Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński (książki czytaj online za darmo txt) 📖
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński (książki czytaj online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Może aby obłaskawić Sobieskiego, pani Zamoyska uderza w ów ton przyjacielsko-matczyny, czyni się jego bezinteresowną powiernicą. Upewnia go o swojej dyskrecji. A on zwierza się jej naiwnie! Czytamy w jednym z jej listów: „Co się tyczy pańskiej kuzynki, bardzo okrutna jest, że pana nie chce widzieć, ale vous saurez si bien faire le mourant78, że w końcu da się wzruszyć i znajdzie pan sposób ułagodzenia jej”... Lecz mimo woli przebija podrażnienie w jej listach. Oto ona siedzi w Zamościu, karnawał się rozpoczyna, on spędzi go wesoło na dworze „w pobliżu Ich Królewskich Mości oraz tej, którą nie wiem jak nazwać, bo żyjąc tak jak ona żyje, nie zasługuje na nazwę pańskiej krewniaczki. Czuję, że się ośmieszam w pańskich oczach, mieszając się do rzeczy, które mnie nie obchodzą; jednakże, nosząc miano pańskiej mateczki, nie mogę się wstrzymać, aby nie powiedzieć co o tym myślę”. Niechże się bawi w Warszawie, i ona zresztą postara się tutaj nie umrzeć z melancholii: przyjechała do nich na karnawał pani Szumowska i sporo młodzieży; nie ma nawet czasu dłużej pisać, bo maski już czekają na nią... Ale czujemy wstrzymywane łzy w tym liście.
Kiedy indziej uskarża się Marysieńka, że długo nie dostaje odpowiedzi. „Nie mylę się — pisze — kiedy powiadam, że co z oczu to z myśli; ale nie gniewam się o to, że inna zajęła moje miejsce, byleby go była warta”. I kończy zapewnieniem, że jest jego dobrą mamusią.
Aż wreszcie w jednym liście, w którym skarży się na złe zdrowie i na opieszałość Sobieskiego w odwiedzaniu jej, kończy: „aby panu powiedzieć, że nie jestem pańską matką”.
W istocie „matka” się zużyła, czas przejść do innej zabawy. Takiej gry nie da się zbytnio przeciągać. Są pewne poszlaki, że realistę Sobieskiego zaczął nużyć ten stosunek, w którym wymagano od niego wiele, nie wypłacając się pozytywną monetą; może uważał, że ta zbyt młoda mateczka za wiele interesuje się jego życiem, czasem nawet wkraczając w nie czynnie, mieszając się z oddalenia ale skutecznie w jego damskie sprawy. Może miał pretensje — na to wygląda — że go poróżniła z którąś z przyjaciółek. Może gorszyły go awanse, jakie mu robiła? Może czuł się nieswojo w tej fałszywej sytuacji, w tym flircie z żoną przyjaciela, w który brnął coraz głębiej, sam nie wiedząc jak i kiedy? Doszło do wybuchu, jak można wnosić z bardzo znamiennego listu, pisanego przez panią Zamoyską do Jana Sapiehy. Przyjaciel Sobieskiego, pan pisarz koronny Sapieha, który razem z Sobieskim zawędrował swego czasu do Szwedów i od Szwedów szczęśliwie wrócił, jest zarazem zaufanym pani Zamoyskiej; on, wraz z Sobieskim, interweniuje w sprawie uwolnienia jej starostwa od świadczeń wojskowych; jemu — wraz z Sobieskim — powierzy swoje interesy, kiedy nagle opuści Zamość, udając się do Paryża. Można wnosić, że pan Sapieha wtajemniczony był w niejeden sekret tyczący wzajemnego stosunku tych dwojga. List pani Zamoyskiej do niego jest tym wymowniejszy, że mówi tutaj kobieta w podrażnieniu, mniej niż zazwyczaj licząc się ze słowami, i że list jej, zwrócony do osoby trzeciej, wolny jest od przenośni i omówień, towarzyszących zazwyczaj w owej epoce korespondencji miłosnej.
„Co się tyczy pana chorążego — pisze (po francusku) pani Zamoyska — dziwię się, że serce tak wyniosłe jak jego zniża się do tego stopnia do osoby, którą ceni tak mało, którą tak zlekceważył... Jestem przeświadczona, że nie jest mi winien nic, ani ja jemu. Powiedział mi sam, że jest zmęczony moją życzliwością (las de ma bienveillance). Wyznaję, że byłam tak głupia, aby go wyróżniać, co mi się nie zdarzyło nigdy w stosunku do żadnego mężczyzny, a on zapewne chciał mi dać uczuć, jak dalece to nie przystoi kobiecie. Z chwilą, gdy mi dał poznać mój błąd, natychmiast odzyskałam rozsądek i poprzysięgłam, że tak jak był pierwszy, tak będzie ostatni, za wszystkie zelżywe słowa, jakie mi powiedział. Jestem pewna, że nikt w świecie nie ośmielił się potraktować kobiety tak jak on; ale, jeżeli miałam na tyle umiarkowania, aby go wysłuchać tak cierpliwie, niech sobie nie wyobraża, żem to zrobiła przez głupotę... Jestem na tyle zarozumiała, aby sądzić, że nie jestem ostatnia ze wszystkich kobiet; godzę się, skoro pan sobie życzy, przyjąć te słowa jako galanterie wynikłe z jego miłego usposobienia; ale nie byłabym zdolna ścierpieć ich więcej. Domyślam się zresztą, w jakim celu zrobił to wszystko; życzę, aby wynik był pomyślny; co się mnie tyczy, nie mogłam się spodziewać innego końca”...
Zważmy ten styl: jak tu nie ma nic archaicznego, jakie to wszystko nowoczesne, dzisiejsze, podczas gdy styl Sobieskiego tak bardzo jeszcze tkwi w owym wieku XVII. Jak mogło nie być nieporozumień? Trudno jest kochać się harmonijnie na dystans paru wieków.
Ale i Sobieski wygląda spoza tego listu dość nieoczekiwany, dość nowy! Zdaje się, że impulsywny pan chorąży przebrał miarę i teraz, zdjęty niesmakiem do samego siebie, stara się ułagodzić Marysieńkę na wszelkie sposoby; obok instancyj pana Sapiehy, posyła jej brzoskwinie i małmazję. Musiał ją trochę udobruchać, bo czuć jak gdyby cień uśmiechu, kiedy p. Zamoyska pisze, że „zachowuje jego brzoskwinie dla królowej; jeżeli są zatrute, złość Sobieskiego ugodzi nie w nią, ale w Jej Królewską Mość”.
Tak więc, widzimy, że tego stosunku nie można brać zanadto ryczałtem. Miał różne fazy. Sobieski nie od razu stał się owym powolnym Celadonem, jakim miał być później; miał z kobietami pazurki i umiał je pokazać. Kto wie, ile w tym pierwszym okresie nagromadziło się w Marysieńce żalów i goryczy. I wówczas, po latach, kiedy on, odnalazłszy całego siebie w roli namiętnego i przywiązanego małżonka, oddał się jej niepodzielnie, ona wyraźnie chłodnie, trzyma go tym chłodem, którym przywodzi go nieraz do rozpaczy i którym najskuteczniej nad nim panuje. Może to system, a może odwet, może jakieś zapiekłe urazy z owego pierwszego okresu.
Pani Zamoyska rzadko datuje listy, ale można odgadnąć w przybliżeniu ich datę po stylu, po terminologii. Matka i przyjaciółka znika; zjawiają się natomiast z kolei przenośnie miłosne, częścią zaczerpnięte z romansów, częścią z głowy. Celadon i Astrea, to nazwy niejako oficjalne; ale, jak już widzieliśmy, Sobieski ma dużo pseudonimów. Tutaj szczególnie często zjawia się jeden: l’automne — jesień. Róża ubolewa, że tak długo nie będzie mogła widzieć jesieni... Nikt nie będzie miał jej pomarańcz (miłości) tylko on jeden, jedyny ich godny, o ile będzie wierny swojej róży. Nie ma przyjaźni, którą by dla niego nie wzgardziła, nie ma opinii świata przeciw której nie wzięłaby go w obronę. Bo już sytuacja jest jasna, już nastąpiło — nie ostateczne zapewne — porozumienie, już umawiają schadzki, już przebija coraz wyraźniejsze zobopólne zniecierpliwienie przeszkodami, wyradzające się czasem we wzajemne wyrzuty.
Wreszcie, w jeszcze późniejszej fazie, szyfr staje się bardziej realistyczny; wówczas pojawia się owo la flute — fujara — na oznaczenie uprzykrzonego męża; ale jest nie sama tylko fujara, jest mała orkiestra domowa, bo siostra męża, księżna Gryzelda Wiśniowiecka, która również musiała nieraz być dla zakochanych uciążliwą przeszkodą, otrzymuje pseudonim „basetli” (viole de gambe). Delikatna zazwyczaj Marysieńka staje się dość brutalna w określeniach, gdy na przykład pisze Sobieskiemu, że współczuje jego udrękom, ale i jej jest bardzo niemiło „qu’un chłop gruby dorme sur mon oreiller79”. Ale tuż potem dodaje z wdziękiem:
„Będziemy mówili całkiem o czym innym, kiedy się zobaczymy; przysięgam ci, że i mnie rozłąka męczy nie mniej niż ciebie. Nie ma chwili, żebym nie myślała o tobie, od czasu jakeśmy się rozstali. Chodzę nieuczesana, bez wstążek, bez muszki; nie dbam o to, aby się podobać komukolwiek”.
Znowuż francuskie vous — niepodobne do oddania — to nie jest jeszcze polskie „ty”; ale poufnego jego odcienia niepodobna by wyrazić żadnym „waszmość panem”.
Pomijam w tym zwięzłym rozdziale o nowych konfiturach wszystko to, co w nich się pokrywa z dotychczasowymi poglądami na ów stosunek; podkreślam jedynie to co te poglądy nieco modyfikuje. Otóż nigdzie w dotychczas ogłoszonych listach nie występuje Marysieńka tak wyraźnie w roli zakochanej; raczej bywa oględna, oszczędna w słowach, bardziej prowokująca uczucia, niż objawiająca je sama; natomiast w tych nieznanych listach raz po raz spływają z jej pióra zaklęcia bardzo gorące, bardzo bezpośrednie. W owych czasach, kiedy bezpieczeństwo poczty było tak wątpliwe, list był listowi nierówny, swoboda wynurzeń zależna była od tego, jaką drogą list się posyłało, stąd częste odmiany tonu. W jednym z listów Marysieńka wyraźnie pisze, że usiłują przejmować jej pocztę.
Zdaje się, że po okresie w którym traktował tę przyjaźń dość lekko, Sobieski daje się całkowicie zagarnąć rosnącemu uczuciu. Może umacnia się ono właśnie w tych burzach, w tych wzajemnych wyrzutach i nieporozumieniach. Odtąd już wciąż jest mowa o sposobach widzenia się, bodaj przelotnego, z zachowaniem towarzyskich pozorów. W tym celu nieodzowne jest zbliżyć kochanka z mężem; toteż pani Zamoyska wpada na heroiczny pomysł; pisze Sobieskiemu, aby koniecznie był w Warszawie kiedy la flute tam będzie, aby la girouette (królowa) kazała mu zaprzysiąc z „fujarą” niezłomną przyjaźń: „to będzie bardzo użyteczne — konkluduje Marysieńka — i wówczas będziemy się mogli widywać”. Widzimy stąd, że jeżeli Marysieńka oddaje królowej ważne usługi, i królowa nie odmawia jej w potrzebie swej dostojnej pomocy. Przy tej okazji dowiadujemy się z listu, że żona musiała pożyczyć krezusowi Zamoyskiemu 2000 franków na podróż...
Tak więc, te nowe listy — bodaj przez swoją obfitość — lepiej pozwalają śledzić etapy, jakimi posuwa się zawojowanie naszego bohatera. Dowiadujemy się o innych jego przymiotach. Marysieńka uważa go za nader biegłego w rzeczach damskiej mody i odwołuje się do jego smaku w sprawach kolorów. Obarcza go bardzo skomplikowanymi zleceniami do swoich jubilerów, zapowiadając, że jeżeli źle się wywiąże, zeklnie go comme un80 furman ses chevaux81. Mile to musiało brzmieć uchu prawego szlachcica! Już się nie wydobędzie bohater z tej słodkiej niewoli.
Datą przesilenia — co najmniej duchowego — stał się moment historyczny, sejm w Warszawie (1661), ten który uświetniło przedstawienie Cyda. Zakochani widują się wówczas częściej i dłużej, a rezultatem — owe śluby w kościele karmelitów, przypadające na czerwiec r. 1661. W miejsce zwykłego dawnego podpisu MCFZ, Marysieńka zaczyna się podpisywać w listach do Celadona cyfrą dość wyraźnie kryjącą splecione litery J. S. Już nawiedzają ją myśli o rozwodzie, ale czuje zapewne, że życie w Polsce w tych warunkach byłoby bardzo utrudnione; toteż dojrzewa w jej główce inny plan: wymknąć się do Paryża pod jakimś pozorem, może później ściągnąć tam Sobieskiego i zorganizować sobie na trwałe nowe rozkoszne życie. Już mówiła z królową o tym że chce odwiedzić rodziców (les oiseaux de mer82); szelmeczka i królowę myśli wystrychnąć na dudka!
Co się tyczy listów pani Zamoyskiej z Paryża, teczka z archiwum Czartoryskich niewiele już daje nowego: cały prawie ten materiał ogłoszony był przez Kluczyckiego w Acta historica. Dwa czy trzy niedrukowane dotąd listy nie zawierają nic szczególnie ciekawego. Jeden świadczyłby o dobrym sercu Marysieńki, ponieważ opisuje nader obszernie ostatnie chwile i śmierć jednego z nielicznych jej oddanych dworzan, p. Stawskiego, którego usługi wielce ceniła. „Umarł jak święty” — pisze na wstępie, a pod koniec listu dowiadujemy się, że wyzuł matkę i siostrę ze wszystkiego, co by im mogło przypaść w spadku po nim, wszystko kazał spieniężyć i obrócić na msze na swoją intencję. Święty, w istocie.
Co zaś do listów z wdowiego okresu, są one przeważnie bardzo zniszczone, doświadczone ogniem i wodą. Pisane są do wojewodziny Sieniawskiej z domu Lubomirskiej, przeważnie w interesach, których likwidacja dla osiadłej już na stałe we Włoszech królowej była nader utrudniona. Omówimy tę korespondencję we właściwym momencie biografii Marii Kazimiery.
Uwagi (0)