Darmowe ebooki » Esej » Jednożeństwo i wielożeństwo - Björnstjerne Björnson (nowoczesna biblioteka szkolna txt) 📖

Czytasz książkę online - «Jednożeństwo i wielożeństwo - Björnstjerne Björnson (nowoczesna biblioteka szkolna txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Björnstjerne Björnson



1 2 3 4 5
Idź do strony:
sprawę wychowania szkolnego obejmą wreszcie „talenty etyczne” (co koniecznie musi nastąpić) i uporządkują ją, gimnastyka i praca ręczna nie tylko zaliczone zostaną do obowiązkowych przedmiotów kursu nauk, ale nawet nie będziemy mogli wyobrazić sobie istnienia szkoły w której nauczycielami nie byliby lekarz i „talent etyczny”. Tak, potrzeba nam lekarzy, kobiet i mężczyzn, szkoła powinna być wspólną dla obu płci, żeby dzieci od najmłodszych lat przywykały do wzajemnego koleżeńskiego obcowania i przestały patrzeć na siebie z tą podejrzliwą ciekawością, z jaką się oglądają teraz. Dzięki mnóstwu przesądów, dzielących obie płcie, patrzą one na siebie, jak na jakieś szczególne okazy i oddają się różnym fantazyom o tem, czego jeszcze dobrze nie znają.

Dopóki zaś „wychowanie”, jako przedmiot nauki, nie wchodzi jeszcze do programu szkół (chociaż, mówi Spencer, niema ważniejszej sprawy, niż umiejętność ochraniania cielesnego i duchowego zdrowia swego potomstwa) — nie można oczekiwać też od społeczeństwa szczególnej troskliwości o nie.

Ale, przepowiadam, że jak tylko wymagania życia moralnego, które obecnie nie wielu jeszcze stawia, staną się ogólnemi, będą poważnie przyjęte przez wszystkich, wtedy radykalnie przekształcą one naszą szkołę i naszą rodzinę.

Tak, ale sprawią one jeszcze więcej!

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
IV

W początku naszej przemowy ustanowiliśmy wiek normalny (25 lat dla mężczyzny, 20 dla kobiety), czyli tak zwaną pełnoletność dla wstąpienia w związek małżeński, do tego zaś czasu zachowywać należy ścisłą wstrzemięźliwość.

Wielu, być może, zarzuci mi, że po dojściu do pełnoletności nie wszyscy ludzie mogą wziąść na siebie zobowiązania, nieodłączne od zawarcia t. zw. małżeństwa prawnego. Prawda, wielu nie może wstąpić w związek małżeński, tak ciężkie są w naszych czasach warunki życia, ale, powtarzam, gdyby zawarcie małżeństwa po dojściu do pełnoletności stało się jakby nakazem natury, życie społeczne z konieczności przystosowałoby się do tego.

Inni powiedzą, że jeśli młodzież zachowa nawet czystość do chwili pełnoletności i wstąpienia w związek małżeński, to później już, w pożyciu małżeńskiem, przestanie być powściągliwą. Nie będę sprzeczać się o to, powiem tylko, że temu, kto nauczył się wstrzemięźliwości przed zawarciem małżeństwa, łatwiej będzie powstrzymać się w pożyciu małżeńskiem, zwłaszcza w czasie, kiedy jest to potrzebnem.

Wczesne zaręczyny oddawna są przedmiotem różnych napaści. Zarzuty te jednak są o tyle słuszne, o ile patrzymy na małżeństwo wyłącznie z estetycznego punktu widzenia, zaś pod względem moralnym wczesne zaręczyny można tylko pochwalić. Takie zaręczyny — nie mówię tu o umowach formalnych, a określaniem sumy posagu i t. p. — odbywają się na tej zasadzie, że ona przekonaną jest, iż on wybrał ją nazawsze, a on — gotów dać w zakład życie, że ona na niego poczeka — i oto czekają oboje. Gdybyśmy mieli wiarogodne wiadomości, od ilu pokus i upadków ocaliły młodych ludzi takie zaręczyny, błogosławilibyśmy je z pewnością. Rozumie się, jeżeli ma ten stosunek zakończyć się małżeństwem, trzeba koniecznie, żeby młodzi ludzie w okresie tego oczekiwania byli zupełnie szczerzy z sobą, dzielili się wszystkiem, co porusza umysł ich i serce, komunikowali sobie wzajemnie to, czego się nauczyli, aby przekonać się całkowicie, iż mogą nadal iść ręka w rękę szczęśliwie po drodze życia. Widzimy też, że większość szczęśliwych stadeł zawdzięcza szczęście swe takim właśnie wczesnym zaręczynom. W młodości głos przyrody, wskazujący czego mianowicie potrzeba do duchowego i cielesnego zadowolenia natury ludzkiej, brzmi tak silnie, że zazwyczaj zagłusza wszelkie inne wymagania i rachuby.

Ale jeżeli ustanowimy prawidło wstępowania w związki małżeńskie wkrótce po dojściu do pełnoletności, to trzeba, żeby młodzi ludzie i ich rodzice ograniczyli obecne nadmierne wymagania zabezpieczenia materyalnego. Dotychczas kobieta wogóle, w większości wypadków nie mogła albo nie chciała dawać swego udziału pracy w zdobywaniu środków utrzymania dla rodziny, to też wymagania jej stosowały się nie do jej zdolności, ale do jej kaprysów. Bardziej samodzielne wychowanie i wykształcenie kobiety bezwątpienia położą stopniowo kres temu.

Główną izbą w domu włościańskim jest kuchnia: tam zgromadza się rodzina podczas jedzenia, tam spędza czas podczas odpoczynku. Bardzo się ucieszyłem, zobaczywszy cóś podobnego w miastach amerykańskich: w każdej rodzinie z klasy średniej (a czasem i wyższej) na pierwszym planie stoi kuchnia obszerna, jasna, dobrze przewietrzana, a w niej kuchenka angielska, przedstawiająca nieraz utwór artystyczny, często kanapa i dywan na podłodze. O pewnej godzinie otwierają się drzwi kuchni i inne pokoje otrzymują bezpłatne ciepło. Tak skromnie zaczyna w Ameryce nie jedna rodzina, która dochodzi potem do znacznego dobrobytu. U nas zaś salon i pokój jadalny — to dwa oddzielne pokoje; długie, wązkie i ciemne, jak komin przejście — korytarz prowadzi z nich do kuchni, nie wiele większej od porządnej klatki. W klitce tej krząta się jakaś służąca, względem której państwo nie poczuwają się do żadnych obowiązków, z którą nie mają nic wspólnego, a młoda pani wygodnie zasiada sobie w salonie, chroniąc swój nosek od swędu kuchennego. Powiedzą mi, być może, że potrzeba komfortu jest jednym z warunków postępu, ale ja na to odpowiem że można wybornie dojść do komfortu, zaczynając od kuchni. Tak więc, możność natychmiastowego, po dojściu do pełnoletności fizycznej i duchowej, wstąpienia w związek małżeński da się osiągnąć w tym tylko razie, jeżeli społeczeństwo wogóle obniży swe wymagania dotyczące materyalnych dóbr życiowych i jeżeli oboje małżonkowie będą w stanie pracować dla zdobycia środków istnienia.

Wielu powie, że jak tylko w młodem stadle zjawią się dzieci, wtedy — żegnaj sielanko wspólnej pracy! Ale dla usunięcia niedogodności tego rodzaju znajdą się bezwątpienia odpowiednie środki. Ogródki dziecinne, powoli upowszechniające się wszędzie, są pierwszym krokiem ku rozwiązaniu tej kwestyi.

Niektórzy znowu zalecają małżeństwo bez dzieci. Ale ludzie ci znajdują się, według mojego zdania, na fałszywej drodze. Co innego, jeśli ludzie żonaci nie mogą być wstrzemięźliwymi (zwłaszcza kiedy tego potrzeba) a jednocześnie nie są w stanie wyżywić i wychować kupy dzieci; w takim razie byłoby głupotą i tchórzostwem nie wyznać, że lepiej jest wyrzec się zupełnie, aniżeli płodzić dzieci, które nikomu nie są potrzebne i których nikt nie będzie potrzebował.

Ale, bądź co bądź, znaczna liczba ludzi pragnie pozostać wolną od więzów małżeńskich. Tutaj muszę wystąpić z opozycyą przeciw tym biologom, którzy twierdzili, że małżeństwo jest celem i zadaniem istnienia każdego człowieka. Mojem zdaniem, wielu, bardzo wielu mężczyzn a szczególnie wiele kobiet nie są stworzeni do pożycia małżeńskiego5. Bo i jak urządzilibyśmy się my, pozostali ludzie żonaci, gdyby tak nie było? Jak powinnyśmy być wdzięczni tym kobietom-służącym, które z miłości i przywiązania do nas lub do naszych dzieci pozostają w domu naszym w ciągu długich lat, ochraniając troskliwie obce dla nich ognisko domowe? Tak, gdyby wszystko, co jest dobrem w społeczeństwie ludzkiem, świeciło się jasnym płomieniem, na który my patrzylibyśmy, stojąc na górze i gdyby wszystkie te płomyki w osobach uczciwych i wiernych sług naszych nagle zgasły... jakże pociemniało by tam w dole! A skromne nauczycielki, które się wyrzekły (z własnej woli lub nie — to wszystko jedno) szczęścia posiadania ogniska domowego: czyje zasługi można postawić wyżej? One nietylko rozniecają w szkole ognisko domowe, ale i dopomagają do tego, żeby z czasem dzieci nasze mogły założyć swoje własne ogniska. O! gdybyśmy wreszcie kiedyś wznieśli się do prawdziwego zrozumienia i uznania zasług takich pracownic, gdybyśmy nakoniec zaczęli szanować kobietę za nią samą, a nie za jej ojca, męża i t. d.

Lecz liczba tych ludzi, którzy nie mogą zawierać związków małżeńskich, a zarazem nie mogą okiełznać popędu płciowego, jest ogromną. Nie ma się zresztą czemu dziwić, kiedy nasze warunki społeczne, zamiast przeciwdziałać popędom zmysłowym, owszem, rozpalają je. Pokusa czyha na słabych wszędzie: w teatrze, w literaturze, w sztuce, w prasie, na pokuszenie wreszcie wiodą obyczaje i zwyczaje naszego życia: bale, stroje, moda... wszystko, wszystko! A spojrzenia społeczeństwa współczesnego nie unikają tych pokus, przeciwnie, chciwie je chwytają na każdym kroku.

Jednocześnie wszakże społeczeństwo bardzo surowo patrzy na t. zw. „upadek”. Fakt ten objaśnia tem mimowolnem wewnętrznem dążeniem ludzkości do postępu, które ujawnia się w nas mimo naszych występków i zboczeń i każe nam być nawet niesprawiedliwie surowymi względem słabszych członków społeczeństwa. Należałoby zrozumieć, że powinniśmy nie potępiać ich lub sądzić, ale litować się nad nimi i pomagać im, zwłaszcza, jeśli następstwem wypadku jest urodzenie dziecka. Dziecko jest odkupieniem winy, troska o zachowanie rodzaju powinna nam to podpowiedzieć. A i inne ważniejsze występki można objaśnić skłonnościami chorobliwemi i postarać się o ich wyleczenie.

We Francyi doszli już do tego: istnieje tam mnóstwo lecznic dla neuropatów, nieszczęśliwych ofiar alkoholu, morfiny, opium i rozpusty, i wielu, będących już na skraju mogiły, wychodzi z tych lecznic zdrowymi na ciele i umyśle. Działalność ta ma wielką przyszłość przed sobą i kiedy stanie na mocnej podstawie, kiedy wszędzie upowszechnią się takie schroniska, ludzie zrozumieją, że każde zło społeczne jest wytworem dziedzicznej lub świeżo nabytej chorobliwości społeczeństwa, która woła o pomoc.

Tutaj uważam za obowiązek zwrócić się do tych, którzy w nadużyciach płciowych zaszli tak daleko, że sami wątpią o swem wyleczeniu: nie upadajcie na duchu, bądźcie pewni, że ocalenie się jest możliwem dla wszystkich bez wyjątku, miejcie tylko więcej męztwa i ufności, nie wiecie jeszcze, jakie postępy zrobiła w tej dziedzinie nauka!

Ażeby uwydatnić, o ile ludzie powinni być gotowymi do okazywania serdecznej pomocy zbłąkanym, przytoczę tu słowa znakomitego antropologa:

„W żyłach naszych płynie krew naszych przodków, którzy kradli, kupowali i sprzedawali żony i nas jeszcze może niekiedy ogarnąć zwierzęca żądza kobiety, właściwa australijczykom i hotentotom lub, co jeszcze gorsza, ludziom pierwotnym. Wogóle przeszłość, teraźniejszość i przyszłość tak są splecione z sobą w człowieku, że względem niego i jego postępków zachowywać się należy z największą ostrożnością i pobłażaniem. A jednak jakże daleko odbiegliśmy od swych przodków. Jesteśmy w stanie pokonać nasze chuci, możemy kochać do zgonu miłością platoniczną, możemy oczyścić swój pociąg miłosny ze wszelkiej domieszki instynktu i całkowicie zamienić go na myśl i uczucie, możemy poświęcać się w imię czystych i wzniosłych pobudek. W mózgu naszym koncentruje się siła, kiełznająca wszystkie inne, nawet najbardziej despotyczną z nich, będącą jakby centryfugą naszego organizmu, siłę, która może doprowadzić zwierzę do tego, że osobnik poświęca się dla zachowania gatunku.”

Na zakończenie pozwolę sobie wspomnieć o tem tłómaczeniu, które wysuwają jawni wielożeńcy — mahometanie i mormoni — „żonę ciężarną należy zostawić w spokoju, inaczej bowiem dziedziczność zmysłowości zbyt silnie ujawni się w dziecku”. Skazać na wstrzemięźliwość dla pomyślności potomstwa jedynie kobiety, a samym uchylać się od tego obowiązku — to rzeczywiście dobry argument! Kwestya, którą ci ludzie w tłomaczeniu swego postępowania poruszają, ma jednak wielką doniosłość i nad rozstrzygnięciem jej wiele w ostatnich czasach pracowano. Niektórzy lekarze rozstrzygają ją twierdząco, inni przecząco. Nie będę szczegółowo rozstrząsał ich zdań, ale jak sądzę, postawienie kwestyi jest trafnem: walka i zwycięztwo matki, odniesione nad zmysłowością, muszą odbić się w dziecku, zarówno jak i zachowanie się wręcz przeciwne. Tym sposobem twierdzenie powyższe jest jedną z tych „głębokich” prawd, które porównać można z „głębokiemi” oczami: kiedy wpatrujemy się w takie oczy, z głębi ich patrzą na nas jakby jeszcze czyjeś inne. I za tą prawdą ukrywa się inna jeszcze prawda, która zacznie patrzeć oko w oko ludziom, dopóki przed nią się nie ukorzą.

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
V

Zanim zakończę moją mowę, powiem jeszcze kilka słów o rozwodzie, który wielu wydaje się godnym potępienia na tej zasadzie, że jest jakoby w swoim rodzaju zachętą do wielożeństwa.

Niewątpliwie, jedynie takie małżeństwo, jakie zawierają małżonkowie z uczciwym zamiarem przeżyć ze sobą całe życie, można nazwać „jednożeństwem”, z tego jednak nie wynika, że małżeństwo nie może być rozwiązanem, chociażby okazało się nieudanem i błędnem.

W ciągu wielu lat, odkąd pracuję nad kwestyą małżeńską, nieraz okazywano mi wielkie zaufanie w sprawach, dotyczących najdelikatniejszych stron życia rodzinnego, miałem więc sposobność przekonać się, że przyczyną większości niepomyślnych związków małżeńskich było rozpustne, przedślubne życie małżonków. Wielożeństwo, w którem mężczyźni spędzają młodość, prawie zawsze odbija się w małżeństwie w postaci niestałości, lekkomyślności, zdrady i podejrzliwości albo chorobliwej nerwowości, przesycenia, hypochondryi, nie mówiąc już o najgorszem — znanej chorobie płciowej ze wszelkiemi jej następstwami.

Przekonawszy się o tem i wiedząc, jak w samej rzeczy lekkomyślnie zawieramy dzisiaj związki małżeńskie, jestem zwolennikiem ułatwienia rozwodów. Nie można z zimną krwią powtarzać kobiecie zamężnej w odpowiedzi na jej skargi, że pożycie małżeńskie z każdem dniem coraz bardziej łamie i niszczy jej siły duchowe i cielesne — „cierp, masz dzieci, one jedynie cię ocalą”. Bo gdyby mogła znaleźć ocalenie w dzieciach, nie upadałaby w walce i nie skarżyłaby się wcale. Zresztą, czyż wiele pożytku przyniesie dzieciom matka, wymęczona i doprowadzona do rozpaczy? Nie, dopóki społeczeństwo toleruje wielożeństwo, powinno w pewnych wypadkach zgadzać się na rozwód. Oprócz tego, należy zaprzestać patrzenia na rozwódkę, jak na niegodną tego szacunku, na jaki zasługuje kobieta zamężna. Jeżeli kobieta odważa się zerwać węzeł małżeński, ażeby ocalić swą godność moralną, zasługuje wtedy na większy szacunek, aniżeli wiele z tych, które pozostają małżonkami i społeczeństwo powinno okazać jej ten szacunek.

Wreszcie sprobuję zwrócić jeszcze uwagę na potworne wykrzywienie ideałów, wyrażające się w tem, że wielożeństwo w oczach większości otoczone jest

1 2 3 4 5
Idź do strony:

Darmowe książki «Jednożeństwo i wielożeństwo - Björnstjerne Björnson (nowoczesna biblioteka szkolna txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz