Edgar Allan Poe i jego nowelle - Felicjan Faleński (nasza biblioteka txt) 📖
Krytyka twórczości Edgara Allana Poe na tle kultury i pisarzy amerykańskich XIX wieku. W tekście możemy znaleźć obszerną, barwnie napisaną biografię Poego oraz dogłębną analizę jego dzieł.
Felicjan Faleński, poeta, dramatopisarz, prozaik i tłumacz, sam uważany za sztukmistrza literackiej formy, był też pierwszym polskim badaczem dorobku Edgara Allana Poe. Chociaż analizując życiorys autora Złotego żuka, Faleński nie stara się nawet ukrywać swojej niepochlebnej opinii o jego hulaszczym i szaleńczym usposobieniu, to jeśli idzie o twórczość literacką, namiętność, nerwowość i wybujała wyobraźnia, stają się już zdecydowanymi zaletami Poego. Faleński wychwala „elektryzującą, mrożącą szpik w kościach” prawdziwość jego utworów, logikę wykładu i zdolność malowania przed oczami czytelnika, niewyobrażalnych, cudownych obrazów, fantastycznych zjawisk i „migotliwych mozaik” wydarzeń. Praca Faleńskiego to bogate źródło wiedzy o Poem, a także zachęta do lektury jego bogatej twórczości.
- Autor: Felicjan Faleński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Edgar Allan Poe i jego nowelle - Felicjan Faleński (nasza biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Felicjan Faleński
Człowiek, według Poego, gdyby był w stanie odrzucić ciało, przestałby istniéć na własny rachunek, i wtedy stałby się koniecznie Bogiem. Ale to jest niemożebne, inaczéj przypuścićby należało, że czynność Boża może wrócić nazad, coby ją robiło bezcelową. Człowiek jest stworzeniem. Stworzenia są to myśli Boże. A myśl nie może być jak tylko nieodwołalną. Zatém śmierć nawet nie uwolni nas od ciała. Da nam tylko inne, doskonalsze, doskonałe zupełnie, skończone, nieśmiertelne. I wszystko wtedy miéć będziemy insze, jedną tylko wolę zabierzemy z sobą. Wola zdolna jest spoić dwa życia, dwa światy, sięgać po za grób, jak i z po za grobu. Bo téż człowiek jest myślą Boża, cząstką Boga. A Bóg, to tylko jedna wielka wola, przenikająca wszystko własnością swojéj potęgi. Człowiek dla tego jedynie ustępuje Bogu i poddaje się śmierci, że będąc tylko cząstką Jego całości, nie może Mu stawić dość silnego oporu. A przecież, w miarę słabych środków swoich, jakże jeszcze potężnym być może!
Z pewnością nie było na świecie kobiety więcéj kochanéj jak Ligeja; ani téż uczeńszéj, ani mniéj życzącéj sobie umierać. Jéj oczy były to dwie zagadki, dwie głębie. Z pozoru łagodna, spokojna, zimna jak sfinks kamienny, wewnątrz pożerczo trawiona żądzą wiedzy, zbliżyła się przedwcześnie do tego tajemniczego progu, służącego za wejście do państwa Cieniów. Nie ma słów na opisanie szalonego pasowania się jéj z tą smutną koniecznością, na spotkanie któréj wyszła sama. A jednak, do ostatniéj chwili, mimo wszystkich męczarni wewnętrznych, jakże rozpaczliwie pozostała panią swego stanowiska! Nie mogąc żyć po raz drugi, zapragnęła przynajmniéj umrzeć dwa razy. Warto przytoczyć pieść łabędzią własnego jéj niegdyś utworu, którą kazała sobie śpiewać przy łożu konania o północy:
— Ach! otóż noc zabawy po tylu opłakanych latach! Tłum skrzydlatych, zasłoniętych, zalanych łzami aniołów, zasiadł miejsca teatru, dla przyglądania się dramatowi obaw i nadziei, podczas kiedy orkiestra wzdycha w przestankach sfer harmonią.
Mimowie, stworzeni na podobieństwo Boga z Wysokości, polatują to tu, to owdzie, szepcząc z cicha, biedne lalki, przychodzące lub oddalające się stosownie do rozkazu ogromnych, bezkształtnych istot, które strząsając ze swoich sępich skrzydeł niewidzialne nieszczęście, przenoszą scenę gdzie im się podoba.
O! ten pstry dramat, — doprawdy zapomniéć go niepodobna! Z tém jego widmem wiecznie ściganém przez tłuszczę, która go nigdy nie schwyta, ponieważ bieży po okręgu koła zawsze wracającym tam zkąd wyszedł. A duszę intrygi stanowi wiele szaleństwa i więcéj jeszcze grzechu, ale Grozy najwięcéj.
I patrzcie — cóż to za pełzająca postać wchodzi na scenę w tłum mimów! Coś czerwonego od krwi, wywijającego się z najustronniejszéj części sceny, pełźnie, wije się, rozciąga. Mimowie, zdrętwieni śmiertelną trwogą, stają się jéj pastwą, a Serafowie łkają, widząc, jak zęby gadziny przeżuwają spiekłe kawały krwi ludzkiéj.
Wszystkie światła gasną — wszystkie — wszystkie: i ponad tą widownią przejmującą dreszczem, z gwałtownością burzy zapada zasłona podobna do ogromnego całunu, a Aniołowie bledzi i drzący, wyznają wstając i odsłaniając twarze: że dramat ten, to tragedya nazwiskiem człowiek, któréj bohaterem jest Zdobywcza Gadzina.” —
Bezwątpienia, wola to umierającéj zdziałała, że niebawem po jéj śmierci dano jéj następczynię. Rozpacz, opętanie, konieczność jakaś niepojęta, popychająca do szukania pastwy dla ulżenia boleści, skleiły ten nowy związek wynalazku szatana. W bezludnéj gdzieś okolicy, w jednéj z wież opuszczonego jakiegoś opactwa, z fantastycznym zbytkiem urządzono komnatę ślubną. W pomyśle tym uwydatnia się najwidoczniéj artystyczna strona pijaństwa Poego; chorobliwa jego wyobraźnia, podobająca sobie w ponurych przywidzeniach umysłu owładniętego przez opium, działa sama jak coś odurzającego. Lubi ona być prawdopodobną jak zachcenie czarodzieja, plastyczną jak wyrzeźbione dziwactwo, szczegółową jak ostatnie rozporządzenie, dokładną jak rachunek. Komnata nowożeńców była to wielka, pięciokątna sala, o nadzwyczaj wysokich ścianach. Jedyne jéj okno stanowiła, od strony południowéj ogromna szyba szkła weneckiego tak ciemnéj barwy, że promienie słoneczne, przechodząc przez nią, stawały się księżycowemi. Prócz tego, zacieniona jeszcze była splotami winorośli spinającemi się po gzemsach, i w części fantastyczną draperyą, o któréj będzie poniżéj. Wyniosły sufit téj komnaty rzeźbiony z czarnego dębu, zaokrąglał się w sklepienie, ponajeżane najdziwaczniejszemi ozdobami, w stylu przez pół gotyckim, przez pół druidycznym. Ze środka jego, na złotym łańcuchu w długie ogniwa, zwieszała się lampa z tegoż kruszcu, kształtu kadzielnicy wschodniéj w przejrzystą rzeźbę, przez tkankę któréj nieustannie przewijały się wężykiem różnobarwne płomienie. W każdym rogu komnaty znajdował się olbrzymi sarkofag z czarnego granitu, przemawiający z po za grobu mową hieroglifów, nie czytaną od lat kilkutysięcy. Ale osobliwie obicia jéj, czyli raczéj osłony tych ścian niesłychanie wysokich, jakże przerażające robiły wrażenie! Były to sute, fałdziste draperye z ciężkiéj lamy złotéj, puszczone wolno, poczynając od najwyższych gzemsów dotykających sufitu. Na jaskrawém tle ich, mieniącém się stosownie do barwy płomienia w lampie, występowały czarno tysiące kształtów, podobnych na oko do arabesków; ale kto się bliżéj wpatrzył, rozpoznawał tam najdziwaczniejsze roje widziadeł, tajemnicze pochody poczwornych, przerażających postaci, przypominających zmory, jakiemi pokusa udręczała niegdyś niespokojne sny średniowiecznego mnicha. Każda zmiana punktu widzenia sprawiała w tych fantasmagoryach urozmaicenie nie mające końca, stosowny zaś przyrząd, wprowadzający nieustanne krążenie wiatru po za oponą, nadawał im pozór życia, przeszywający dreszczem do szpiku kości. Pośród tych wszystkich złowieszczych szczegółów, nie dających chwili wytchnienia, obrachowanych jedynie na niepokój umysłu, na udręczenie duszy, wznosiło się łoże małżeńskie w stylu indyjskim, niskie, całe z hebanu, zapuszczone od szczytu oponą podobną do całunu. Na tém to łożu, nieszczęśliwa Rowena wkrótce ginąć zaczęła z nieznanéj choroby, mając przedwczesne widzenia z innego świata. Wreszcie umarła pewnéj strasznéj nocy, kiedy była najwięcéj udręczoną, najżywiéj przeklętą, kiedy z większą niż dotąd energią rozpaczy wywołano wspomnienie, nigdy niezapomnianéj Ligei, że aż przybyć musiała podobna do Cienia Cieni, dodając do udręczeń Roweny swoje własne widmo. Jednakże nie tu koniec wielkiego dzieła zamęczenia ofiary na kamiennym ołtarzu silnéj woli. Po trzykroć zniszczenie śmierci z coraz natarczywszą siłą wpajało sępie szpony w te zwłoki marmurowe; za każdym razem uparcie wracało życie, nie już życie żywotne, ale pośmiertne, nieznanéj natury; nie już życie téj która była umarła, ale cudze, w téj świeżo przez nią opuszczonéj powłoce; aż póki do ostatka nie znikła w sobie, i nie stała się tą, która raz jeszcze odżyć pragnęła — choćby mając umrzeć raz powtórny. Jakiej zaś natury było to życie, czyli raczéj ta śmierć powtórna? sam Poe nie sięga już daléj — widać że i cel jego daléj nie sięgał. W ogóle nie jedno on zostawia do myślenia, do dokończenia w sobie, do dopełnienia czy téż zaokrąglenia; na podobieństwo tych dowolności, jakie w zakończeniu swoich utworów zostawiali nieraz kompozytorowie muzyczni przyszłym koncertantom.
Morella jest to siostra Ligei z niejaką różnicą. Wyobraźmy sobie uosobienie szatana wiedzy, białego, wiotkiego, pięknego, ale bez żadnéj wątpliwości dziwnie pedanckiego szatana, który każe się kochać, który zmusza do kochania, którego niepodobna nie kochać, bo jest potężnie wiedzący, potężnie pewny siebie, potężnie chcący. Wiemy czem jest tego rodzaju uczucie — poprostu miłością z obawy — nienawiścią, w innéj tylko formie. Coś podobnego łączy zwierzę z jego ujarzmicielem, — tygrys lizać będzie rękę swego pana, rycząc z wściekłości. Sam kochanek Morelli wyznaje otwarcie, że płomienie któremi ku niéj rozgorzał, nie były płomieniami Erosa; że największą rozpaczą jego życia było to przekonanie z każdym dniem wzrastające, że nigdy nie potrafi ująć w pewną formę niezwykłéj natury tego przywiązania, ani ustalić błąkającéj się jego potęgi. Cóż więc dziwnego, że zapragnął śmierci swéj towarzyszki; że kiedy się wreszcie zbliżać poczęła, znajdował kroki jéj zbyt powolnemi; że przeklinał miesiące zwłoki, potém tygodnie zwłoki, potém dnie, wreszcie już tylko godziny. Umarła nareszcie, ale jednocześnie dając życie córce, i zapowiedziawszy przed zgonem, że ile obudzała wstrętu za życia, tyle będzie ubóstwiana po śmierci. Pomysł téj zagadki metafizycznéj, obraca się na idei ztożsamienia, która według teoryi Poego, polega na możebném uwiecznieniu się istoty rozumnéj. — „O ile, powiada on, przez osobistość rozumiemy treść myślącą obdarzoną rozumem, i o ile jest pewnikiem świadomość siebie jako nieodłączna towarzyszka myśli; o tyle taż świadomość sprawia, że jesteśmy samemi sobą, wyróżniając nas tym sposobem z pomiędzy innych istot myślących, i dając nam naszą tożsamość osobistą. Świadomość zaś tego ostatniego przymiotu, stanowi zasadę niepodzielności, która przy zgonie opuszcza człowieka, a może go téż nie opuszcza”. Tę tedy możebność, robi on zależną od upodobanéj przez siebie potęgi woli, i jak w poprzedniéj novelli sprowadził za jéj pomocą śmierć powtórną, tak tu sprowadza odrodzenie.
W ustępie noszącym napis potęgi słowa, idzie daléj nierównie, bo ukazuje nam gwiazdę, stworzoną w przestrzeni za pomocą kilku słów namiętnych. Cudowna jéj zieloność zjiszcza tam niewcielone nigdy marzenia, ale znajdującym się obok wyuzdanym wulkanom dała życie nie jedna chwila rozpaczy i zwątpień. Bo wszelki ruch, stwarza koniecznie, a źródło jego tylko w woli być może, — a wola, to myśl któréj początek w Bogu. Dlatego wyobrazić sobie nawet niepodobna, ile to niespodzianek czeka nas na tamtym świecie; chociaż nie myślmy znowu, że się tam wszystkiego dowiemy odrazu. Bo szczęście raczéj zależy na posiadaniu wiedzy, jak na niéj saméj. Wieczną szczęśliwością jest wiedzieć na zawsze; ale wiedzieć wszystko jest potępieniem szatana. Najwyższy wprawdzie wie wszystko, ale to jest jedyna rzecz która mu jest tajną.
Jak widzimy, Poe nie cofa się przed żadną trudnością, że nie powiem niepodobieństwem. Życie wewnętrzne, tajniki Bożéj potęgi i niepojętych wpływów świata pośredniego, najoderwańsze kwestye tyczące się natury Boga i stosunku duszy do ciała; człowiek ten sięgnął po to wszystko i wszystko wypowiedziéć próbował — nawet potrafił. Niestrudzona żądza zapasów z trudnościami, popycha go nawet do rozwiązywania problematów, które nauka
Uwagi (0)