Krzewiciele zdziczenia - Jan Niecisław Baudouin de Courtenay (gdzie można czytać za darmo książki .txt) 📖
Wyjątkowy z uwagi na niebanalne tezy esej, w którym Jan Niecisław Baudouin de Courtenay kwiecistym i pełnym trafnych sformułowań językiem prezentuje oryginalne krytyczne spojrzenie na współcześnie mu publikowane teksty.
Autor staje w opozycji do powszechnie uznawanych za wartościowe utworów, nie szczędząc gorzkich zarzutów największym tuzom literatury. Treść przepełniona jest przekonaniem o potrzebie krzewienia idei pacyfizmu i promowania utworów niebazujących na podsycaniu pierwotnych instynktów o charakterze agresywnym. Zgrabny, cięty styl tekstu niejednokrotnie zdradza rzadko spotykany w takim stopniu dowcip i błyskotliwość twórcy. Krzewicieli zdziczenia można śmiało uznać za prawdziwą perełkę wśród spuścizny literackiej początków dwudziestego wieku.
- Autor: Jan Niecisław Baudouin de Courtenay
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Krzewiciele zdziczenia - Jan Niecisław Baudouin de Courtenay (gdzie można czytać za darmo książki .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jan Niecisław Baudouin de Courtenay
Zupełne usunięcie dzikości myśli i woli jest rzeczą niemożliwą, choćby po prostu ze względu na nasze pochodzenie. Jesteśmy dalszym ogniwem przodków dzikich, urządzeń dzikich, wierzeń dzikich. W naszych organizmach fizjologicznych i duchowych tkwią i tkwić muszą, w najdalszych pokoleniach, przeżytki dzikości przodków. Przeżytki te, choćby nawet sprowadzone do stanu zaniku, do minimum, tleją w nas jak zarzewie, które, rozdmuchane w odpowiedni sposób, może stać się zarodkiem nowego płomienia.
Przodek ludojad mordował „bliźnich” dla nasycenia głodu, a sam akt zarzynania lub też duszenia sprawiał mu rozkosz realną, rozkosz człowieka, dochodzącego do celu. Potomek ludojada nasyca głód w inny sposób, ale pomimo to dziedziczy on żądzę krwi i mordu, a sam akt pociągania nożem po cudzym gardle lub też dręczenia w jakikolwiek sposób, sama „sztuka dla sztuki”, „ofiara dla ofiary”, może w nim wzbudzać rozkoszne dreszcze kanibala. Człowiek taki staje się albo nie uznanym przez „prawo” mordercą i dusicielem, albo też dobrowolnym katem, a choćby tylko mężem, podpisującym legalnie wyroki śmierci. Kto zaś ani nie ścina, ani nie wiesza własnoręcznie, ani nie podpisuje wyroków śmierci, ten rozkoszuje się prześladowaniem i gnębieniem ludzi innego „stanu”, ludzi, należących do innych narodowości, do innych „wyznań”, ludzi innych „przekonań”, wogóle ludzi inaczej wyglądających, inaczej mówiących i inaczej „myślących”, co oczywiście stanowi zmodyfikowaną i złagodzoną formę dziedzictwa psychicznego po ludojadach.
Przodek mięsożerny musiał, dla zaspokojenia głodu, własnoręcznie zarzynać i ćwiartować pożerane zwierzę, a uczucie zaspakajania głodu łączyło się oczywiście z błogim uczuciem osiągania celu realnego, a więc z uczuciem niezmiernie przyjemnym. To uczucie przyjemności, doświadczanej przez przodka podczas aktu mordowania zwierząt, przeznaczonych na pożarcie, może drogą dziedziczności przechodzić do najpóźniejszych potomków, którzy, podbudzani przez nie, stają się zawodowymi rzeźnikami, oprawcami, a w najlepszym razie dręczycielami zwierząt. Również w „szlachetnych sportach” myśliwstwa i rybołówstwa amatorskiego znajduje sobie ujście odziedziczona po przodkach krwiożerczość i żądza znęcania się.
Odkrycie ognia i możności wydobywania go przez tarcie o siebie twardych szczap drzewa było olbrzymim wypadkiem, napełniającym dusze naszych „dzikich” przodków nieopisaną rozkoszą i wdzięcznością dla „boga Ognia”. Dzisiejszy piroman, czyli podpalacz z popędów wrodzonych, odziedziczył po przodkach ów rozkoszny dreszcz, choć w życiu brak dla niego podstaw realnych. Jeden z profesorów uniwersytetu warszawskiego, dziś już nie żyjący M. K., przyznał mi się, że gdyby nie hamulec wykształcenia i bojaźni kary, namiętnieby podpalał; widok bowiem pożaru napawał go niewysłowioną rozkoszą.
W pierwocinach uspołecznienia członkowie męscy hord uorganizowanych mogli zawładnąć kobietami przeważnie tylko za pomocą gwałtu, którego wyobrażenie kojarzyło się z wyobrażeniem pewnego rodzaju rozkoszy. Dziedziczeniem uczuć i wzruszeń w kierunku jednorodności płciowej należy objaśniać ten fakt, że nawet w sferze inteligientnej spotykamy tylu gwałcicieli i znęcających się z amatorstwa nad „płcią słabszą”.
Podobnież, przyjmując taką samą dziedziczność w kierunku jednorodności płciowej, zrozumiemy, dlaczego pewne indywidua płci żeńskiej, pomimo zasadniczego oburzenia i wstrętu do gwałcicieli, doznają jednak pewnej dzikiej przyjemności, ulegając gwałtowi i poniewierce.
W dzisiejszym „kleptomanie”4, z nieprzezwyciężonym popędem do „przywłaszczania” sobie „cudzej własności”, jako w jednym z ogniw w szeregu dziedziczonych a potęgujących się od czasu do czasu objawów psychiki człowieka „dzikiego”, powtarzają się po prostu wzruszenia i dreszcze, których doznawał jego przodek, kładący za pomocą „rabunku” i „zaboru” pierwsze podwaliny „świętej instytucji własności”.
A zresztą czyż i dziś niema już zgłodniałych, czyż niema „wydziedziczonych”, czyż niema obok nas naszych własnych przodków?
Co więcej, czyż nawet my sami, wzniesieni na „wyższy szczebel” moralności i inteligiencji, gdyby nas pozbawiono warunków, umożliwiających „szlachetność” uczuć i „głębokość” myśli, gdyby nas zdegradowano do stanowiska parjasów społecznych, czyż w takich warunkach nie stalibyśmy się własnymi przodkami, kładącymi podwaliny własności, zawziętymi na życie i mienie „bliźnich”?
Zróbmy doświadczenie. Wybierzmy kilku wykwintnych hrabiów i królewiąt, miotających gromy na „przewrotowców” i patrzących z pogardą na motłoch „dziki”, bo zgłodniały i pozbawiony chleba powszedniego oświaty i cywilizacji, umieśćmy tych paniczów na bezludnej wyspie, lub też puśćmy ich na morze, a bądźmy pewni, że wykwintnisie ci, bez innych środków żywności, zaczną pożerać się wzajemnie, t. j. robić zamachy już nie na własność, ale na życie „bliźniego”. Wogóle praktykowanie „miłości bliźniego”, t. j., mówiąc językiem mniej podniosłym, a bardziej zgodnym z rzeczywistością, dobrowolne niekrzywdzenie innych ludzi, możliwe jest tylko przy jako tako sytym żołądku i przy dachu nad głową.
*
Jedną z głównych cech dzikości w sferze intelektualnej jest mięszanie pojęć, gdy tymczasem wyjściu ze stanu dzikości towarzyszy rozróżnianie pojęć, myślenie świadome, myślenie krytyczne, myślenie analityczne.
Otóż owi hrabiowie i królewięta, uważając siebie za wybrańców ludzkości, mięszają pojęcia; zdaje im się bowiem, iż są oni z natury „piękni”, wytworni, szlachetni, rozumni i t. d. i t. d. Niestety, są oni tym wszystkim (jeżeli są w istocie i jeżeli nie łudzą się co do swej doskonałości) tylko dzięki wyjątkowemu uprzywilejowaniu. Odejmijmy im owe wyjątkowo pomyślne warunki, a staną się może jeszcze bardziej dzikimi, aniżeli jednostki, należące do pogardzonego przez nich „motłochu”. Co więcej, nawet obecnie, nawet w swej niby wyższości moralnej i umysłowej, popełniając dopiero co wskazane pomięszanie pojęć, panowie ci są choćby z tego stanowiska dzikimi w najprostszym znaczeniu tego wyrazu.
W związku z pomięszaniem pojęć, cechującym stan dzikości pod względem umysłowym, pozostaje odwracanie oczu od interesów realnych, od interesów ekonomicznych, pozostaje „walka za ideje”, za „wyznania”, za narodowości, za alfabety, za lilipucie rozbijanie jajka, czy to z grubszego, czy też z cieńszego końca, pozostaje barbarzystwo i wandalizm, tępiący inne alfabety, inne literatury, inne języki, inne wyznania, innych bogów miejscowych.5
Chociaż postęp umysłowo-obyczajowy czyli intelektualnie-etyczny wygląda nader mizernie w porównaniu z postępem techniki i sztuki, to jednak przyznać musimy, że postęp ten ma miejsce. A rozróżniamy w nim dwie strony, rozwijające się w ścisłej od siebie zależności:
1) stronę intelektualną, czysto umysłową;
2) stronę moralną, etyczną.
Postęp intelektualny polega przedewszystkim na stopniowym przechodzeniu od pomięszania pojęć do ich rozróżniania. Postęp zaś moralny, doskonalenie się etyki jest równoznaczne z potężnieniem altruizmu i uczuć społecznych, a to potężnienie altruizmu idzie ręka w rękę z coraz większą indywidualizacją duchową osobników.
W związku ze wzrostem zdolności myślenia logicznego, w związku ze wzrostem zdolności porównywania i wnioskowania potężnieje także poczucie sprawiedliwości i spółczucia dla sobie podobnych. Ból obcy, obce cierpienie przenosi się na swoją własną osobistość, a to przeciwdziała świadomemu sprawianiu bólu i zadawaniu cierpień. Na takim gruncie powstają i rozwijają się nowe ideały, czerpiące soki z uznania praw człowieka, z poszanowania dla godności ludzkiej.
Ale urzeczywistnianiu tych ideałów stają na przeszkodzie dzikie instynkta, odziedziczone po przodkach, a podtrzymywane i rozniecane przez wpływ otoczenia i złowrogich warunków. Nawet człowiek, stojący na najwyższym szczeblu w rozwoju umysłowym i moralnym, może, pod działaniem pewnych czynników fizjologicznych lub też pod wpływem imaginacji, wpaść w pewien „nastrój” dziki i krwiożerczy, a w ten sposób stanąć w tragicznej kolizji z samym sobą. Boć przecie niezgodność popędów i dążeń mimowolnych z światopoglądem jednostki i z jej przekonaniami stwarza dla niej położenie prawdziwie tragiczne.
Kto więc pragnie zmniejszenia tego tragizmu, kto pragnie oszczędzać sobie i innym cierpień, mogących być usuniętemi, ten powinien dążyć albo do robienia ludzi bydlętami, nie zdającemi sobie sprawy z tego, co czynią, albo też6 do jak najpotężniejszego uświadomienia, do jak największego postępu świadomości, do pełnego rozkwitu myślenia logicznego i poczucia sprawiedliwości, a to w tak silnym stopniu, ażeby te wyższe czynniki psychiczne były w stanie przeciwdziałać ślepym instynktom i popędom. Jestto ideał może niedościgniony, ale dążyć do niego jest obowiązkiem każdego człowieka logicznie myślącego i sprawiedliwego.
W życiu każdego człowieka występuje w pewnych chwilach to jeden, to drugi element: to refleksja i rozum, to znowu dzikość instynktywna. Życie spokojne i bez troski, zadowolenie najpierwszych potrzeb fizjologicznych, rozmyślanie naukowe, analityczne, wolność od prześladowań i od brania udziału w prześladowaniach7, ..... wszystko to sprzyja przewadze po stronie rozumu i sprawiedliwości. A podobnie jak sen zwykły, podobnie jak upojenie spirytusem lub t. p., tak też wszelkie przyćmienie umysłu tym lub owym afektem, trwałym lub przemijającym, albo też jego (t. j. umysłu) względna słabość w stosunku do popędów żywiołowych, usposabia do objawów dzikości, zwanej fanatyzmem, szałem religijnym, patryjotyzmem przeczulonym czyli szowinizmem, erotyzmem, krwiożerczością, wojowniczością i t. d. i t. d.
A znowu podobnie jak obłąkany, który uzna, że jest obłąkanym, znajduje się na drodze ku wyzdrowieniu, tak też pierwszym krokiem do wyjścia ze stanu dzikości jest uznanie, że się w tym stanie znajdujemy. Ja też uznaję to, a prawdopodobnie znajdzie się pewna, choć nieliczna, grupa ludzi, którzy się ze mną zgodzą.
Uznawszy, iż jesteśmy jeszcze pogrążeni w dzikości, idziemy dalej i twierdzimy, że ową dzikość, owo zdziczenie krzewi każdy, kto potęguje w nas instynkta i porywy żywiołowe, pozostające w kolizji z rozumem i z poczuciem sprawiedliwości, i kto wydoskonala dla nich ich bezpośrednie przewodniki, t. j. drogi nerwowe naszego organizmu.
A więc, przy dziś panujących poglądach i ideałach, krzewi dzikość przedewszystkim ten, kto podtrzymuje nędzę społeczną, kto utrwala i kodyfikuje nierówność społeczną, kto stawia przeszkody równouprawnieniu płci, „stanów”, zawodów, wyznań i narodowości8.
W sferze życia indywidualnego i rodzinnego, a przez nie także społecznego, skutecznemi czynnikami zdziczenia bywają dosyć często tak zwane „małżeństwa z miłości”, a właściwie z głupoty, t. j. małżeństwa, zawierane bez względu na stan zdrowia, usposobienie, charakter, położenie społeczne i wydajność ekonomiczną małżonków. Takie bezmyślnie kojarzone stadła stwarzają zwykle „dzikie” otoczenie tak dla założycieli „gniazdka rodzinnego”, jakoteż dla wylęgłych w nim piskląt.
Do podtrzymywania, a nawet do zwiększania dzikości mogą prowadzić nawet instytucje, których sama nazwa wskazuje, iż powinny one nie krzewić, ale przeciwnie usuwać i tępić dzikość umysłu i uczuć.
Będę prawdopodobnie oskarżony9 o herezję przez czcicieli oświaty obowiązkowej i wywołam w nich zgrozę, ale pomimo to pozwolę sobie twierdzić, że szkoła obowiązkowa i państwowa występuje jako jeden z najwierniejszych sprzymierzeńców zdziczenia, jeżeli jej konsekwencje doprowadzają do Wrześni i Gniezna.
Ale nawet bez obowiązkowości, dzięki pewnym metodom wychowawczym, — pedagogicznym i dydaktycznym, — możemy uważać szkołę za krzewicielkę zdziczenia. Taką musi być szkoła z rózgą, z biciem po twarzy, z biciem linją po rękach, z systemem straszenia, podglądania, donosicielstwa i t. d. Taką też musi być szkoła, która za pomocą odpowiednio spreparowanych podręczników „religji”, historji, gieografji, literatury, gramatyki itd. podtrzymuje i rozwija z jednej strony pomięszanie pojęć i chaotyczność myślenia, z drugiej zaś „nastrój” krwiożerczy i żądny ofiar ludzkich, w związku z nienawiścią międzynarodową, międzyplemienną, międzywyznaniową i międzystanową.
Taką też rolę krzewicielek zdziczenia mogą odgrywać instytucje, stojące na jeszcze wyższym szczeblu umysłowo-społecznym, aniżeli szkoła, mianowicie z jednej strony stowarzyszenia ekonomiczne, mające na celu wytwórczość i uspołecznienie pracy, jeżeli kierują się przytym względami na przynależność wyznaniową lub narodową członków, z drugiej zaś strony najwyższe instytucje naukowe danego kraju lub państwa. Świeżo założona akademja w Poznaniu musi krzewić zdziczenie, ponieważ przedewszystkim, jako instytucja antyspołeczna, podżega nienawiść między mieszkańcami tej samej ziemi i ma na celu tłumienie życia umysłowego jednego z narodów miejscowych, a następnie, jako instytucja antyindywidualna, zabija indywidualność tego samego narodu, podsyca „egoizm narodowy” niemiecki wogóle, a egoizm każdego Niemca w szczególności, w związku z czym pozostaje wzmocnienie nie uspołecznienia w wyższym stylu, ale tylko prostej stadowości niemieckiej10.
Rozprzestrzenianie „kultury” europejskiej w krajach „dzikich” równa się znęcaniu się dzikich Europejczyków nad tubylcami innych „części świata”.
Jedna z tak mocno i słusznie sławionych „zdobyczy wieku XIX go”, będąca w każdym razie doniosłym objawem uspołecznienia uorganizowanych państwowo gromad ludzkich, mianowicie parlamentaryzm zachodnio-europejski, w pewnych chwilach swego urzeczywistniania daje pole do popisu wybuchom rozkiełznanej namiętności i sprzyja wzrostowi zdziczenia, t. j. pomięszania pojęć, i zanikowi poczucia tego, co godziwe, a co niegodziwe.
Ale nawet to, co się sprzedaje i nabywa pod etykietą nauki, może ogłupiać mózgownice i spółdziałać dziczeniu natur ludzkich. Wiedza impresjonistyczna, wchłanianie w siebie wiadomości drobiazgowych oraz wszelkiego rodzaju plotek uniwersalno-historycznych, wogóle zaspakajanie próżnej ciekawości i zapychanie głowy, bez należytego oświetlenia, bez rozbioru, bez krytyki, bez rozróżniania pojęć, nie zmniejsza wcale dzikości tradycyjnej, ale nawet czyni ludzi jeszcze bardziej pochopnymi do przejawiania tej dzikości w najrozmaitszych kierunkach. Wprost zaś do zdziczenia, t. j. do zaćmienia umysłów i do spotęgowania wybuchowości żywiołowej prowadzi znaczna część codziennej strawy umysłowej czytelników gazet i wogóle publicystyki.
Nareszcie pewnego rodzaju literatura, poezja i sztuka działają jak opjum i haszysz, upajają, wprawiają umysły w stan, graniczący z szałem i snem niespokojnym, krzewiąc przez to samo dzikość, a w najlepszym razie dzikość wysubtelnioną. Zwłaszcza pewien odłam powieściopisarstwa odgrywa rolę niepośledniego czynnika w procesie podtrzymywania i utrwalania dzikości.
Kto choć trochę obserwował ludzi i zastanawiał się nad ich naturą, ten wie, że niepodobna oddzielać bez zająknienia się kozłów od baranów, przestępców od cnotliwych, głupców od rozumnych itd. W każdym prawie człowieku drzemie głupiec, szaleniec i zbrodniarz, a do ich obudzenia się potrzebne są tylko odpowiednie warunki. Im dany osobnik jest naturą bardziej bogatą, złożoną i wielostronną, tym łatwiej mogą się w nim łączyć pierwiastki z pozoru całkiem odmienne, jak np. zbrodniczość z wysokim talentem artystycznym. O zgodzie tych pierwiastków trudno mówić; zwykle bowiem jeden z nich przeważa i przyćmiewa drugi. Wiadomo jednak, że tak zwani uomim deliquenti, to jest zbrodniarze z urodzenia, pisują niekiedy natchnione poezje, kreślą obrazy, nacechowane płomienną fantazją i wogóle zasługują na uwagę estetyków i historyków literatury.
Jeden z „potworów moralnych” drugiej połowy w. XVIII-go, markiz Sade, ogłaszał powieści, wprawdzie jednostronnie lubieżne i okrutne, ale zawsze powieści, które czytelnik połyka z wielkim zaciekawieniem.
Nie tak dawno słynny pisarz angielski Oskar Wilde (dziś już nie żyjący) został skazany na kilka lat ciężkich robót za krzyczące „występki” przeciw tak zwanej11 „moralności”.
Dostojewski, jeden z najgienjalniejszych
Uwagi (0)