Prawidła życia - Janusz Korczak (książki online biblioteka TXT) 📖
Oryginalność książki Korczaka polega na tym, że jest to naukowa książka dla dzieci, dotycząca otaczającego ich świata: domu, ulicy, szkoły.
Chociaż więc dotyczy realiów pierwszej połowy XX wieku i niektóre zjawiska należą do mniej powszechnych (np. obecność służących w domu), nadal jednak cenne, prawdziwe i pouczające pozostają obserwacje psychologiczne Starego Doktora. Należą do nich choćby uwagi na temat naturalności występowania konfliktów czy roli kłótni w żywiołowych zabawach dziecięcych jako przerw dających odetchnąć. Dla dorosłych zaś jest to niezmienny wzór — jak traktować dziecko poważnie, szanując jego ludzką godność, której nie niweluje niedorosłość jednostki.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Prawidła życia - Janusz Korczak (książki online biblioteka TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Znam mizernych i nieszczęśliwych profesorów i pogodnych, bardzo pożytecznych i kochanych nauczycieli skromnej szkoły powszechnej.
Wiedza — to nie tylko książka, nawet nie tylko głowa, ale i ręka.
Szanuj rękę z jej narzędziem pracy i szanuj wiedzę, którą daje życie i własne myśli. Książki zadaniem ułatwić, przyśpieszyć, ale nie zastąpić.
Teraz jest taka moda, że się wszystkich zachęca do książek, a pamiętam czasy, gdy mściwy zaborca czytać zabraniał, a książki były rzadkością.
Pamiętam, w niedużym pokoju przedszkola stały dwie stare szafy. W tych szafach wcale książek nie było, bo wszystkie u czytelników: grube i cienkie, z obrazkami i bez obrazków, trochę nowych i dużo starych, zniszczonych, brudnych, bez początku albo bez końca, książek wesołych i smutnych, łatwych i trudnych, powieści, wierszy i naukowych.
Takich czytelni bezpłatnych było kilka. Wydawaliśmy książki w sobotę wieczorem i w niedzielę od południa.
Ale na długo przed otwarciem czytelni zbierali się czytelnicy w sieni, na schodach i na ulicy. Najwięcej było chłopców, bo dziewczynki nie mogły sobie poradzić, chyba najodważniejsze.
Stali tak na spiekocie letniej i w mrozy zimowe. Nie szkoda im było i wcale się nie nudzili: jeden zamawiał książki od drugiego.
— Pamiętaj, że ja zamówiłem. Pilnuj, żeby kto nie zabrał.
— Poczekaj, już w zeszłym tygodniu jeden chłopiec zamówił.
— Więc jak on nie przyjdzie.
Zamawiali dla siebie, rodziców, rodzeństwa. Dziwiłem się zawsze, że w tym tłoku nie było ani bójek, ani kłótni. Słyszało się tylko często:
— Poczekaj, pożałujesz!
A co za szczęście, gdy wreszcie znalazł i otrzymał to, na co od wielu miesięcy czekał, jak mocno przyciskał do piersi, przeciskał się przez tłum i uciekał.
Dorośli uważają jedne książki za pożyteczne, drugie za szkodliwe, te za mądre, tamte za głupie. Ja pozwalam wszystkie książki czytać, bo nie chcę, żeby czytali w tajemnicy. I zauważyłem, że jedne książki zachęcają do czytania, a drugie zniechęcają — i wcale nie książki psują, tylko porządny szuka porządnych książek — tak samo jak kolegów.
Niech szuka, niech się myli i błądzi, aż znajdzie dobre towarzystwo książek, bo trudne niecierpliwią tylko i gniewają.
Wychowawca powinien być cierpliwy: niech czeka, aż rozwiną się zdolności i rozwinie się życzliwość dla dobrych książek.
Kto ładny — temu łatwiej być miłym.
Tak, zdrowemu, ładnemu, wesołemu, zdolnemu łatwo być i miłym. Sam życzliwie uśmiecha się do ludzi, a ludzie odpowiadają uśmiechem.
Słabego, brzydkiego, pochmurnego i niezdolnego często zaczepią i dokuczą. Nieufnie zbliża się do ludzi, z niechęcią myśli o szczęśliwszych kolegach.
Ale bardzo rzadko podoba się ktoś wszystkim jednakowo. Jeden mówi, że ładny, drugi, że tak sobie.
— Śliczny.
— A dla mnie brzydki. Wygląda jak lalka.
Jednemu podobają się oczy czarne, drugiemu niebieskie, jeden lubi włosy ciemne, drugi — jasne. Ma ładne oczy, ale brzydki nos, ma ładne usta, ale brzydkie zęby.
Czasem mówią, że ktoś nie jest tak bardzo ładny, ale ma wdzięk. Nie wiem, co to znaczy.
Miły uśmiech. Wdzięczne spojrzenie. Zręczny: nie za wysoki, nie za niski, nie za gruby, nie za chudy. Wdzięk postaci.
Czasem podoba się ktoś, bo podobny do wszystkich, których znamy, czasem właśnie dlatego, że inny.
Czy to samo jest: ładny i miły?
O, nie!
Bywa tak, że gdy patrzysz z daleka, wydaje się miły, ale wystarczy chwilę porozmawiać, już przestał się podobać. Czasem często się z kimś spotykasz, ale nie masz ochoty się zbliżyć, nawet już kilka razy rozmawiałeś — i nic. A później dopiero widzisz, że bardzo, bardzo miły. Z jednym — od razu dobry znajomy, z drugim trudno jakoś i nieprzyjemnie z początku.
Trzeba znać bardzo wiele młodszych i starszych, cichych i wesołych chłopców i dziewczynek, bladych i rumianych, ładnych i brzydkich, ładnie i biednie ubranych — żeby wiedzieć, czy ktoś będzie miły od razu, czy dopiero później, miły na krótko czy na zawsze.
Trzeba wiele razy próbować i pomylić się, żeby nie bardzo wierzyć, co mówią inni, a samemu się przekonać, co mnie się podoba, kto dla mnie jest miły.
Dawniej zdawało mi się, że wesoły lubi wesołego, mały — małego, słaby — słabego, porządny szuka porządnych kolegów. Owszem, tak bywa, ale nie zawsze. Dawniej radziłem nawet, kto z kim powinien się zaprzyjaźnić, teraz nie lubię się wtrącać, bo nie wiem.
Gdy się dwaj chłopcy zaprzyjaźnili, starałem się odgadnąć:
„Pokłócą się pewno za miesiąc albo za pół roku”.
Teraz częściej udaje mi się odgadnąć, ale nie zawsze. Tak dziwnie się dzieje, tak trudno zrozumieć, tyle tu tajemnic. Więc tylko się pytam:
— Lubisz go?
Odpowiada:
— Dla mnie on jest miły.
Nawet wie, jakie kolega ma wady.
— Nie bardzo miły, ale ja go lubię; on jest dobry dla mnie.
Czasem dokuczliwy dla wszystkich, dobry i delikatny dla przyjaciela. Czasem wiele kłopotu sprawia dorosłym, a dla swoich życzliwy i wesoły.
Wystarczy niekiedy, żeby w czymś jednym tylko byli podobni do siebie, i już są razem. Na krótko, ale i na długo. Nie każdy lubi zmieniać.
Dużo dziwnych pamiętam przyjaźni.
Na przykład pytam się:
— Za co go lubisz?
— Jego nikt nie lubi, więc będzie mu przykro samemu.
Pytam się:
— O czym rozmawiacie?
— Rozmaicie. Czasem radzę mu, jak ma się poprawić.
Czasem dorośli niesłusznie się boją, że gorszy zepsuje dobrego, albo równie niesłusznie żądają, żeby dobry poprawił gorszego. Mnie się zdaje, że tu nie wolno ani zabraniać, ani rozkazywać. Nawet często pytać się nie można, bo pytania natrętne płoszą i nieufność budzą, i niechęć.
Wolę wiedzieć mało, ale prawdę.
Jeden umie, co drugiemu może się przydać, coś wspólnie budują albo kupują, pożyczają, zamieniają, zakładają się, darowują i otrzymują podarki. Jeden ma akurat to, co dziś drugiemu potrzebne, jeden ma więcej, drugi mniej. Nie wiadomo nawet, czy przyjaźń, czy opieka, czy spółka. Często nie lubią się, a muszą być razem, bo trudno coś zrobić samemu.
— On miły?
— Tak sobie, nie bardzo.
— A ciągle jesteście razem?
— Więc co z tego?
Gdy rozmawiam z chłopcem, jest spokojny, odpowiada poważnie, a on go zna i w radości, i w gniewie, i smutku, gdy rozdokazywany, rozżalony, obrażony, gdy daje i bierze. Cóż dziwnego, że lepiej się znają wzajemnie?
Powoli każdy uczy się sam być ostrożnym, cudze prawidła życia najmniej pomagają.
Gniewało mnie dawniej, gdy jeden z przyjaciół tylko dawał, drugi tylko brał. Razem kupują lody, fotografują się, chodzą do kina, ale jeden płaci, jeden funduje. Teraz się nie wtrącam: bo są, którym38 przyjemność sprawia, chcą sobie kupić życzliwość.
Jedno tylko daję prawidło życia:
„Nie bądź tchórzem, miej odwagę powiedzieć, że nie chcesz. Nie krępuj się poprosić o pomoc, jeśli sam nie dasz rady”.
Bo fałszywy kolega może zagrozić:
— Ja wiem o tobie to i to. Znam twoje tajemnice. Jeżeli się ze mną pogniewasz, opowiem.
Albo zwyczajnie zacznie się mścić, dokuczać i bić.
Nie tylko młodego chłopca oszukać może ładna buzia, miłe oczy i układne słowa. Dziwiłem się dawniej, gdy nie lubili kogoś, kto mnie się miły wydawał; nawet podejrzewałem zazdrość. Teraz uważniej patrzę i przyznaję słuszność właśnie kolegom: lepiej wiedzą.
Raz na kolonii letniej był starszy, poważny i spokojny chłopiec, którego, jak mi się zdawało, bardzo lubili. Raziło mnie jedno: sam często robił to, czego innym zabraniał; wyglądało tak, że pilnuje porządku, ale sam nie ma potrzeby stosować się do regulaminu. Parę razy skłamał, a przyłapany na kłamstwie, wykręcał się, żartował, aż w złości niegrzecznie odpowiedział.
I zaraz cała grupa chłopców, jakby na tajny rozkaz, przestała się słuchać, zaczęli robić na złość.
Dopiero się przekonałem, że jest jakby dowódcą bandy, że go nie lubią, a słuchają się, bo grozi i bije po kątach. Byłem zdumiony: jak jednego nieuczciwego gbura może się bać tylu chłopców. Ale on był nie jeden, miał paru pomocników, którzy donosili, jeśli się kto zbuntował; a on się mścił dopiero.
Wtedy właśnie po raz pierwszy, a potem wiele razy się przekonałem, jak bardzo potrzebny jest samorząd, gdy każdy ma prawo i odwagę powiedzieć, kogo naprawdę lubi.
Teraz już, zdaje się, wiem, kogo najwięcej prawie wszyscy lubią. Nie najładniejszego, nie najweselszego, nie najzdolniejszego — a tego, kto sprawiedliwy, usłużny i taktowny.
Niełatwo wytłumaczyć, co to jest takt. Chyba taki, który umie obchodzić się z ludźmi.39 Albo przez dobroć, albo przez rozum poznaje, czego akurat komu potrzeba, i chętnie służy pomocą. Ostrożny z kłótliwym nie dba40, aby zawsze postawić na swoim, nie chwali się i nie wyśmiewa, nie zaczepi wesołym żartem smutnego, nie wtrąca się i nie radzi, kiedy nie proszą, nie gada za dużo, nie złości się sam i każdego stara się wytłumaczyć i obronić. Nie ma go, gdy niepotrzebny, a zjawia się akurat wtedy, gdy może przynieść pożytek.
Nie narzuca się z opieką, ale jej nie odmawia. Nieproszony nie broni, ale nie boi się wystąpić z obroną, gdy widzi niesprawiedliwość i krzywdę. Nie boi się ani kolegi, ani wychowawcy, więc czasem ma przykrość, ma paru niechętnych.
Od lat dziesięciu prowadzę plebiscyty, to znaczy głosowania. Głosowanie jest tajne. Każdy wrzuca do skrzynki kartkę. Na kartce jest plus (znaczy: lubię), minus (nie lubię) albo zero (obojętny). Potem oblicza się głosy. Robiłem także inaczej: każdy dyktował pięć nazwisk tych, kogo najlepiej lubi, i pięć tych, kogo nie lubi. Jeszcze inaczej: każdy stawia wszystkim stopnie; piątka — znaczy: bardzo lubię, czwórka: lubię, trójka: obojętny, dwójka: nie lubię, pałka: bardzo nie lubię.
Dzięki tym głosowaniom wiele zrozumiałem.
Ważną jest dla mnie pewność, że nie ma zazdrości wśród młodych. Jeżeli miły, cieszą się, że prymus. Gotowi lubić za to, że ładnie śpiewa, tańczy, rysuje, że dobrze gra w piłkę, że wysoko skoczył, że zwyciężył. Wdzięczni, że jest razem. Więcej mu pozwalają i więcej przebaczają. Ale pod jednym warunkiem: by nie był zarozumiały, by nie lekceważył gromady, by nie był lizuchem41 ani stawiakiem42. By się nie rozporządzał zanadto.
Lubią starszych i małych, nie lubią, gdy mały kaprysi i skarży się, a starszy udaje dorosłego. Wtedy małego drażnią, starszego wyśmiewają.
Kto ma najwięcej minusów: nie lubią, a nawet się brzydzą.
Natrętnych, wścibskich, wtrącalskich. Przebaczą samolubowi, złośnikowi, nawet zaczepnemu: będzie miał życzliwych i nieżyczliwych. Nienawidzą i różnie nazywają:
„Smoła, bez ambicji, przylepka”.
Jeśli powiedzieć: „Przestań — odejdź”, on właśnie zacznie się czepiać. Przyczepi się i nudzi. Rozmawiasz z kimś, zaraz chce wiedzieć, o czym mówicie. Nie wie, o co chodzi, albo nie zna się i nie rozumie, a zaczyna tłumaczyć i pouczać. Piszesz coś, prosi zaraz: „Pokaż”. Robisz coś, on już jest: „Daj, ja prędzej, ja lepiej”.
Wielu nie wie, jak trudno żartować. Nieudany żart sprawia ból, sprawia przykrość, zamiast śmiechu wywołuje łzy. Żart nie w porę przeszkadza. Dokuczanie ani wyśmiewanie nie są żartem. Żart wtedy jest dobry, jeśli wszyscy się śmieją, a nikt nie ma przykrości. Więc mówią:
— Błazen.
I też nie lubią.
Jakie stąd prawidła życia, każdy sam się domyśli. Jedno tylko powiem:
Każdy człowiek powinien cenić życzliwość, starać się na nią zasłużyć. Nie wolno mówić:
„Co mnie to obchodzi”.
Każdy powinien cenić przyjaciela.
Nie należy jednak kokietować, starać się przypodchlebić, nie należy się martwić, gdy ma się wśród życzliwych i nieżyczliwego: nie wszyscy zawsze muszą tylko lubić.
— Powiedz szczerze: czy jesteś porządny, dobry chłopiec?
Odpowiedzi:
— Nie wiem.
— Raz porządny, a raz tak sobie.
— Zdaje się, że porządny.
— Czasem coś mnie skusi.
— Chyba nie bardzo.
— Często mi różne wariactwa przychodzą do głowy.
— Sam to nie robię nic złego, chyba że mnie namówią.
Rozumie się, że nie pytam pierwszego lepszego, a tylko wtedy, gdy powie, co myśli naprawdę.
Każdy człowiek ma zalety i wady, każdy inne. Jeden ma więcej zalet, drugi więcej wad. Są wady więcej i mniej dokuczliwe, jawne lub ukryte. Czasem wada jest bardzo przykra dla otoczenia, czasem dla tego, kto ją ma. Z jednymi wadami łatwo sobie poradzić, z innymi trudno. Czasem nie wiadomo nawet, czy coś jest wadą, czy zaletą człowieka.
Dlatego niełatwo zrozumieć i poznać prawidła postępowania i poprawy, dlatego na pytanie: „Czy jesteś porządny” trudno od razu odpowiedzieć.
Ruchliwość, żywość — zalety na lekcji gimnastyki, są wadą podczas arytmetyki, wada w ciasnym mieszkaniu, a zaleta na wsi. Oszczędność jest zaletą, skąpstwo — wadą; a przecież skąpstwo jest tylko za dużą oszczędnością.
Zaletą jest skromność, ale wadą — nadmierna wstydliwość. Wstydliwość podobna być może do uporu i skrytości — i nawet dorośli często się mylą. Czasem dobroć jest lekkomyślnością i zamiast pożytku przynosi szkodę: trzeba umieć rozumnie odmawiać, gdy proszą. Ile mają przykrości, którzy pożyczają rzeczy potrzebne, a nawet nie swoje.
— Dlaczego pożyczyłeś?
— Bo prosił.
— Czy nie wiesz, że on zapomina, gubi i nie oddaje?
— Wiedziałem.
— Dlaczego pożyczyłeś nie swoją książkę?
— Prosił, myślałem, że odda.
Samolub nazywa dobroć głupotą i twierdzi złośliwie, że nie warto być dobrym. Przeciwnie, warto i należy przysłużyć się i okazać pomoc, ale trzeba pomyśleć.
Źle, jeśli ktoś mało się
Uwagi (0)