Jak skończyć z piekłem kobiet? - Tadeusz Boy-Żeleński (czytanie książek w internecie za darmo txt) 📖
Jak skończyć z piekłem kobiet? to esej Tadeusza Boya-Żeleńskiego dotyczacy kwestii świadomego macierzyństwa.
Publicysta zwraca uwagę na sytuację kobiet, zwykle o niższym statusie społecznym, które ze względu na tradycyjne postrzeganie ciąży jako błogosławieństwa, muszą znosić kolejne konsekwencje. Zapładniane niekiedy w akcie małżeńskiego gwałtu, wychowujące już kilkoro dzieci w skrajnym ubóstwie — nierzadko chore — same często podupadające na zdrowiu ze względu na częste ciąże lub poronienia, nie mają dostępu do środków zapobiegania ciąży oraz spotykają się ze społecznym potępieniem. Boy-Żeleński dokładnie analizuje takie sytuacje i dąży do uświadomienia społeczeństu, jakim zagrożeniem jest brak dostępu do antykoncepcji i karanie terminacji ciąży. Zwraca uwagę również na to, jak ważne jest działanie poradni świadomego macierzyństwa oraz rozpowszechnianie edukacji seksualnej.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Jak skończyć z piekłem kobiet? - Tadeusz Boy-Żeleński (czytanie książek w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Błogosławieństwo staje się najczęściej przekleństwem...
Mimo to zabobon trwa. Odnaleźć go można na dnie wielu rozumowań. Powtarza się bezmyślnie, że „trzeba nam ludzi”, gdy od dawna emigracja zaledwie zdoła nam odciągać nadmiar tych, dla których nie ma miejsca. Mówi się, że „trzeba nam rąk do pracy”, w chwili gdy bezrobocie rośnie i staje się nie tylko u nas, ale w całym świecie największą klęską. Stosuje się pojęcia z epoki sochy10 i krzemienia do dzisiejszego świata maszyn, gdy każdy nowy wynalazek wypiera z warsztatów pewną ilość ludzi i pozbawia ich zajęcia.
Powtarza się stare przysłowie, że „kiedy Bóg da dzieci, da i na dzieci”... To przysłowie, zrodzone w szlacheckich dworach, gdzie każdy miał jakąś sperandę11 po ciotce, aplikuje się bezdomnej matce, która rozbija dziecku głowę o kamień, a sama idzie do Wisły.
Dość jest zrozumiałe wreszcie, że dawniej ludzie, nie umiejąc i nie mając sposobu ustrzec się ciąży, starali się w niej jakimiś sposobami pocieszyć; ale dziś tamować frazesami rozpowszechnienie tej zdobyczy nauki — jednej z najdonioślejszych — jest szaleństwem i zbrodnią.
Nie będzie chyba niczym szczególnym, gdy powiem, że w ustosunkowaniu się do wszelkiej nowej rzeczy odgrywają rolę i interesy. Interesy ludzi i stanów. Często, nawet bez świadomości człowieka, interes przebiera się w szaty ideowe i nastraja kogoś sympatycznie lub niesympatycznie do jakiejś sprawy. Nie chcę posądzać o te zbyt ziemskie względy naszego kleru, mimo iż nie da się zaprzeczyć, że ograniczenie urodzeń nieuchronnie stanowiłoby znaczny uszczerbek w jego dochodach. Chrzest i pogrzeb, metryka urodzin i metryka zejścia tych setek tysięcy dzieci, które się rodzą po to tylko, aby rychło rozstać się ze światem, to w sumie olbrzymia pozycja tego, co pozwoliłem sobie nazwać podatkiem obrotowym. Ale ten wzgląd nie powinien chyba odgrywać roli... Zacięte więc uprzedzenie do regulacji urodzeń można chyba przypisać nienawiści do wszystkiego, co wiąże się ze sprawami płci, do wszystkiego, co może wyzwolić człowieka i rozjaśnić mroki, w których żyją masy. Faktem jest, że o wiele pobłażliwiej odnosi się kler do poronień, niż do świadomego macierzyństwa.
Stanowisko to podlega zresztą lokalnym wahaniom. Stwierdzono np., że w Bawarii księża popierają regulację urodzeń, ponieważ się przekonali, że wieśniak dostatni, o nielicznej rodzinie, jest konserwatystą, zaś chłop sproletaryzowany przez zbyt liczną rodzinę staje się elementem wywrotowym.
Bardzo ważną jest tu rola lekarzy. Oni mogą uświadomić swoje pacjentki, mogą je pouczać, mogą propagować środki ochronne przeciw ciąży. W ich ręku jest bardzo wiele. Otóż, z przykrością trzeba powiedzieć, że stanowisko lekarzy bywa w tej sprawie nader dwuznaczne. Ze wszystkich stron słychać skargi, że lekarze wzbraniają się uświadamiać kobiet, nawet tam, gdzie faktem jest, iż ze stanowiska lekarskiego ciąża może być szkodliwa a nawet zabójcza. Zbywają dowcipkami, dają rady w rodzaju „nie żyć z mężem”, albo mówią ogólnikowo „wystrzegać się ciąży”; ale jak? — tego wskazać po prostu nie chcą. Przeciwnie, bałamucą kobiety, że „dobrych środków zapobiegawczych nie ma”, etc.
Tutaj trudno powstrzymać się od myśli, że nie same „ideowe” względy odgrywają rolę. Zapewne, ten i ów z lekarzy działa w dobrej wierze pod wpływem bałamutnych haseł społecznych i narodowych; ale wiadomo, frazesy najłatwiej się pienią tam, gdzie pokrywają się z interesem. Otóż, ciasno pojęty interes stanu lekarskiego leży w tym, aby dzieci lęgło się jak najwięcej. Ten żyje z porodów, ów ze skrobanek, inny z chorób dzieci. Lekarze się z tym nawet niezbyt tają. Lekarzowi-społecznikowi, który się oddał idei świadomego macierzyństwa, koledzy jego mówili wręcz: „Kolega kopie sobie grób”; oczywiście grobem nazywali uszczuplenie dochodów.
Nie żądając od lekarzy anielstwa, trudno wszakże nie przestrzec ogółu, że, jak dotychczas, nie zawsze może się spodziewać u lekarzy rzeczowej informacji i pomocy.
Znamienne jest porównanie stosunków w dwóch krajach. W Niemczech pionierzy regulacji skarżą się, że lekarze nie tylko wzdragają się współdziałać, ale utrudniają im pracę. W Anglii natomiast, na kongresie, który się odbył w r. 1922 w Londynie, przy udziale najwybitniejszych uczonych i pisarzy i gdzie uchwalono m. in., że pouczenie o zapobieganiu ciąży powinno być obowiązkiem lekarza, równocześnie przyjęto uchwały lekarzy angielskich, z których 161 na 164 zebranych uznało regulację urodzeń za najpilniejsze zadanie społeczne. I niemieccy tedy lekarze, i angielscy powołują się na hasła patriotyczne i społeczne, aby dojść do zupełnie przeciwnej konkluzji; otóż, konkluzja lekarzy angielskich bodaj tym budzi większe zaufanie, że jest — bezinteresowniejsza...
Chociaż, nawet biorąc z punktu interesu lekarzy, czy ta niechęć do ograniczenia potomstwa nie jest krótkowidztwem? Podniesienie stopy zamożności szerokich mas byłoby dla lekarzy z pewnością z większą korzyścią niż dziki przyrost ludności u nędzarzy...
A inne zawody? Nie będzie oczywiście popierała świadomego macierzyństwa akuszerka, która żyje z porodów, o ile nie z poronień. Będzie mu przeciwny ambitny burmistrz w miasteczku, który pragnie, aby cyfra mieszkańców rosła możliwie najszybciej; i niedouczony nauczyciel, który coś zasłyszał o polityce populacyjnej, a który zresztą boi się proboszcza; i paniusia-dewotka, która sama umie sobie radzić, ale która okrzykuje się ze zgrozą, gdy słyszy o tych masońskich wymysłach. Aptekarz waha się: na ruchu ludności można zarobić, ale na środkach zapobiegawczych także; najlepiej mu się dzieje, gdy połączy obie te rzeczy, sprzedając środki zapobiegawcze, które nie skutkują... Fabrykanci kołysek, smoczków, mączki Nestle’a i trumien z pewnością nie będą za regulacją urodzeń.
Jeszcze jedna okoliczność na zilustrowanie trudności, o jakie potyka się zdrowy rozum mający na celu dobro ludzi. Dość naturalne jest, że tzw. prawica ma mnóstwo zabobonów w tej mierze, mimo że widzimy, że tak prawicowa instytucja jak izba lordów umiała się z nich wyzwolić. Militarysta potrzebuje żołnierzy; kapitał potrzebuje tanich robotników, „narodowiec” potrzebuje imponującego swą liczbą mocarstwa, etc. Znamy to. Ale spójrzmy na lewicę. I tu — o dziwo — koso patrzą na regulację urodzeń. Komunista jest jej niechętny, ponieważ zmniejsza ona prężność niezadowolenia; w czym wierny jest swojej zasadzie, że im gorzej, tym lepiej.
U nas, kiedy wszczęła się akcja świadomego macierzyństwa, sympatycy komunizmu zdecydowali się wszakże wypuścić również broszurkę uświadamiającą, ale z osobliwym rozróżnieniem regulacji urodzeń burżuazyjnej oraz regulacji urodzeń prawowiernie komunistycznej. Pierwsza jest zła, bo ma na celu zmniejszyć nędzę i uśpić ducha walki klasowej; druga jest dobra, bo ma na celu usprawnić robotnika w walce klasowej. Czyli to samo pessarium12 jest raz złe, a raz dobre, zależnie od przynależności partyjnej tego, kto je podaje.
Ale i socjalizm zajmuje tu dość niewyraźne stanowisko. Pionierzy świadomego macierzyństwa w Niemczech powiedzieli to wręcz menerom13 socjalizmu, stwierdzając, że ci, jako „wodzowie proletariatu” nie bardzo by chcieli, aby ten proletariat... przestał być proletariatem14. Wiadomo: wodzowie potrzebują żołnierzy. Spauperyzowana rodzina z ośmiorgiem dzieci należy do nich, czyta ich gazety; natomiast dwoje czy troje dzieci, którym ojciec-robotnik będzie mógł dać staranne wychowanie, wyrośnie może na „burżujów”...
Tak więc, widzimy, ile zabobonów, ile interesów — nie licząc złączonej z nędzą ciemnoty i apatii — spikło15 się na to, aby światło nie łatwo się przedostało do mas.
Eugenika16 od dawna interesuje się kwestią świadomego macierzyństwa. Istniejąca u nas poradnia eugeniczna obejmuje i ten dział, ale robi to tak nieśmiało i trwożliwie, że nikt nawet nie wie o jej istnieniu. Lekarze eugenicy trzymają się w tej sprawie wskazań ściśle eugenicznych: otwarta gruźlica, epilepsja, choroby umysłowe, etc. Ale czyż te rzeczy da się odgraniczyć od kwestii społecznej? Czyż nędza sama przez się nie jest najcięższą chorobą? Co się tu łudzić: jeżeli lekarz-eugenik odmówi porady żonie bezrobotnego albo niezamężnej nauczycielce, czy myśli — choćby eugenicznie była bez zarzutu — że ona, skoro wbrew swej woli zajdzie w ciążę, urodzi dziecko? Nie; pójdzie do akuszerki i zginie może na zakażenie krwi; ot, wasza eugenika! Ta sama kobieta, uświadomiona w porę, chroniłaby się dziecka, póki okoliczności jej na nie nie pozwalają; później zaś, przy sprzyjających warunkach, mogłaby najszczęśliwiej zostać matką; zdaje mi się, że to jest lepiej pojęta eugenika. Ale z pp. eugenikami trudno się na tym punkcie dogadać; kiwają głowami, przyparci do muru przyznają rację, ale zaraz potem zaczną gadać o „potrzebie licznej Polski”, ba, nawet o „żółtym niebezpieczeństwie” (znałem takiego!!) — słowem, cała katarynka. Dlatego ich poradnia, choć niby jest, ale jest tak, jakby jej nie było. I dlatego trzeba było stworzyć nową, zupełnie niezależną...
Gdy chodzi o publicystykę i o prasę, mogę powtórzyć tylko to, co mówiłem na zbiorowym wieczorze dyskusyjnym poświęconym tej kwestii:
„Możemy być pewni, że akcja nasza napotka przeciwników, że spotka się z wszelkimi formami obłudy, złej wiary, zabobonu. I nawet łatwo zgadnąć, kto będą ci przeciwnicy. Ci co zawsze: nasi felietonowi kaznodzieje. Znam ich wszystkich dobrze i wiem z góry, co będą pisali. I radzę jedną rzecz. Aby każdego (świeckiego oczywiście człowieka), który będzie rzucał wielkie słowa o potrzebie hiperpłodnej Polski, zapytać skromnie: »Przepraszam, ile pan ma dzieci?« Bo, o ile znam tych moich kolegów-publicystów, to gdyby ich wziąć jaki tuzin, z trudem doliczyłoby się u wszystkich razem pięciorga dzieci. Ten sam dziennikarz, który osobiście robi, co może, aby ograniczyć przyrost swej progenitury, będzie plótł duby smalone o »mocarstwowym stanowisku« i o potrzebie maksimum urodzeń i będzie zwycięsko potrząsał... nie powiem czym, w odpowiedzi Trewiranusowi17. I dlatego, kończąc tych kilka słów, stawiam formalny wniosek, aby w przewidywaniu akcji, jaką wytoczą przeciwko nam, ustalić zawczasu statystykę rozrodczości naszych publicystów...”
Ten argument ad hominem18 odniósł pewien skutek... negatywny. I radzę to pytanie: „ile pan (pani) ma dzieci?” aplikować w każdej dyskusji na ten temat.
Jedną z przeszkód szerzenia się ruchu „regulacyjnego” jest, między innymi, nacjonalizm, wyzyskujący straszenie się i grożenie sobie wzajem; militaryzm głoszący że krajowi potrzeba obrońców etc. Co się tyczy militaryzmu, hasła te są dość przestarzałe. Owo pruskie „der Kaiser braucht Soldaten”, głośne powiedzenie Napoleona że ma „trzysta tysięcy ludzi rocznego dochodu”, niewiele miałyby zastosowania w przyszłej wojnie, w której rozstrzygać będą wynalazki, gazy, bomby trujące czy palące całe miasta. Ale w ogóle po co tu myśleć kategoriami wojennymi, kiedy właśnie celem regulacji urodzeń jest usunąć jedną z najważniejszych przyczyn wojny, przeludnienie, ciasnotę, brak rynków zbytu.
Obecnie wszystkie narody uginają się pod klęską bezrobotnych, nędzy robotniczej. Czas wielki, aby uczynić regulację urodzeń zagadnieniem międzynarodowym; przestać się straszyć wzajem płodnością, często iluzoryczną. Istnieje Liga międzynarodowa regulacji urodzeń z centralą w Londynie. Dotąd były reprezentowane wszystkie kraje, brakło tylko Polski; otworzenie pierwszej naszej poradni oraz przystąpienie do Ligi zostało tam radośnie powitane. Związki takie, gdyby kobiety przystępowały do nich masowo, stałyby się potęgą, mogłyby zaważyć na szali. Ta — jak ją nazwałem — demobilizacja macic — to rozbrojenie miałoby znaczenie nie mniejsze od tego, o które nadaremnie zabiega Liga Narodów.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wyszczególniłem elementy, które będą się akcji świadomego macierzyństwa sprzeciwiały, albo które zajmą wobec niej stanowisko nieszczere. Nasuwa się pytanie, kto ją poprze, kogo powinna ta akcja mieć bezwzględnie za sobą? Odpowiedź bardzo prosta: — kobiety. Kobiety, które znają wszystkie piekła strachu przed ciążą, poronień, bezwolnego macierzyństwa; z których każda, mniej lub więcej, otarła się osobiście o ten problem; te nie dadzą się zaspokoić nawet najpiękniej brzmiącymi frazesami. Ale i tu może spotkać zawód. Kobiety — zwłaszcza u nas — są w sprawach płci krępowane fałszywym wstydem, boją się. Tak jak dotąd pozwalały, aby je wleczono przed sądy, aby je skazywano, nie protestując przeciw morderczym i bezmyślnym paragrafom, tak samo i tutaj zachowują dziwną neutralność. Nawyk obłudy, milczenia o swoich najistotniejszych sprawach, brak solidarności kobiecej. Czytajmy pisma specjalnie kobiece w chwili, gdy toczy się walka o poradnie świadomego macierzyństwa: o czym piszą? O smażeniu konfitur, o „rosole z suma”, o robotach szydełkowych, o wszystkim wreszcie, tylko nie o tym. Ani słowa! Ta abstynencja pism kobiecych — zachowawczych i postępowych, bez różnicy — to prawdziwa osobliwość. Paniusie, które wydają te pisma, umieją sobie widocznie radzić, bo nie widać jakoś ich licznego potomstwa; co im tam biedne kobiety, które giną tysiącami lub wegetują w nędzy, paniusie nie chcą się narażać,
Uwagi (0)