Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖
Narcyza Żmichowska właściwie należy do grona romantyków – była o siedem lat młodsza od Krasińskiego, dziesięć od Słowackiego, a od Norwida młodsza o trzy. W dodatku paliła cygara jak George Sand.
Jednak w prywatnej korespondencji ukazuje się jako osoba niekonwencjonalna i niezwykle nowoczesna (czyta i komentuje Renana, Darwina, Buckle’a), światopoglądowo skłaniająca się ku nurtom pozytywistycznym, ale przede wszystkim umysłowo niezależna. Jej stanowisko ideowe i życiowe było heroiczne – bo wypracowane osobiście, przemyślane na własną rękę, niepodległe.
- Autor: Narcyza Żmichowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Narcyza Żmichowska
24 września 1864, Dębowa Góra
Nie piszę jeszcze listu, bo pod zimę zaczęłam trochę beduińskie życie prowadzić. Jeśli nie ciągle z Olszowej do Dębowej, to przynajmniej bardzo często z pokoju do pokoju się przenoszę i nie wiem, kiedy w Zielonej ujrzę się na koniec. Jest to pewien stan moralnej podróży wcale korespondencji nieprzyjazny. Chociaż w miejscu siedzę, to mam wrażenie ciągłego wybierania się za morza i oceany; myślę o moim jednym mantelzaku, dwóch torbach, czterech pudełkach, pięciu odziewadłach, a chociaż głównie dotychczas pod opieką Kas zostają, tak mię trudzą i męczą, jak nie będą może nawet później męczyły, gdy zupełnie na moją odpowiedzialność spadną. Wśród tak niekorzystnych do pisania warunków, jeszcze więc na twój ostatni list nie odpowiadam, ale żeby się jakąś fantasmagorią ucieszyć przynajmniej, na powitanie wracającej mojej Wandy tę karteczkę wyprawiam. Wszakże czasem śni mi się jeszcze — (arcyrzadko) śni jednak, że się cieszę — no więc teraz, do współki z siostrami twymi — i ze wszystkimi, którzy cię kochają — próbuję się cieszyć. Według dawnego zwyczaju, całuję i za ręce ściskam każdego, co się cieszy — każdego, co cię wita. Nie obejdzie się bez Edwarda z całym jego otoczeniem, bez cioci Emilki i tych, co do niej należą, bez pani Bolesławy. Nie bądźże mi smutna, moje dziecko. Pamiętaj, żeby choć na tę chwilę każdemu i nawet ojcu weselej się „od ciebie” zrobiło.
13 grudnia 1864, Dębowa Góra
W tej chwili twój list mi oddano, a że właśnie do Wandeczki R. różne wyprawiałam zlecenia, więc otwieram kopertę, żeby naprędce te kilka słów wsunąć do ciebie jeszcze. Przeczuwałam, że choroba Alfonsa główną była tak długiego milczenia przyczyną; aż mi się parę razy śniło o nim, chociaż teraz nigdy prawie nic mi się nie śni, ale co twoja fluksja, to zupełnie nieprzeczuwany nawet dodatek. Przez Boga, dziewczyno, rób co możesz, piekielną smołą się smaruj i piekielnym ogniem przypiekaj, a na fluksję nie choruj. Wiem ja dobrze — wiem ja tylko — ja jedna z żyjących na świecie, jak to fluksjami całe teraźniejsze i przyszłe życie zepsuć sobie można; powiadam ci — rób, co chcesz — umęcz doktorów, ilu ich jest najsławniejszych w Warszawie, a na fluksję nie choruj. Przy sposobności kiedyś okropnie cię też wyłajać muszę; twoje szczęście, że dziś nie mam czasu; ale medytuj nad tymi słowami: „nie wdając się w roztrząsanie zawsze towarzyszących mi niepewności w stosunkach z Najdroższą”. Jeśli to nie twoja wina i dziwactwo, to chyba mój grzech — ode mnie to wzięłaś — a nie masz prawa tykać takich moich własności.
Rozmówimy się — rozmówimy, moja pani. Dzisiaj zbyt jestem wyłagodzona i twoim długo oczekiwanym listem, i wiadomością o polepszeniu zdrowia, lub raczej jeszcze trochę polepszonej chorobie Alfonsa, i tym, że przecież nie takie ciężkie kamienie na głowę mi spadły jak przez cały ten czas waszego milczenia myślałam, że spaść muszą. Więc na później — a na teraz, usprawiedliwiam najpierwej Matyldę, że jeśli nie dotrzymała ci obietnicy, to pewnie jej choroba jest tego przyczyną — bo mi, Wandeczko, donosiła, że i ja przez to kilku sprawunkowych objaśnień otrzymać nie mogę. W każdym razie przeznaczone nie minie, włożę tylko na ciebie obowiązek, Wando jedyna, żebyś też jaki doborowy egzemplarz starała się koniecznie panu Henrykowi W[ohlowi] przesłać. Uściski i pozdrowienia dla wszystkich naszych wspólnych.
Przedostatni dzień 1864, Dębowa Góra
3 stycznia 1865
Wiele mi się na pogadankę z tobą, moja Wando, zebrało przedmiotów i myślałam, że się bardzo szeroko o nich w Olszowej rozpiszę; tymczasem zima, śniegi i wichry wszelką mi do wyjazdu energię odebrały, a gdy prócz tego Paulinka słowo zachęty przytrzymujące mię dorzuciła, zostałam na czas nieograniczony, to jest bez dnia stale oznaczonego w przyszłym roku. Ach! znowu trzeba ów ciężki, smutny przyszły rok zaczynać — lecz nie o tym mowa. Kładę przed sobą twoje dwa listy ostatnie, żeby myśl jak się należy w porządku utrzymać — i to pisać, o czym ciągle na twoją intencję myślałam, a nie to, co pod wrażeniem daty bieżącej niezdrowym humorem do głowy mi uderza. Najpierwej muszę cię wyłajać za twoją „niepewność w stosunkach ze mną”. O ile mogę wiedzieć, nie masz jeszcze prawa do niepewności w żadnych z kimkolwiek bądź stosunkach, bo w żadnych nikt ciebie nie zawiódł. Przypuszczam, że nieraz już i nieraz też kiedyś pewnie ty sama zawiedziesz się nieprzyjemnie; dopożyczyłaś lub dopożyczysz komu z własnego funduszu ogromnych kapitałów — cnót lub zdolności, a znalazłaś lub znajdziesz miernotę i ułomność — takie zdarzenia powinny cię ostrożności uczyć. Jeśli ze mną nawet — jeśli, właściwiej mówiąc, ze mną szczególniej ostrożną być zechcesz, uznam zupełnie twoje prawo. „Czy będę mogła tak kochać, jak dziś kocham?” — z tym zapytaniem wolno ci się nosić wśród ludzi — rzecz sprawiedliwa, roztropna i na obie strony bezpieczna. Lecz żeby ciągle wątpić, czy jest prawdziwym to uczucie, które tobie okazują, trzeba pierwej doznać rzeczywiście jakiejś określonej, nazwanej osobistej straty; trzeba nie przez sąd własny, ale przez postępek bliźniego być zawiedzioną; trzeba nie samej przestać kogoś kochać, ale być od kogoś przestana. Pierwsze wszystkim się zdarza mniej więcej — drugie nie każdemu. — Tobie, Wando, nie zdarzyło się nigdy. Może nie tyle dostawałaś, ile ci się należało, ile pragnęłaś — to inna kategoria; póki ci nie wzięto już oddanego — póki ci wstać nie kazano z lepszego miejsca, by cię na pośledniejsze usunąć lub zgoła wydalić zupełnie, póty wszelka niepewność serdeczna twoja chorobliwością umysłową jedynie. Gdybym wiedziała, że wrodzoną, to po prostu naradziłabym się z tobą, żeby ją zwykłym trybem moralnym leczyć — pracą, oporem, nieprzyzwalaniem, różnymi sposobami najpierwotniejszego katechizmu — jak każdą wadę nieudoskonalonej wadliwej natury naszej — gniew, skąpstwo, próżność itp. itp. Posądzam jednak, że to raczej nabyte przez zarazę usposobienie. Wszakże, Wando serdeczna moja, nie wytłumaczysz sobie, żebym cię w tych wyrazach o naśladownictwo posądzała — to nawet nie synonim żaden. Jak się nie naśladuje odry, kokluszu, tyfusu, chociaż się nimi bardzo często zaraża, tak i ty nie naśladowałaś, a zaraziłaś się wielu smutkami i boleściami duszy mojej. Czasem ja ci nie wspomniałam, nie zwierzyłam — a później, w pewnej danej chwili lub okoliczności, odbicia dostrzegłam. Jest to wielki mistyczny i fizyczny zarazem fenomen: różnie by można objaśniać, ale zaprzeczyć niepodobna. Człowiek nie pożyje dwóch dni, jednego dnia, z człowiekiem, żeby natychmiast wymiana wzajemnych wpływów nie nastąpiła; tym bardziej... Wstydzę się tylko, moja Wando, że za to, co mi od ciebie przychodzi — (szczegółowych rachunków nie zaczynam, hurtownie piszę) — za to wszystko, co od ciebie przyjmuję, często bardzo wywzajemniam się niekorzystną odpłatą. Dlatego też czuję się w obowiązku przedstawić moje usprawiedliwienie — niech ci pójdzie na zdrowie — i na — ostrożność. Jestem bardzo a bardzo nieufna, trochę mimowolnie ludziom nie wierzę — a nie wierzę pod najprostszą formą. Ideały dałam za wygraną; mnóstwo niedokładności mogę odkryć i nie zrazić się wcale; tylko nie wierzę temu, co mówią, nie wierzę oznakom przywiązania. Spodziewam się ciągle, że w głębi serca jest nie tak albo nie tyle — brzydka rzecz — jednak tej rzeczy jest tylko trochę we mnie, względem wszystkich moich — daleko więcej i zupełniej nie wierzę przyszłości — tej niewiary względem jutra mam sto, tysiąc razy, mam do nieskończoności więcej niż względem ludzi. Wszyscy, których uczucie przyjęłam na wyłączność — podstawiłam sobie na wsparcie — uznałam jako potrzebę — ma się rozumieć z różnymi określnikami — paragrafami, wymiarami, z różnymi zapobiegliwościami, żeby się nie oszukać — z minimum co do gatunku ofiarowanego i co do własnych wymagań — wszyscy zawsze się zmienili i odeszli ode mnie jak od nudnego zatrudnienia lub niesmacznej potrawy. Ni ich w tym wina, ni moja; ni ja przez to nie nabyłam prawa potępienia, ni też oni, co dziwniejsza, prawa krytyki nie użyli. Może ty sama, Wando, w cichości duszy swojej tak świetnymi wyrazami o mnie nie myślałaś, jak oni czasem głośno potem się odezwali. Więc gdzież przyczyny szukać? — istne fatum i za fatum przyswoiłam to sobie — stąd niepoprawna duszy pochyłość w stronę wątpliwości. Mam do niej prawo — nawet bardzo być by mogło, że ona mi jest ku spełnieniu jakichś celów wyznaczonym obowiązkiem. W tobie, Wando, bezprzyczynna, stanie się tylko zarodkiem wielu grzesznych skłonności. Nie pozwalaj sobie na nią — nigdy, z nikim — a co do mnie osobiście, to właśnie przebyte zawody (śmieszne słowo, lecz najkrótsze) zawody mię nauczyły by się mieć na baczności i innych nie zwodzić. Owszem, jeśli dawniej starałam się zewnętrzną oznakę wszelkimi siłami do wewnętrznej prawdy mego serca dociągnąć, to dzisiaj dla oszczędzenia sobie i drugim nieporozumień, wtedy jedynie mam spokojne sumienie, gdy jestem pewna, że mi dobrego usposobienia, miłości lub pochwały więcej zostało w duszy, niż na języku drgnęło. A więc, że mam z tobą spokojne sumienie, bądź tak łaskawa i nie miejże ty znowu niespokojnej imaginacji — in secula seculorum Amen120.
Kiedy najważniejsza kwestia spodziewam się, że już ubita, przechodzę z kolei do Aimé Martin, którego byś ty chciała nową książką o kobiecie uzupełnić. Notatki „hermetycznie w szufladzie twego biurka zamknięte”, jak widzę, trapią cię przy byle sposobności. Otóż jest na to rada. Masz przekonanie, że się na cokolwiek zdać mogą — a ja nie mam tego przekonania — masz je w szufladzie, a ja nie mam ich nigdzie — bo tak jak wiele droższych, ważniejszych dla mnie papierów — spalone. Oczywiście z tego wynika, że tobie się godzi zrobić z nich to, co dobrym być mniemasz. Bez najmniejszej autorskiej pretensji upoważniam cię do tego — daruję ci na własność wszystkie moje myśli ówczesne. Nie, nie wszystkie — miałam już wiele zatrutych, szkaradnych, tylko, dzięki Bogu, tych myśli nie masz w notatkach swoich...
A teraz sprawa o zacofaniu. Z tego wieczoru, któryśmy razem u cioci Emilki spędzili, domyślam się, pod jakim względem ten zarzut ci zrobiono. Może i słusznie po części, w stosunku do ciebie samej, chociaż może niesłusznie w stosunku do zarzucającego. Ciężką szkołę doświadczenia przejść trzeba, żeby umieć wytrwać, a nie zacofać się i nawzajem trzeba mieć bardzo prawą naturę, bardzo jasne sumienie, żeby być inaczej, a wytrwać. Życie uczyć powinno; kto potem wie tyle jedynie, ile przedtem wiedział, temu niezawodnie prawdy i dobrego skutku w ogólnej sumie zabrakuje. Zasada religijna, wiekuista niech zostanie niezmienną, ale wszelkie jej ludzkie przystosowanie musi być według bieżących okoliczności wykrojone. Słyszałam o konwencjonelach z 93-go, którzy w 1839 jeszcze ani na kreskę od pojęć swoich nie odstąpili. Znałam sama ludzi dobrej wiary, zakamieniałych w niektórych formułkach społecznych i sama podziwiałam z uszanowaniem tę stałość, ale nigdy ona nie wyszła na dobre w praktyce. Owszem, zdaje się, że Bóg ciężko karze wiarę (rzecz, zdolność tylko dla rzeczy boskich daną człowiekowi), gdy się uparcie do rzeczy ludzkich przywiąże. Ludzkie rzeczy koniecznie trzeba rozumem ludzkim owładnąć i tak urządzić, aby do boskich nie przeszkadzały; ludzkie rzeczy koniecznie trzeba po ludzku robić — po ludzku — na podstawie chemii, fizyki, mechaniki i rachunków.
Wielu poczciwych tym zbłądziło, że zaczęło budować na podwalinach abstrakcyjnych sylogizmów lub religijnych uczuć, pierwej nim owładnęło ziemskie dotykalne materiały. Za karę teraz będzie trzeba aż po piersi w ziemię się zakopać — sił muskularnych nabrać. — Sił! Mocy! Sił! Możności!
Bardzo to szczęśliwie dla mnie, moja Wando, że ty chcesz ufać w prawość moich chęci i pewna jesteś iżbym wiele, wiele dobrego zrobiła, gdybym była zdrową, szczęśliwą i bogatą. Lecz ponieważ, z głupich czterdziestu kilku lat moich, nie wyrobiłam sobie ani zdrowia, ani szczęścia, ani majątku, de facto nic dobrego nie robię. Myśl więc o tym, byś miała zdrowie, szczęście rodzinne i pieniądze — bardzo będziesz wtedy użyteczną — będziesz mogła być „dziejowo dobrą” — a pilnuj się tymczasem, żebyś wewnętrznie wobec Boga dobrą być nie przestała. Zanadtośmy się przyzwyczaili słuchać o przeciwieństwach, o sprzecznościach dobra ziemskiego z nieziemskim, duchowym — czas już, byśmy ich harmonię pojęli na koniec. Czytałam różne książki, widziałam różnie pracujących ludzi: otóż nigdzie nie znalazłam żadnej takiej prawdy dowiedzionej, która by się z najwyższą prawdą „zbawienia” nie zgadzała; i takiej pracy rozumnej, która by poczciwą duszę zepsuła, itd. itd. — co wszystko razem znaczy, że przeciw nadużyciom poezji, nabożeństwa,
Uwagi (0)