Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖
Narcyza Żmichowska właściwie należy do grona romantyków – była o siedem lat młodsza od Krasińskiego, dziesięć od Słowackiego, a od Norwida młodsza o trzy. W dodatku paliła cygara jak George Sand.
Jednak w prywatnej korespondencji ukazuje się jako osoba niekonwencjonalna i niezwykle nowoczesna (czyta i komentuje Renana, Darwina, Buckle’a), światopoglądowo skłaniająca się ku nurtom pozytywistycznym, ale przede wszystkim umysłowo niezależna. Jej stanowisko ideowe i życiowe było heroiczne – bo wypracowane osobiście, przemyślane na własną rękę, niepodległe.
- Autor: Narcyza Żmichowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Narcyza Żmichowska
Bądź co bądź, kłopot przedwczesny — nieprędko jeszcze projekt zdarzeniem się stanie. Chociaż wszystkie moje panie łaskawie wzywać mię raczą, ale tak Bogiem a prawdą, moja Wando, powiedz, na co ja mam do Warszawy przyjeżdżać? — Że mi to wielką, a wam między innymi maleńką przyjemność sprawi — nie racja. Czy kto gra w karty, czy się stroi w termołamy, czy kupuje angielskie cugi, czy zwiedza Paryż i przekop sueski — jeśli to robi wyłącznie li dla przyjemności, zowie się zbytnikiem i równie krytyki nie wytrzyma jak najprostszy szuler lub najgłupszy turysta. I tak może zbyt wiele życia na egoistyczne przyjemności eskontowalam, — trzeba się poprawić — lepiej później niż nigdy. Zresztą, jeśli mi dowiedziesz, że jest potrzeba, abym przyjechała — co się zowie potrzeba, dla ciebie czy dla kogo bądź w świecie. — N.B. prócz sentymentów — bo juścić wierzę i tobie, i innym nawet, że serca wasze mnie potrzebują, mnie zawsze tak przed świętami, jak w czasie świąt i po świętach — a może nie?... lecz jeśli mi wskażesz potrzebę, to niezawodnie przyjadę. U nas teraz, z końcem wakacyjnego odpoczynku zaczyna się znowu krzątanina koło interesów, a tym samym coraz częstsze do Warszawy zdarzać będą okazje. Przez jutrzejszą odbierzesz tylko resztę arkuszowych papierów i Darwina. Kajecik twój szafirowy zostawiam sobie jeszcze, bo mam iluzję, że ci na list Haliny pan Kajetan319 odpisze. Już próbował kiedyś, ale mu się nie udało — nic nie miał nowego do powiedzenia, choćby też nowej na stare rzeczy sukienki — a jako wiesz, poczciwy człowieczyna strasznie nie lubi pisać o rzeczach nie do zaprzeczenia, — w tejże chwili przypomina mi się pewien spotkany u znajomych kandydat filozofii, który w czasie obiadu, po długim namyśle, przerwał nam dosyć zajmującą rozmowę, rzucając to bardzo trafne spostrzeżenie: „Wiecie Państwo, że do upadku Napoleona, według mego zdania, najwięcej się przyczyniła nieszczęśliwa kampania 1812-go roku”. Sama widzisz, moja Wandeczko, że trudno było zaprzeczyć i pan Kajetan zaczął bredzić takie różne niezaprzeczone rzeczy, więc dał pokój — bo wie jednak, że są inne do powiedzenia na dyskusję wcale przydatne, np. że kobiety są już u nas mniej więcej wyemancypowane, w opinii — w zwyczajach, gdyby chciały — wolno im tyle co i mężczyznom — mogą tyle co i mężczyźni — brakuje tylko uzdolnienia i charakterów — etc. etc. Na co, wyobrażam sobie, panna Halina pierwsza wielkie oczy zrobi, póki do końca nie przeczyta lub wreszcie i przeczytawszy, jeszcze się sprzeczać będzie — co jest zawsze milsze w rozmowie od przytakujących aniołów. Wszak ci donosiłam, że miałam list od Julci z dobrym życzeniem na święta. Pisze mi, że nasz śliczny biały domek już przez kogoś innego zajęty, ale w razie potrzeby znajdzie się znowu jeszcze piękniejszy, tylko ja bym się dla ciebie na najpiękniejszy nie zgodziła już. Wyraźnie całą tę zimę pokutujesz za naszą rajską wprawdzie, ale trochę wilgotną oazę. Byłaś już na dobrej drodze ze swoim zdrowiem — to cię cofnęło. Choć masz śliczne słowa na dowodzenie, że tak nie jest — mnie ten cierń zostanie już w sumieniu. Wszak będziesz czytała Darwina? pomijam wszystko, co o ważności jego naukowych spostrzeżeń powiedzieć można, jeszcze takie dzieło to za kurs praktycznie wykładanej „metody obserwacji” starczy. Człowiek się dopiero przekonywa, jak to trzeba umieć patrzyć, umieć widzieć trzeźwo, ostrożnie, porównawczo, rozróżniająco. Generacja, która się na takich książkach z młodości rozwijać będzie, niezawodnie musi w sobie nowe rozwinąć władze. Taka jestem ciekawa, co Darwin o człowieku napisał, że każ się dowiedzieć w księgarni, czy już wyszło zapowiedziane o tym dzieło? ile kosztuje? — kiedy je będzie można dostać? Tyle miałam sporadycznych domysłów podobnych do wyśledzonych przez Darwina pewników, że mi trzeba w ostatecznym a zarazem najwyższym ocenieniu jedno z drugim porównać.
Jak tam Lucio na górze się miewa?
Siostry uściskaj serdecznie — panu Władysławowi za wsparcie duchowe, za rozumową jałmużnę właściwiej mówiąc — najwdzięczniejsze moje oświadcz afekta. Chcę jak najprędzej usłyszeć, że mu już reumatyzm nie dokucza.
Odnalazł się twój ręcznik między moją bielizną — uczciwie zatem odsyłam go właścicielce.
[Dębowa Góra] 20 stycznia 1870
Moja Wando kochana — nie wiem, kiedy mi wróci na długie listy usposobienie! Po śmierci Seweryna, z tą myślą, że on mię tyle razy namawiał, koniecznie chciałam się do pisania przymusić, ale nieszczęśliwe próby taki piórowstręt obudziły we mnie, że kiedy mam w sercu choćby największą potrzebę odezwania się do kogo, to mię w umyśle takie trapi zniechęcenie, że co dzień rano wstając wyszukuję różnych powodów, aby to jeszcze do któregoś jutra odłożyć. Po przeczytaniu ostatniego twego listu miałam ci zaraz wiele rzeczy do powiedzenia, a najpierwej o kuracji — że masz przede wszystkim wcześnie spać chodzić i po obiedzie sypiać choć z pół godzinki. Gdybyś mogła jak bobak na zimę odrętwieć, to byś dopiero na wiosnę poczuła, co to za drogi dla ducha upominek — spoczynek! Słowacki to w Królu Duchu daleko piękniej powiedział. Następnie ułożyłam sobie cały traktat moralnej, sercowej i mózgowej higieny — lecz gdy pisać przyszło — zastanowiłam się, że to wszystko na nic się nie zda — i ty mi z góry to zapowiedziałaś, i ja czułam, że tak będzie. Więc na co pisać? — na wprawę stylową? — kiedy mnie wprawą najlepszą długie wytęschnienie się za kałamarzem. Więc nie pisałam, a co do innych pytań — to mi się nie tak ważne zdawały.
1-o. primo, co do pomysłu na alegorię tańca — żaden mi nie przyszedł do głowy. Pominąwszy już, że od 25-go roku życia mojego tańczyć sama przestałam, jeszcze ci pod sekretem się przyznam, że nie miałam nigdy obrazowego, to jest wprost do przeniesienia na płótno lub ścianę — talentu opisowego.
2-o. Co do imion z Daisy chaine — to bym ci radziła wszystkie jak są zachować. Etelreda, w zdrobnieniu Etelka, wcale milutko się wydaje — nawet może gościom Szczawnicy przypomnieć sławnie piękną Etelkę Węgierkę, za którą wszyscy panowie głowy tracili. Aubray zostanie Aubray’em, i tym lepiej swój angielski zachowa charakter. Nie lubię zmienianych ani tłumaczonych imion — za grzech jednak nie poczytuję wręcz przeciwnego gustu — i odpowiedź moja pod tym względem nie zdawała mi się tak naglącą. Jedno z drugim obliczywszy, ściągnęłam do dnia dzisiejszego, i to jeszcze do krótkiej karteczki. Oświadczyłaś mi jednak, że i karteczki przyjmować będziesz, w razie trudniejszej wypłaty. Masz słuszność, moja Wandeczko, od złego dłużnika bierz i plewy.
Gdyby mię katar odstąpił, może bym się poprawiła trochę, lecz wyobraź sobie, co to za stan mózgowy być musi, kiedy raz po raz trzeba nos ucierać — albo od godziny do godziny kilkominutowy napad kichania znosić. Jeśli parę dni ulgi przypadnie, to później dubeltową porcją wraca. Słuszne chyba spostrzeżenie zrobili starzy nasi dziadusiowie, kiedy mówili, że katar wszystkie choroby wyprowadza. Ja przy moim jestem tak zdrowa, że ażbym się utopiła, gdyby mi woda pewnego obrzydzenia nie sprawiała — lubię ją bardzo na ciele — tylko nie w ustach. Ty chyba miewasz inne gatunki kataru, kiedy tobie szkodzą — a mnie moje pomagają. Ale to nie o tym miałam intencję pisać do ciebie w pierwszej chwili, jako mówiłam, po przeczytaniu listu. Prócz odpowiedzi na zapytania — jeszcze ci chciałam donieść, że na każde poczciwe słowo twoje chciałabym cię uściskać, a że wtedy nie doniosłam ci, więc niniejszym zawiadamiam i całuję.
26 stycznia 1870, Dębowa Góra
Moja Wando jedyna, ja tu siedzę jak w studni, o niczym nie wiem i dopiero twój list kamieniem spadł mi na głowę. Co się z wami dzieje w tej chwili? Za kilka godzin ma pani Lewińska z Warszawy wrócić, to mi pewnie choć od Julii wiadomość jaką przywiezie; ale nie czekając już na nią, przez konie idące do kolei chciałabym ten list wyprawić. Taka jestem niecierpliwa, że im prędzej napiszę sama, tym prędzej, zdaje mi się, odpowiedź dostanę. Toż to nie ma gdzie myślą spocząć na wytchnienie, ze wszech stron o wszystkich niespokojność grozi. Do Soczewki zaraz wczoraj napisałam, miałam potem intencję przyjazdu siostry się doczekać, tak mi trudno jednak było zasnąć, tak smutno z ciężkim sercem obudzić się przyszło, że na to się nie zdobyłam. Położyłaś datę 20 t.m. — ja dopiero wczoraj w południe list dostałam. Czemu to kilkodniowe opóźnienie przypisać? tutaj po kilka razy na dzień okazja z poczty bywa — istotnie chyba los i ekspedytorowie uwzięli się na mnie. Muszę ci się wyspowiadać, że w pierwszej chwili jak czytałam o twoim ataku nerwowym, taka zła byłam na ciebie, że bym cię była wybiła. No, niech cię to znowu nie straszy bardzo, ani nie oburza: widziałam nawet Kornelię, najrozkochańszą matkę i babkę pod słońcem, jak dawała klapsa swoim dzieciom, kiedy ją upadnięciem przestraszyły. We mnie prócz tego głęboko się zakorzeniło to przekonanie, że każdy własną winą mniej więcej sprowadza sobie wszelkie nerwowe cierpienia. W tym czasie właśnie, z powodu noworocznej propozycji, częściej niż kiedykolwiek rozpamiętywałam sobie różne antyhigieniczne twoje nadużycia, i gdy mię tak nagle ich rezultat zaskoczył, wszystkie inne wrażenia objawiły się naprzód potrzebą dania ci tęgiej bury; ale już jej dzisiaj nie dostaniesz, moje dziecko; spokorniałam przez tę noc snów trapiących i tylko prosić cię będę, żebyś mi koniecznie na jakąś reakcję przeciw twoim wewnętrznym gorączkom się zdobyła. Pomyśl tylko, co to za niesprawiedliwość szkaradna, żebyś ty każde zmartwienie swoje dniem i nocą rozbijała w sobie jak kucharka trochę białek na półmisku, póki ci pełna dusza piany nie narośnie, a ja potem, nieuznająca, nierozumiejąca czasem twojej pracy, musiała za nią pokutować i truć się sporządzonymi przez ciebie „nicami” (wszak wiesz zapewne, że białka na pianę ubite nicami się zowią). Juścić ja ci nie perswaduję wcale, że się pod wyjątkową, szczęśliwą gwiazdą urodziłaś; nie, moja droga, taka sama dla ciebie jak dla innych świeci; idzie mi tylko o to, byś wierzyła, że zupełnie taka sama, nie gorsza, nie ciemniejsza, nie krwawsza. Jeśli więc są ludzie, którzy umieją, pomimo jej wpływu, jakiś zakątek serca na niewzruszoną spokojność obwarować sobie, to i ty mogłabyś zrobić to samo. Gdybyś tylko szczerze, a sama sobie dowiodła, że rozbolenie się, rozmiażdżenie pod byle ciosem, jest rzeczywiście dzieciństwem ducha człowieczego, gdybyś tak się wstydziła cierpieć, jak to mnie zdarzało się niegdyś, wstydziła we własnym sumieniu, bo przed ludźmi — inna kwestia — umiesz to właśnie, co jest najniebezpieczniejsze i najniezdrowsze, ale w jądrze wrażenia gdybyś z korzeniem rwała nim wszelkiej do smutku skłonności, gdybyś z korzeniem rwała każdą kiełkującą skargę i złego gatunku tęschnotkę — zobaczyłabyś sama, ile sił by ci przybyło, ile szczęść jeszcze odkryłabyś w życiu. Wiem, że tego nie spróbujesz nawet; są to z na zewnątrz uderzające słowa, a tylko z wewnątrz poczęte skutecznymi by się okazały; jednak rzucam je, choć bez nadziei; gorzej nawet, rzucam bez dobrego przykładu. Odwołuję się do czasu, który dawno już minął, którego pamiętać w życiu moim nie możesz, bo mnie już nie widziałaś taką, jaką ja ciebie chcę widzieć; byłam nią jednak, wiem, że niepodobieństw nie wymagam, a ściśle rzeczy biorąc, dałaby się jeszcze z obecności mojej choć ujemna wyciągnąć nauka. Jestem niedołężna, stetryczała, zgnębiona, lecz to właśnie dlatego, że raz jeden zwykłej koło siebie zaniedbałam ostrożności i na los jak na wodę puściłam życia kierunek. Łatwiej było w młodości opanować daleko burzliwsze fale, niż dzisiaj po strudzeniu słabszymi rękoma; łatwiej zawsze tysiącom moralnych Napoleonków wstąpić na tron i cesarzem nawet zostać, niż potem tron odzyskać. Uda się na sto dni z wyspy Elby wrócić, nie wraca się już ze Świętej Heleny. Z tobą, Wando, największa mi bieda, że tam płyniesz pełnymi żaglami, kiedyś jeszcze nie próbowała o berło się pokusić. Masz wiek i głowę po temu — a nie zachciało ci się — jakże tu czasem od złości się wstrzymać, zwłaszcza że uwozisz ze sobą resztki mego własnego ładunku. Przez ciebie tylko ostatnią nieposupłaną niteczką trzymam się miejsc, gdzie mię nie ma i chwil, w których mię nie będzie. Czemu oto piszę rzeczy, co się na nic nie zdadzą — lepiej interesa po prostu załatwiać — w interesach mię nie zawiedziesz. Pierwszy, od wszelkich innych ważniejszy: doniesiesz, co się u Edwardów dzieje. On sam niedawno pisał do mnie tak poczciwie, tak istnie Edwardowo, że jako bym go żywcem koło siebie widziała i słyszała. Miał już wtedy przez lekarzy zrobioną nadzieję, a tu znów pogorszenie nastąpiło, według twego doniesienia. Nie potrzebuję ci tłumaczyć, jak mi prędko i z tej dzielnicy słówka dobrej wieści potrzeba. O Soczewce także przez ciebie pewnie prędzej niż prosto wiadomość mieć będę. Zgrzeszyliby nawet, gdyby dla mnie nieużytecznej, choć kilka minut choremu od posługi ujęli. Co do was przyjdzie, to mi natychmiast dosyłaj. Z listami do Wohla nie wiem jakie licho plącze: na dwa już żadnej nie miałam odpowiedzi i dałam za wygraną. Zdawało mi się, że coraz bliższy powrotu mniej stoi o piśmienną rozmowę, tymczasem pokazuje się, że pisał, a mnie
Uwagi (0)