do tego wniosku, lecz to jest faktem, że najlepsza chęć, najusilniejsza praca na nic mi się nie zda. — Pisać mogę tylko „z przypadku”. Juścić domyślam się, że ów przypadek jest wynikiem jakichś przyczyn, rezultatem jakichś okoliczności — zdrowia, powietrza lub czegoś podobnego — obserwowałam się dość bacznie pod tym względem, doszłam mniej więcej, jaką jestem, gdy pisać mogę, ale nie doszłam, w żaden sposób wyśledzić nie mogłam, jakimi sposobami sprowadzić sobie takie korzystne pisania usposobienie. Ani radość, ani smutek, ani te lub owe fizjologiczne stany, nie dały się nieomylnie w skutek z góry zamierzony przeprowadzić. Ot, po prostu, jest w mózgu niby jakaś zasuwka; jak się odsunie, to dobrze; a jak się zasunie, to ni anioł, ni diabeł nie poradzi. W czasie świąt wielkanocnych — ba i teraz nawet wyraźnie się zasunęła. Wiele, bardzo wiele byłabym dała, gdybym była mogła dobrać sobie nuty i polskich wyrazów, na to Heynego „Im Grabe Wohl” aż mię złość brała, że mi ciągle ta myśl w niemieckich wracała słowach — jednak mi niepodobnym było inaczej ją przepowiedzieć — tym bardziej, że od ciebie nawet ułatwiającego podkładu nie miałam. Trzeba ci wiedzieć, moja panienko, że jedynym periodyczniejszym dziwactwem mego „autorstwa” jest pewna twemu wpływowi zależność, nawet by ją można jako plagiat pod sądową karę w procesie podciągnąć; ale mniej więcej tak jest, że jeszcze o ile mogę co wyhaftować, to głównie na twojej kanwie — zawsze ty coś ze mnie wyciągniesz i dlatego przez Edwarda kazałam cię prosić, abyś mię nie budziła? Czy ci nie powiedział? jeśli nie, to bardzo niewierny pośrednik — gdyż istotnie skarżyłam się na twoje galwaniczne pokusy — mnie i drugich oszukują tylko. Gdyby to dawniej, to byłoby podobieństwo zawiązania rzeczywiście spółkowej pracy; ale dzisiaj, po mojej stronie wszystko się skończyło. Nie czuję, by cel jakikolwiek wart był jakiegokolwiek wysilenia; ma się rozumieć cel dla mojej osobistości — choćby i nieosobisty. Przeszłam już na odwrotną spadzistość życia — czas ubiegł, zmarniał — nie poradzę już temu i tak nawet dokładnie, tak zupełnie to czuję, że mię nawet jako nieuchronna, niecofnięta, nieodwołalna konieczność boleć przestała. Moje zmartwienia i radości moje są teraz czysto dzisiejszej, chwilowej natury; jak u zwierzątka nie obejmują całości lat ubiegłych — a zwłaszcza też nie obejmują żadnej przyszłości. Jestem niby szuler zgrany do ostatniego szeląga; może mię kto ze znajomych na bardzo smaczny obiad zaprosić, lecz ja sama nie kupię go sobie, a na kartę nie mam już co stawić. Proszę cię tylko, Wando, żebyś tym się nie gorszyła i nie martwiła tak bardzo: rzecz najzwyczajniejsza, prawidłowa i normalna według praw statystycznych. Gdyby inaczej było, to by się równą anormalnością okazało, jak gdybyś ty na przykład dla jednej odmowy, dla dwóch, choćby dla dziesięciu, ty, w pełności sił, życia i uzdolnienia swojego, założyła ręce i powiedziała sobie, że niczego już nie dokażesz. Nonsens, czy trochę łatwiej, czy trudniej, dokażesz jednak coś sobie (dla siebie, przez siebie, choćby drugim tylko szło w pożytek) zamierzyła — dokażesz; i niemniej przeto później znów powiesz, że zmarnowałaś życie — inne otworzysz rubryki — inne sumy sumować ci przyjdzie. I co tam o tym się rozwodzić! Edward powinien ci był też powiedzieć, jak mię zabawiła epopeja twoich do Anny Kra[jewskiej] odwiedzin. Widocznie masz to sobie za czyn heroiczny, że pierwsza niezaproszona i nie wprowadzona poszłaś, a rzecz opowiadasz zuchwałej wędrowniczce, która w 19-tym roku życia, sama, pod własną opieką, całą Europę wszerz przejechała287, a w twoim wieku — chyba ci już nie powiem, co robiła w twoim wieku, bo nie mogłabyś uwierzyć — tyle tylko ci powiem, że wydziwić się nie mogę, jakim cudem reputacja moja gorzej na tym nie ucierpiała. Prawda, że byłam brzydką, lecz i brzydsze jeszcze kobiety w awanturach się topią, choć pewnie więcej na gadanie ludzkie zważają; ja zaś nie miałam prawie zmysłu, władzy moralnej na to, co o mnie mówili; a gdy szło jeszcze o jakąśkolwiek powinność, choćby o przynależną mi radość, nie mogłam zrozumieć, co to jest — „konwenans”. Bo też prawdziwy, ucywilizowany konwenans zawsze tylko do ułatwienia, nie do utrudnienia stosunków służyć powinien: takie jest jego źródłosłowowe znaczenie. Ale ja ci tego ni radą nie podaję, ni przykładem nie stawiam. Już się zgodziłam na całą ciebie, ze wszystkim, jaką jesteś i nic a nic przerabiać cię nie chcę. To jest, za pozwoleniem, chciałabym jedną tylko rzecz przerobić w tobie: poczucie szczęścia życia. Nie wiem, jakiej by życzyć ingrediencji religijnego zaufania w miłości Bożej — stoickiego spokoju, sangwinistycznej swobody żuawskiej? — czego bądź zresztą, byle ci lepiej było — lepiej w tobie samej — bo to przeważna strona. Zewnętrzne okoliczności — zdarzenia, losy, wszystkie podobne historie — no, prawda, diabła warte, aleć one takie same dla każdego; są przecież niektórzy, co się z nimi jakoś sprawniej obchodzić umieją — istnie niby z ciężarami. Czy myślisz, że herkulesi jarmarczni dlatego je głównie w górę podnoszą, że mają tęgie muskuły? Nie, i dlatego, że umieją na punkt równowagi trafiać. Otóż, gdyby tobie danym było w ten punkt równowagi twoich ciężarów utrafić — tej jednej zmiany pragnęłabym w tobie. A zresztą, nawet z towarzyskiej formułkowatości i narzucanych ideałów leczyć cię nie chcę. Bo też pomyśl jeno moja Wando, jakby mi to wiele dni i tygodni dobrych przybyło, gdybyś umiała troskom jak muchom się opędzać. Najoczywiściej mam w tym własny mój interes; lecz wiem, że do tego brak ci talentu — a jak talentu brak... Ciekawam, skąd ci przyszło do tego wniosku, że mam być na ślubie Wandeczki288: raz tylko byłam na ślubie jednej mojej siostrzenicy Wituchny i nie przekonałam się wcale, żeby to do obowiązków ciotecznych należało; a zwłaszcza też względem Wandeczki, której nawet żadną a żadną cyfrą, żadnym zdarzeniem w przeszłości się nie zapisałam. Jest to najprostsza znajomość; więcej wiem o Zoni z drugiego piętra jak o Wandeczce, a to, co wiem, wcale mię nie zachęca, to, co widzę, trochę mię zraża. Gdybym się i wybrała, to więcej dla was niż dla niej, ale nie wybiorę się wcale. Do ciebie należy utwierdzać mię w tym przedsięwzięciu, żebym o niczym innym nie myślała, tylko o podróży do Julci. Bardzo wielką miałam pokusę uciec stąd zaraz po świętach, lecz ją przezwyciężyłam — a ty na mnie kamieniem ciskasz! Za Darwina bardzo ci jestem wdzięczna — od dawna już o tym myślałam tylko, żeby się z nim gdzie spotkać — nawet w ostateczności kupić chciałam — a tu mnie zaopatrujesz niespodzianie! Tylko, przy największym pośpiechu, niewiele uczytałam dotychczas, 1-o, Wikcia przywiozła go w sobotę po obiedzie, zaraz potem wszyscy z nią razem pojechaliśmy do Pszczonowa na surpryzę dla państwa Ludwikostwa, a jak ja, to i na eksportację księdza tamtejszego proboszcza, który umarł po bardzo krótkiej chorobie, a był nadzwyczaj miły i poczciwy staruszeczek — no, nie bardzoć stary, bo w wieku mojej siostry Lewińskiej, ale starszym wyglądał — więcej od niej pamiętał i dlatego zdawało się, że dawniejsze rzeczy wspominał. Było znać jeszcze na nim pijarską szkołę — Staszycowe tradycje. Nie dlatego, by jakie znakomite zasługi w parafii swojej położył, ale przynajmniej niezawodnie krzywd jej nie miał na sumieniu. Choć bardzo ściśle formy sam zachowywał, tak, że nawet surowe posty przedwielkanocne do śmierci jego się przyczyniły, nie był fanatykiem dla drugich, a raz gdy wikary jego, teraźniejszych seminariów wychowanek, zaczął na rewolucję francuską piorunować, to go z wyraźną niecierpliwością słuchał, a potem uśmiechając się, przerwał: „ot młody, młody, to głupi — rewolucja, rewolucja rewolucją, a wolność... co?...”. Podczas ostatków nasze chłopcy umyślnie dla niego powtórzyły scenę z Barbary, to się aż rozpłakał rzewnymi łzami. O tych ostatnich wypadkach nie mógł prawie mówić, tak go to wszystko bolało — tak się gryzł tym ogólnym upadkiem. I oto, jedno z drugim, lubiliśmy się oboje, choć najsprzeczniejsze wyobrażenia dzielić nas mogły. Dlatego chciałam być u niego z ostatnim choć spóźnionym pożegnaniem. Niemiłe wrażenie wyniosłam z kolekcji księży na pogrzeb przybyłych; co za fizjonomie!... i właśnie wtedy, gdy wyznanie jest prześladowanym — za główną podporę takie pogańskie kariatydy. Nie wiem, czy by się nawet Andzi Skimborowiczowej i Wicuni289 podobali... Dopytujesz mi się, czy książki z biblioteki wyjęte przydadzą mi się? Tych książek jeszcze nie odebrałam, nawet nic nie wiem o nich, ale jeśli na Marszałkowską złożone, to je może pan Leon przywiezie — a jeśli nie, to i tak będę mogła dość prędko o ich losie zasięgnąć wiadomości, bo za kilka dni wszyscy prawie — no, nie wszyscy, ale Polcia z dziećmi i może która z sióstr jadą na owe wesele. Przez nie tedy odeślę Hertę i odbiorę, co się da. Nie straciłam zupełnie nadziei o przerobieniu według twego życzenia tych wierszy, bo masz szanse za sobą; co do innych poprawek, to gdy ołówek był blisko, a papieru dość, dawałam czasem przecinki, ale w ogóle drobnostki, tylko trzeba wygładzić i pewnie przepisując sama to zrobisz. Jeśli bym mogła co zalecić, to chyba, żebyś częściej punktami dzieliła okresy. Im krótsze, tym zgodniejsze z polskim usposobieniem. I coś miałam jeszcze ci wskazać, ale nawet jeszcze mniejszej wagi np. żebyś kwartał miasta zastąpiła przez cyrkuł — nam zwyczajniejszy do użycia lub po prostu stroną miasta itp. Jak widzisz, nie osobliwości żadne ci wskazuję, tylko zawczasu kłopoczę się, że ty kłopotać się będziesz, jeśli umieszczenia dość prędko nie znajdziesz. Zdawało mi się, że już miałaś przystęp zamówiony. Ja bym dla siebie nic się tym nie agitowała — lecz mam twoją gorączkę na pamięci.
Juluta ma przyjechać pono — ale kiedy, kiedy. Czy Seweryn już wrócił?
CXXXIII
21 kwietnia 1869, Dębowa Góra
Kiedyć290 mię pochwaliłaś, że takie porządne jakby odkaligrafowane listy pisuję, więc się chcę przesadzić i twój ostatni przed sobą położywszy, kategorycznie na niego odpowiedzieć. Ach! podobno właśnie nigdy mi się to nie zdarzyło jeszcze i gdyby kiedy listy nasze w ciąg jaki się ułożyło, wcale by na „rozmowę” nie wyglądały. Co więcej nawet, zdaje mi się, że jeszcze daleko więcej w twoich jednolitości by się znalazło. Ja w pierwszej chwili, gdy czytam, na każdy ustęp coś mam do mówienia, lecz gdy później pisać zacznę, mówię najczęściej o czym innym, co mi w chwili obecnej na wrażenie pada lub co pierwej uzbierałam dla ciebie. Stąd niezawodnie musi wyniknąć, że ty do pięknej Szwajcarii saskiej podróżujesz, a ja do lasa idę. Pochwałą wszelako wielkich rzeczy dokazać można ze mną — no, nie każdą i nie od każdego — ale ty swoją dokazałaś. Na dzisiaj przynajmniej chcę jej zasługą sprostać i według punktów korespondencję moją układam. Pierwszy z rzędu istotnie treścią swoją do najważniejszych należy. Mówiąc o tej gorączce duszy, która ci życie trawi, posądzasz mię zarazem, jako bym ci przyganiać mogła, „że tak mało prawdy mojej” wzięłaś sobie na wsparcie. Tymczasem, gdybyśmy się ściśle obrachowały, to by się pokazało, że nie mojej, ale Bożej prawdy wzięłaś bez porównania więcej ode mnie — więcej nawet z tego, co ci zdawało, co ci się dziś jeszcze zdaje, że przez moją własność przeszło. Spodziewam się, że mię nie posądzasz o udaną, a choćby i nieudaną skromność; zatwierdzam ci tylko fakt statystyczny. Dawniej, gdy się w twoich listach spotkałam z takim odwrotnym, lecz zupełnie paralelnym gatunkiem „potwarzy”, to się albo rumieniłam, albo smuciłam, albo niecierpliwiłam; obecnie przyszłam już do takiego stopnia bezwstydu, że brak krytyki w twoim sądzie za konieczność duchowego procesu uważam i kiedy spokojne zastrzeżenie tuż obok położę, nic mi już sumienie nie wyrzuca — owo „delikatne”, jak je kiedyś nazwałaś, sumienie!... Dla zadosyćuczynienia przeto owemu delikatnemu sumieniu, raz ci jeszcze powtarzam, że zachęta do wytrwałości, do ciszy wewnętrznej, do radości i tym podobnych cnót i zalet najkosztowniejszych jest zaczerpnięta ze studni międzynarodowej — ze skarbu wszechświatów — a nie ze mnie. Jeśli przyznajesz mi „uznanie” jako własność — to by się dało na nas obiedwie tak samo, po ten sam strych rozmierzyć; lecz, jeśli własnością ma być zgarnięcie w osobisty charakter, posiadanie w gatunkowej naturze swojej tego, co się innym życzy i zachwala, to nie mam najmniejszego prawa do twego szacunku. Zupełnie tak jak ty, gorzej niż ty, zmełłam młodość moją na projektach, próbach, wyciąganiach rąk i tęschnotach. Różnica między nami ta jedynie może być oznaczoną, że ty masz jeszcze przed sobą czas, wielkie X tajemnicze — nadzieję, okoliczności nieprzewidziane, grunt lepiej przysposobiony pod nogami — a ja wiem o sobie i wszyscy o mnie wiedzieć mogą, że nic nie zrobiłam — że nic nie zrobię już. Suma ogólna mego życia — cztery tomiki u Jaworskiego drukowane — z tylu godzin lekcyj, z takiej gromady uczennic w Lublinie i nie Lublinie — nawet wziętości nauczycielskiej nie wypracowałam sobie. Kilka lat temu byłabym się podjęła, na najlichszych warunkach, jakie bądź miejsce guwernantki przyjąć — żadna z ukochanych moich wystarać mi się go nie mogła. W Warszawie tyle kobiet utrzymuje się z godzinnych lekcyj — siedziałam tam przez lat dziesięć i naprawdę jedne tylko Majewskie w pierwszym roku znalazłam — bo juścić nie mogę śmiało na rachunek położonego we mnie zaufania liczyć tego, co mi Julia ustąpiła, pożyczyła niejako. Wierz mi, że w darwinowskiej walce o życie, bardzo smutną rolę odgrywam; wcale sobie do
Uwagi (0)