kłamstwem są jego ustępstwa dla słabych, fałszem cześć dla starca, równouprawnienie kobiety i życzliwość dla dziecka. Błąka się bezdomne uczucie — kopciuszek. A właśnie dzieci — książęta uczuć, poeci i myśliciele.
Szacunku, jeśli nie pokory, dla białego,
Uwagi (0)