Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖
Narcyza Żmichowska właściwie należy do grona romantyków – była o siedem lat młodsza od Krasińskiego, dziesięć od Słowackiego, a od Norwida młodsza o trzy. W dodatku paliła cygara jak George Sand.
Jednak w prywatnej korespondencji ukazuje się jako osoba niekonwencjonalna i niezwykle nowoczesna (czyta i komentuje Renana, Darwina, Buckle’a), światopoglądowo skłaniająca się ku nurtom pozytywistycznym, ale przede wszystkim umysłowo niezależna. Jej stanowisko ideowe i życiowe było heroiczne – bo wypracowane osobiście, przemyślane na własną rękę, niepodległe.
- Autor: Narcyza Żmichowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Narcyza Żmichowska
Czy Wohl nie zmienił adresu? Bądź mi zdrowa, moja droga, jedyna kochana; niech tam wszyscy twoi koło ciebie zdrowi ci będą.
A podziękuj p. Zygmuntowi za pamięć jego, którą aż w Rheims mię szukał. Jeszcze nie jesteśmy tak blisko znajomi, żeby się bez podziękowania obeszło; mógłby mię o brak ocenienia cudzej dobroci posądzić.
Edwardowi, co się tak o mnie kłopotał, nie dziękuj, tylko powiedz mu, że go ściskam serdecznie. Wszakże p. Grabowski wolny teraz od swoich reumatycznych cierpień? czy się wybierze do wód?
24 lipca 1868, Pszczonów
Jeśli możesz co dla mnie zrobić, Wando — uważaj — nie piszę: „jeśli chcesz”, bo o tym nie wątpię, ale jeśli „możesz” — to słuchaj namowy Julci i pojedź z nią na koniec lata przynajmniej, odetchnąć świeżym powietrzem tatrzańskim. Sama się przekonasz kiedyś w zimie, jak mnie to na zdrowie wyjdzie. U nas tutaj lepszą na koniec mogę ci przesłać wiadomość. Wituchna znacznie lepiej się miewa, boleści od czasu do czasu jeszcze wracają, lecz są daleko znośniejsze, krótsze, a gdy przeminą, to się zupełnie silną czuje. Wczoraj po parę godzin siedziała na ganeczku przed domem, a dzisiaj przeniosła się do bawialnego pokoju, gdzie jest chłodniejsze niż na dworze powietrze. W nocy także więcej spała niż zwykle. Niby to moja kolej była, żeby ją pilnować, ale mię Kornelia wypędziła. Siostry mają takie dzikie przesądy, że kto chudszy, to im się zaraz delikatniejszym zdaje; nie pozwalały mi też po nocach przy chorej siadywać, ledwo co trzecią lub czwartą noc, i to zaraz nad ranem przed wschodem słońca przychodziły mnie luzować. Tymczasem ja bym je wszystkie przetrzymała i pewnie nie zmizerniałabym tak jak biedna Kornelia, której w tych trzech tygodniach kilka lat starości przybyło. Pan Ignacy uznał, że wizyta jego wcale już niepotrzebną była, ale to dla chorej może, bo co do zdrowych to wiele bardzo uspokojenia im przysporzyła; a dla mnie, to znów przypomniała radość powitania. Od przedostatniej mojej bytności na imieniny Julii z nikim jeszcze nie mogłam radośnie się przywitać! Obiecał mi, że może dzisiaj Juluta z panią Lewińską na parę godzin przyjedzie; nie śmiem sobie tego życzyć zbyt żywo, aby nie mieć zawodu lub, co gorzej, nie mieć później na sumieniu, że jej upał zaszkodził, a jest nieznośny właśnie. Bądź co bądź, na pocztę lub przez okazję listy przygotowywam. Mam nadzieję, że mój będzie najpierwszym, który Mania z adresem pani Kwietniewskiej odbierze. Wiem, że Staś musi już być w Warszawie, bo go nasi panowie doktorzy na kolei spotkali; czy tylko mógł swobodnie aż do soboty się zatrzymać? Jeżeli zatrzymał, to go pozdrowisz ode mnie najserdeczniejszym słowem i przekażesz takież same pozdrowienie dla matki i siostry. Panu Tetmajerowi, że mi podwójnie przykrym tak długie opóźnienie naszego spotkania: im później się zobaczymy, tym ja pewnie biedniejszą, smutniejszą i — co jest koniecznym następstwem — głupszą niż dzisiaj będę; a że się, według waszego świadectwa, czego innego ma prawo spodziewać, to na was spadnie zarzut o fałszywe świadectwo, gorsze niekiedy, gdy za bliźnim, niż gdy przeciw bliźniemu dane. Moglibyśmy się wprawdzie widzieć, gdy przez Skierniewice będziecie przejeżdżali, tylko jest wątpliwość co do dnia i co do koni, których tu para jedna nie na każdą potrzebę gotowa być może. Zawsze jednak oznacz dzień i godzinę. Wolałabym Julcię z jej dziećmi osobiście uściskać, niż tobie jedynie podobne dawać zlecenia, a nam, Wando, byłoby też z tym lepiej, choć taka krótka chwila, taka krótka, na minuty obliczona chwila — jednak i taką nieraz szczęściem by się opłaciło.
Spytaj się Edwarda Kapl[ińskiego], czy odeśle teraz Marcelemu przycisk do papierów, czy może już przez znajomego p. Zygm... odesłał. Uściskaj całą rodzinę państwa Kaplińskich, zaczynając od swojej chrzestnej córki. Jaką też matką dla niej będziesz, ciekawość?
Samej pani Kaplińskiej matce podziękuj za jej pamięć łaskawą i za współczucie serdeczne.
Wszystkich was, jak tam jesteście ślubnymi gośćmi razem ogromadzonymi w myśli stawiam przed sobą i tak z wami jestem wszędzie — w kościele, w domu, pocieszona i tęschniąca, bo to jednak choć nie rozstanie, to oddalenie — według kroków na ulicy.
17 sierpnia 1868, Dębowa Góra
Kto inny, na list nie odpisawszy, uznałby może, iż nie ma prawa drugiego od tej samej osoby oczekiwać; lecz ja zbyt długo już w wyjątkowej kategorii byłam u ciebie zapisana i dlatego nie mogę się z tak przedłużonym milczeniem oswoić. Pomyśl tylko, — całe dni piętnaście. Że sama nie pisałam, to mam wiele przecież usprawiedliwiających okoliczności. Jedne wiadome; drugie domyślne — utrudzenie fizyczne przy ciągłej o chorą niespokojności i niedołęstwo moralne przy ciągłym brzydkim, głupim jakimś smutku. Co do utrudzenia wprawdzie, ledwie przed sobą śmiem się na nie skarżyć, bo w porównaniu wszystkich, którzy mię otaczali, zupełnie prawie bezczynną pozostałam. Pod pozorem, że mię podróż mogła zmęczyć, siostry usunęły mię od wszelkiej posługi przy chorej; w ciągu całych czterech tygodni ledwie kilka nocy udało mi się zastąpić panią Zaleską, bo co Kornelia, to nigdy nikomu zastąpić się nie dała, choć mogła mię widzieć przez otwarte drzwi z drugiego pokoju, że nie śpię i nad każdym poruszeniem Wituchny pilnie czuwam. Byle głośniejsze stęknięcie, już była na nogach i biegła pytać, czego to potrzeba. Zwykle jednak wyprawiano mię na górę do mego pokoiku, gdzie powinnam była spać jak kamień; ale łatwo się domyślisz, że nie spałam wcale. Wszystkie z daleka dochodzące głosy zdawały mi się ciągle tym jednym w uszach dzwoniącym jękiem boleści lub krzykiem tortury. Dziwne wtenczas przychodziły mi myśli. Od pewnego czasu uderzyło mię to zabobonne spostrzeżenie, że każdy z moich umierających wywoływał niejako za sobą drugą jakąś zapewne najlepiej ukochaną duszę. Siostra moja Wanda wzięła sobie najmłodszą swoją córeczkę Julutkę. Jurgens zawołał Berndta. Mnie się na pociechę ciągle w powrocie marzyło, że Erazm mnie zawołać musi. Nie czułam się tego warta — wierz mi, że bez retorycznej foremki, z sumiennego przekonania piszę te słowa — ale miałam w okolicznościach nadzieję — okoliczności tak się złożyły, że brat mnie musiał najwięcej ze wszystkich kochać. Kiedy na pierwsze powitanie w Skierniewicach dowiedziałam się o niebezpiecznej chorobie Wituchny, dziwny strach mnie ogarnął, czy na mocy jakiejś mistycznej sprawiedliwości ona mię w prawach moich nie ubiegnie; jakby na złość jeszcze, żadna siostrzenica może tak głęboko do serca straty jego nie wzięła. Marynia i Paulinka szczerym zaiste współczuciem podzieliły ją ze mną, lecz one dwie znały swego poczciwego, kochającego wujaszka, mogły lepiej charakter jego i rodzinne niezmienne w trzydziestu latach tułactwa przywiązanie ocenić. Wituchna nigdy go nie widziała, a przecież Kornelia sama wydziwić się nie mogła, jak bolesne na niej wrażenie wiadomość o jego śmierci zrobiła, jak trudno jej było pogodzić się z tą myślą, że się z nim nigdy już nie spotka. W pierwszych dniach po powrocie moim, wyraźnie bałam się z nią sam na sam zostać, bo zaraz o niego wypytywać mię zaczynała i ręczyła, że może słuchać spokojnie, a jednak zaraz większe odzywało się cierpienie. Dzisiaj, gdy niebezpieczeństwo minęło, gdy rekonwalescencja powolnym, ale dość pewnym postępuje krokiem, wszystkie moje wnioski mistyczne zawstydzają mnie okropnie. Mam ich wytłumaczenie w ogólnym umysłowym i moralnym pognębieniu moim, niemniej przeto na ciężkie chwile się złożyły i taki, jak ci powiadam, głupi smutek został po nich. No, teraz przynajmniej Wituchna zdrowsza. Była u niej w odwiedzinach Wanda Gałecka z Lublina, teraz Wandka Re... i Stefcia Z264. przyjechały; ja zaś spodziewając się koło 10 t.m. przyjazdu Julii, zabrałam się — tak jak to już na twoją intencję najpraktyczniejszym się okazało — do Dębowej Góry i miałyśmy z Paulinką heroiczny zamiar, by codziennie na przejście sznelzugu w Skierniewicach czekać, gdy na szczęście list Julii stanowczo środę, tj. 13 sierpnia nam oznaczył. Miałam znowu dziesięć minut warszawskiego życia! Julia na pociechę zostawiła mi swoją i p. Ignacego fotografię; jak żyję, nie miałam nigdy ani tak pięknej, ani tak podobnej, ani tak prawdziwej. Wyobraź sobie Julię słoneczną, wiernie, jasno słońcem odbitą; metafora sprowadzona do najściślejszej rzeczywistości sztuką chemiczną. Od tego dnia przejazdu, ciągle jeszcze w Dębowej Górze siedzę; jutro znowu do Pszczonowa na krótki czas jadę, a potem wracam tutaj i normalne życie do rozerwanej tylu wichrami przeszłości dowiązuję. Od pani Władysławowej265 miałam poczciwy serdeczny liścik z jej nowego pomieszkania pisany; i ty musiałaś niejeden już odebrać i od Zosi także; spodziewam się, że przez ciebie częściej niż przez Warszawę będę miewała teraz o wszystkich warszawskich stosunkach wiadomości. Powiedziano mi, że Edward K. wybiera się tu do mnie; ja też wierzę temu, jak gdybym nigdy w życiu przez dobrych i słownych nawet ludzi zawiedzioną nie była. Ach! i temu nawet wierzę, że wróciwszy, ty kiedyś do mnie na trochę dłużej niż 24 godzin przyjedziesz! Co więcej ci powiem, ja sobie samej wierzę jeszcze, że na przyszły rok będziemy razem u Julci i razem zwiedzimy Pieniny; a Julcia czy wierzy temu? Kiedyć już raz udało mi się „z państwem Tetmajer” spotkać, to zobaczysz, że wszystko łatwiej pójdzie, tym bardziej, że pan Adolf ma takie niebieskie oczy, jakby wcale nie na muszkietera — coś znajomszego. — Niech się lepiej rozmyślę w tym minutowym spotkaniu, to ci może znajdę definicję, a tymczasem pozdrów ode mnie oboje i chłopaczkom nie daj cioci, a raczej babci Narcyski zapomnieć. Bądź spokojna, nie martw się; uważałam oczy Kaziuty266 i wiem, że się w nie może zmieścić tyle rozumu, co po sam wierzchołek Łomnicy — tyle ukochania, co po dno Morskiego Oka. Daj Boże tylko, by ich sobie na marnościach tego świata nie zepsuł. Julcia sobie pomyśli i ty powiesz zapewne, że w tym matki kłopot i obowiązek; a ja powiem Amen, i westchnę po cichu. Widziałam tyle matek ze światem o syna walczących! Ha, może nie umiały.
Dowiedz mi się też o pana Marcelego. Między bratem i siostrą przy każdym sprawunkowym interesie do rozpaczy przychodzę; już dawno w przeszłym miesiącu wyprawiłam pudełko do Rózi i nie mam ani słówka odpowiedzi, czy szczęśliwie doszło, czy suknie się nie pogniotły, inne drobiazgi czy nie uszkodziły? Marceli znowu nic mi o rodzicach swoich nie donosi; mam prócz tego i rachunek, i kilka drobiazgów do przesłania i zlecenia różne dla osób, z którymi jeszcze będzie się widział — nic tego wszystkiego załatwić nie mogę, bo ani wiem, gdzie go szukać. Od Kazi żadnej także nie miałam na mój list odpowiedzi, chociaż przyrzekała, że pisać będzie i nie mogła przecież w Zielonej właśnie zapomnieć o mnie. Zgłoszę ja się raz jeszcze, niech tylko te powakacyjne przenosiny się skończą. Pan Pławiński obiecał się na 25 t.m., chłopcy się doskonale przygotowały, żeby się wszystkiego od niego nauczyć — bo wszystko, czego się pierwej nauczyły, jakby wydmuchnął z głowy w czasie tych wakacyj i tych upałów nieznośnych. Czy u was w górach także takie gorąco? Mnie trudno usnąć z wieczora, choć okno całą noc otwarte, ledwo chwila chłodniejsza nad ranem przy samym wschodzie słońca. Wczorajsi goście przywieźli wiadomość, że w Warszawie na Solcu już trzeci dzień fabryki i składy drzewa się paliły, a straż ogniowa ugasić nie mogła, i to jeszcze blisko Książęcej ulicy się zaczęło — blisko Edwardostwa. Chociaż z przeciwnej strony, o ile mi tę rzecz wytłumaczono, zawsze niespokojność osobista do ogólnej się przywiązała, a mojej Wandy nie ma, to mi już nikt nic nie doniesie. Pokazuje się jednak, że ja wszystkich prawie moich mam przez ciebie i to pod różnymi tytułami, w różnych odcieniach, z mnóstwem różnych przyimków — przez ciebie, dla ciebie, z tobą, koło ciebie, w tobie, itp. itp.
Istotnie, poza tobą, wyjąwszy jednej samodzielnie występującej Juluty, to wszystkich wspólnych zbliżyłaś mi zawsze, a z niewspólnych, to bez ciebie miałam tak mało, jak gdyby najdalej los ich usunął.
Co teraz czytujesz? — co robisz? — jak próżnujesz? Ja mam tylko „Revue des Deux Mondes”, Holt’a angielską powieść, którą już skończyłam, i po najdłuższych godzinach siaduję zupełnie rozebrana w moim (znajomym ci) pokoiku, w którym okna ciemnymi szalami pozawieszane. Drugi raz dopiero wzięłam się do pisania listów. Pierwszy był onegdaj do Rheims wyprawiony z fotografiami brata; póki coś z Rheims mnie łączy, póty jeszcze brat do obecności życia mego należy. Jeśli i to się rozerwie, będzie już tylko naprawdę przeszłością.
[Dębowa Góra] 19 października 1868
Po tych kilku słowach, któreśmy z sobą zamieniły na kolei, wbrew twojemu zaleceniu, abym o tobie nie myślała, ja właśnie ciągle myślę i ciągle z tobą, Wando moja, rozmawiam i zdaje mi się, że ci mam wiele bardzo do powiedzenia, a jednak gdybyśmy razem były, nie ufam sobie, czy bym mówiła. Jakiś diabeł niemoty mię opanował w przydatku do wszystkich innych diabłów, które mi słowa w ustach przekręcały, ile razy się odezwałam w najważniejszych chwilach mego czy nie mego życia. Dość, by szło o coś takiego, na czym mi tyle zależało, ile Ryszardowi III na dostaniu świeżego konia, wnet wyrazy plątały się jakby przypadkowo z dykcjonarza wycięte karteczki. Cóż z tego, że, według mojej osobistej wiadomości, każdy się odnosił do jakiegoś szeregu od dawna lub nagle rozwiniętego szeregu myśli, kiedy ja sama słyszałam, jak to nie do
Uwagi (0)